[Relacja oskarżonego] "Śledczy wymuszał zeznania ws. Jedwabnego gumą, pięścią i tłuczeniem głową o ścianę"

Minęła 80. rocznica mordu Żydów w Jedwabnem, który Jan Tomasz Gross w sposób tendencyjny opisał w swojej książce „Sąsiedzi” (wydana w 2001 r.) jako zbrodnię popełnioną przez Polaków, ich sąsiadów.
Jerzy Laudański
Jerzy Laudański / zbiory dr Adama Cyry

***

Dwadzieścia lat temu , historyk z PMAB, dr Adam Cyra , pisał o Jedwabnem, rozmawiając z więźniem KL Auschwitz, Jerzym Laudańskim, który po wojnie otrzymał 15 lat więzienia za rzekomy jego udział w spaleniu Żydów w stodole 10 lipca 1941 r. Latem 1941 roku dziewiętnastoletni Jurek, któremu do głowy zapewne wtedy by nie przyszło, że obwiniony będzie jako jeden z głównych sprawców zbrodni na Żydach w Jedwabnem, wyjechał z tej miejscowości do swojego brata Kazimierza, mieszkającego wraz z rodziną w Porębie nad Bugiem. Tam, za jego namową, wstąpił do Związku Walki Zbrojnej/Armia Krajowa, zajmując się kolportażem prasy podziemnej. Do dzisiaj pamięta niektóre tytuły, np. „Orzeł Biały” i „Rzeczpospolita”. Wpadł podczas dużej obławy, próbując się ukryć wraz z innymi konspiratorami w pobliskim lesie. Wtedy aresztowano także wielu mieszkańców Ostrowi Mazowieckiej. Pieszo, wraz z innymi ujętymi w Porębie, został popędzony do więzienia w tym mieście. Gestapowcom tłumaczył się, że przebywał w lesie, obawiając się wywózki na roboty przymusowe do pobliskich Prus Wschodnich. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów, lecz swoje personalia podał zgodnie z prawdą. Po dwóch dniach znalazł się w Warszawie na Pawiaku i przebywał tam do połowy września 1942 roku. Okna jego celi wychodziły na getto. Podczas śledztwa nie załamał się i nie wydał nikogo.

***

Rozmawiałem na temat tragicznych wydarzeń w Jedwabnem z Jerzym Laudańskim, byłym więźniem KL Auschwitz, który jako rzekomo jeden z głównych sprawców mordu tam popełnionego był sądzony po wojnie i blisko dziesięć lat spędził w więzieniach komunistycznej Polski.

Jerzy Laudański, urodzony 22 kwietnia 1922 roku w Jedwabnem, powiadał mi wiele o swoim niełatwym życiu.

Jego ojciec był murarzem, a matka zajmowała się wychowaniem trzech synów i córki Heleny, która  zginęła tragicznie w 1935 roku, uderzona przypadkowo kamieniem przez Adama Tondsdorfa, jednego z mieszkańców Jedwabnego, podczas jego bójki z sąsiadem. Sprawca został za ten czyn osądzony i skazany na więzienie.

Kazimierz – najstarszy z braci – ukończył gimnazjum w Łomży. Chciał być zakonnikiem, ale po półrocznym pobycie u franciszkanów w Niepokalanowie zmienił życiowe plany. Ożenił się i zamieszkał wraz z żoną w Porębie nad Bugiem, pracując jako pisarz w miejscowej gminie. Na kształcenie dwóch młodszych synów: Zygmunta i Jerzego pieniędzy rodzicom już nie starczyło. Kiedy dorośli, pomagali ojcu w murarce. Kazimierz zmarł kilka lat temu.

We wrześniu 1939 roku ojciec Czesław i jego syn Zygmunt umacniali fortyfikacje w Wiznie. Matkę udało się Jerzemu wywieźć do Poręby nad Bugiem. Później wraz z bratem Kazimierzem uciekali na rowerach aż pod Krzemieniec na Wołyniu i tam dowiedzieli się o agresji sowieckiej. Napotkani w Dubnie żołnierze Armii Czerwonej mówili do nich: „Polsza propała na wsiegda”. Konie kawalerzystów sowieckich były głodne i chude, podobnie jak i ich właściciele ubrani w postrzępione mundury.

Jerzy Laudański wspominał:

„Na moich oczach wygłodzony żołnierz sowiecki zjadł litr kaszy jaglanej bez soli i bochenek chleba. Potem powiedział: „Tiepier ja pokuszał, nada zakurit” i zrobił „skręta” w kawałku gazety, buchnął płomień z zapalonego papierosa. Wywarło to na nas straszne wrażenie”.

Okupacja sowiecka

W niewielkim drewnianym domu Laudańskich w Jedwabnem zamieszkali sowieci, ale na szczęście szybko wynieśli się i prawowici właściciele mogli do niego powrócić. Organizacja komunistyczna istniała w Jedwabnem długo przed wojną, teraz dorwała się do władzy – byli w niej zarówno Polacy, jak i Żydzi. Zabrali oni parafialny dom na swój użytek, wypędzając z niego dwóch księży wikarych oraz organistę z rodziną. W sali konferencyjnej domu wyświetlano filmy propagandowe, a w jednym z pomieszczeń urządzono bibliotekę z dziełami Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina. Ponadto dom został zamieniony na „tancbudę”, gdzie bawiono się często bardzo hucznie.

Rozpoczęła się kolektywizacja, ale tylko majątki ziemskie zdążono zamienić na kołchozy. Parafie musiały co kwartał płacić coraz większe podatki, ale wszędzie księża jeszcze odprawiali Msze Święte, chociaż po małych parafiach organiści przestali już śpiewać, bo nie było im czym płacić. Równocześnie rozpoczęto aresztowania, które dotknęły miejscową elitę intelektualną i gospodarczą. Powszechnie panował ogólny strach przed zesłaniem. Żadnego Żyda jednak na Syberię nie wywieziono, za wyjątkiem Jakuba Cytrynowicza, który przed wojną przechrzcił się, za co został napiętnowany przez miejscową społeczność żydowską.

