Marek Budzisz: "Czy Rosja przymierza się do połknięcia Białorusi?"

Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka w ostatnich dwóch dniach dwukrotnie wypowiedział się o przyszłości swego kraju. Przy czym to, co powiedział wzbudziło może nie sensację, ale przynajmniej, zdziwienie w kręgach ekspertów i obserwatorów sytuacji u naszego wschodniego sąsiada.
kremlin.ru Marek Budzisz: "Czy Rosja przymierza się do połknięcia Białorusi?"
kremlin.ru / Wikimedia Commons/Attribution 4.0 International (CC BY 4.0)
W sobotę, Batka, przebywając z gospodarczą wizytą w rejonie szkłowskim we wschodniej Białorusi miał powiedzieć „jesteśmy na froncie. Jeśli nie przetrwamy tych lat, będzie to oznaczało, że będziemy musieli wejść w skład innego państwa albo będą nami sobie nogi wycierać. A nie daj Boże, jeszcze, jak na Ukrainie, wojnę rozpętają.” Narada dotyczyła sytuacji w rolnictwie i w ten sposób białoruski dyktator chciał zmobilizować urzędników, aby ci aktywniej niźli do tej pory „zaprowadzili porządek”. Nie omieszkał przy tym dać im wolną rękę, – jeśli chcecie to weźcie pistolety – dodał, – ale porządek musi być, bo to jest kwestia przetrwania. Kilka dni wcześniej Łukaszenka spotkał się z Johannes Hahnem, austriackim eurokomisarzem odpowiadającym z politykę współpracy z państwami niebędącymi członkami Unii Europejskiej i politykę rozszerzenia. Również w trakcie tego spotkania zadziwił swymi wypowiedziami obserwatorów. Mówił, iż będzie nalegał na to, aby Unia, tak jak i Białoruś rozpoczęła wzajemną i skorelowaną politykę redukowania ograniczeń handlowych. Jego kraj, deklarował, nigdy nie wprowadzał ograniczeń, nie dyskryminował kapitałów napływających z Zachodu, nie czynił utrudnień Białorusinom chcącym pracować w Unii. Jednym słowem, zawsze był krajem bezpiecznego tranzytu i takim chce pozostać w przyszłości. Mniejsza o to, na ile deklaracje Łukaszenki odpowiadają rzeczywistości, ważne jest, co innego. Otóż zapowiedział on, że jeśli Unia będzie uprawiać wobec Białorusi politykę otwartych drzwi, to niewykluczona jest ewolucja systemu politycznego jego kraju, bo łączą nas wartości, takie jak poszanowanie dla wolności i swobód obywatelskich. „Nie składaliśmy wniosku o przyjęcie nas do Unii – dodał Łukaszenka, – ale teraz chcemy, aby nasze relacje były na takim samym poziomie, co między krajami będącymi członkami.”
Obserwatorzy, te zastanawiające, nawet, jeśli na wiarę przyjmiemy, że szczere, deklaracje białoruskiego dyktatora łączą z niedawną krótką wizytą w Mińsku Władimira Władimirowicza, który zamiast na mecz Rosji z Egiptem w Petersburgu poleciał na Białoruś. Zresztą nie sam, bo wraz z nim w podróż udało się niemal całe rosyjskie kierownictwo – premier Miedwiediew, oraz spikerzy obydwu izb rosyjskiego parlamentu. Formalnym powodem spotkania był szczyt istniejącego na papierze, lecz w praktyce niefunkcjonującego państwa związkowego Rosji i Białorusi. Wizyta poprzedzona została kolejnym sporem handlowym między obydwoma państwami. Tym razem poszło o decyzje rosyjskiej inspekcji towarów żywnościowych, która cofnęła licencje na wwóz na rosyjski rynek mleka i nabiału od kilku białoruskich przetwórców. W Rosji doskonale wiedzą, że mleko to dla Mińska produkt strategiczny, nie tylko z tego powodu, że jego eksport stanowi ważne źródło pieniędzy, ale również dlatego, że Białoruś w sporych ilościach reeksportuje nabiał i na tym zarabia. Już wielokrotnie rosyjskie media i urzędnicy podnosili argument, iż białoruski eksport mleka jest większy niźli cała produkcja kraju i trzeba coś z tym wreszcie zrobić. Rosyjska delegacja przywiozła ze sobą propozycje o znacznie większym ciężarze gatunkowym – mianowicie projekt wspólnej polityki zagranicznej oraz kierunkach rozwoju (na lata 2018 – 2022) wspólnego państwa związkowego. Jak powiedział po spotkaniu Grigorij Rapota, sekretarz wspólnego państwa, „trzeba też będzie się zająć wspólna doktryną obronną.”
