Mafia bardzo kulturalna znów atakuje, a krytyka sztuki jest zbędna
Łańcuszek indoktrynacji domykają media nagłaśniające odgórnie wskazane zjawiska i nazwiska. Wszyscy oni wespół tworzą sieć, przez którą niepowołani nie mają szans się przedrzeć. Przecież tu chodzi o poważne pieniądze! Hierarchię wartości ustalają merytokraci. Krytyka sztuki zbędna, wystarczy imaginastyka społeczna zwana PR-em. Gdyby ktoś fikał – są sposoby uciszania. A pokornym i usłużnym rozdamy talony na balony.
Obserwowałam, jak układ kiełkował, krzepł i się rozrastał na żyznym posttransformacyjnym gruncie. Résumé obserwacji spisałam pod koniec pierwszego Donalda Tuska, zimą 2014 r. W styczniu roku następnego „Plus Minus”, cotygodniowy dodatek gazety „Rzeczpospolita”, opublikował tekst „Mafia bardzo kulturalna”. Po tym artystyczny syndykat wydał na mnie wyrok: niebyt.
Glossa do układu
Według jednych – tekst był paszkwilem na środowisko twórców, galerystów, kuratorów i ich akolitów; zdaniem innych – rozkminienie patologii naszego art worldu. Oczywiście, przeważali ci pierwsi. Polemiki nikt nie podjął. Wygodniej było skazać sądem skorupkowym. Ustalono: za niesubordynację zgnoić i zagłodzić.
Do wygranej PiS było jeszcze kilka miesięcy, lecz na wyrost dorobiono mi gębę pisówy. Po dojściu do władzy partii Jarosława Kaczyńskiego mafijni macherzy mieli jeszcze łatwiej. Na bank pisówa, skoro ma audycje w „reżimowych” stacjach radiowych. I poszło! Tu donosik, tam szeptanka, a jak kto chce kawa na ławę – proszę bardzo: o, najważniejsza na świecie gazeta napisała, że Małkowska doradza w MKiDN, zarabia krocie i decyduje, komu dać, kogo kupić. Zręcznie spreparowane łgarstwa, kolportowane przez usłużnych cyngli usadowionych w różnych redakcjach medialnego kartelu, poszły w świat. Hyr rozchodził się korytarzami, komerażami i na social mediach. Socjotechnika usypiająca rozum, a rozniecająca emocje (w tym przypadku negatywne) wydała owoce: wszędzie zamykano mi drzwi przed nosem. Czy w mediach, czy na uczelniach – czerwona kartka. Telefon milczał, dawni przyjaciele przechodzili na drugą stronę ulicy. Towarzyski ostracyzm doskwierał nie mniej jak bieda. Wtedy wykazałam się naiwną wiarą w tzw. prawo i sprawiedliwość. W sprawie szkalowania (na dowód – wycinki prasowe) skontaktowałam się z prawnikiem ze Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Ten rozłożył ręce: proszę odpuścić, tylko straci pani kasę, oni są silniejsi.
Przeżyjmy to jeszcze raz
Chwila wspomnień. Początek 1990 r., w Ministerstwie Kultury i Sztuki odbywa się skromna i niemal intymna uroczystość – minister kultury Izabella Cywińska mianuje nowych szefów dwóch prestiżowych stołecznych placówek: CSW Zamek Ujazdowski i Galerii Zachęta. Radość i wzruszenie. Nareszcie publiczne świątynie sztuki będą odkomuszone.