Jerzy Laudański kontynuuje opowieść:

„I ta ówczesna władza sowiecka zaczęła represjonować ludzi. Mojego ojca zamknęli w więzieniu w Łomży, ponieważ wiele lat pracował przy budowie kościoła i stale był blisko księdza dziekana Mariana Szumowskiego, którego też aresztowali, ale nieco później. Wraz z miejscowymi komunistami tych wszystkich pozamykanych uważali za ludzi wrednych. Zarówno ksiądz dziekan, jak i nikt z pozostałych światlejszych obywateli nie wrócił już nigdy z powrotem. Ojciec miał wiele szczęścia, że z więzienia w Łomży Sowieci nie zdążyli go wywieźć. Dlaczego? Bo ciągle jeszcze w jego sprawie dniami i nocami prowadzili śledztwo, którego nie mogli skończyć. 

Wryła mi się głęboko w pamięć osiemnasta rocznica moich urodzin, 13 kwietnia 1940 roku, kiedy to przyszło trzech „bojców”, aby mnie aresztować wraz z bratem Zygmuntem i matką. Brata na szczęście w domu nie było. Zaczęli stukać do drzwi. Zdążyłem z matką uciec przez okno i odtąd wraz z nią i bratem Zygmuntem musiałem się ukrywać. W tym czasie działała już podziemna organizacja, o której nikt z nas jednak nie wiedział, bo byśmy tam poszli. Później dowiedziałem się dopiero, że ukrywali się w obrębie gminy Jedwabne.

Nastąpiła tragedia, kiedy to jeden z członków podziemnej organizacji, bodajże Dąbrowski, opowiedział swojemu teściowi o tej partyzantce. Ten teść nazywał się Wiśniewski. Ja go nie znałem, lecz o nim słyszałem. On to właśnie doniósł przekazaną mu w zaufaniu informację NKWD. Sowieci okrążyli ukrywających się. Ci dzielnie się bronili, ale zabrakło im amunicji. Większość z nich zginęła. Poległa wówczas moja stryjna Jadwiga Laudańska. Pozostała po niej córka Irena. Tak ukrywając się, doczekaliśmy przyjścia Niemców. Wtedy kryć się było łatwo, bo każdy rolnik udzielił schronienia i dał jeść, mówiąc: „Przecież mnie to może jutro spotkać”.

„Dobry” zastąpiony „lepszym”

„Jak Niemcy weszli – mówi Jerzy Laudański – to chwilowo byliśmy zadowoleni, bo pozbyliśmy się koszmaru sowieckiego. Niemców u nas nie znano. Nie wiedziano, do czego są zdolni. Dopiero po kilkunastu dniach, jak pojawiły się afisze z napisami: „Szkło – rozbita butelka na jezdni – kara śmierci”, „Sabotaż – drut kolczasty na jezdni – kara śmierci”, ludzie zaczęli mówić: „Diabli wzięli dobrego, a przyszedł jeszcze lepszy”.

Miejscowi Żydzi musieli rozbić postawiony przez Sowietów pomnik, a potem – jak pamięta Laudański:

„Mimo że w 1939 roku nie witali Sowietów owacyjnie, z tego wysokiego pomnika, ważącego chyba tonę, musieli nieść głowę i kawałek popiersia”.

Latem 1941 roku dziewiętnastoletni Jurek, któremu do głowy zapewne wtedy by nie przyszło, że obwiniony będzie jako jeden z głównych sprawców zbrodni na Żydach w Jedwabnem, wyjechał z tej miejscowości do swojego brata Kazimierza, mieszkającego wraz z rodziną w Porębie nad Bugiem. Tam, za jego namową, wstąpił do Związku Walki Zbrojnej/Armia Krajowa, zajmując się kolportażem prasy podziemnej. Do dzisiaj pamięta niektóre tytuły, np. „Orzeł Biały” i „Rzeczpospolita”.

Wpadł podczas dużej obławy, próbując się ukryć wraz z innymi konspiratorami w pobliskim lesie. Wtedy aresztowano także wielu mieszkańców Ostrowi Mazowieckiej. Pieszo, wraz z innymi ujętymi w Porębie, został popędzony do więzienia w tym mieście. Gestapowcom tłumaczył się, że przebywał w lesie, obawiając się wywózki na roboty przymusowe do pobliskich Prus Wschodnich. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów, lecz swoje personalia podał zgodnie z prawdą. Po dwóch dniach znalazł się w Warszawie na Pawiaku i przebywał tam do połowy września 1942 roku. Okna jego celi wychodziły na getto. Podczas śledztwa nie załamał się i nie wydał nikogo.

Auschwitz, Gross-Rosen i Sachsenhausen

15 września 1942 roku siedemdziesięciu pięciu więźniów z Pawiaka – w tym Jerzego Laudańskiego – przewieziono samochodem na dworzec w Warszawie i załadowano do pociągu. Tylko co drugi z nich miał przeżyć piekło hitlerowskich obozów koncentracyjnych.

Dzisiaj nazwiska Jerzego Laudańskiego i jego współtowarzyszy obozowej gehenny są opublikowane w wydanej w 2000 roku przez Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem i Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu trzytomowej „Księdze Pamięci. Transporty Polaków z Warszawy do KL Auschwitz 1940-1944″.

Kiedy ustał zgrzyt kół i pociąg zatrzymał się w ciemnościach nocy na bocznicy kolejowej w Oświęcimiu, więźniów otoczył szpaler esesmanów, bijących, gdzie popadło. Wtedy strasznie został pobity Antoni Jankowski (patrz poniżej  obozowe zdjęcie i akt zgonu), murarz z zawodu, który w wyniku odniesionych obrażeń wkrótce zmarł. Była to pierwsza ofiara wśród więźniów, z którymi Jerzy Laudański przybył do KL Auschwitz. W oświęcimskim obozie był także więziony jego syn Henryk Jankowski, oznaczony numerem 63783 i córka Irena Jankowska, oznaczona numerem 22524. Obydwoje pobyt w niemieckich obozach koncentracyjnych przeżyli.