Eksperci w swej większości są przekonani, że zastanawiające wypowiedzi Łukaszenki obliczone są przede wszystkim na przekonanie Zachodu o potrzebie wsparcia białoruskiej gospodarki. Jednym słowem, są przejawem polityki, którą Mińsk, uprawia już od lat, chcąc wygrać, głównie ekonomicznie, na utrzymywaniu relacji miedzy Rosją a Unią. Teraz wahadło wychyla się w stronę Unii, bo z jednej strony Białoruś, potrzebuje zastrzyku finansowego, a Rosja albo nie chce, albo nie może być jedynym sponsorem tamtejszej gospodarki. W tle, oczywiście pojawia się pytanie o przyszłość samego dyktatora, zwłaszcza w obliczu nadchodzących wyborów. Pierwotnie Łukaszenka miał zamiar przeprowadzić manewr podobny jak w Armenii zrealizował Serż Sarkisjan, który doprowadził do zmiany konstytucji i z fotela prezydenta przesiadł się w fotel premiera o znacznie rozszerzonych, w wyniku reformy, prerogatywach. Tylko, że stało się to jednym z powodów buntu, który obalił ormiańskiego prezydenta – premiera. Łukaszenka reagując na sytuację publicznie zrewidował swe plany i już nie wspomina o reformie konstytucyjnej.
Jednak, jak informuje białoruska sekcja Radio Svoboda, sami Białorusini zdają się poważnie traktować „aneksjonistyczną” interpretację słów swego prezydenta. I tylko z tego powodu warto zastanowić się czy jest ona możliwa i prawdopodobna. Warto zwrócić uwagę na to, że prócz kwestii eksportu nabiału dla gospodarki Białorusi, a w związku z tym dla stabilności politycznej tamtejszego reżimu, zasadnicze znaczenia ma zapowiedziany właśnie przez rosyjski rząd „manewr paliwowy”. Chodzi o to, że dotychczas prócz normalnego podatku wydobywczego firmy naftowe płaciły również na granicy 30 % „nawiązkę”. Tego rodzaju polityka, od której się właśnie odchodzi, miała na celu ochronę rosyjskiego rynku wewnętrznego, ale również umożliwiała sprzedaż ropy zaprzyjaźnionym państwom na ulgowych zasadach. Korzystała z tego Białoruś, która kupowała tanią rosyjską ropę, przetwarzała ją i sprzedawała z zyskiem sąsiadom, część zresztą reeksportowała w stanie nieprzerobionym. Teraz opłata graniczna ma zostać zlikwidowana a podatek od wydobycia węglowodorów odpowiednio podwyższony. Jeśli zapowiedziane zmiany wejdą w życie, to Mińsk nie będzie mógł liczyć na podobne profity. Dodatkowo, od jakiegoś już czasu w Rosji coraz silniej słychać głosy o potrzebie prowadzenia bardziej „pragmatycznej” polityki w relacjach z państwami tworzącymi Unię Euroazjatycką. Korzystają one, jak się argumentuje, z rosyjskich subwencji wiele w zamian Rosji nie dając. W takim kontekście często pada przykład Białorusi, która ani nie uznała aneksji Krymu, ani nie zdystansowała się od Kijowa, a co gorsza prowadzi aktywną politykę na rzecz przyciągnięcia chińskich inwestycji. Jeśli chcecie korzystać z rosyjskiej pomocy, sugerują zwolennicy zmiany rosyjskiej polityki, to musicie popierać w praktyce cele rosyjskiej polityki zagranicznej, a nie próbować grać na dwóch fortepianach.