Na dyrektorskim stołku tej pierwszej instytucji zasiada Wojciech Krukowski; kierownictwo Zachęty przypada Barbarze Majewskiej. Jednak to nie ona rozdaje karty, lecz jej konkurentka i późniejsza zwyciężczyni w wyścigu na plac Małachowskiego – Anda Rottenberg. Już wtedy ma właściwe kontakty i wpływy: w 1986 r. uformowała Fundację Egit (ze wsparciem George’a Sorosa) sfokusowaną na „tworzeniu kolekcji plastyki współczesnej”; w latach 1991–1992 dyrektoruje w Departamencie Sztuki w MKiS; od 1993 r. obejmuje ster Galerii Zachęta, którą kieruje do 2001 r. Odeszła, bo ówczesny minister kultury Kazimierz Michał Ujazdowski obiecał jej lepsze cacko: stworzenie od zera Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Minister słowa nie dotrzymał, co Rottenberg przekuła w martyrologię, następnie w sukces.
Jak hartował się system
Rottenberg nie była sama, miała wpływowych kumpli w kręgach wokółartystycznych, medialnych, politycznych. Nestorzy (jeszcze wtedy w dobrym średnim wieku) pociągali za sznurki, jednak wiedzieli, że potrzebują wciągnąć młodszych. W drugiej połowie lat 90. rozbłysły gwiazdy nowo narodzonych formacji, dziś potentatów na rynku sztuki: Rastra i Fundacji Galerii Foksal. Rastrowców było i jest dwóch – Łukasz Gorczyca i Michał Kaczyński, obydwaj z dyplomami historii sztuki. W 1995 r. założyli magazyn „Raster”, dwa lata później przerzucili się do sieci. Miejscówkę Świetlicy Raster, galerii i wydawnictwa, zmieniali kilkakrotnie, by ostatecznie osiąść przy Wspólnej, w lokalu z odzysku po zlikwidowanej pracowni jubilerskiej ORNO.
Konkurencją (?) była trójka z Fundacji Galerii Foksal. Joanna Mytkowska, Andrzej Przywara i Adam Szymczyk startowali bez rastrowego przypierdu. W 1997 r. okokonili się przy najstarszej awangardowej galerii warszawskiej – Galerii Foksal. Jako fundacja mieli jej robić dobrze, a zrobili dobrze tylko sobie. Wykorzystali nośną nazwę oraz zagraniczne kontakty galerii (istniejącej od 1966 r.), by w 2001 r. pokazać środkowy palec naiwniakom z Foksalu. Teraz my! Zdecydowali i przenieśli się do budynku przy ulicy Górskiego, kolejnego taniego, acz znakomicie zlokalizowanego postsocjalistycznego odzysku (dawny pawilon Związku Rzemiosła Polskiego).
-
"Jesteśmy w tragicznym momencie". Polskie lasy czeka katastrofa ekologiczna na niespotykaną skalę
-
"Puste slogany zamiast konkretnej wizji". Europosłowie PiS skomentowali przemówienie Tuska w PE
Upubliczniona komercja
Na Zachodzie to zjawisko zwie się konfliktem interesów. Udowodnione, ma poważne konsekwencje. U nas nikt nie mrugnie okiem. Osoby decydenckie zatrudnione w publicznych instytucjach współpracują z prywatnymi galeriami i wspólnie kręcą lody. Komercja nie jest oddzielona grubym murem od „niezależnej” narodowej reprezentacji. Nie chodzi tylko o kasę, przede wszystkim o prestiż i rozpoznawalność, czyli tzw. kapitał symboliczny, co daje przynależność do publicznych kolekcji. Niby każdy wie, że Joanna Mytkowska i Andrzej Przywara, prezes Fundacji Galerii Foksal, od lat tworzą partnerski związek i tak się jakoś składa, że artyści ze stajni FGF pokazywani są (a ich prace zakupywane) do MSN i do innych publicznych zbiorów. W układ wciągnięte są inne prywatne galerie (m.in. Lokal_30, Dawid Radziszewski, Piktogram, Stereo, Monopol) zrzeszone w masyw nazwany Warszaw Gallery Weekend. To oni decydują, który z artystów jest na topie. Kolportowaniem „w lud” ich wyborów (czytaj: dobrze sprzedających się nazwisk i obiektów) zajmują się medialni usługowcy, którzy za grosze nagłaśniają, co trzeba.