Podczas rejestracji w obozie, kiedy nadano mu numer 63805, podszedł do niego starszy wiekiem więzień, mówiąc:

„Chłopaki, idzie zima i ciężko tu przeżyć. Podawajcie takie zawody, co pod dach pójdziecie”.

Jurkowi stanął wtedy przed oczami warsztat szewski wujka w Jedwabnem. Bez namysłu podał: szewc – i to zapewne uratowało mu życie, bo już był bardzo wycieńczony. Na swoje szczęście otrzymał pracę w warsztacie szewskim na terenie garbarni, wykonując proste czynności przy reperacji obozowych „drewniaków”. Pracował w cieple, gdzie bito tylko za niewykonanie normy. „Kapo – dodaje – bił kijem, ile chciał, tyle lał, dziesięć, dwadzieścia, niejeden nie mógł wstać. Raz nie wykonałem normy i dostałem parę kijów”. Zelówki były robione z metalowych puszek po cyklonie B.

Pewnego razu Jerzy Laudański skaleczył u ręki palec pod paznokciem kawałkiem blachy. Wdało się zakażenie i musiał zgłosić się do obozowego szpitala. Został wprawdzie do niego przyjęty i był operowany, ale o mało nie padł ofiarą „wybiórki” przeprowadzanej wśród chorych. Z powodu wycieńczenia był kandydatem „na gaz”, ale dzięki pomocy lekarza – więźnia ocalał. Do sił wracał powoli m.in. dzięki paczkom, które wysyłali mu rodzice. Pierwszą z nich otrzymał na Święta Bożego Narodzenia w 1942 roku.

Podczas jednej niedzieli, kiedy karnie pracował w żwirowni, na jego oczach esesman zmusił wychudzonego więźnia Żyda do oddalenia się z miejsca pracy i zastrzelił go jako rzekomego uciekiniera.

W marcu 1943 roku, nocą do bloku nr 22 a, gdzie spał Jerzy Laudański, wpadli niespodziewanie esesmani, wypędzając wszystkich więźniów. Uformowano transport, w którym wyjechał do KL Gross-Rosen. Jednak słynny kamieniołom ominął go, bo po sześciu tygodniach znalazł się już w Oranienburgu. Przebywał w jednym z podobozów KL Sachsenhausen, położonym na przedmieściu Berlina, pracując przy produkcji części do czołgów.

26 kwietnia 1945 roku Jerzy Laudański zobaczył pierwszych zwiadowców sowieckich, którzy uwolnili więźniów i tak ich zapamiętał:

„Byli uzbrojeni, obwieszeni granatami i brudni, świeciły się im tylko oczy i zęby, krzyknęli do więźniów, żeby uciekali, bo za chwilę, w celu likwidacji esesmanów ukrywających się po barakach, zostaną one obłożone ogniem artyleryjskim. Tak się też stało. Z daleka widzieliśmy potem, jak z baraków wylatujących w powietrze posypały się tylko drzazgi”.

Później czekała go piesza wędrówka w grupie sześciu kolegów do Odry, a następnie różnymi środkami lokomocji do Jedwabnego, gdzie ostatecznie przybył 15 maja 1945 roku. Był bardzo słaby i wychudzony. W rodzinnym domu nie było go prawie cztery lata.

Rok później ożenił się z Haliną Konferowicz, biorąc ślub kościelny w Białej Piskiej i rozpoczął pracę jako sprzedawca w sklepie. Rodzice i dwaj bracia także szczęśliwie przeżyli wojnę, ale koszmar tragicznych przejść dla rodziny Laudańskich – jak się okazało – miał jeszcze trwać przez kilka lat.

Sąd – 1949 rok

Brat Jerzego Laudańskiego, Kazimierz, twierdził:

„Organizacja komunistyczna [w Jedwabnem - dop. A.C.] istniała już długo przed wybuchem wojny. Policja miała z nią wiele kłopotów. Gdy po 17 września 1939 roku komórka ta, jakby w rewolucję, zorganizowała władzę – ochotniczą milicję, członkami organizacji zostali nieliczni Polacy i w większości skomunizowana młodzież żydowska. Wybrykom tej organizacji przeciwne było starsze społeczeństwo żydowskie. I tu trzeba dokładnie rozróżniać komunistów od społeczności żydowskiej. Do tej żydowskiej społeczności Polacy nie czuli nienawiści, nie było bowiem do tego żadnego powodu. I o ile Polacy współczuli tragedii żydowskiej, to byli przekonani, że komunistów żydowskich spotkała zasłużona kara boska”.

Na powyższą wypowiedź warto zwrócić uwagę. Świadczy ona być może o tym, że jednym z aspektów wydarzeń poprzedzających 10 lipca 1941 roku w Jedwabnem, kiedy nie istniała polska władza, było kierowanie się „ludowym” poczuciem krzywdy i zadośćuczynieniem jej. Takie zdarzenia miały miejsce najprawdopodobniej już nazajutrz po wkroczeniu Niemców do Jedwabnego, 23 czerwca 1941 roku. Ich ofiarą padł m.in. były milicjant na służbie sowieckiej, Polak o nazwisku Czesław Krupiński, względnie Kupiecki, którego wskazano żandarmom niemieckim, a ci go zastrzelili.

Kazimierz Laudański mówił:

„Epilog nikomu nie był znany do końca.(…) Po Niemcach można było się wszystkiego spodziewać, ale spalenie żywcem tylu ludzi było strasznym zaskoczeniem”.

