Marcin Królik: Na śmierć Karola Modzelewskiego

Przypadek Karola Modzelewskiego wyśmienicie uświadamia złożoność dziejów oporu przeciwko komunizmowi, którą przez tyle lat szafowały salony Trzeciej Najjaśniejszej tak naprawdę jedynie po to, by zamknąć usta oponentom i przepchnąć kolanem własną wersję tej narracji.
 Marcin Królik: Na śmierć Karola Modzelewskiego
/ screen yt

No i kiedy tak sobie jeszcze przetrawiam wrażenia z Sokółki, jarając się, jakiż to wspaniały felieton trzasnę, a przy okazji tym durnym, żrącym banany artystom pocisnę, nagły esemes od M. Donosi w dramatyczno-elegijnym tonie, tak jak to jedynie on umie, że zmarł Karol Modzelewski. Wbijam na portale. No rzeczywiście – zmarł. Odpisuję mu, że naprawdę mi przykro. To „naprawdę” dodaję na wypadek, gdyby mi nie uwierzył. Co jest bardzo możliwe z uwagi na dzielące nas różnice – jak to się ładnie mawia – światopoglądowe. A przykro mi, bo zawsze odczuwam pewną tkliwość, kiedy odchodzi ktoś, kogo poznałem osobiście. To trochę tak, jakby gasła cząstka mnie.

Z Karolem Modzelewskim zetknąłem się dziewięć lat temu. Robiliśmy wówczas z M serię spotkań z okazji trzydziestolecia podpisania Porozumień Sierpniowych. M już wtedy był, jaki był. A ja? No cóż, ujmijmy to tak: na początku „Czarodziejskiej góry” jest scena, w której pociąg wiozący Hansa Castorpa do sanatorium zatrzymuje się na stacji Davos-Wieś i oczekujący na peronie kuzyn Hansa, Joachim, każe mu wysiadać, na co Hans zdziwiony odpowiada, że jeszcze nie zajechał, bo sądzi, że musi wysiąść dopiero na następnej stacji. Niektórzy egzegeci arcydzieła Manna interpretują to jako metaforę nieukształtowanej jeszcze duszy Hansa. Ja właśnie byłem wtedy takim trochę Hansem.

Nie chce przez to powiedzieć, że byłem jakimś trzydziestoletnim bobo nieorientującym się, cóż tam w trawie piszczy. Po prostu nie czułem się zapisany do któregokolwiek ze stronnictw i na dłuższą metę było mi obojętne, czy dyskusję zrobimy z Modzelewskim, czy na przykład z Wildsteinem. No dobrze, może nie tak całkiem mi to zwisało, bo jednak jakoś tymi waporami Trzeciej Najjaśniejszej byłem przesiąknięty i jak wszyscy rozsądni, nowocześni inteligenci w wersji wanna be Wildsteina uważałem za psychola. No więc zaprosiliśmy na ówże wspominkowy wieczór do Muzeum Ziemi Mińskiej Modzelewskiego z Janem Lityńskim, żeby wspólnie utwierdzić się w słusznych racjach.

Kolejny esemes od M. Stężenie elegijności zaczyna osiągać alarmujący poziom, niebezpiecznie już bliski do tromtadracji. Zasnąć nie może. Wciąż rozpamiętuje, jak na tamtym naszym spotkaniu ten gentleman starej daty ucałował moją żonę w rękę. Kurde, nie pamiętałem tego. Choć rzeczywiście Modzelewski sposób bycia miał ujmujący. Z perspektywy czasu myślę, że wolałbym zapamiętać to niż pocałunek, który na dłoni Lubej niewiele wcześniej złożył François Hollande, kiedy to bawił w Polsce jeszcze przed wyborami, a my, we trójkę, pojechaliśmy na spotkanie z nim do siedziby GW. Tak, takie brewerie żeśmy wtedy wyczyniali.

Okej, dość już tych umizgów. Nie to, żebym jakoś wybitnie pilnie śledził media w ostatnich dniach akurat pod tym kątem, ale nie mogłem nie zauważyć bardzo intrygującego zjawiska. Mianowicie że odejście Modzelewskiego stosownie opłakali wszyscy – od prawa do lewa. Ci pierwsi oczywiście o wiele bardziej powściągliwie, ale zawsze. Ci spod znaku OKO.press (które bodaj jako pierwsze podało newsa) i okolic, bo był ich, im sprzyjał, z nimi demonstrował przeciwko kaczyzmowi. Ale ci z prawa... no właśnie, nie za bardzo wiem po co. Bo tak wypada? Bo niektórzy pragną podtrzymać złudzenie, że w dzisiejszej Polsce mimo wszystko istnieją sprawy wyjęte z dwuwartościowej logiki plemiennego konfliktu?

