Prof. Boštjan M. Turk: Huragan Trump i brukselska mgła
Kwestie te stanowiły również sedno programu ostatniej Komisji Europejskiej pod przewodnictwem Ursuli von der Leyen. Co więcej, żaden z wymienionych tematów nie pojawia się w dokumencie założycielskim Unii Europejskiej, Traktacie Lizbońskim.
Wyborcy swoje, a "elity" swoje
Na przykład ani pojęcie "LGBT", ani niekontrolowana migracja, zjawisko nasilające się od 2015 r., nie pojawiają się w najwyższym tekście UE. Traktat nie zapewnia również ram prawnych dla zawieszenia układu z Schengen, niezbędnego środka w obliczu nielegalnej imigracji. W rezultacie działania Komisji Europejskiej podczas jej ostatniej kadencji można określić jako dosłownie "poza prawem".
Co więcej, utworzenie nowej Komisji po wyborach 9 czerwca 2024 r. odzwierciedla zerwanie z podstawowymi zasadami etycznymi i politycznymi. Pomimo jasnego przesłania płynącego z urn wyborczych, oznaczającego odrzucenie neosocjalistycznego globalizmu i wzrost znaczenia partii suwerenistycznych lub nacjonalistycznych, reakcja instytucjonalna zignorowała powszechną wolę. Na przykład w Niemczech Alternatywa dla Niemiec (AFD) dominowała na wschodzie, podczas gdy CDU/CSU wygrało na zachodzie, dając najgorszy wynik w historii partii SPD kanclerza Scholza. Zieloni i FDP również gwałtownie spadły, uzyskując odpowiednio 11,9% i 5,2% głosów. W bezpośredniej konsekwencji, niecałe sześć miesięcy później, koalicja rządowa rozpadła się, co doprowadziło do przedterminowych wyborów zaplanowanych na luty 2025 roku.
We Francji Rassemblement National uzyskał 33% głosów. Ta zmiana polityczna powtórzyła się również w Austrii, Belgii, Włoszech, Chorwacji, Słowenii i Hiszpanii, gdzie partie neosocjalistyczne ustąpiły miejsca sojuszom suwerenistycznym.
Wyniki tych wyborów odzwierciedlają głębokie pragnienie zmian. Ludzie domagają się "Europy narodów", zerwania z postępową, neomarksistowską retoryką instytucji europejskich. Jednak te powszechne aspiracje zostały przejęte: Ursula von der Leyen utworzyła koalicję z udziałem partii neosocjalistycznych, pomimo ich zdezawuowania przez elektorat. Ten manewr ilustruje rażące lekceważenie oczekiwań społecznych.
Podobnie, system wyborczy w kilku krajach europejskich nadal blokuje wolę obywateli. We Francji, pomimo przewagi 2,5 miliona głosów dla Rassemblement National nad lewicową koalicją, ta ostatnia nie była w stanie utworzyć rządu. W Austrii, choć Partia Wolności zdobyła większość z ÖVP, ta ostatnia zdecydowała się sprzymierzyć z socjalistami, zdradzając tym samym wyborców.
USA i Europa
Amerykańskie i europejskie wybory z 2024 r. mają uderzające podobieństwa. Po obu stronach Atlantyku nieudolność gospodarcza Demokratów lub neosocjalistów została ukarana. Gwałtowna inflacja zmniejszyła siłę nabywczą o jedną trzecią w porównaniu z sytuacją sprzed ośmiu lat, co jest zjawiskiem nieodwracalnym, nawet jeśli inflacja miałaby spowolnić.
Demokraci i globalni neosocjaliści mieli bardzo podobny program, zarówno po tej, jak i po drugiej stronie Atlantyku. Obaj opowiadali się za transformacją ekologiczną (Joe Biden rzekomo podróżował samochodami elektrycznymi), wzrostem nielegalnej migracji, którą następnie próbowali zalegalizować (co ostatecznie drogo kosztowało Demokratów w Stanach Zjednoczonych 6 listopada), podczas gdy w UE zwolennicy tej polityki spotkali się z powszechnym sprzeciwem.
