[Tylko u nas] Marek Jan Chodakiewicz: CIA i Solidarność
Analiza konwergencji interesów zagranicznych z polskimi skutkująca pomocą dla sił niepodległościowych nie powinna mylić skutków z przyczynami. Brytyjski Special Operations Executive nie stworzył AK. CIA nie stworzyła Solidarności. One same powstały. Uznano na Zachodzie, że trzeba im pomagać, bowiem ich działalność była uznana za zgodną z celami polityki zachodniej. AK i Solidarność istniałyby i walczyłyby bez żadnej pomocy Zachodu.
Czyli opisywanie Solidarności jako agentury CIA, gdyż przyjmowała amerykańską pomoc, to stawianie sprawy do góry nogami. Solidarność walczyła o wolność Polski. Prezydent USA Ronald Reagan chciał, aby Polska była wolna. Nienawidził komunizmu, a Związek Sowiecki uważał za „imperium zła”. Odrzucał Jałtę. W związku z tym wydał polecenie swemu przyjacielowi, Williamowi Caseyemu, dyrektorowi CIA, aby przedsięwziął odpowiednie kroki. Casey współpracował z Polakami w Londynie na tajnym froncie w czasie II wojny światowej. Adorował ich, nienawidził Jałty jako zdrady. Jego nie trzeba było przekonywać. I CIA zakrzątnęła się.
Nie było to natychmiastowe. Najpierw Bill Casey po wprowadzeniu stanu wojennego wysupłał z własnych, prywatnych oszczędności kilkadziesiąt tysięcy dolarów, kupił w Wielkiej Brytanii sprzęt drukarski i przesłał do Watykanu – do przerzutu do Polski. Tego Jones nie opisuje, bo nigdy o tym nie słyszał. A ja tak, bo znam rodzinę śp. dyrektora. Casey wiedział bowiem, że CIA to biurokracja państwowa. Rusza się niemrawo, nie ma odpowiedniego personelu polskojęzycznego – a na dodatek zwykle liberalni zwolennicy odprężenia z Moskwą sabotowali polecenia Białego Domu. Nie tylko w CIA, ale wszędzie w amerykańskim rządzie.
Pamiętajmy, że Reagan odziedziczył często lewacką i zdemoralizowaną administrację państwową po Carterze, Fordzie i Nixonie, którzy doświadczyli w latach siedemdziesiątych całego szeregu klęsk na polu polityki zagranicznej: od Wietnamu do Iranu. Kreml panoszył się wszędzie, opanowywał państwa afrykańskie jedno po drugim, wepchnął się do Ameryki Środkowej.
Reagan temu się przeciwstawiał. Zdecydował wspierać tych, którzy przeciwstawiają się komunie. Uznał, że najsłabszym miej- nr 42 | 19 października 2018 35 do 100 znaków do 95 znaków scem w imperium sowieckim jest Polska. Dowodem tego był wybuch Solidarności w latach 1980-1981 i jej podziemna walka do 1989 r. Reagan i Casey zgadzali się, że – odwrotnie niż w Afganistanie i gdzie indziej – w Polsce nie można dopuścić do zbrojnego powstania. Stąd pomoc miała być wyłącznie do walki bez użycia przemocy.
Prezydent podjął decyzję o tajnym wsparciu dla podziemnej Solidarności w listopadzie 1982 r. Operacja ruszyła w marcu 1983 r. Nadano jej kryptonim QUHELPFUL (czyli Pomocny). Richard Malzahn i inni oddelegowani do niej oficerowie założyli, że należy pomagać „umiarkowanym” w podziemiu. Wykluczono „ekstermistów”, czyli otwarcie nawołujących do odzyskania niepodległości, a przede wszystkim „Solidarności Walczącej”, która nie odżegnywała się w teorii od samoobrony. W rezultacie gros subsydiów szło głównie na „Tygodnik Mazowsze”, a także tym podobne (dziś gazetowyborcze) opcje oraz na Radio i Telewizję „Solidarność”. Notabene, znakomita większość funduszy wpłynęła po 1988 r.