I wreszcie warto zwrócić uwagę na głosy płynące z rosyjskich kręgów wojskowych. Otóż w kontekście zbliżającego się szczytu NATO, alarmują one, że Sojusz szykuje się do wojny na wielka skalę z Rosją. Argumenty, jakie są przytaczane na rzecz tej tezy, mogą budzić rozbawienie, ale są tam traktowane na serio. Otóż podnosi się m.in. to, że w trakcie niedawno zakończonych manewrów sił NATO pod kryptonimem „Uderzenie Szabli” pododdziały ćwiczyły przeprawę przez Niemen, a przecież, zwracają na to w Rosji uwagę jest to rzeka graniczna, między Litwą a Białorusią i takie działania mają wymiar symbolu.
Tydzień temu, w Sewastopolu, na Krymie odbyło się kolegium rosyjskiego Ministerstwa Obrony. Zarówno miejsce, w którym to przedsięwzięcie zorganizowano, ale również to, co w jego trakcie mówiono nie są kwestią przypadku. Minister Szojgu w swym wystąpieniu oświadczył, że „NATO otrzyma adekwatną odpowiedź” na swe wrogie działania. To stały motyw wystąpień rosyjskich wyższych wojskowych i polityków. Warto wszakże zastanowić się, co rosyjski minister mógł mieć na myśli. Bo wiadomość, że Rosja bronić będzie Krymu do ostatniej kropli krwi jest oczywista. Szojgu zwrócił też uwagę na to, iż zamierzeniem NATO jest zbudowanie w Europie Wschodniej operacyjnego zgrupowania wojsk w formule, 30 na 4, co oznacza, że 30 batalionów piechoty, 30 eskadr lotnictwa bojowego, 30 okrętów wojennych w 30 dni musi być w stanie stworzyć sprawną siłę uderzeniową. I jego zdaniem, nawet mimo oświadczeń, że zadania takiego zgrupowania nie są agresywne, to Rosja musi liczyć się z tym, że z obiektywnego punktu widzenia są to siły zwrócone przeciw niej. W Moskwie dyskutuje się też o zamieszczonym ostatnio w Washington Post artykule, w którym zawarto krytykę amerykańskich kręgów wojskowych na biurokratyczne utrudnienia związane z logistyką sił Sojuszu w Europie. Ale nie tylko, bo zwracano tam też uwagę na niedoskonałości infrastruktury komunikacyjnej – zbyt niskie mosty, za wąskie drogi, brak lotnisk etc. I zdaniem rosyjskich wojskowych w NATO planuje się wprowadzenie „wojskowego Schengen”, czyli takiej formuły prawnej, która pozwalałaby uniknąć biurokratycznej mitręgi z przerzutem wojsk. Ale warto się zastanowić czy zapowiadane przez Szojgu „adekwatne odpowiedzi” nie sprowadzają się w gruncie rzeczy do podobnych kroków? Już zapowiedziano wzmocnienie najsilniejszego dziś rosyjskiego Południowego Okręgu Wojskowego. Moskwa od kilku tygodni nasila swą obecność wojskową na Morzu Azowskim, w praktyce utrudniając lub wręcz uniemożliwiając dostęp do tego akwenu jednostkom ukraińskim (i to nie tylko wojskowym). Zaczęto też wspominać o stałej obecności wojskowej Rosji na Białorusi, wręcz stworzeniu tam bazy.
Na koniec zwróćmy uwagę na jeszcze jeden element całej układanki. Otóż od jakiegoś już czasu w Rosji dyskutuje się na temat przyszłości Władimira Putina, który nawet w trakcie Gorącej linii, pytany był czy właśnie rozpoczęta, będzie jego ostatnią kadencją. Gdyby kierować się nastrojami społecznymi, to według ostatnio opublikowanych przez Centrum Lewady badań opinii publicznej 51 % ankietowanych Rosjan chciałoby, aby obecny prezydent rządził krajem również po 2024 roku. To i tak mniej niźli jeszcze kilka lat temu. Skłania to socjologów do formułowania tezy, iż wzrosła liczba Rosjan (z, 42 do 57 %) którzy opowiadają się za zmianami w kraju, a putinowska większość, ukształtowana po aneksji Krymu zaczyna podlegać erozji. Ale przecież jest jeszcze wspólne państwo związkowe Rosji i Białorusi. Gdyby na jego czele za jakiś czas stanął sam Władimir Władimirowicz, to i NATO dostałoby adekwatną odpowiedź, i rosyjska konstytucja nie została złamana i wreszcie Matuszka Rossija przytuliłaby do swojego łona kolejny szmat ziemi, co z pewnością wywołałoby w Rosji entuzjazm. Może właśnie ta perspektywa tak przeraziła białoruskiego Batkę?
 
