Dlaczego Los Angeles stanęło w ogniu? Raport prosto z płonącego miasta
Komunikaty o nadchodzącym huraganie zapowiadały go na popołudnie, więc liczyłem, że moją wyprawę zakończę nim wiatr nadejdzie. Niestety, zaczął się wcześniej. Jeżeli siła wiatru jest tak ogromna już u podnóża góry, to jaka musi być na szczycie! Zrezygnowałem z wycieczki. Wiedziałem, co oznacza ten wiatr. Wszyscy mieszkańcy Los Angeles znają go bardzo dobrze i wiedzą, co z niego wynika.
- Potężne pożary w Los Angeles. Jest decyzja właściciela TVN Warner Bros. Discovery
- Tusk ucieka przed dziennikarzami. W sieci zawrzało
- Ważne doniesienia z granicy. Straż Graniczna wydała komunikat
- Nawrocki przyspiesza w drodze po wygraną [Najnowszy sondaż]
- To koniec. Porażka projektu właściciela TVN Warner Bros. Discovery
- Zwalniany komendant iławskiej policji wygarnął rządzącym podczas oficjalnej uroczystości pożegnania [WIDEO]
- Nowe, kuriozalne oświadczenie wiceministra ws. rosyjskiego gazu dla warszawskich autobusów
- Król Karol III w Polsce. Pałac Buckingham wydał komunikat
Wiatr Santa Ana oznacza pożary
To wicher Santa Ana, zwany także wiatrem diabelskim - podobny siłą do naszego halnego. Najczęściej pojawia się jesienią i trwa około trzech dni. Przychodzi znad pustyni - jest najczęściej ciepły, suchy i może osiągać prędkość do 160 km/godz. Największym zagrożeniem, które powoduje ten wiatr, są pożary. Wynika to z charakterystycznego cyklu rozwoju roślinności w Południowej Kalifornii. Pora deszczowa trwa tu od grudnia do marca. Jeżeli opady są obfite, to mokra gleba i wiosenne słońce powodują oszałamiający wzrost roślin. Kalifornijskie wzgórza stają się szmaragdowe. Od kwietnia jest już brak deszczu, coraz cieplej, po czym przychodzi upalne lato i piekielna jesień z temperaturami powyżej 40 stopni. Już od czerwca wzgórza są żółte i brązowe. Wegetacja zamiera. Jeżeli w listopadzie spadnie choć jeden deszcz, istnieje wielka szansa, że unikniemy pożarów do końca grudnia. A od drugiej połowy grudnia zaczną się zimowe deszcze i uchronią Kalifornię przed pożarami. Niestety, zdarza się co parę lat, że po mokrym roku przychodzi rok suchy. Tak było właśnie w 2024. Zimą i wiosną zeszłego roku opady były niezwykle obfite. Jednak od marca nie było już żadnego liczącego się deszczu. W grudniu przez pięć minut spadło dosłownie kilka kropel. Wzgórza Los Angeles są rekordowo suche i pokryte wyjątkowo dorodnymi krzakami o martwych lub częściowo uschłych gałęziach z milionami ton wysuszonych liści. I do tego ogromne przestrzenie martwych traw. To jest ten moment, w którym - przy mocnym i bardzo mocnym wietrze - wystarczy jedna iskra i ogień eksploduje z potworną siłą. Wśród milionów mieszkańców muszą znaleźć się jacyś piromani-szaleńcy. Zresztą przyczyn może być wiele.
Nie było zaskoczenia
I tak się stało 7 stycznia. Tu nie było żadnej niespodzianki, żadnego zaskoczenia. To jest zjawisko normalne. Ryzyko z tym związane nie jest tajemnicą. A jednak tegoroczne pożary, które zaczęły się właśnie 7 stycznia i trwały całkiem nieopanowane przez 3 dni, były rekordowe. Zginęło kilkanaście osób, ponad 12 tysięcy budynków zostało spalonych, ewakuowano blisko 200 tys. ludzi, a straty w piątek były szacowane na ponad kilkadziesiąt miliardów dolarów i nadal rosną. Pożary trwają, a wiatr ma wrócić za kilka dni.