Jerzy Laudański nie wiedział, że kiedy jeszcze był więźniem KL Sachsenhausen, Szmul Wasersztajn, funkcjonariusz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który pochodził z Jedwabnego, ukrywany w czasie wojny przez polską rodzinę Wyrzykowskich, złożył obszerną relację przed pracownikami Żydowskiej Komisji Historycznej w Białymstoku 5 kwietnia 1945 roku. Oto jej fragment:

„W czasie pierwszych pogromów i podczas rzezi, odznaczyli się okrucieństwem niżej wymienieni wyrzutki: 1. Szleziński, 2. Karolak, 3. Borowiuk (Borowski) Mietek, 4. Borowiuk (Borowski) Wacław, 5. Jermałowski, 6. Ramutowski Bolek, 7. Rogalski Bolek, 8. Szelawa Stanisław, 9. Szelawa Franciszek, 10. Kozłowski Geniek, 11. Trzaska, 12. Tarnoczek Jerzyk, 13. Laudański Jurek, 14. Laciecz Czesław”.

Chociaż relacja Wasersztajna, który jeszcze długo pracował w resorcie bezpieczeństwa i najprawdopodobniej wyjechał z Łomży dopiero po wydarzeniach marcowych w 1968 roku do Izraela, gdzie zmarł około 2000 roku, wydaje się zbiorem bardziej zasłyszanych i niesprawdzonych do końca faktów, niż rzeczywiście widzianych przez niego zdarzeń, mimo to wystarczyła, aby wymieniony w niej Jurek Laudański został, tym razem już po wojnie, po raz kolejny uwięziony.

15 stycznia 1949 roku były więzień KL Auschwitz, nr obozowy 63805, został aresztowany przez funkcjonariuszy UB i osadzony w więzieniu w Łomży. Podczas śledztwa Jerzy Laudański zaprzeczał jakimkolwiek stawianym przeciwko niemu zarzutom co do udziału w zbrodniach popełnionych na Żydach w Jedwabnem. Śledczy, „kawał chłopa”, próbował na nim takie zeznania wymusić siłą: biciem gumą lub pięścią w twarz. Wiedząc o wcześniejszym pobycie przesłuchiwanego w KL Auschwitz, chwytał go za włosy i tłukąc jego głową o ścianę, mówił do niego:

„Szkoda, że sk… tam przez komin nie poszedłeś, bo bym dla ciebie teraz zdrowia nie marnował”.

W protokole ten mówiący ze wschodnim akcentem funkcjonariusz UB pisał co chciał, nie dając przesłuchiwanemu nic do przeczytania i zmuszał go do podpisania zaprotokołowanych dowolnie zeznań, używając przy tym często przekleństwa:

„Blać…, blać”.

W więzieniu w Łomży przebywał także ojciec Jerzego – Czesław Laudański wraz z synem Zygmuntem. Im również zarzucano współudział w zbrodni popełnionej na Żydach w Jedwabnem. Wszyscy trzej konsekwentnie zaprzeczali w śledztwie, a później podczas procesu popełnionym rzekomo czynom.

Sąd Okręgowy w Łomży ogłosił wyrok 17 maja 1949 roku. Ojca Czesława wprawdzie uniewinniono, lecz synowie zostali skazani z paragrafu za współpracę z hitlerowcami: Jerzy Laudański – 15 lat więzienia i Zygmunt Laudański – 12 lat więzienia. Spośród wówczas osądzonych wyższy wyrok otrzymał jedynie niemiecki żandarm z Jedwabnego, Karol Bardoń – kara śmierci. Jerzy Laudański dalej opowiada:

„W moim akcie oskarżenia było, że Niemcy dokonali tego zabójstwa, a Polacy pomagali. Byłem skazany za współpracę z okupantem. Zaprzeczyłem temu w ostatnim słowie, lecz to nie zostało wysłuchane, ale ludzie słyszeli. Niektóre kobiety, jak wyprowadzano mnie z sądu po ogłoszeniu wyroku mówiły: „ale pan im dobrze powiedział”, bo w ostatnim słowie jeszcze dodałem: „Wysoki sądzie, proszę mnie sądzić za to, że będąc więźniem Sachsenhausen pracowałem w fabryce czołgów, które były używane na pewno na froncie wschodnim i Sowietów biły, ja tam pracowałem. Proszę mnie za to sądzić”. Sędziowie spojrzeli po sobie i tylko na ich twarzach pojawił się ironiczny uśmiech. Ale miałem chociaż satysfakcję, że ludzie, których wtedy była pełna sala, to słyszeli”.

Stalinowskie więzienia

Po ogłoszeniu wyroku Jerzego Laudańskiego wywieziono do Ostrołęki, a następnie do więzienia przy ul. 11 Listopada w Warszawie. Najdłużej w odosobnieniu przebywał jednak w Goleniowie, gdzie były warsztaty mechaniczne, w których pracował jako tokarz, mając doświadczenie wyniesione z pracy w hitlerowskiej fabryce czołgów. Nad więźniami znęcano się psychicznie, wrzucając im do cel dzieła Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina i zmuszając do ich czytania. Ponadto warunki więzienne były niezwykle uciążliwe, np. spacer trwał tylko pięć minut, ubrania były miesiącami nieprane, jedzenie mało kaloryczne, a rodzina nie mogła uwięzionemu, choćby nawet był umierający, dostarczyć leków w razie choroby. W celi o wymiarach 2 m x 4 m przebywało dziewięciu więźniów. Warunki były okropne.

Warto dodać, że w tym więzieniu, na życzenie żony Haliny – Jerzy Laudański wziął z nią ślub cywilny, bo uprzednio nie przywiązywał do tego wagi. Uroczystość zaślubin odbyła się w gabinecie naczelnika więzienia. Ten wcześniej przez godzinę namawiał Halinę, aby zmieniła decyzję:

„Niech się pani zastanowi, co pani robi – przecież on ma do odsiedzenia wyrok piętnastu lat więzienia”.

5 lipca 1952 roku po operacji raka żołądka braciom Laudańskim zmarła matka. Jerzy nie mógł być na jej pogrzebie i o tym smutnym fakcie dowiedział się dopiero dwa miesiące później, podczas więziennego widzenia z żoną.