Z łezką w oku
Kiedyś istniała krytyka sztuki. Zawód, powołanie? Z pewnością temperament i wyprowadzone z XIX-wiecznej (a nawet wcześniejszej) tradycji wchodzenie w intelektualny spór o wartości, estetyczne i moralne. Bano się tych werdyktów, a wydawali je czasem z wielomiesięcznym namysłem (Denis Diderot) bądź natychmiast, nocą, tuż po fakcie (Jean-Paul Gaultier). Tak czy siak, te różne Dideroty, Baudelaire’y, Gaultiery, Zole czy Apollinaire’y upubliczniali swoje opinie tam, gdzie nikt nie dyktował wyborów. Nomen omen, poeta André Salmon zabłysnął jako krytyczne oko i pióro w gazecie „L’Intransigeant”, czyli „nieprzekupny”. Wydawało mi się, że wiek czy dwa później nadal obowiązują te same zasady; że krytyka sztuki jest pięknie nieprzekupną dyscypliną, której przedstawiciel bierze na klatę reakcje za swoje opinie, pozytywne bądź wprost przeciwnie.
Jakoś po roku 2000 wszelkie negatywne uwagi o sztuce zaczęto z mediów gumkować. Argument był kokieteryjnie zakłamany: skoro ludziom kultura wisi, trzeba ich zachęcać aplauzem, nawet trochę na wyrost. Potem merytoryczna, zindywidualizowana i niezależna krytyka zaczęła zdychać, zastąpiona przez przymilny PR. Zanik krytyki był na rękę tym, którzy lepili na naszym intelektualnym pustkowiu zaczyn rynku sztuki. Mało kto pamięta duet Piotr Bazylko/Krzysztof Masiewicz, naganiaczy do „topowych” galerii. Para ni to dziennikarzy, ni macherów sztuką, współgrająca z tymi, co na świeczniku, opublikowała „Przewodnik kolekcjonera sztuki najnowszej” (2008), czyli przegląd stajni top galerii.
A kto pamięta szwindel pod kryptonimem Dom Aukcyjny Abbey House? Powstał w 2010 r., wykręcił, ile się dało, z naiwniaków oraz z łasych na kasę artystów, uwiódł szybkim zyskiem, po czym zwinął żagle i uleciał w niebyt, jak Amber Gold. Ten szwindel uwiarygadniali „krytycy” (na pierwszym planie Bogusław Deptuła, medialny ekspert). Ktoś, kto miał niepochlebne zdanie o tym przekręcie, psuł oszustom koniunkturę. Też podpadłam. Do tej pory rozbawia mnie list z pogróżkami wysłany przez mecenasa (?) gangu, żebym wycofała krytyczny tekst, bo mnie pozwą. Wkrótce potem Abbey House zniknęło gdzieś w kierunku Rosji.
Międzynarodówka
Do 1989 r. sztuka nie była u nas pokupnym towarem. Jedynym wytypowanym przez władze pośrednikiem w handlu z nabywcą krajowym i zagranicznym była DESA, wąskie gardło przepływu kasy między autorem a klientem. Po przełomie wolny handel sztuką wybuchł z siłą atomu. Początkowo szło się na żywioł. Aż co sprytniejsi zaczęli ogarniać i monopolizować teren. Z zachodniej strony pierwsi zgłosili się nasi sąsiedzi. Najgłośniejszy był konkurs „Spojrzenia” w Zachęcie, z nagrodą Deutsche Banku. Kompetycje organizowane co dwa lata od 2003 do 2021 r., z nagrodą główną w wysokości 60 tysięcy PLN, niewyobrażalna suma dla artystycznego prekariatu. Potem doszły ekskluzywne pobyty studyjne, stypendia i inne bonusy. Z czasem short listę zaczęto formatować pod kątem ideologicznych potrzeb (niebinarność, ekozagrożenia, postantropocen, kryzys migracyjny). Nie tylko ten bank poprawiał sobie wizerunek kolekcjonowaniem sztuki – pierwszy wpadł na to PKO BP (1998), wkrótce potem ING (2000). Kto decydował o zbiorach? Sami swoi.