Pytania zadawane przez łzy
Dlaczego tak się stało? Mieszkańcy Los Angeles zadają ważne pytania: jak to możliwe, że zbiorniki przeciwpożarowe okazały się puste lub napełnione tylko częściowo? Dlaczego największy z nich w rejonie pożaru w Pacific Palisades, Santa Ynez Reservoir był całkiem pusty? Dlaczego część hydrantów jest zepsuta i nienaprawiona od lat? Dlaczego nie usunięto martwych drzew i krzewów ze wzgórz Pacific Palisades i Malibu, co było z powodzeniem stosowane już przed 70 laty jako działanie zmniejszające ryzyko pożarów? Dlaczego zawieszono kontrole zadrzewienia wokół domów i nie przestrzegano obowiązujących zasad bezpieczeństwa przeciwpożarowego? I - wreszcie - dlaczego burmistrz Los Angeles Karen Bass wyjechała do Ghany, mimo ostrzeżeń, że groźny wiatr nadchodzi? I - co ważniejsze - dlaczego obcięła budżet straży pożarnej o blisko 20 milionów dolarów? Jednocześnie przeznaczając 1.3 miliarda (!) dolarów na pomoc bezdomnym i... nie wydając połowy tych pieniędzy. Czyli fundusze na walkę z pożarami były, tylko woli ich użycia zabrakło. Mimo, że szefowa straży pożarnej Los Angeles, Kristin Crowley pisała do Karen Bass, że okrojenie budżetu „poważnie ograniczyło możliwości departamentu w zakresie przygotowywania się, szkolenia i reagowania na sytuacje kryzysowe na dużą skalę, takie jak pożary lasów”.
Za chwilę pojawią się jeszcze ważniejsze pytania. Na przykład takie: jeżeli pożary są w południowej Kalifornii zjawiskiem cyklicznym i przewidywalnym, to dlaczego nie zbudowano wystarczającej liczby zbiorników wodnych? Przecież ogromna aglomeracja Los Angeles dobija do 20 milionów mieszkańców, a liczba rezerwuarów z wodą pitną i właśnie niezbędną do gaszenia pożarów zwiększa się o wiele wolniej niż populacja? Gdy nadchodzą deszcze (jak np. przed rokiem), mieszkańcy Los Angeles patrzą ze zgrozą, jak miliony ton wody zalewają miasto i spływają do Pacyfiku. A przecież gdyby były zbiorniki, tę wodę można by zatrzymać i zniknąłby problem suszy, a strażacy mieliby wodę.
Ideologia przede wszystkim
I tu dochodzimy do sedna. Tym sednem jest stawianie przez polityków i urzędników państwowych wyżej ideologii niż realnych i podstawowych potrzeb wyborców. Tu można dopatrywać się realnych przyczyn klęski, jaką poniosły władze stanu i miasta w obliczu sytuacji kryzysowej zeszłego tygodnia. Kalifornia jest rządzona przez lewicowych demokratów. Ten najwspanialszy kraj na świecie, którego gubernatorem był niegdyś Ronald Reagan, pogrąża się w chaosie i nieudolności. Gubernator Kalifornii, lewicowy Gavin Newsom sprzeciwił się w roku 2020 proponowanemu przez prezydenta Trumpa zwiększeniu dostaw wody z północnej do południowej Kalifornii i Los Angeles. Newsom argumentował, że chce chronić „wysoce zagrożone gatunki ryb bliskie wyginięcia”. Ryby były dla niego po prostu ważniejsze od ludzi? Tak. Z przyczyn ideologii "ekologizmu". Z podobnych, ekologicznych powodów zrezygnowano ze stosowanego z powodzeniem przerzedzania lasów i ich kontrolowanych wypaleń. Karen Bass zwracała z kolei większą uwagę na tzw. "różnorodność" i "inkluzywność". Dlatego nie wymieniła wyznaczonej już przez poprzedniego burmistrza na szefową straży pożarnej Kristin Crowley. Szczyciła się faktem, że jest ona nie tylko pierwszą w historii miasta kobietą na stanowisku dowódcy straży pożarnej, ale jest również lesbijką z żoną i dziećmi. I - co charakterystyczne - Bass nie była tyle dumna z powodu jej kwalifikacji na to stanowisko, co była dumna z przyczyny jej "orientacji" seksualnej. Chcę być dobrze zrozumiany: tak jak seksualne preferencje szefowej straży pożarnej nie powinny nikomu przeszkadzać, tak samo nie powinny być stawiane na pierwszym miejscu na liście jej zalet i kwalifikacji. Tu też ideologia (gender) okazała się najważniejsza. Nie jest to nowość w życiorysie rządzącej miastem Karen Bass. Już w latach studenckich miała wykrystalizowane ideowe poglądy. Były zdecydowanie komunistyczne. Bass działała jako organizatorka tzw. "Brygady Venceremos" - grupy aktywistów popierających rewolucję kubańską i Fidela Castro. Bass zajmowała się wyjazdami Amerykanów na Kubę i sama odwiedziła Kubę osiem razy w latach 70-tych. Nie zaskakuje więc jej polityka walki z patriarchatem i rzekomą dyskryminacją "mniejszości". Realizowana kosztem mieszkańców miasta.
