Problemy rządu Tuska z faszyzmem i antyfaszyzmem

Co musisz wiedzieć:
- Cyniczne granie pozbawionym realnej treści „antyfaszyzmem” może przynieść niepożądany efekt w postaci społecznego znieczulenia na wszelkie zagrożenia związane z realnym faszyzmem.
- Liberalne elity opowiadają o czającym się gdzieś za rogiem faszyzmie, licząc, że w ten sposób przestraszone społeczeństwo zgodzi się na utrwalenie ich władzy.
- Jeśli wrzuca się „faszystów” i faszystów do jednego worka, to tych pierwszych się upokarza, ale tych drugich się dowartościowuje.
Rząd jest sparaliżowany...
Niedawne posiedzenie Rady Gabinetowej, zgodnie z przewidywaniami, zmieniło się w polityczne starcie między prezydentem Karolem Nawrockim a premierem Donaldem Tuskiem. Mimo iż polityczne spotkanie na szczycie nie miało zdecydowanego zwycięzcy, to więcej powodów do obaw może mieć po nim premier Donald Tusk. Lider KO stoi na czele rządu, który w ekspresowym tempie traci popularność. Niedawno Instytut Badań Pollster w badaniu przeprowadzonym na zlecenie „Super Expresu” spytał Polaków, kto powinien mieć większą władzę: prezydent czy premier? Aż 52 proc. respondentów wskazało na prezydenta, a jedynie 38 proc. na szefa rządu. Choć samo pytanie padło w kontekście kształtu ewentualnej nowej konstytucji, to jednak trudno nie odbierać wyników tego sondażu jako – przynajmniej do pewnego stopnia – wskaźnika aktualnych nastrojów społecznych. Rząd Tuska znajdujący się na półmetku swojej kadencji nie tylko nie ma żadnych realnych sukcesów, ale – co gorsza – nie jest w stanie nakreślić żadnego politycznego sensu własnego istnienia, celu, dla którego powinien pozostać dalej u władzy. Czy rząd ma jakiś plan na drugą połowę kadencji? Jeden z moich rozmówców, powołując się na własne kontakty w obozie władzy, kreśli następujący obraz: „Rząd – i są to informacje z wewnątrz – jest sparaliżowany...
Wyjściem dla Tuska jest wzrost napięcia międzynarodowego w latach 2026–2027 lub rozwiązanie swoich kłopotów poprzez kryzys à la 1970, 1976. W ramach tego kryzysu poprzez przelew krwi scementuje się jego spanikowany elektorat, któremu obecnie wytwarza się faszystów, żeby jeszcze bardziej się bali”. Przyznam, że brzmi to dość przerażająco. Jednak, czy to realny scenariusz? Liberalny mainstream próbował już w Polsce straszenia „wzbierającą brunatną falą” przy okazji tegorocznych wyborów prezydenckich. Nie przyniosło to pożądanych efektów. Kompletną klęską skończyła się również analogiczna strategia amerykańskiego liberalnego mainstreamu skierowana przeciwko Donaldowi Trumpowi. Jaki więc sens ma uporczywe trzymanie się narracji, która już niejednokrotnie kierowała głoszących ją na polityczne manowce? Choć wydaje się to kompletnie absurdalne, to rządzący w dalszym ciągu ją stosują. Jeśli przyjrzymy się strategii komunikacyjnej najważniejszych przedstawicieli obecnej ekipy, to łatwo można zobaczyć, że przedstawianie przez nich samych siebie jako „zapory przed nadciągającym faszyzmem” ciągle pozostaje istotnym elementem politycznej tożsamości.
Faszyzm to ideologia siły oparta na wspólnocie pozbawionej empatii.