Obie opcje globalistyczne, zarówno w USA, jak i w Europie, promowały więcej demokracji i obiecywały kontynuację elementów narodowych i suwerenistycznych. Aby ułatwić sobie zadanie, określili politykę opartą na nastrojach narodowych jako populistyczną lub faszystowską. Oba terminy są całkowicie błędne: populizm wywodzi się od słowa populus, oznaczającego lud. Populista działa zatem w interesie ludu. Jeśli chodzi o faszyzm, można go przypisać, zwłaszcza po 7 października 2023 r., neosocjalistycznej i globalistycznej lewicy. Rzeczywiście, ta ostatnia przyjęła jeden z kluczowych elementów doktryny faszystowskiej: antysemityzm. Neosocjalistyczna i globalistyczna lewica jest obecnie w dużej mierze propalestyńska, co mutatis mutandis ujawnia skłonność do antysemityzmu.
Ale arsenał faszyzmu lub faszystowskiego totalitaryzmu globalistycznych neosocjalistów na tym się nie kończy. Podczas gdy patrioci i suwereniści szukają wolności ponad wszystko, ich przeciwnicy wyczerpują się w walce o "demokrację". Więcej "demokracji" i mniej "faszyzmu" może być wspólnym mianownikiem lewicowych kampanii zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie w maju i czerwcu 2024 roku. Ale o czym dokładnie mówimy?
Zdyskredytowana logika
Po pierwsze: czym jest "demokracja", a czym wolność? Co jest ważniejsze? Odpowiedź jest prosta: wolność jest podstawą relacji w każdym społeczeństwie opartym na etyce i moralności. W chrześcijaństwie odgrywa ona fundamentalną rolę, ponieważ religia ta definiuje człowieka a priori jako istotę obdarzoną wolną wolą, uznając tym samym zarówno wolność jako cel, jak i wolę jako narzędzie o decydującym znaczeniu. Z perspektywy historycznej wolność jest więc tym, co pozwala współczesnemu człowiekowi być tym, kim jest w istocie.
Wolność jest warunkiem wstępnym demokracji. To dlatego wszystkie niedemokratyczne reżimy systematycznie ogłaszały się "demokratycznymi" i "ludowymi". Jak powiedział Vaclav Havel, komunizm opiera się na kłamstwie. Te dyktatury, pomimo "wolnej woli" swoich obywateli (jaka normalna osoba chciałaby żyć w autorytarnym reżimie i być prześladowana?), były ogólnie nazywane "demokracjami ludowymi". Wystarczy pomyśleć o Chińskiej Republice Ludowej, Niemieckiej Republice Demokratycznej czy Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej; kilka krajów Europy Wschodniej, satelitów Związku Radzieckiego aż do upadku muru berlińskiego, również zawierało "demokrację ludową" w swojej oficjalnej nazwie (Polska, Bułgaria i Rumunia). Warto pamiętać, że nawet osławiona Kampucza Pol Pota była zarówno "ludowa", jak i "demokratyczna".
Ta zdyskredytowana logika właśnie się odradza. W swoim nienasyconym pragnieniu władzy neosocjalistyczna lewica czerpie bezpośrednio ze swoich historycznych korzeni. Na przykład Kamala Harris śpiewała binarny refren: z jednej strony potrzeba większej "demokracji"; z drugiej demonizacja Donalda Trumpa, przedstawianego jako faszysta z urodzenia. Podobne echa słychać w Europie. Biurokraci w Brukseli i krajowi zwolennicy neosocjalistycznego globalizmu, zwłaszcza w Niemczech, zwielokrotnili swoje ostrzeżenia przed zagrożeniem ze strony nacjonalistycznych przywódców, takich jak Viktor Orban, Marine Le Pen i inni członkowie Wspólnoty Wyszehradzkiej. Dyskurs ten jest przekazywany przez "mniej lub bardziej wolne" media, które kładą nacisk na ideę "demokratycznego bezpieczeństwa".