O śmierci Józefa Stalina dowiedział się w Goleniowie z kolei z gazet, które rozdawano więźniom jako papier higieniczny. W jednej z nich zobaczył „ojca narodów” leżącego w trumnie, co wszystkich więźniów bardzo ucieszyło – słusznie przewidywali, że powinny nastąpić zmiany na lepsze.

Kiedy wkrótce przewieziono Jerzego Laudańskiego do więzienia w Cieszynie, podczas Świąt Wielkanocnych zachorował na zapalenie płuc, ale wtedy praktykowano już na szczęście inne podejście do więźniów – i to uratowało mu życie.

Na koniec trafił jeszcze do jednego więzienia. Był nim zakład karny w Sieradzu, w którym nadszarpnięte długoletnim więzieniem zdrowie całkowicie odmówiło mu posłuszeństwa. W zasadzie aż do momentu uwolnienia cały już czas przebywał w celi szpitalnej, gdzie warunki odosobnienia były nieporównywalnie lepsze.

Jerzy Laudański z więzienia w Sieradzu został przedterminowo zwolniony i wyszedł na wolność 1 marca 1957 roku. Nieco wcześniej, ale również dopiero po „odwilży” październikowej 1956 roku, brama więzienna otworzyła się przed jego bratem Zygmuntem.

Prokurator z IPN

- W grudniu 2000 roku – mówi Jerzy Laudański – odwiedził mnie prokurator z Instytutu Pamięci Narodowej. – Do chwili zetknięcia się z nim żadne obciążenia świadków nie były mi znane. Dopiero wspomniany prokurator mi je odczytał, ale to wszystko były zeznania wymuszone przez UB, np. zeznania Henryka Krystofczyka, który był zagorzałym komunistą i taka była cała jego rodzina. On wprawdzie mnie nie obciążał, zeznając na mój temat w sądzie: „To był taki młody gówniarz, to na niego nie zwracałem uwagi”, natomiast koniecznie chciał „utopić” mojego ojca. Oświadczył, że dobrze ukryty widział z bliskiej odległości, jak „Czesław Laudański bił Żydów i prowadził do spalenia”. Kiedy nasz adwokat poprosił go, aby powiedział, czy mój ojciec nosił wtedy wąsy – wówczas załamał się i speszony odpowiedział: „No, ja tak dokładnie tego nie widziałem”.

Każdy świadek był ponadto zastraszany przez UB, bo funkcjonariusze chcieli się wywiązać z zadania i wykazać, że wykryli sprawców.

Epilog
W niemieckich nazistowskich obozach koncentracyjnych Jerzy Laudański przebywał prawie trzy lata, w stalinowskich więzieniach ponad osiem lat – od 1949 do 1957 roku.

Jerzy Laudański zmarł w 2018 roku


 

POLECANE
Pałac Buckingham wydał komunikat Wiadomości
Pałac Buckingham wydał komunikat

Brytyjski monarcha Karol III w czwartkowym orędziu bożonarodzeniowym podkreślił potrzebę życzliwości, współczucia oraz nadziej w „czasach niepewności”. W wyemitowanym w czwartek w mediach przesłaniu stwierdził, że „historie o triumfie odwagi nad przeciwnościami” dają mu nadzieję.

Łódź: zatrzymano seryjnego włamywacza. Usłyszał 33 zarzuty Wiadomości
Łódź: zatrzymano seryjnego włamywacza. Usłyszał 33 zarzuty

Policjanci z Łodzi zakończyli wielomiesięczne działania dotyczące serii włamań, do których dochodziło na terenie dzielnicy Polesie. W efekcie zatrzymano 27-letniego mężczyznę, który - jak ustalili śledczy - miał uczynić z przestępstw stałe źródło dochodu.

Zygfryd Czaban: Spektakularny kolaps niemieckiego Deep State gorące
Zygfryd Czaban: Spektakularny kolaps niemieckiego Deep State

Niemiecka gospodarka traci impet, a kolejne decyzje polityczne i energetyczne pogłębiają kryzys największej gospodarki Europy. Publicysta Zygfryd Czaban stawia tezę, że problemem nie są wyłącznie regulacje klimatyczne, lecz głębszy rozpad niemieckiego modelu państwa, który przez dekady gwarantował stabilność i rozwój.

Rosyjski samolot nad Bałtykiem. Jest komunikat MON Wiadomości
Rosyjski samolot nad Bałtykiem. Jest komunikat MON

Wszystkie prowokacje nad Bałtykiem oraz przy granicy z Białorusią były pod pełną kontrolą Wojska Polskiego - poinformował w czwartek wicepremier, szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz m.in. po tym, jak polskie myśliwce przechwyciły rosyjski samolot rozpoznawczy w pobliżu granic przestrzeni powietrznej RP.

Dramat w Wigilię w Pruszkowie. 3-letnie dziecko trafiło do szpitala Wiadomości
Dramat w Wigilię w Pruszkowie. 3-letnie dziecko trafiło do szpitala

Spokojny wigilijny wieczór w jednym z domów w Pruszkowie zakończył się dramatem. Podczas rodzinnej kolacji doszło do groźnego wypadku, w wyniku którego poparzone zostało małe dziecko. Na miejsce natychmiast wezwano służby ratunkowe.

IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka Wiadomości
IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka

Jak informuje IMGW, północno-wschodnia Europa pozostanie pod wpływem niżu z ośrodkiem nad Morzem Barentsa. Również krańce południowo zachodnie kontynentu są pod wpływem niżu z ośrodkiem w rejonie Balearów. Dalsza część kontynentu pozostanie w obszarze oddziaływania rozległego wyżu z centrum w okolicach Szkocji. Polska jest pod wpływem tego wyżu, w mroźnym powietrzu arktycznym. Jednak po południu z północy zacznie napływać nieco cieplejsze powietrze polarne.

Nie żyje gwiazda amerykańskich seriali Wiadomości
Nie żyje gwiazda amerykańskich seriali

Nie żyje Pat Finn, znany aktor komediowy i gwiazda amerykańskich seriali. Jak potwierdził portal TMZ, artysta zmarł po walce z chorobą nowotworową. Według informacji przekazanych przez rodzinę odszedł w poniedziałek wieczorem w swoim domu w Los Angeles, w otoczeniu najbliższych.