Szefowa straży pożarnej walczy z nierównościami
Nowa szefowa straży pożarnej znakomicie jej w tym sekunduje. Ogłosiła po objęciu stanowiska, że jej "najwyższym priorytetem" jest "integracja, różnorodność i równość". A to oznacza - z prostej logiki - że tym "najwyższym priorytetem" nie jest dla niej napełnianie zbiorników przeciwpożarowych wodą przed nadejściem wichrów Santa Ana w czasie ogromnej suszy. Nie istnieje przecież wiele "najwyższych priorytetów". "Najwyższy" może być tylko jeden. Znów ideologia okazuje się ważniejsza od ludzi...
To będzie się pogłębiać, bo Crowley chce zwiększyć liczbę kobiet w straży pożarnej. Na pytanie reportera, jaka liczba kobiet w straży pożarnej by ją zadowoliła, odpowiedziała "nie mam żadnej upatrzonej liczby. Zawsze ich będzie za mało". Na razie Crawley ma - jako swoją "prawą rękę" - pierwszą w historii lesbijską asystentkę szefa Departamentu Straży Pożarnej oraz pierwszą w dziejach czarnoskórą, lesbijską szefową Biura Równości. W roku 2023 Departament powołał specjalne biuro, którego zadaniem jest zapewnienie, że wśród strażaków nie zabraknie przedstawicieli mniejszości - w tym także seksualnych. To oznacza, że kwalifikacje zawodowe muszą z konieczności zejść na dalszy plan. A to nie może się dobrze skończyć. I znów ideologia okazuje się ważniejsza od ludzkiego życia. Ideowcy chcą - jak zwykle - zmieniać świat, rozniecać pożary, a nie je gasić. I to jest sedno sytuacji.
Każdy marzy o jednym
Nikt logiczny nie ma wątpliwości, że kobiety, niezależnie od seksualnych preferencji, mogą doskonale sprawdzać się na różnych stanowiskach w straży pożarnej, ale przecież gdy człowiek znajduje się w płonącym domu, np. przyciśnięty ciężką belką i pojawia się wreszcie strażak, który ma go ratować, każdy marzy wtedy o jednym. Żeby to był dwumetrowy, stukilogramowy mężczyzna (nieważne jakiej "orientacji" seksualnej), a nie kobieta. Nawet reprezentująca sobą którąś literę z szeregu LGBTQIA. Dla ratowanego człowieka, zagrożonego śmiercią w płomieniach, z tych liter na pewno nie wynika żadna, nawet najmniejsza korzyść. A przecież to jego bezpieczeństwo i życie powinny być najważniejsze.
A i tak najgroźniejszy jest dla nich Trump
Wypada dodać na koniec, że w czwartek, gdy w Los Angeles szalały najpotworniejsze pożary, ustawodawcy kalifornijscy, w większości lewicowi demokraci - zgromadzeni w stolicy stanu, Sacramento - rozpoczęli specjalne obrady, których celem jest przygotowanie się do walki. Nie z suszą, nie z pożarami, nie z nieudolnością gubernatora i władz Los Angeles, ale z nowym prezydentem USA Donaldem Trumpem.