- Święto Podwyższenia Krzyża Świętego - między faktami, legendami i znaczeniem duchowym
- Charlie Kirk (1993-2025), morderstwo wschodzącej gwiazdy…
- Wspaniały sukces polskiego boksu. Mamy złoto i srebro, ale na tym nie koniec
- Paulina Matysiak w Sejmie: Proszę wyjść i zapewnić Pocztowców, że żaden z nich nie zostanie zmuszony do przejścia na umowę śmieciową
- "Permanentne łamanie zasad dialogu społecznego ". Strona społeczna w GK PGE apeluje o pilną interwencję Ministra Aktywów Państwowych
Kreowany na następcę Donalda Tuska wicepremier i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski skomentował na X wyniki sondażu United Surveys dla Wirtualnej Polski, w którym KO przegoniła po długim czasie PiS. „Dziękujemy za zaufanie. Zatrzymamy faszystowską falę”. Biorąc pod uwagę, że w tym sondażu bez poparcia Konfederacji obecna koalicja traci większość, to mówiąc o „faszystowskiej fali”, minister Sikorski miał na myśli… PiS? Mało prawdopodobne, by Sikorski, polityk skądinąd inteligentny, wierzył w głoszoną przez siebie toporną propagandę. Po co więc brnie w tę narrację? To zwykły odruch czy jednak zapowiedź kierunku, w którym planuje podążać cały jego polityczny obóz? Liberalny mainstream, do którego należy Sikorski, w dalszym ciągu nie rozumie, że tzw. prawicowy populizm nie jest żadnym zewnętrznym zagrożeniem dla dobrze funkcjonującej liberalnej demokracji, lecz raczej naturalnym produktem gnijącego systemu i reprezentującej go jałowej polaryzacji. Liberalne elity, które swoją arogancją i wyalienowaniem doprowadziły do obecnej sytuacji, zamiast choćby pobieżnej autorefleksji wolą raczyć społeczeństwo kolejnymi opowiastkami o czającym się gdzieś za rogiem faszyzmie, licząc, że w ten sposób przestraszone społeczeństwo zgodzi się na utrwalenie ich władzy. Czy tracący poparcie rząd Donalda Tuska rzeczywiście ponownie zdecyduje się na taki polityczny zabieg? Nie wiem, choć nie mogę tego wykluczyć. Wiem natomiast, że byłoby to bardzo społecznie szkodliwe. Cyniczne granie pozbawionym realnej treści „antyfaszyzmem” może przynieść niepożądany efekt w postaci społecznego znieczulenia na wszelkie zagrożenia związane z realnym faszyzmem.
Liberalny mainstream, do którego należy Sikorski, w dalszym ciągu nie rozumie, że tzw. prawicowy populizm nie jest żadnym zewnętrznym zagrożeniem dla dobrze funkcjonującej liberalnej demokracji
Czym jest faszyzm?
Zanim jednak przejdziemy dalej, warto zdefiniować sam przedmiot rozważań. Pojęcie „faszyzmu”, czy też „faszyzacji”, pojawia się w naszym dyskursie dość często. Tu warto zaznaczyć, że myśląc o faszyzmie, na ogół nie myślimy o jego włoskiej odmianie, lecz o tej, której sami jako naród byliśmy ofiarą – dużo gorszej, niemieckiej odmianie, zwanej nazizmem lub narodowym socjalizmem. To m.in. łopatologicznemu rozumieniu tego pojęcia zawdzięczamy fakt, iż dyskusje o faszyzmie często zamieniały się w próbę przypisania politycznym oponentom etykiety „faszysty”. Skoro faszyzm to „NARODOWY socjalizm”, to część liberalnej lewicy uznawała, że wszystko, co jest w jakikolwiek sposób „narodowe” lub stawia naród w pozytywnym znaczeniu, z miejsca jest w najlepszym razie „podejrzane”. Zwalczmy przywiązanie ludzi do wspólnoty narodowej, a zwalczymy faszyzm – zdawało się głosić niepisane credo zwolenników tego podejścia. Z kolei według części liberalnej prawicy, skoro mówimy o „narodowym SOCJALIZMIE”, to przecież każdy „socjalizm” jest z definicji lewicowy. Czy wobec tego przynajmniej niemiecka odmiana faszyzmu nie jest w istocie „lewacką ideologią”? W swojej najbardziej kabaretowej odsłonie to podejście zaowocowało okładką jednego z tygodników głoszącą, iż „Hitler był lewakiem”. Doprawdy, „subtelność” tego wszystkiego może wprawić w zakłopotanie. Istnienie i pewna relatywna siła obu tych narracji w naszym dyskursie dużo nam mówi o jego toksyczności.