Sprawa śmierci 16-latki z Mławy. Bartosz G. usłyszał zarzut Wiadomości
Sprawa śmierci 16-latki z Mławy. Bartosz G. usłyszał zarzut

Bartosz G. usłyszał zarzut popełnienia zbrodni zabójstwa 16-letniej Mai ze szczególnym okrucieństwem; nie przyznał się do popełnienia zarzuconego mu czynu i skorzystał z przysługującego mu prawa do odmowy składania wyjaśnień - poinformował rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Płocku prok. Bartosz Maliszewski.

To była ciężka noc dla strażaków. Interweniowali ponad 1000 razy Wiadomości
To była ciężka noc dla strażaków. Interweniowali ponad 1000 razy

Ponad tysiąc interwencji, setki pożarów i ofiary śmiertelne - tak wyglądał bilans Wigilii w całym kraju. Strażacy przez całą noc walczyli z pożarami, wypadkami i zatruciami czadem.

Polacy najchętniej obdarowaliby prezentem Karola Nawrockiego. Świąteczny sondaż Wiadomości
Polacy najchętniej obdarowaliby prezentem Karola Nawrockiego. Świąteczny sondaż

Karol Nawrocki znalazł się na czele świątecznego sondażu SW Research dla „Wprost”. To jemu respondenci najczęściej deklarowali chęć wręczenia prezentu, częściej niż Donaldowi Tuskowi i pozostałym politykom.

REKLAMA

[Relacja oskarżonego] "Śledczy wymuszał zeznania ws. Jedwabnego gumą, pięścią i tłuczeniem głową o ścianę"

Minęła 80. rocznica mordu Żydów w Jedwabnem, który Jan Tomasz Gross w sposób tendencyjny opisał w swojej książce „Sąsiedzi” (wydana w 2001 r.) jako zbrodnię popełnioną przez Polaków, ich sąsiadów.
Jerzy Laudański
Jerzy Laudański / zbiory dr Adama Cyry

***

Dwadzieścia lat temu , historyk z PMAB, dr Adam Cyra , pisał o Jedwabnem, rozmawiając z więźniem KL Auschwitz, Jerzym Laudańskim, który po wojnie otrzymał 15 lat więzienia za rzekomy jego udział w spaleniu Żydów w stodole 10 lipca 1941 r. Latem 1941 roku dziewiętnastoletni Jurek, któremu do głowy zapewne wtedy by nie przyszło, że obwiniony będzie jako jeden z głównych sprawców zbrodni na Żydach w Jedwabnem, wyjechał z tej miejscowości do swojego brata Kazimierza, mieszkającego wraz z rodziną w Porębie nad Bugiem. Tam, za jego namową, wstąpił do Związku Walki Zbrojnej/Armia Krajowa, zajmując się kolportażem prasy podziemnej. Do dzisiaj pamięta niektóre tytuły, np. „Orzeł Biały” i „Rzeczpospolita”. Wpadł podczas dużej obławy, próbując się ukryć wraz z innymi konspiratorami w pobliskim lesie. Wtedy aresztowano także wielu mieszkańców Ostrowi Mazowieckiej. Pieszo, wraz z innymi ujętymi w Porębie, został popędzony do więzienia w tym mieście. Gestapowcom tłumaczył się, że przebywał w lesie, obawiając się wywózki na roboty przymusowe do pobliskich Prus Wschodnich. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów, lecz swoje personalia podał zgodnie z prawdą. Po dwóch dniach znalazł się w Warszawie na Pawiaku i przebywał tam do połowy września 1942 roku. Okna jego celi wychodziły na getto. Podczas śledztwa nie załamał się i nie wydał nikogo.

***

Rozmawiałem na temat tragicznych wydarzeń w Jedwabnem z Jerzym Laudańskim, byłym więźniem KL Auschwitz, który jako rzekomo jeden z głównych sprawców mordu tam popełnionego był sądzony po wojnie i blisko dziesięć lat spędził w więzieniach komunistycznej Polski.

Jerzy Laudański, urodzony 22 kwietnia 1922 roku w Jedwabnem, powiadał mi wiele o swoim niełatwym życiu.

Jego ojciec był murarzem, a matka zajmowała się wychowaniem trzech synów i córki Heleny, która  zginęła tragicznie w 1935 roku, uderzona przypadkowo kamieniem przez Adama Tondsdorfa, jednego z mieszkańców Jedwabnego, podczas jego bójki z sąsiadem. Sprawca został za ten czyn osądzony i skazany na więzienie.

Kazimierz – najstarszy z braci – ukończył gimnazjum w Łomży. Chciał być zakonnikiem, ale po półrocznym pobycie u franciszkanów w Niepokalanowie zmienił życiowe plany. Ożenił się i zamieszkał wraz z żoną w Porębie nad Bugiem, pracując jako pisarz w miejscowej gminie. Na kształcenie dwóch młodszych synów: Zygmunta i Jerzego pieniędzy rodzicom już nie starczyło. Kiedy dorośli, pomagali ojcu w murarce. Kazimierz zmarł kilka lat temu.

We wrześniu 1939 roku ojciec Czesław i jego syn Zygmunt umacniali fortyfikacje w Wiznie. Matkę udało się Jerzemu wywieźć do Poręby nad Bugiem. Później wraz z bratem Kazimierzem uciekali na rowerach aż pod Krzemieniec na Wołyniu i tam dowiedzieli się o agresji sowieckiej. Napotkani w Dubnie żołnierze Armii Czerwonej mówili do nich: „Polsza propała na wsiegda”. Konie kawalerzystów sowieckich były głodne i chude, podobnie jak i ich właściciele ubrani w postrzępione mundury.

