Niemcy byli gotowi wypłacić Polsce reparacje

Co musisz wiedzieć?
- Niemieckie władze mimo oficjalnych zapewnień, że temat reparacji jest zamknięty, nadal obawiają się, że strona Polska ma rację
- Polska uzbrojona w poważne naukowe analizy skierowała odpowiednie noty do strony niemieckiej.
- Wciąż mamy szanse na uzyskanie choćby i niepełnego zadośćuczynienia za straty wojenne od Niemców
Temat obecny od lat
Temat w polskiej polityce obecny był od lat. Co prawda, PRL zrzekła się pod naciskiem ZSRR reparacji od Niemiec, by nie obciążyć nimi bratniej NRD, jednak trudno traktować tę decyzję jako suwerenną. Co więcej, budziła ona zastrzeżenia nawet w porządku prawnym komunistycznej Polski, nie została na przykład opublikowana w Dzienniku Ustaw. Nic więc dziwnego, że choć Niemcy również po zjednoczeniu właśnie na jej podstawie uznawały temat za zamknięty, nasze stanowisko było inne. Jego wyrazem stała się uchwała Sejmu z 2004 roku, która jednak nie pociągnęła za sobą zbyt wielu działań. W 2017 roku PiS postanowiło podnieść sprawę dużo poważniej niż dotąd. Powołano zespół, który oszacował straty, a następnie w 2022 roku Polska uzbrojona już w poważne naukowe analizy skierowała odpowiednie noty do strony niemieckiej. Równocześnie rozpoczęła się ofensywa dyplomatyczna mająca zainteresować tematem również państwa trzecie. Próbowano wreszcie uwspółcześnienia tematu poprzez analogię do sytuacji Ukrainy po pełnowymiarowej rosyjskiej agresji, rozpoczętej w lutym 2022 roku. Choć kolejna podnosząca kwestię zadośćuczynienia (tym słowem na wniosek W.T. Bartoszewskiego zastąpiono w dokumencie „reparacje”) uchwała Sejmu zyskała poparcie większości (przeciw byli jedynie Zieloni i Klaudia Jachira, a kilku posłów Polski 2050 i Lewicy wstrzymało się od głosu), w debacie publicznej jedności już nie było. W 2022 roku na falach Polskiego Radia 24 poseł Mieczysław Kasprzak z PSL przekonywał zdumionego dziennikarza, że w 1953 roku Polska była państwem suwerennym, które zrzekło się reparacji mocą własnej, autonomicznej decyzji. W wypowiedziach innych polityków opozycji zaczynał dominować ton kpiący. Sprawa została przez nich upartyjniona. Symboliczna była scena z jednego ze spotkań wyborczych, na którym Donald Tusk wyśmiał pytającego o reparacje mężczyznę, pytając, „z jakiej paki” by nam się one miały należeć.
Odpust zupełny
Temat zaangażowania Niemców w polskie wybory poprzez instytucje europejskie został opisany wielokrotnie. Unia potrzebowała w Warszawie rządu niezagrażającego interesom Berlina. Korzystała z instrumentów finansowych i prawnych, by PiS nie przedłużył mandatu. Czy jednak dążąc do zmiany rządu, nasz zachodni sąsiad nie załatwiał również w swym odczuciu kwestii zadośćuczynienia za polskie straty wojenne? Oddajmy głos dr. Michałowi Kuziowi, który na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” ujawnia ważne szczegóły. „Mój rozmówca współpracujący z niemiecką dyplomacją – pragnący zachować anonimowość – twierdzi wprost, że gdy negocjacje prowadzone przez posła PiS Arkadiusza Mularczyka weszły w 2023 r. w decydującą fazę, strona niemiecka była zasadniczo gotowa zacząć Polsce płacić. Postawiono jednak jeden warunek, i to całkiem otwarcie: PiS musi wygrać następne wybory. Wynika z tego, że Berlin z góry zakładał twarde warunki formułowane przez rząd Prawa i Sprawiedliwości oraz bardziej zachowawcze podejście ewentualnej koalicji pod przewodnictwem Platformy Obywatelskiej. Na tym etapie celowo nie padały konkretne kwoty, co pozwalało utrzymać rozmowy w formule elastycznej i uniknąć politycznego «zabetonowania» liczb, zanim wypracuje się architekturę wypłat i instrumenty prawne. Tak wyglądała sytuacja dwa lata temu, gdy okno możliwości – choć wąskie – pozostawało uchylone”. Później, co Kuź opisuje w dalszej części tekstu, nowe władze przyjęły strategię „antydyplomacji”, nie reagując na zbyt małe kwoty proponowane w dwustronnych rozmowach przez Niemców i nie występując z żadnymi kontrpropozycjami. Absurdalność tego stanowiska widać w wewnętrznie sprzecznym komentarzu Donalda Tuska do propozycji Olafa Scholza z 2024 roku: „Nie jestem rozczarowany gestem rządu niemieckiego, bo nie ma takiej sumy pieniędzy, która by zrównoważyła to, co stało się w czasie II wojny światowej”. Takie nastawienie powodowało faktyczne wygaszanie tematu, który powrócił jednak kolejny raz dzięki mocnym słowom Karola Nawrockiego z 1 września.