 

 

POLECANE
Komunikat dla mieszkańców Wrocławia z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Wrocławia

Port Lotniczy Wrocław po raz pierwszy w historii przekroczył granicę 600 tysięcy obsłużonych pasażerów w ciągu jednego miesiąca.

Południowokoreański koncern jądrowy wycofuje się z Polski z ostatniej chwili
Południowokoreański koncern jądrowy wycofuje się z Polski

Południowokoreański koncern jądrowy Korea Hydro & Nuclear Power (KHNP) potwierdził we wtorek zakończenie działalności w Polsce

Skandal ws. wykładowcy „języka” śląskiego. Jest oświadczenie Uniwersytetu Warszawskiego z ostatniej chwili
Skandal ws. wykładowcy „języka” śląskiego. Jest oświadczenie Uniwersytetu Warszawskiego

W wydanym w środę oświadczeniu Uniwersytet Warszawski informuje, że podjęto decyzję o zerwaniu współpracy z Bartłomiejem Wanotem, który miał prowadzić zajęcia z „języka” śląskiego. Władze uczelni podkreślają, że nigdy wcześniej nie był on wykładowcą UW, a po medialnych kontrowersjach zdecydowano o nienawiązywaniu umowy.

Ważny komunikat dla mieszkańców Warszawy z ostatniej chwili
Ważny komunikat dla mieszkańców Warszawy

Warszawiacy i turyści szykują się na wielką zmianę. W 2027 roku stolica uruchomi nowy Warszawski System Biletowy, który całkowicie zmieni sposób płatności za przejazdy komunikacją miejską. Umowę na realizację projektu podpisał dziś Zarząd Transportu Miejskiego (ZTM) z Mennicą Polską.

Najprawdopodobniej mamy do czynienia z dronem. Szef MON zabiera głos ws. eksplozji na Lubelszczyźnie z ostatniej chwili
"Najprawdopodobniej mamy do czynienia z dronem". Szef MON zabiera głos ws. eksplozji na Lubelszczyźnie

Obiekt, który spadł w nocy z wtorku na środę w miejscowości Osiny (Lubelskie) to najprawdopodobniej dron, który się rozbił - mówił w środę szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. Dodał, że trwa analiza, czy był to dron o charakterze militarnym czy przemytniczym. Nie wykluczył aktu sabotażu.