Jerzy Laudański wspominał:

„Na moich oczach wygłodzony żołnierz sowiecki zjadł litr kaszy jaglanej bez soli i bochenek chleba. Potem powiedział: „Tiepier ja pokuszał, nada zakurit” i zrobił „skręta” w kawałku gazety, buchnął płomień z zapalonego papierosa. Wywarło to na nas straszne wrażenie”.

Okupacja sowiecka

W niewielkim drewnianym domu Laudańskich w Jedwabnem zamieszkali sowieci, ale na szczęście szybko wynieśli się i prawowici właściciele mogli do niego powrócić. Organizacja komunistyczna istniała w Jedwabnem długo przed wojną, teraz dorwała się do władzy – byli w niej zarówno Polacy, jak i Żydzi. Zabrali oni parafialny dom na swój użytek, wypędzając z niego dwóch księży wikarych oraz organistę z rodziną. W sali konferencyjnej domu wyświetlano filmy propagandowe, a w jednym z pomieszczeń urządzono bibliotekę z dziełami Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina. Ponadto dom został zamieniony na „tancbudę”, gdzie bawiono się często bardzo hucznie.

Rozpoczęła się kolektywizacja, ale tylko majątki ziemskie zdążono zamienić na kołchozy. Parafie musiały co kwartał płacić coraz większe podatki, ale wszędzie księża jeszcze odprawiali Msze Święte, chociaż po małych parafiach organiści przestali już śpiewać, bo nie było im czym płacić. Równocześnie rozpoczęto aresztowania, które dotknęły miejscową elitę intelektualną i gospodarczą. Powszechnie panował ogólny strach przed zesłaniem. Żadnego Żyda jednak na Syberię nie wywieziono, za wyjątkiem Jakuba Cytrynowicza, który przed wojną przechrzcił się, za co został napiętnowany przez miejscową społeczność żydowską.

Jerzy Laudański kontynuuje opowieść:

„I ta ówczesna władza sowiecka zaczęła represjonować ludzi. Mojego ojca zamknęli w więzieniu w Łomży, ponieważ wiele lat pracował przy budowie kościoła i stale był blisko księdza dziekana Mariana Szumowskiego, którego też aresztowali, ale nieco później. Wraz z miejscowymi komunistami tych wszystkich pozamykanych uważali za ludzi wrednych. Zarówno ksiądz dziekan, jak i nikt z pozostałych światlejszych obywateli nie wrócił już nigdy z powrotem. Ojciec miał wiele szczęścia, że z więzienia w Łomży Sowieci nie zdążyli go wywieźć. Dlaczego? Bo ciągle jeszcze w jego sprawie dniami i nocami prowadzili śledztwo, którego nie mogli skończyć. 

Wryła mi się głęboko w pamięć osiemnasta rocznica moich urodzin, 13 kwietnia 1940 roku, kiedy to przyszło trzech „bojców”, aby mnie aresztować wraz z bratem Zygmuntem i matką. Brata na szczęście w domu nie było. Zaczęli stukać do drzwi. Zdążyłem z matką uciec przez okno i odtąd wraz z nią i bratem Zygmuntem musiałem się ukrywać. W tym czasie działała już podziemna organizacja, o której nikt z nas jednak nie wiedział, bo byśmy tam poszli. Później dowiedziałem się dopiero, że ukrywali się w obrębie gminy Jedwabne.

Nastąpiła tragedia, kiedy to jeden z członków podziemnej organizacji, bodajże Dąbrowski, opowiedział swojemu teściowi o tej partyzantce. Ten teść nazywał się Wiśniewski. Ja go nie znałem, lecz o nim słyszałem. On to właśnie doniósł przekazaną mu w zaufaniu informację NKWD. Sowieci okrążyli ukrywających się. Ci dzielnie się bronili, ale zabrakło im amunicji. Większość z nich zginęła. Poległa wówczas moja stryjna Jadwiga Laudańska. Pozostała po niej córka Irena. Tak ukrywając się, doczekaliśmy przyjścia Niemców. Wtedy kryć się było łatwo, bo każdy rolnik udzielił schronienia i dał jeść, mówiąc: „Przecież mnie to może jutro spotkać”.

„Dobry” zastąpiony „lepszym”

„Jak Niemcy weszli – mówi Jerzy Laudański – to chwilowo byliśmy zadowoleni, bo pozbyliśmy się koszmaru sowieckiego. Niemców u nas nie znano. Nie wiedziano, do czego są zdolni. Dopiero po kilkunastu dniach, jak pojawiły się afisze z napisami: „Szkło – rozbita butelka na jezdni – kara śmierci”, „Sabotaż – drut kolczasty na jezdni – kara śmierci”, ludzie zaczęli mówić: „Diabli wzięli dobrego, a przyszedł jeszcze lepszy”.

Miejscowi Żydzi musieli rozbić postawiony przez Sowietów pomnik, a potem – jak pamięta Laudański:

„Mimo że w 1939 roku nie witali Sowietów owacyjnie, z tego wysokiego pomnika, ważącego chyba tonę, musieli nieść głowę i kawałek popiersia”.

Latem 1941 roku dziewiętnastoletni Jurek, któremu do głowy zapewne wtedy by nie przyszło, że obwiniony będzie jako jeden z głównych sprawców zbrodni na Żydach w Jedwabnem, wyjechał z tej miejscowości do swojego brata Kazimierza, mieszkającego wraz z rodziną w Porębie nad Bugiem. Tam, za jego namową, wstąpił do Związku Walki Zbrojnej/Armia Krajowa, zajmując się kolportażem prasy podziemnej. Do dzisiaj pamięta niektóre tytuły, np. „Orzeł Biały” i „Rzeczpospolita”.

Wpadł podczas dużej obławy, próbując się ukryć wraz z innymi konspiratorami w pobliskim lesie. Wtedy aresztowano także wielu mieszkańców Ostrowi Mazowieckiej. Pieszo, wraz z innymi ujętymi w Porębie, został popędzony do więzienia w tym mieście. Gestapowcom tłumaczył się, że przebywał w lesie, obawiając się wywózki na roboty przymusowe do pobliskich Prus Wschodnich. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów, lecz swoje personalia podał zgodnie z prawdą. Po dwóch dniach znalazł się w Warszawie na Pawiaku i przebywał tam do połowy września 1942 roku. Okna jego celi wychodziły na getto. Podczas śledztwa nie załamał się i nie wydał nikogo.