Instytuty wydmuszki
Nim odpowiemy sobie na pytanie, czy możliwy jest jeszcze powrót do kwestii reparacji, przyjrzymy się polskiej polityce historycznej po 13 grudnia 2023 roku. Wokół zajmującego się statutowo kwestią dwóch totalitaryzmów XX wieku i konsekwencją ich działań Instytutu Pileckiego, a zwłaszcza jego oddziału w Berlinie, burza trwa od początku kadencji obecnego rządu i odwołania kierującej nim dotąd Magdaleny Gawin. Przybrała ona jednak na sile w listopadzie zeszłego roku, gdy na czele placówki postawiony został Krzysztof Ruchniewicz, naukowiec znany z zajmowania proniemieckiego stanowiska w kwestiach spornych i w polityce historycznej. Bomba wybuchła, gdy kierująca berlińskim oddziałem placówki Hanna Radziejowska ujawniła, że Ruchniewicz szykuje sympozjum dotyczące ewentualnych roszczeń Niemców wobec Polski. Radziejowska została odwołana w atmosferze skandalu i z naruszeniem prawa, w tym przepisów o ochronie sygnalistów. Ruchniewicz ostatecznie też stracił posadę, nie wiemy jednak jeszcze, czy kierujący dziś instytutem Karol Madaj będzie miał chęć i możliwości naprawić poczynione przez poprzednika straty. Jak jednak na łamach „Gazety Polskiej” zauważa Jakub Maciejewski, kluczowy dla naukowego podbudowania kwestii reparacji Instytut Strat Wojennych im. Jana Karskiego przez kilkanaście miesięcy działa bez kierownictwa, nie otrzymując też żadnych zadań, obecnie natomiast kierowany jest przez dr. Bartosza Gądka, absolwenta AWF nigdy niezajmującego się wcześniej przedmiotem zainteresowania placówki. „Nie warto osądzać nowego dyrektora o złe intencje – konkluduje Maciejewski – po prostu trudno uniknąć wrażenia, że jest figurantem, który bez wiedzy, doświadczenia i pozycji w strukturach państwa ma zapewnić Instytutowi Karskiemu powolną śmierć albo – w najlepszym wypadku – wegetację”.
Trzeba chcieć
By temat reparacji wrócił, najpierw musi się rozegrać rzecz, która w filozofii Hegla nazywana była walką o rozpoznanie. Nowy rząd będzie musiał stoczyć wojnę o narrację, pokazując rozmiary niemieckiego bestialstwa.
Kondycja instytucji, które powinny być merytorycznym (Instytut Karskiego) i wizerunkowym (Instytut Pileckiego) wsparciem państwa w walce o reparacje, jest kluczowa dla przyszłego powodzenia tematu, który w przypadku zmiany władzy zostanie na nowo włączony w rządową agendę. „Niemcy jako państwo są świadome wagi roszczeń reparacyjnych Polski, nawet jeżeli temat ten oficjalnie ucina się jako zamknięty. W lutym tego roku eksperci działu naukowego Bundestagu analizowali kwestie prawne związane z roszczeniami reparacyjnymi za «narodowosocjalistyczną niesprawiedliwość w Wolnym Mieście Gdańsku w latach 1939–1945». Analiza ta pokazała nastawienie Berlina do reparacji wobec Polski przez pryzmat roszczeń Polaków wywłaszczonych w Gdańsku przez Niemców we wrześniu 1939 r. Sam fakt, że tego typu analizy się zleca, pokazuje, że sprawa żyje i nawet jeżeli biegli zastrzegają, że w świetle niemieckiego prawa «Polska sama zrzekła się reparacji, a roszczenia indywidualne się przedawniły», to dodają, że tak naprawdę decyzja o tym, czy coś się przedawniło, czy nie, zależy od niemieckiego ustawodawcy” – tłumaczy Olga Doleśniak-Harczuk z zajmującej się tematyką niemiecką strony BerlińskiTygiel.pl. Michał Kuź widzi możliwość powrotu do tematu w bardzo konkretnych warunkach. „By temat reparacji wrócił, najpierw musi się rozegrać rzecz, która w filozofii Hegla nazywana była walką o rozpoznanie. Nowy rząd będzie musiał stoczyć wojnę o narrację, pokazując rozmiary niemieckiego bestialstwa. Oczywiście Niemcy będą się bronić, spróbują zrobić z nas antysemitów. Płyną sygnały ze strony Niemiec: «Tylko spróbujcie na poważnie ruszyć temat reparacji, zrobimy z was współsprawców holokaustu». Jeśli jednak walkę tę wygramy, nawet potencjalna przyszła koalicja współtworzona przez AfD ze względów wizerunkowych będzie musiała pójść na ustępstwa”. Potwierdza to również Doleśniak-Harczuk, choć dodaje, że liczyć możemy raczej na skromniejsze formy zadośćuczynienia, nie reparacje jako takie. „Każdy tego typu «finansowy gest» wobec Polski musiałby wynikać z bardzo konkretnej obawy lub potrzeby Berlina. Obawy przed stratami wizerunkowymi – niemieccy politycy są na tym punkcie bardzo czuli. Potrzeby zjednania sobie Warszawy w sprawach, których Berlin sam z różnych względów nie byłby w stanie przeskoczyć – dostarczenie takich potrzeb byłoby zadaniem polskiej polityki. Na razie nie widzę jednak ani gotowości, ani chęci, ani możliwości intelektualnych, by tego typu warunki stworzyć” – puentuje Olga Doleśniak-Harczuk. Wygląda więc na to, że wciąż mamy szanse na uzyskanie choćby i niepełnego zadośćuczynienia za straty wojenne od Niemców. Musimy jednak chcieć. A raczej mieć rząd, który tego chce.