Cóż, może po prostu powodowała nimi zwykła przyzwoitość w obliczu majestatu śmierci? Chociaż mój wrodzony czarnowidz nie może się tu powstrzymać od konkluzji, że w razie śmierci, dajmy na to, Macierewicza, a już – nie daj Boże! – Kaczyńskiego, przeciwnego obozu raczej nie byłoby stać nawet na analogiczną powściągliwość. I mogą mi państwo wierzyć: wystukuję te słowa bez cienia radości. Przeciwnie – ta konstatacja napawa mnie głębokim smutkiem. Nie wiem, czy Modzelewski takiej debaty publicznej by chciał. Serio.

Natomiast na pewno on jako postać, bądź co bądź, historyczna jest debaty wart. Bez wypominania mu przez jednych, że urodził się w sowieckiej Rosji, i kanonizowania przez drugich. Gdyż właśnie jego przypadek wyśmienicie uświadamia złożoność dziejów oporu przeciwko komunizmowi, którą przez tyle lat szafowały salony Trzeciej Najjaśniejszej tak naprawdę jedynie po to, by zamknąć usta oponentom i przepchnąć kolanem własną wersję tej narracji. Postaram się to państwu w miarę jasno wyłożyć.

Otóż fakty są takie – i im chyba akurat nikt nie zaprzeczy – że ognisko oporu przeciwko Peerelowi zaczęło się tlić nie na zewnątrz, lecz w samym jego jądrze. Tak, tak, już słyszę te głosy oburzenia. A co z Wyklętymi? Co z Ogniem i Lalkiem? Jasne, tylko że oni robili za zwierzynę łowną. Poza tym ludzie orientacji niepodległościowej en masse zostali całkowicie złamani przez okrucieństwa wojny oraz późniejszy stalinowski terror. Przeszli na pozycję mimikry. Zajęli się pozytywistyczną pracą u podstaw i podtrzymaniem biologicznej substancji. I to nie jest żadna moja wyssana z palca opinia. Podobną sformułował w swojej najnowszej książce Piotr Semka.

Lecz przy tej okazji warto też pamiętać, że u samego zarania wcale nie była to negacja Peerelu jako takiego. Kiedy Kuroń i Modzelewski w 1964 roku pisali swój słynny list do Partii, za który później dostali po dupie, bynajmniej nie chcieli komuny obalać. Wręcz przeciwnie – żądali, aby towarzysze zeszli z drogi konformizmu i zaczęli budować prawdziwy komunizm; taki, jakim rzeczywiście miał być. Modzelewski na naszym spotkaniu przyznawał to wprost. Obydwaj z Kuroniem byli ideowymi komunistami. Nie znali innego języka ani systemu wartości. Zresztą kiedy się ten list czyta obecnie, widać to jak na dłoni.

Tak więc im, jak też i całemu środowisku Komandosów, ja bym z tego tytułu zarzutu nie czynił. Po prostu tak zostali wychowani w swoich odizolowanych od głównego nurtu polskości „czerwonych” enklawach. Nie znali innego świata. Jedyne, co wobec niego czuli, to strach wymieszany z pogardą. Poruszali się w granicach takich pojęć, jakie im wpojono, i, jak przypuszczam, musieli być nielicho zbici z pantałyku, gdy okazało się, że partyjna wierchuszka zamiast się pod wpływem ich żarliwości nawrócić, jęła prać gówniarzerię po mordach i patrzeć, czy równo puchnie. Ba, ja to im trochę tego lodowatego prysznica nawet współczuję. To straszne, gdy szargają ci ideały.