Skoro już wiemy, czym nie jest faszyzm, spróbujmy się zastanowić, czym jest w istocie. Nie ma tu jednej prawnej definicji, a definicji historycznych można naliczyć kilka. Bliska jest mi definicja autorstwa mojego przyjaciela, intelektualisty wykładającego socjologię, która głosi, iż faszyzm jest „Ideologią wspólnoty zbudowanej na dwóch uświęconych filarach – siła i czystość”. Jednak prawdziwy sens tego pojęcia pomógł mi zrozumieć film „Jajo węża” w reżyserii Ingmara Bergmana. Szwedzki geniusz kina zrobił wiele wybitnych i docenionych przez krytyków filmów. Ten obraz o początkach faszyzmu nie został dobrze przyjęty przez krytyków. Dla mnie to jedna z najgłębszych analiz faszyzmu. Kapitalizm w rozumieniu antropologicznym jest eksperymentem społecznym, sprawdzaniem, jak daleko można się posunąć z indywidualizacją jednostki, wyizolowaniem jej z jakichkolwiek związków i więzi. Faszyzm to tylko konsekwencja tego eksperymentu, swoista kropka nad „i”. W tym sensie obie te ideologie istnieją w nieustannym dialektycznym związku. Tam, gdzie kapitalizm nie ma nad sobą żadnej kontroli, tam rodzi się faszyzm. Podobną optykę w swojej definicji zaproponował niemiecki lewicowy filozof i socjolog żydowskiego pochodzenia Max Horkheimer. W ukończonym we wrześniu 1939 roku tekście pt. „Żydzi i Europa” pisał: „Faszyzm nie jest niczym innym, jak swoim poprzednikiem, który utracił hamulce”. Myślę, że w najlepszym zrozumieniu tego pojęcia o wiele bardziej ważny jest komponent etyczny niż jakikolwiek element politologiczny czy historyczny. Faszyzm to ideologia siły oparta na wspólnocie pozbawionej empatii.
Realne zagrożenie?
Czy niebezpieczeństwo faszyzmu, czy choćby faszyzacji różnych sfer życia społecznego w Polsce, jest realne? Daleki jestem w tej sprawie od histerii czy uderzania w przesadnie alarmistyczne tony. Niemniej takie niebezpieczeństwo zarówno w Polsce, jak i w Europie oceniam jako całkiem realne. Istotą każdej odmiany faszyzmu w relacjach międzyludzkich jest darwinizm społeczny i choć on sam nie jest jeszcze faszyzmem, to z pewnością jest podatną społeczną glebą, na której ideologia ta może wzrastać. Promocja płytkich więzi społecznych jako czegoś dobrego dla rozwoju jednostki, kultura pracy oparta na folwarcznych modelach międzyludzkich relacji, media promujące pogardę do osób gorzej sytuowanych, amerykanizacja kultury, ale nie w kierunku tego, co w amerykańskiej kulturze jest najcenniejsze, czyli etosu obywatelskości, lecz tego, co w niej najgorsze – kultu indywidualizmu – to wszystko jest toksyczną mieszanką tworzącą model relacji społecznych głęboko wyzuty z empatii. Bez opowieści o wspólnocie, jaką chcemy tworzyć, nie ma polityki. W Polsce znaczna część elit politycznych tak bardzo zachłysnęła się wizją kapitalizmu w jego neolibaralnej formie, jako fukuyamowskim „końcem historii”, że wszelkie modele wspólnoty traktowano jako figury minionej epoki. Czy zbytnie zachłyśnięcie się najbardziej turboindywidualistycznym modelem kapitalizmu nie jest prostym otwarciem drogi do, przynajmniej, faszyzacji relacji społecznych? To dyskusja, którą warto byłoby w Polsce przeprowadzić. Problem w tym, że mało kto jest nią faktycznie zainteresowany, a już najmniej – niektórzy „zawodowi antyfaszyści”.