Wygląda też na to, że bardzo wiele pieniędzy amerykańskich poszło na działalność emigrancką, prosolidarnościową – od Paryża do Meksyku. Wspierano często inicjatywy lewicowe, dużo pieniędzy dostał na przykład „Aneks” braci Smolarów. Liberalną „Kulturę” Jerzego Gedroyca finansowano w ramach osobnej operacji CIA niemal od samego początku istnienia pisma. Po stanie wojennym subsydia dla niego zwiększono.
CIA postanowiła nie korzystać z istniejących zagranicznych struktur Solidarności, a ustanowić własne. Sprowadzało się to do wyszukiwania aktywistów emigracyjnych i uposażaniu ich w gotówkę. Wśród nich wyróżniał się choćby „Artur Kowalski”, czyli – jak z opisu wynika najpewniej – Piotr Jegliński. Tacy jak on działali na własną rękę, przeprowadzając prosolidarnościowe akcje w krajach swego zamieszkania oraz szmuglując pomoc dla Solidarności do Polski swymi kanałami (po części spenetrowanymi bądź po pewnym czasie namierzonymi przez SB).
Rola CIA sprowadzała się więc do bycia kasjerem. Taki „dobry wujek z Ameryki”. Albo ciocia. Jedną z nich była Cecilia „Celia” Larkin, która została przerzucona z białego wywiadu (FIBIS) w centrali do operacji na placówkę w Paryżu, bo znała polski. Jej przygotowanie operacyje było zupełnie nieadekwatne do potrzeb. Ale nadrobiła to entuzjazmem dla sprawy Solidarności. Dzisiaj na emeryturze w Waszyngtonie jest prezeską Polish -American Arts Association.
Kasjer nie kontrolował, jak pieniądze są wydawane. I nie wiedział szczegółowo, do kogo są one wysyłane. Wiedział natomiast przez kogo. Taki modus operandi CIA wynikał z przekonania, że nie trzeba działać bezpośrednio, ukrywając rolę wywiadu USA, aby nie skompromitować Solidarności. Chodziło o to, żeby KGB i SB nie potrafiły zdobyć namacalnego dowodu na udział CIA i nie wyzyskały tego do propagandy antysolidarnościowej. I udało się.
CIA pomogła Solidarności, szczególnie stawiając na Lecha Wałęsę jako symbol. Głównymi beneficjentami CIA była lewica, a przede wszystkim post-stalinowscy i post-trockistowscy doradcy Solidarności. Jones twierdzi ponadto, że z tak małego nakładu finansowego otrzymano dużo lepszy zwrot. Pomógł on Solidarności przeżyć i w rezultacie po 1989 r. wyrosła z tego niepodległość i demokracja parlamentarna. Jedno jest pewne: Solidarność powstała i walczyła sama, trwała bez pieniędzy CIA. I nigdy nie poddała się. Amerykańskie fundusze umożliwiły części kierownictwa Solidarności utrzymanie się na prominentnych pozycjach i kontrolowanie do pewnego stopnia związku, promowanie ludzi wobec nich spolegliwych, a sekowanie niepokornych, szczególnie tych, którzy otwarcie walczyli o niepodległość, a nie o reformowanie socjalizmu.
Książka „A Covert Action” jest miejscami ciekawa. Niestety liberalne uprzedzenia autora wyskakują stereotypowo na każdym kroku. Jest to najbardziej jaskrawe, jeśli chodzi o historię Polski (nie tylko dlatego, że nie zna polskiego). Ignorowanie i niedocenianie roli Jana Pawła II pokazuje to najlepiej. Obszerną hagiografię Lecha Wałęsy w oparciu o jego własne autobiografie pisane cudzą ręką należy w całości odrzucić. Krytyka tow. gen. Wojciecha Jaruzelskiego nie powala na kolana, ale przynajmniej staje się on u Jonesa antybohaterem.
Ogólnie: monografia może być uznana jako skutek pierwszego wysiłku, ale temat trzeba nadal drążyć. Aby zrównoważyć takie wysiłki, IPN musi w końcu przetłumaczyć na angielski pracę Sławka Cenckiewicza i Piotrka Gontarczyka o TW „Bolku”. I wiele innych prac. Oświetli to dla Zachodu wiele spraw, a w tym – kto był, a kto nie był agenturą. I czyją.
Marek Jan Chodakiewicz
Los Angeles, 8 października 2018
www.iwp.edu
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (42/2018) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.