Zarzut tak naprawdę można postawić gdzie indziej. I to zarówno im, jak i ich apologetom w rodzaju prof. Andrzeja Friszke, który w swojej „Anatomii buntu” tak się zapędził w futrowaniu męczeństwa Komandosów, że kompletnie zapomniał choćby o uwięzieniu prymasa Wyszyńskiego. Zarzut nie w tym, że nie znali innej aksjologii, ale w tym, że nie chcieli jej poznać, że kierowani swoimi fobiami i idiosynkrazjami już na starcie ją odrzucili, kwitując ją jako nacjonalizm, faszyzm, klerykalizm itp. Szkoda, że w tym obszarze zabrakło im otwartości, którą przez lata wymachiwali nam przed nosem choćby w odniesieniu do homoseksualistów czy imigrantów.

Nie chodzi o to, by Modzelewskiemu, Kuroniowi, Geremkowi, Michnikowi czy komukolwiek z ich obozu odbierać miejsce w historii. Nie chodzi o żadne gumkowanie – jak dziś histerycznie alarmują ich rozemocjonowani akolici, tacy jak między innymi M. Po prostu powinno się zachować wierność elementarnym faktom, których nawet sam Modzelewski nie podważał. Ci ludzie nie chcieli żadnego obalania komunizmu. A kiedy już zawalił się pod własnym ciężarem, jako pierwsi miękko przebrali się w kostiumy subtelnych liberalnych demokratów i dziś czują się w marksistowsko-spinellowskiej Europie jak ryby w wodzie.

A Modzelewski? On już, miejmy nadzieję, wie, jak jest. Wie, kto zbłądził, a kto szedł prosto. Jest co do tego w każdym razie pięćdziesiąt procent szans. W sumie ciut mu tego zazdroszczę. Tymczasem M na swoim Facebooku pisze, że tamto spotkanie z Modzelewskim należało do najważniejszych w jego życiu. Cóż, ja o sobie tego nie mogę powiedzieć. No ale ja w ogóle mam chyba jakiś problem z autorytetami. Im bardziej się kogoś futruje, tym mniej ufam tego kogoś nieskazitelności.

Marcin Królik

Fot: screen z YouTube


 

POLECANE
Macron złożył deklarację ws. Ukrainy. Również w imieniu Polski z ostatniej chwili
Macron złożył deklarację ws. Ukrainy. Również w imieniu Polski

W czwartek w Paryżu odbędzie się spotkanie „koalicji chętnych” państw wspierających Ukrainę. Donald Tusk zapowiedział udział w rozmowach w formule online. – Będziemy rozmawiać o tym, co jeszcze możemy zrobić na rzecz pokoju w Ukrainie i zatrzymania rosyjskiej agresji – podkreślił. Jednak kluczową deklarację w imieniu Europy, w tym Polski, ogłosił już dzień wcześniej prezydent Francji Emmanuel Macron. Jego słowa mają być sygnałem dla Donalda Trumpa.

Potężna awaria platformy X z ostatniej chwili
Potężna awaria platformy X

Platforma X (dawniej Twitter) zmaga się z poważną awarią, która dotknęła użytkowników na całym świecie – także w Polsce. Strona downdetector notuje raporty o awarii od godziny 23.17.

Zakpił z uczczenia pamięci polskiego pilota. Szokujący wpis Biedronia z ostatniej chwili
Zakpił z uczczenia pamięci polskiego pilota. Szokujący wpis Biedronia

Amerykanie, tuż przed rozpoczęciem spotkania Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem, oddali hołd mjr. Maciejowi Krakowianowi, ps. Slab. Europoseł Robert Biedroń opublikował szokujący wpis dotyczący zdjęcia upamiętniającego to wydarzenie.

Prezydent: Inicjatywa Trójmorza zyskała wsparcie Donalda Trumpa z ostatniej chwili
Prezydent: Inicjatywa Trójmorza zyskała wsparcie Donalda Trumpa

– Inicjatywa Trójmorza, która zyskała wsparcie prezydenta Donalda Trumpa (…) to jest projekt, któremu poświęciliśmy wiele czasu i będzie on na pewno rozwijany – przekazał prezydent Karol Nawrocki.

Sikorski z brzytwą tylko u nas
Sikorski z brzytwą

Radosław Sikorski znowu w akcji. Dużo piany, dużo błysku fleszy, dużo słów – i jak zwykle niewiele treści. W ostatnich dniach nasz minister spraw zagranicznych postanowił zrobić medialny show, byle tylko odciągnąć uwagę od tego, że dziś to prezydent Karol Nawrocki wyznacza ton polskiej polityce zagranicznej.