Jednak podstawowa intencja jest przejrzysta: narzucić "demokrację", w której ludzka wolność jest stopniowo tłumiona, szczególnie w tym, co stanowi jej najbardziej fundamentalny wyraz - indywidualną wizję świata i interpretację egzystencji. Bycie pozbawionym tej wolności oznacza bycie pozbawionym istotnej części swojego człowieczeństwa. Społeczeństwo, które tłumi to podstawowe prawo, pomimo wszystkich swoich demokratycznych proklamacji, nie może być opisane jako prawdziwie demokratyczne.
Zagrożona wolność
Niemcy, najbardziej wpływowy kraj w Europie, stanowią uderzający przykład tej dynamiki. Robert Habeck, niemiecki wicekanclerz i członek Zielonych, zaproponował niedawno ograniczenie platform takich jak Twitter i TikTok, mówiąc: "Regulacja X i TikTok zgodnie z europejskimi standardami prawnymi jest naszym głównym zadaniem. Nie możemy pozostawić "demokratycznego dyskursu" w rękach Elona Muska". (źródło: klip z YouTube Roberta Habecka na Twitterze). Takie oświadczenie jest wyraźną próbą ograniczenia wolności słowa, sięgającą do najbardziej wrażliwego obszaru ludzkiej myśli.
Wolność słowa, choć niezbędna, jest dziś zagrożona przez skrajną formę dyskryminacji stosowaną przez tych, którzy twierdzą, że bronią demokracji. Ta ideologiczna dyskryminacja jest podstępną formą tyranii. Działała już w autokratycznych reżimach, takich jak Korea Północna, Kampucza Pol Pota czy Rumunia Ceausescu.
Milovan Đilas, jeden z wielkich dysydentów XX wieku, po mistrzowsku opisał tę formę tyranii:
Błędem byłoby sądzić, że inne formy dyskryminacji - rasowej, klasowej, kastowej czy narodowej - są trudniejsze do zwalczenia niż dyskryminacja ideologiczna. Dyskryminacja ideologiczna, choć ostrzejsza, nie jest ani tak subtelna, ani tak wszechogarniająca. Są one wymierzone w konkretne grupy, podczas gdy dyskryminacja ideologiczna dotyczy całego społeczeństwa i każdej jednostki. Tam, gdzie inne rodzaje dyskryminacji wpływają głównie na płaszczyznę fizyczną, dyskryminacja ideologiczna atakuje bezpośrednio istotę wewnętrzną. Tyrania wymierzona w intelekt jest najbardziej absolutną formą przemocy, punktem wyjścia i punktem dojścia wszystkich innych tyranii". (Milovan Đilas, The New Class, s. 176).
Ta ideologiczna dyskryminacja nie jest abstrakcją: wpływa na wszystko, począwszy od klimatu społecznego, porównywalnego z otaczającą nas atmosferą, niezbędną do naszego przetrwania. Społeczeństwo zdominowane przez tę formę dyskryminacji jest społeczeństwem martwym - niezależnie od tego, jak "demokratyczni" mogą twierdzić jego oficjalni przedstawiciele.
Jest to perspektywa, do której nie możemy i nie wolno nam dopuścić w Europie. Mamy jednak szczęście, że po drugiej stronie Atlantyku pojawiła się prawdziwa twarz wolności, ustanawiając podstawowy warunek prawdziwej demokracji. Prędzej czy później stanie się to również na starym kontynencie, nawet jeśli biurokraci w Brukseli i globalistyczna lewica nadal będą grzmieć o niebezpieczeństwie faszyzmu. Historia, która zawsze stawia rzeczy na właściwym miejscu, prędzej czy później sprawi, że ich krzyki znikną
[Bostjan Marko Turk, Profesor uniwersytecki, Członek Europejskiej Akademii Nauk i Sztuk]