Wojsko wyjechało na drogi. Pilny komunikat sztabu z ostatniej chwili
Wojsko wyjechało na drogi. Pilny komunikat sztabu

Od połowy sierpnia do końca września na drogach niemal całego kraju będzie wzmożony ruch pojazdów wojskowych, związany z ćwiczeniami "Żelazny Obrońca-25" - poinformował Sztab Generalny Wojska Polskiego. Wojsko apeluje do kierowców o szczególną ostrożność.

Niepokojące informacje z granicy. Pilny komunikat Straży Granicznej pilne
Niepokojące informacje z granicy. Pilny komunikat Straży Granicznej

Straż Graniczna publikuje raporty dotyczące wydarzeń na polskiej granicy, która znajduje się pod naciskiem ataku hybrydowego zarówno ze strony Białorusi, jak i Niemiec.

Generał Gromadziński: Polska stanie się trzecią armią lądową w Europie z ostatniej chwili
Generał Gromadziński: Polska stanie się trzecią armią lądową w Europie

Były dowódca Eurokorpusu, gen. Jarosław Gromadziński, w rozmowie z Ryszardem Czarneckim opowiedział o kulisach pomocy wojskowej dla Ukrainy, modernizacji polskiej armii i nagłym odwołaniu ze stanowiska. – Wiarygodność to najcenniejsza waluta w dyplomacji. Polska ją straciła – skomentował sposób, w jaki został odwołany.

Magazyn Anity Gargas: Skazał na śmierć polskiego żołnierza i nie poniósł żadnych konsekwencji z ostatniej chwili
Magazyn Anity Gargas: Skazał na śmierć polskiego żołnierza i nie poniósł żadnych konsekwencji

22 dni - tyle zajęło komunistom schwytanie, skazanie na śmierć i wykonanie wyroku na Edwardzie Pytce - pilocie, który próbował wyrwać się ze stalinowskiego terroru. Ponad 1900 dni - tyle zajęła polskim sądom w III RP próba pociągnięcia do odpowiedzialności karnej stalinowskiego sędziego Bogdana Dzięcioła, który skazał Pytkę na śmierć. Z jakim rezultatem? 

Pilny komunikat: Nie klikaj w to. Nowy sposób oszustów gorące
Pilny komunikat: "Nie klikaj w to". Nowy sposób oszustów

Zespół CERT Polska wydał ostrzeżenie przed nową technika oszustów. Na pierwszy rzut oka mechanizm wygląda nie tylko na legalny, ale i znajomy, dlatego łatwo dać się nabrać i w rezultacie stracić swoje pieniądze.

REKLAMA

Marek Budzisz: "Czy Rosja przymierza się do połknięcia Białorusi?"

Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka w ostatnich dwóch dniach dwukrotnie wypowiedział się o przyszłości swego kraju. Przy czym to, co powiedział wzbudziło może nie sensację, ale przynajmniej, zdziwienie w kręgach ekspertów i obserwatorów sytuacji u naszego wschodniego sąsiada.
kremlin.ru Marek Budzisz: "Czy Rosja przymierza się do połknięcia Białorusi?"
kremlin.ru / Wikimedia Commons/Attribution 4.0 International (CC BY 4.0)
W sobotę, Batka, przebywając z gospodarczą wizytą w rejonie szkłowskim we wschodniej Białorusi miał powiedzieć „jesteśmy na froncie. Jeśli nie przetrwamy tych lat, będzie to oznaczało, że będziemy musieli wejść w skład innego państwa albo będą nami sobie nogi wycierać. A nie daj Boże, jeszcze, jak na Ukrainie, wojnę rozpętają.” Narada dotyczyła sytuacji w rolnictwie i w ten sposób białoruski dyktator chciał zmobilizować urzędników, aby ci aktywniej niźli do tej pory „zaprowadzili porządek”. Nie omieszkał przy tym dać im wolną rękę, – jeśli chcecie to weźcie pistolety – dodał, – ale porządek musi być, bo to jest kwestia przetrwania. Kilka dni wcześniej Łukaszenka spotkał się z Johannes Hahnem, austriackim eurokomisarzem odpowiadającym z politykę współpracy z państwami niebędącymi członkami Unii Europejskiej i politykę rozszerzenia. Również w trakcie tego spotkania zadziwił swymi wypowiedziami obserwatorów. Mówił, iż będzie nalegał na to, aby Unia, tak jak i Białoruś rozpoczęła wzajemną i skorelowaną politykę redukowania ograniczeń handlowych. Jego kraj, deklarował, nigdy nie wprowadzał ograniczeń, nie dyskryminował kapitałów napływających z Zachodu, nie czynił utrudnień Białorusinom chcącym pracować w Unii. Jednym słowem, zawsze był krajem bezpiecznego tranzytu i takim chce pozostać w przyszłości. Mniejsza o to, na ile deklaracje Łukaszenki odpowiadają rzeczywistości, ważne jest, co innego. Otóż zapowiedział on, że jeśli Unia będzie uprawiać wobec Białorusi politykę otwartych drzwi, to niewykluczona jest ewolucja systemu politycznego jego kraju, bo łączą nas wartości, takie jak poszanowanie dla wolności i swobód obywatelskich. „Nie składaliśmy wniosku o przyjęcie nas do Unii – dodał Łukaszenka, – ale teraz chcemy, aby nasze relacje były na takim samym poziomie, co między krajami będącymi członkami.”
Obserwatorzy, te zastanawiające, nawet, jeśli na wiarę przyjmiemy, że szczere, deklaracje białoruskiego dyktatora łączą z niedawną krótką wizytą w Mińsku Władimira Władimirowicza, który zamiast na mecz Rosji z Egiptem w Petersburgu poleciał na Białoruś. Zresztą nie sam, bo wraz z nim w podróż udało się niemal całe rosyjskie kierownictwo – premier Miedwiediew, oraz spikerzy obydwu izb rosyjskiego parlamentu. Formalnym powodem spotkania był szczyt istniejącego na papierze, lecz w praktyce niefunkcjonującego państwa związkowego Rosji i Białorusi. Wizyta poprzedzona została kolejnym sporem handlowym między obydwoma państwami. Tym razem poszło o decyzje rosyjskiej inspekcji towarów żywnościowych, która cofnęła licencje na wwóz na rosyjski rynek mleka i nabiału od kilku białoruskich przetwórców. W Rosji doskonale wiedzą, że mleko to dla Mińska produkt strategiczny, nie tylko z tego powodu, że jego eksport stanowi ważne źródło pieniędzy, ale również dlatego, że Białoruś w sporych ilościach reeksportuje nabiał i na tym zarabia. Już wielokrotnie rosyjskie media i urzędnicy podnosili argument, iż białoruski eksport mleka jest większy niźli cała produkcja kraju i trzeba coś z tym wreszcie zrobić. Rosyjska delegacja przywiozła ze sobą propozycje o znacznie większym ciężarze gatunkowym – mianowicie projekt wspólnej polityki zagranicznej oraz kierunkach rozwoju (na lata 2018 – 2022) wspólnego państwa związkowego. Jak powiedział po spotkaniu Grigorij Rapota, sekretarz wspólnego państwa, „trzeba też będzie się zająć wspólna doktryną obronną.”