Karol Nawrocki: Dostałem zaproszenie na przyszłoroczny szczyt G20 z ostatniej chwili
Karol Nawrocki: Dostałem zaproszenie na przyszłoroczny szczyt G20

– Dostałem zaproszenie od prezydenta Donalda Trumpa na przyszłoroczny szczyt G20 – oświadczył prezydent Karol Nawrocki tuż po zakończonym spotkaniu z prezydentem USA Donaldem Trumpem.

Andrzej Duda zdradza nam, czy chce być premierem Wiadomości
Andrzej Duda zdradza nam, czy chce być premierem

– To nie jest tak, że po prezydenturze trzeba odejść z czynnej polityki i żadnej funkcji pełnić już nie można – powiedział Andrzej Duda w rozmowie z Rafałem Wosiem.

Karol Nawrocki otrzymał prezent od Donalda Trumpa. Krótkie przesłanie z ostatniej chwili
Karol Nawrocki otrzymał prezent od Donalda Trumpa. Krótkie przesłanie

Prezydent Karol Nawrocki spotkał się w środę w Białym Domu z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Kancelaria Prezydenta przekazała, że polski prezydent otrzymał podarunek od amerykańskiego przywódcy.

z ostatniej chwili
Fundacja Promocji Solidarności na Forum Ekonomicznym w Karpaczu – dzień 2.

Drugiego dnia XXXIV Forum Ekonomicznego w Karpaczu odbyła się prezentacja przygotowanego przez Solidarność raportu dotyczącego skutków wprowadzenia programu ETS 2. Główne tezy raportu omówił zastępca przewodniczącego NSZZ ''Solidarność'' Bartłomiej Mickiewicz. Był on także gościem studia ''Tygodnika Solidarność''. Po południu odbyła się zorganizowana przez Fundację Promocji Solidarności debata pt. "Wielka transformacja czy wielka mistyfikacja – co dalej z Zielonym Ładem?". Spotkanie poprowadził dr Adam Chmielecki, dyrektor operacyjny Fundacji Promocji Solidarności.

Pałac Buckingham. William przejmuje tytuł Kate z ostatniej chwili
Pałac Buckingham. William przejmuje tytuł Kate

Najnowszy sondaż YouGov pokazuje zmianę na szczycie: Książę William odbiera Kate tytuł "najpopularniejszej". Wiadomo także, kto wzbudza największą niechęć.

REKLAMA

Marcin Królik: Na śmierć Karola Modzelewskiego

Przypadek Karola Modzelewskiego wyśmienicie uświadamia złożoność dziejów oporu przeciwko komunizmowi, którą przez tyle lat szafowały salony Trzeciej Najjaśniejszej tak naprawdę jedynie po to, by zamknąć usta oponentom i przepchnąć kolanem własną wersję tej narracji.
 Marcin Królik: Na śmierć Karola Modzelewskiego
/ screen yt

No i kiedy tak sobie jeszcze przetrawiam wrażenia z Sokółki, jarając się, jakiż to wspaniały felieton trzasnę, a przy okazji tym durnym, żrącym banany artystom pocisnę, nagły esemes od M. Donosi w dramatyczno-elegijnym tonie, tak jak to jedynie on umie, że zmarł Karol Modzelewski. Wbijam na portale. No rzeczywiście – zmarł. Odpisuję mu, że naprawdę mi przykro. To „naprawdę” dodaję na wypadek, gdyby mi nie uwierzył. Co jest bardzo możliwe z uwagi na dzielące nas różnice – jak to się ładnie mawia – światopoglądowe. A przykro mi, bo zawsze odczuwam pewną tkliwość, kiedy odchodzi ktoś, kogo poznałem osobiście. To trochę tak, jakby gasła cząstka mnie.

Z Karolem Modzelewskim zetknąłem się dziewięć lat temu. Robiliśmy wówczas z M serię spotkań z okazji trzydziestolecia podpisania Porozumień Sierpniowych. M już wtedy był, jaki był. A ja? No cóż, ujmijmy to tak: na początku „Czarodziejskiej góry” jest scena, w której pociąg wiozący Hansa Castorpa do sanatorium zatrzymuje się na stacji Davos-Wieś i oczekujący na peronie kuzyn Hansa, Joachim, każe mu wysiadać, na co Hans zdziwiony odpowiada, że jeszcze nie zajechał, bo sądzi, że musi wysiąść dopiero na następnej stacji. Niektórzy egzegeci arcydzieła Manna interpretują to jako metaforę nieukształtowanej jeszcze duszy Hansa. Ja właśnie byłem wtedy takim trochę Hansem.