Problem z medialnym „antyfaszyzmem”
Dr Przemysław Witkowski, autor książki „Faszyzm, który nadchodzi”, tak kreślił rzeczywistość polityczną w sierpniu 2023 roku: „Wybieramy realnie między prawicą a prawicą – jedna jest skrajna i ma w poważaniu konstytucję, a druga jest umiarkowana i konstytucję szanuje”. Pomijając absurdalność nazywania poprzedniego rządu mianem „skrajnej prawicy”, warto zapytać, czy dr Witkowski jest równie pryncypialny teraz, gdy partia, która miała szanować konstytucję, po przejęciu władzy wielokrotnie ją złamała? Czy całe rzesze różnych medialnych „antyfaszystów” tak chętnie tropiących wszelkie „zagrożenia faszyzmem” za poprzedniej władzy, nie widzą żadnych takich zagrożeń, czy choćby niepokojących sygnałów, u obecnej? A jeśli je widzą, to czemu nie biją równie stanowczo na alarm? Problem dużej części medialnego antyfaszyzmu polegał na tym, że często, mówiąc eufemistycznie, nie sprawiał on wrażenia bycia zainteresowanym realną walką z faszyzmem. Taka walka wymagałaby autorefleksji liberalnego mainstreamu dotyczącej tego, jak ich rządy przyczyniły się do powstania tego problemu, a na to nigdy nie był on gotów. Zresztą, jak już wspomniałem, zasadne zdaje się również mocne postawienie pytania, czy kiedykolwiek o taką walkę realnie chodziło – czy przypadkiem nie chodziło tu jedynie o to, by poprzez rozdanie politycznych etykiet cementować władzę liberalnych elit III RP? Każdy, kto tę władzę kwestionował, mógł liczyć się z tym, że prędzej czy później taką etykietę otrzyma. W końcu jeśli epitetem „faszysta” określało się nawet ideowych lewicowców z „Nowego Obywatela”, to znaczy, że mamy do czynienia z jakąś ponurą groteską. Poza wspominanym już przeze mnie w tym tekście efektem w postaci wytwarzania społecznego znieczulenia jest jeszcze jeden powód, dla którego polityczna strategia polegająca na obrzucaniu wszystkich przeciwników mianem faszysty jest społecznie szkodliwa. Jeśli wrzuca się „faszystów” i faszystów do jednego worka, to tych pierwszych się upokarza, ale tych drugich się dowartościowuje. Takie działanie trudno postrzegać jako walkę z faszyzmem.
O czym warto pamiętać
Budowa wspólnoty, w której ważnym elementem będzie empatia, opór przeciwko tym strukturom czy modelom relacji, które oparte są jedynie na brutalnej silne – to najlepsze, co powinniśmy w tej sprawie zrobić. Każde tego typu działanie oddala zagrożenie ze strony faszyzmu czy faszyzacji. Zalecałbym również daleko idącą ostrożność w kwestii zaufania do różnych politycznych i zawodowych „powstrzymywaczy” faszyzmu. Ta, skądinąd bardzo szlachetna, idea zbyt często służy dziś politykom jako narzędzie uprawiania cynicznej i brutalnej polityki. W skrajnych wypadkach może nawet służyć faszystom do chowania się za tarczą antyfaszyzmu. Putinowska Rosja, która lubi przedstawiać się jako państwo antyfaszystowskie, rozpoczynając inwazję na Ukrainę snuła propagandowe opowieści o walce z faszyzmem. Jednak chyba nikt rozsądny nie postrzega rosyjskiego dyktatora jako antyfaszysty, a współczesnej Rosji jako kraju antyfaszystowskiego. Włoski pisarz, działacz socjalistyczny i były komunista Ignazio Silone powiedział kiedyś: ,,Nowy faszyzm nie powie o sobie: «Jestem faszyzmem». On będzie mówił: «Jestem antyfaszyzmem»”. Myślę, że miał rację.