Eksperci w swej większości są przekonani, że zastanawiające wypowiedzi Łukaszenki obliczone są przede wszystkim na przekonanie Zachodu o potrzebie wsparcia białoruskiej gospodarki. Jednym słowem, są przejawem polityki, którą Mińsk, uprawia już od lat, chcąc wygrać, głównie ekonomicznie, na utrzymywaniu relacji miedzy Rosją a Unią. Teraz wahadło wychyla się w stronę Unii, bo z jednej strony Białoruś, potrzebuje zastrzyku finansowego, a Rosja albo nie chce, albo nie może być jedynym sponsorem tamtejszej gospodarki. W tle, oczywiście pojawia się pytanie o przyszłość samego dyktatora, zwłaszcza w obliczu nadchodzących wyborów. Pierwotnie Łukaszenka miał zamiar przeprowadzić manewr podobny jak w Armenii zrealizował Serż Sarkisjan, który doprowadził do zmiany konstytucji i z fotela prezydenta przesiadł się w fotel premiera o znacznie rozszerzonych, w wyniku reformy, prerogatywach. Tylko, że stało się to jednym z powodów buntu, który obalił ormiańskiego prezydenta – premiera. Łukaszenka reagując na sytuację publicznie zrewidował swe plany i już nie wspomina o reformie konstytucyjnej.
Jednak, jak informuje białoruska sekcja Radio Svoboda, sami Białorusini zdają się poważnie traktować „aneksjonistyczną” interpretację słów swego prezydenta. I tylko z tego powodu warto zastanowić się czy jest ona możliwa i prawdopodobna. Warto zwrócić uwagę na to, że prócz kwestii eksportu nabiału dla gospodarki Białorusi, a w związku z tym dla stabilności politycznej tamtejszego reżimu, zasadnicze znaczenia ma zapowiedziany właśnie przez rosyjski rząd „manewr paliwowy”. Chodzi o to, że dotychczas prócz normalnego podatku wydobywczego firmy naftowe płaciły również na granicy 30 % „nawiązkę”. Tego rodzaju polityka, od której się właśnie odchodzi, miała na celu ochronę rosyjskiego rynku wewnętrznego, ale również umożliwiała sprzedaż ropy zaprzyjaźnionym państwom na ulgowych zasadach. Korzystała z tego Białoruś, która kupowała tanią rosyjską ropę, przetwarzała ją i sprzedawała z zyskiem sąsiadom, część zresztą reeksportowała w stanie nieprzerobionym. Teraz opłata graniczna ma zostać zlikwidowana a podatek od wydobycia węglowodorów odpowiednio podwyższony. Jeśli zapowiedziane zmiany wejdą w życie, to Mińsk nie będzie mógł liczyć na podobne profity. Dodatkowo, od jakiegoś już czasu w Rosji coraz silniej słychać głosy o potrzebie prowadzenia bardziej „pragmatycznej” polityki w relacjach z państwami tworzącymi Unię Euroazjatycką. Korzystają one, jak się argumentuje, z rosyjskich subwencji wiele w zamian Rosji nie dając. W takim kontekście często pada przykład Białorusi, która ani nie uznała aneksji Krymu, ani nie zdystansowała się od Kijowa, a co gorsza prowadzi aktywną politykę na rzecz przyciągnięcia chińskich inwestycji. Jeśli chcecie korzystać z rosyjskiej pomocy, sugerują zwolennicy zmiany rosyjskiej polityki, to musicie popierać w praktyce cele rosyjskiej polityki zagranicznej, a nie próbować grać na dwóch fortepianach.
I wreszcie warto zwrócić uwagę na głosy płynące z rosyjskich kręgów wojskowych. Otóż w kontekście zbliżającego się szczytu NATO, alarmują one, że Sojusz szykuje się do wojny na wielka skalę z Rosją. Argumenty, jakie są przytaczane na rzecz tej tezy, mogą budzić rozbawienie, ale są tam traktowane na serio. Otóż podnosi się m.in. to, że w trakcie niedawno zakończonych manewrów sił NATO pod kryptonimem „Uderzenie Szabli” pododdziały ćwiczyły przeprawę przez Niemen, a przecież, zwracają na to w Rosji uwagę jest to rzeka graniczna, między Litwą a Białorusią i takie działania mają wymiar symbolu.