Nie chce przez to powiedzieć, że byłem jakimś trzydziestoletnim bobo nieorientującym się, cóż tam w trawie piszczy. Po prostu nie czułem się zapisany do któregokolwiek ze stronnictw i na dłuższą metę było mi obojętne, czy dyskusję zrobimy z Modzelewskim, czy na przykład z Wildsteinem. No dobrze, może nie tak całkiem mi to zwisało, bo jednak jakoś tymi waporami Trzeciej Najjaśniejszej byłem przesiąknięty i jak wszyscy rozsądni, nowocześni inteligenci w wersji wanna be Wildsteina uważałem za psychola. No więc zaprosiliśmy na ówże wspominkowy wieczór do Muzeum Ziemi Mińskiej Modzelewskiego z Janem Lityńskim, żeby wspólnie utwierdzić się w słusznych racjach.

Kolejny esemes od M. Stężenie elegijności zaczyna osiągać alarmujący poziom, niebezpiecznie już bliski do tromtadracji. Zasnąć nie może. Wciąż rozpamiętuje, jak na tamtym naszym spotkaniu ten gentleman starej daty ucałował moją żonę w rękę. Kurde, nie pamiętałem tego. Choć rzeczywiście Modzelewski sposób bycia miał ujmujący. Z perspektywy czasu myślę, że wolałbym zapamiętać to niż pocałunek, który na dłoni Lubej niewiele wcześniej złożył François Hollande, kiedy to bawił w Polsce jeszcze przed wyborami, a my, we trójkę, pojechaliśmy na spotkanie z nim do siedziby GW. Tak, takie brewerie żeśmy wtedy wyczyniali.

Okej, dość już tych umizgów. Nie to, żebym jakoś wybitnie pilnie śledził media w ostatnich dniach akurat pod tym kątem, ale nie mogłem nie zauważyć bardzo intrygującego zjawiska. Mianowicie że odejście Modzelewskiego stosownie opłakali wszyscy – od prawa do lewa. Ci pierwsi oczywiście o wiele bardziej powściągliwie, ale zawsze. Ci spod znaku OKO.press (które bodaj jako pierwsze podało newsa) i okolic, bo był ich, im sprzyjał, z nimi demonstrował przeciwko kaczyzmowi. Ale ci z prawa... no właśnie, nie za bardzo wiem po co. Bo tak wypada? Bo niektórzy pragną podtrzymać złudzenie, że w dzisiejszej Polsce mimo wszystko istnieją sprawy wyjęte z dwuwartościowej logiki plemiennego konfliktu?

Cóż, może po prostu powodowała nimi zwykła przyzwoitość w obliczu majestatu śmierci? Chociaż mój wrodzony czarnowidz nie może się tu powstrzymać od konkluzji, że w razie śmierci, dajmy na to, Macierewicza, a już – nie daj Boże! – Kaczyńskiego, przeciwnego obozu raczej nie byłoby stać nawet na analogiczną powściągliwość. I mogą mi państwo wierzyć: wystukuję te słowa bez cienia radości. Przeciwnie – ta konstatacja napawa mnie głębokim smutkiem. Nie wiem, czy Modzelewski takiej debaty publicznej by chciał. Serio.

Natomiast na pewno on jako postać, bądź co bądź, historyczna jest debaty wart. Bez wypominania mu przez jednych, że urodził się w sowieckiej Rosji, i kanonizowania przez drugich. Gdyż właśnie jego przypadek wyśmienicie uświadamia złożoność dziejów oporu przeciwko komunizmowi, którą przez tyle lat szafowały salony Trzeciej Najjaśniejszej tak naprawdę jedynie po to, by zamknąć usta oponentom i przepchnąć kolanem własną wersję tej narracji. Postaram się to państwu w miarę jasno wyłożyć.