Także w 2000 r. do gry – a raczej współgry – weszła kolejna, tym razem dotowana przez polski rząd, kulturalna trampolina: Instytut Adama Mickiewicza. Powołany przez MKiDN, miał być rządową instytucją kultury działającą w porozumieniu z MSZ. I – co za przypadek! Wszystkie „sezony” czy „obecności” polskie w Europie lub dalej znów kuratorsko obsługiwali ci sami macherzy z kilku wpływowych galerii. Obecną szefową IAM została menadżerka kultury i politolożka Olga Wysocka, już wcześniej pracująca w IAM jako zastępczyni dyrektora (2009–2018), zaś w latach 2018–2022 zastępczyni dyrektora (Hanny Wróblewskiej) w Zachęcie.
Samopomoc w sieci
Przez osiem lat PiS-u mafijne „matki chrzestne”, ich consiglieri oraz soldati na pozór trochę przycichli. Jednak pomagano sobie dyskretnie. Podnoszono medialny wrzask za każdym razem, gdy komuś kończył się iluś tam letni kontrakt w instytucjach kultury. Przedłużyć im królowanie i żadnych konkursów, żeby nie wcisnął się żaden pisior! Jeśli ogłaszano kompetycje, to albo potajemnie, albo regulamin był tak sformatowany, żeby wygrał czarny koń „od naszych”.
Najważniejsze: kulturalny eksważniak zawsze znajdował niszę w jakiejś intratnej przechowalni, by wraz z powrotem ekipy Tuska triumfalnie wskoczyć na wysoki stołek. Najbardziej spektakularne kariery: Hanna Wróblewska, gestorka Zachęty od 2010 do 2021 r., od ponad roku ministra MKiDN. Po upływie drugiej dyrektorskiej kadencji dostała „na przetrwanie” rozmaite fuchy: Rada Programowa Centrum Nauki Kopernik, zastępczyni dyrektora Muzeum Getta Warszawskiego, Rada Programowa Muzeum Karykatury. Podobnie Piotr Rypson, zwolniony z funkcji p.o. dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie w 2018 r., w 2019 r. na otarcie łez mianowany przewodniczącym Polskiego Komitetu Narodowego Międzynarodowej Rady Muzeów. Od stycznia ubiegłego roku dyrektor Departamentu Dziedzictwa Kulturowego w MKiDN, który to dział odpowiada za muzea i politykę pamięci, w tym – Zagłady, oraz Międzynarodową Radę Oświęcimską. Teraz ci „poszkodowani” wycinają w odwecie wszystkich, którzy pracowali w kulturalnych instytucjach oraz w mediach za rządów prawicy. Poza tym syndykat się powiększył liczebnie, jako że w międzyczasie doszlusowali nowi ochotnicy wykształceni na różnych kierunkach kuratorskich, kulturoznawczych, historyczno-sztucznych, filozoficznych, historycznych, artystycznych, zarządzania sztuką i innymi bliżej nieokreślonymi zasobami. A tam, gdzie ciasno, wzrasta agresja. W świecie kultury – kultura bycia nie ma racji bytu.