Tydzień temu, w Sewastopolu, na Krymie odbyło się kolegium rosyjskiego Ministerstwa Obrony. Zarówno miejsce, w którym to przedsięwzięcie zorganizowano, ale również to, co w jego trakcie mówiono nie są kwestią przypadku. Minister Szojgu w swym wystąpieniu oświadczył, że „NATO otrzyma adekwatną odpowiedź” na swe wrogie działania. To stały motyw wystąpień rosyjskich wyższych wojskowych i polityków. Warto wszakże zastanowić się, co rosyjski minister mógł mieć na myśli. Bo wiadomość, że Rosja bronić będzie Krymu do ostatniej kropli krwi jest oczywista. Szojgu zwrócił też uwagę na to, iż zamierzeniem NATO jest zbudowanie w Europie Wschodniej operacyjnego zgrupowania wojsk w formule, 30 na 4, co oznacza, że 30 batalionów piechoty, 30 eskadr lotnictwa bojowego, 30 okrętów wojennych w 30 dni musi być w stanie stworzyć sprawną siłę uderzeniową. I jego zdaniem, nawet mimo oświadczeń, że zadania takiego zgrupowania nie są agresywne, to Rosja musi liczyć się z tym, że z obiektywnego punktu widzenia są to siły zwrócone przeciw niej. W Moskwie dyskutuje się też o zamieszczonym ostatnio w Washington Post artykule, w którym zawarto krytykę amerykańskich kręgów wojskowych na biurokratyczne utrudnienia związane z logistyką sił Sojuszu w Europie. Ale nie tylko, bo zwracano tam też uwagę na niedoskonałości infrastruktury komunikacyjnej – zbyt niskie mosty, za wąskie drogi, brak lotnisk etc. I zdaniem rosyjskich wojskowych w NATO planuje się wprowadzenie „wojskowego Schengen”, czyli takiej formuły prawnej, która pozwalałaby uniknąć biurokratycznej mitręgi z przerzutem wojsk. Ale warto się zastanowić czy zapowiadane przez Szojgu „adekwatne odpowiedzi” nie sprowadzają się w gruncie rzeczy do podobnych kroków? Już zapowiedziano wzmocnienie najsilniejszego dziś rosyjskiego Południowego Okręgu Wojskowego. Moskwa od kilku tygodni nasila swą obecność wojskową na Morzu Azowskim, w praktyce utrudniając lub wręcz uniemożliwiając dostęp do tego akwenu jednostkom ukraińskim (i to nie tylko wojskowym). Zaczęto też wspominać o stałej obecności wojskowej Rosji na Białorusi, wręcz stworzeniu tam bazy.
Na koniec zwróćmy uwagę na jeszcze jeden element całej układanki. Otóż od jakiegoś już czasu w Rosji dyskutuje się na temat przyszłości Władimira Putina, który nawet w trakcie Gorącej linii, pytany był czy właśnie rozpoczęta, będzie jego ostatnią kadencją. Gdyby kierować się nastrojami społecznymi, to według ostatnio opublikowanych przez Centrum Lewady badań opinii publicznej 51 % ankietowanych Rosjan chciałoby, aby obecny prezydent rządził krajem również po 2024 roku. To i tak mniej niźli jeszcze kilka lat temu. Skłania to socjologów do formułowania tezy, iż wzrosła liczba Rosjan (z, 42 do 57 %) którzy opowiadają się za zmianami w kraju, a putinowska większość, ukształtowana po aneksji Krymu zaczyna podlegać erozji. Ale przecież jest jeszcze wspólne państwo związkowe Rosji i Białorusi. Gdyby na jego czele za jakiś czas stanął sam Władimir Władimirowicz, to i NATO dostałoby adekwatną odpowiedź, i rosyjska konstytucja nie została złamana i wreszcie Matuszka Rossija przytuliłaby do swojego łona kolejny szmat ziemi, co z pewnością wywołałoby w Rosji entuzjazm. Może właśnie ta perspektywa tak przeraziła białoruskiego Batkę?
 
 


 

Polecane
Emerytury
Stażowe