Otóż fakty są takie – i im chyba akurat nikt nie zaprzeczy – że ognisko oporu przeciwko Peerelowi zaczęło się tlić nie na zewnątrz, lecz w samym jego jądrze. Tak, tak, już słyszę te głosy oburzenia. A co z Wyklętymi? Co z Ogniem i Lalkiem? Jasne, tylko że oni robili za zwierzynę łowną. Poza tym ludzie orientacji niepodległościowej en masse zostali całkowicie złamani przez okrucieństwa wojny oraz późniejszy stalinowski terror. Przeszli na pozycję mimikry. Zajęli się pozytywistyczną pracą u podstaw i podtrzymaniem biologicznej substancji. I to nie jest żadna moja wyssana z palca opinia. Podobną sformułował w swojej najnowszej książce Piotr Semka.

Lecz przy tej okazji warto też pamiętać, że u samego zarania wcale nie była to negacja Peerelu jako takiego. Kiedy Kuroń i Modzelewski w 1964 roku pisali swój słynny list do Partii, za który później dostali po dupie, bynajmniej nie chcieli komuny obalać. Wręcz przeciwnie – żądali, aby towarzysze zeszli z drogi konformizmu i zaczęli budować prawdziwy komunizm; taki, jakim rzeczywiście miał być. Modzelewski na naszym spotkaniu przyznawał to wprost. Obydwaj z Kuroniem byli ideowymi komunistami. Nie znali innego języka ani systemu wartości. Zresztą kiedy się ten list czyta obecnie, widać to jak na dłoni.

Tak więc im, jak też i całemu środowisku Komandosów, ja bym z tego tytułu zarzutu nie czynił. Po prostu tak zostali wychowani w swoich odizolowanych od głównego nurtu polskości „czerwonych” enklawach. Nie znali innego świata. Jedyne, co wobec niego czuli, to strach wymieszany z pogardą. Poruszali się w granicach takich pojęć, jakie im wpojono, i, jak przypuszczam, musieli być nielicho zbici z pantałyku, gdy okazało się, że partyjna wierchuszka zamiast się pod wpływem ich żarliwości nawrócić, jęła prać gówniarzerię po mordach i patrzeć, czy równo puchnie. Ba, ja to im trochę tego lodowatego prysznica nawet współczuję. To straszne, gdy szargają ci ideały.

Zarzut tak naprawdę można postawić gdzie indziej. I to zarówno im, jak i ich apologetom w rodzaju prof. Andrzeja Friszke, który w swojej „Anatomii buntu” tak się zapędził w futrowaniu męczeństwa Komandosów, że kompletnie zapomniał choćby o uwięzieniu prymasa Wyszyńskiego. Zarzut nie w tym, że nie znali innej aksjologii, ale w tym, że nie chcieli jej poznać, że kierowani swoimi fobiami i idiosynkrazjami już na starcie ją odrzucili, kwitując ją jako nacjonalizm, faszyzm, klerykalizm itp. Szkoda, że w tym obszarze zabrakło im otwartości, którą przez lata wymachiwali nam przed nosem choćby w odniesieniu do homoseksualistów czy imigrantów.

Nie chodzi o to, by Modzelewskiemu, Kuroniowi, Geremkowi, Michnikowi czy komukolwiek z ich obozu odbierać miejsce w historii. Nie chodzi o żadne gumkowanie – jak dziś histerycznie alarmują ich rozemocjonowani akolici, tacy jak między innymi M. Po prostu powinno się zachować wierność elementarnym faktom, których nawet sam Modzelewski nie podważał. Ci ludzie nie chcieli żadnego obalania komunizmu. A kiedy już zawalił się pod własnym ciężarem, jako pierwsi miękko przebrali się w kostiumy subtelnych liberalnych demokratów i dziś czują się w marksistowsko-spinellowskiej Europie jak ryby w wodzie.

A Modzelewski? On już, miejmy nadzieję, wie, jak jest. Wie, kto zbłądził, a kto szedł prosto. Jest co do tego w każdym razie pięćdziesiąt procent szans. W sumie ciut mu tego zazdroszczę. Tymczasem M na swoim Facebooku pisze, że tamto spotkanie z Modzelewskim należało do najważniejszych w jego życiu. Cóż, ja o sobie tego nie mogę powiedzieć. No ale ja w ogóle mam chyba jakiś problem z autorytetami. Im bardziej się kogoś futruje, tym mniej ufam tego kogoś nieskazitelności.

Marcin Królik

Fot: screen z YouTube



 

Polecane
Emerytury
Stażowe