Wkręcona młodzieżówka
Wbrew biadoleniom miniona dekada bynajmniej nie była stracona dla syndykatu. Wypączkowało mnóstwo ciał niby niewidocznych, za to strategicznie i empatycznie wspierających dobry, stary układ. Wciągnięto młodzieżówkę. Kształtowanie kadr i postaw zaczęto od tych najbardziej podatnych na indoktrynację: studentów kierunków artystycznych i wydziałów wokółartystycznych. Czy ktokolwiek wie, gdzie i w jakim charakterze mogą znaleźć zatrudnienie absolwenci np. zarządzania kulturą i mediami, Wydziału Zarządzania Kulturą Wizualną lub Wydziału Badań Artystycznych i Studiów Kuratorskich? Lista podobnych kierunków, rozsianych po całej Polsce, jest długa i nudna (w czytaniu). Ale ktoś na tych kierunkach naucza. Kto? Sprawdzeni żołnierze lewicy. Sztandarowym przykładem – filozofka i publicystka Katarzyna Kasia, gwiazda „Szkła Kontaktowego” TVN, Warszawianka Roku 2023, Osobowość Medialna Roku 2024, Mistrz Mowy Polskiej za rok 2024. Przez kilka lat (do 2020 r.) prodziekanka Wydziału Zarządzania Kulturą Wizualną stołecznej ASP, zasiadająca też w kapitule konkursu Literacka Podróż Hestii. Na tym samym wydziale zajęcia prowadzi historyk sztuki Jakub Banasiak, kiedyś autor bloga „Krytykant”, od 2013 r. redaktor naczelny magazynu „Szum”, za który został laureatem Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (2018).
No właśnie – rozliczne tytuły i godności to kolejne cukierki, które mafia rozdaje swym koryfeuszom i wyznawcom. Wisienka na torcie: wykład inauguracyjny na stołecznej ASP w październiku 2024 r. wygłosił – tadam – Jerzy Owsiak! Czterokrotnie startował po indeks plastycznej akademii, bez pozytywnego rezultatu; podobnie bez powodzenia na psychologię. Dobry pasterz dla świeżo upieczonych studentów.
-
Niemiecki europoseł zwrócił się do Tuska po polsku: "Zrobię panu tę przyjemność"
-
Karol Nawrocki: "Zielony Ład jest w Polsce niekonstytucyjny"
-
Polski sędzia opowiedział grupie EKR w PE o łamaniu praworządności w Polsce
Się sypie
W zabetonowanym układzie niedawno pojawiła się jaskółka buntu: komuś się ulało i zareagował publicznie. Vide afera z Maszą Potocką, jedną z najdłużej (od 2002 do teraz) funkcjonujących decydentek w ośmiornicy sztuki polskiej (krakowski Bunkier Sztuki i Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK). Niby spotkała ją sromota – ale stanął za nią murem „kulturalny” establishment z Adamem Michnikiem i Andą R. na czele. A tu – ktoś zgłosił mobbing, wygrał w sądzie, sprawę nagłośniono w mediach, Maszę odwołano, prawdziwy cud. Potem komuś puściły nerwy w sprawie Joanny Mytkowskiej i jej bezkonkursowego od 18 lat panowania w MSN. Ktoś inny zauważył, że Monika Szewczyk z białostockiego Arsenału trzyma ster tej instytucji od… 35 lat, rekord nad rekordami (w tym zestawieniu 16-letnie dowodzenie Jarosława Suchana w Muzeum Sztuki w Łodzi to naprawdę drobiazg). Ktoś inny zauważył kamaryle w innych instytucjach kultury: Daniel Muzyczuk, kiedyś kurator, obecny p.o. dyrektor łódzkiej placówki (co zapewne przejdzie w stan usankcjonowany nominacją), jest małżeńsko związany z niedawno powołaną szefową Zachęty Agnieszką Pinderą. To na razie głosy wołających na puszczy, jednak sygnał, że panująca latami w branży zmowa milczenia, a co gorsza – paraliż wolnej woli wywołany przez coś na kształt syndromu sztokholmskiego, gdzieś tam zaczyna mieć szramy i pęknięcia. Merytokraci coraz częściej dostają bęcki.
Jednak obawiam się, że w kontekście polskiej prezydencji w UE oraz nadchodzących w RP wyborów prezydenckich głosy siejące jakieś wątpliwości zostaną wytłumione. Teraz mafia jest potrzebna, żeby było u nas ładnie i po światowemu. Po prostu kulturalnie.