Auschwitz, Gross-Rosen i Sachsenhausen

15 września 1942 roku siedemdziesięciu pięciu więźniów z Pawiaka – w tym Jerzego Laudańskiego – przewieziono samochodem na dworzec w Warszawie i załadowano do pociągu. Tylko co drugi z nich miał przeżyć piekło hitlerowskich obozów koncentracyjnych.

Dzisiaj nazwiska Jerzego Laudańskiego i jego współtowarzyszy obozowej gehenny są opublikowane w wydanej w 2000 roku przez Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem i Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu trzytomowej „Księdze Pamięci. Transporty Polaków z Warszawy do KL Auschwitz 1940-1944″.

Kiedy ustał zgrzyt kół i pociąg zatrzymał się w ciemnościach nocy na bocznicy kolejowej w Oświęcimiu, więźniów otoczył szpaler esesmanów, bijących, gdzie popadło. Wtedy strasznie został pobity Antoni Jankowski (patrz poniżej  obozowe zdjęcie i akt zgonu), murarz z zawodu, który w wyniku odniesionych obrażeń wkrótce zmarł. Była to pierwsza ofiara wśród więźniów, z którymi Jerzy Laudański przybył do KL Auschwitz. W oświęcimskim obozie był także więziony jego syn Henryk Jankowski, oznaczony numerem 63783 i córka Irena Jankowska, oznaczona numerem 22524. Obydwoje pobyt w niemieckich obozach koncentracyjnych przeżyli.

Podczas rejestracji w obozie, kiedy nadano mu numer 63805, podszedł do niego starszy wiekiem więzień, mówiąc:

„Chłopaki, idzie zima i ciężko tu przeżyć. Podawajcie takie zawody, co pod dach pójdziecie”.

Jurkowi stanął wtedy przed oczami warsztat szewski wujka w Jedwabnem. Bez namysłu podał: szewc – i to zapewne uratowało mu życie, bo już był bardzo wycieńczony. Na swoje szczęście otrzymał pracę w warsztacie szewskim na terenie garbarni, wykonując proste czynności przy reperacji obozowych „drewniaków”. Pracował w cieple, gdzie bito tylko za niewykonanie normy. „Kapo – dodaje – bił kijem, ile chciał, tyle lał, dziesięć, dwadzieścia, niejeden nie mógł wstać. Raz nie wykonałem normy i dostałem parę kijów”. Zelówki były robione z metalowych puszek po cyklonie B.

Pewnego razu Jerzy Laudański skaleczył u ręki palec pod paznokciem kawałkiem blachy. Wdało się zakażenie i musiał zgłosić się do obozowego szpitala. Został wprawdzie do niego przyjęty i był operowany, ale o mało nie padł ofiarą „wybiórki” przeprowadzanej wśród chorych. Z powodu wycieńczenia był kandydatem „na gaz”, ale dzięki pomocy lekarza – więźnia ocalał. Do sił wracał powoli m.in. dzięki paczkom, które wysyłali mu rodzice. Pierwszą z nich otrzymał na Święta Bożego Narodzenia w 1942 roku.

Podczas jednej niedzieli, kiedy karnie pracował w żwirowni, na jego oczach esesman zmusił wychudzonego więźnia Żyda do oddalenia się z miejsca pracy i zastrzelił go jako rzekomego uciekiniera.

W marcu 1943 roku, nocą do bloku nr 22 a, gdzie spał Jerzy Laudański, wpadli niespodziewanie esesmani, wypędzając wszystkich więźniów. Uformowano transport, w którym wyjechał do KL Gross-Rosen. Jednak słynny kamieniołom ominął go, bo po sześciu tygodniach znalazł się już w Oranienburgu. Przebywał w jednym z podobozów KL Sachsenhausen, położonym na przedmieściu Berlina, pracując przy produkcji części do czołgów.

26 kwietnia 1945 roku Jerzy Laudański zobaczył pierwszych zwiadowców sowieckich, którzy uwolnili więźniów i tak ich zapamiętał:

„Byli uzbrojeni, obwieszeni granatami i brudni, świeciły się im tylko oczy i zęby, krzyknęli do więźniów, żeby uciekali, bo za chwilę, w celu likwidacji esesmanów ukrywających się po barakach, zostaną one obłożone ogniem artyleryjskim. Tak się też stało. Z daleka widzieliśmy potem, jak z baraków wylatujących w powietrze posypały się tylko drzazgi”.

Później czekała go piesza wędrówka w grupie sześciu kolegów do Odry, a następnie różnymi środkami lokomocji do Jedwabnego, gdzie ostatecznie przybył 15 maja 1945 roku. Był bardzo słaby i wychudzony. W rodzinnym domu nie było go prawie cztery lata.

Rok później ożenił się z Haliną Konferowicz, biorąc ślub kościelny w Białej Piskiej i rozpoczął pracę jako sprzedawca w sklepie. Rodzice i dwaj bracia także szczęśliwie przeżyli wojnę, ale koszmar tragicznych przejść dla rodziny Laudańskich – jak się okazało – miał jeszcze trwać przez kilka lat.

Sąd – 1949 rok

Brat Jerzego Laudańskiego, Kazimierz, twierdził:

„Organizacja komunistyczna [w Jedwabnem - dop. A.C.] istniała już długo przed wybuchem wojny. Policja miała z nią wiele kłopotów. Gdy po 17 września 1939 roku komórka ta, jakby w rewolucję, zorganizowała władzę – ochotniczą milicję, członkami organizacji zostali nieliczni Polacy i w większości skomunizowana młodzież żydowska. Wybrykom tej organizacji przeciwne było starsze społeczeństwo żydowskie. I tu trzeba dokładnie rozróżniać komunistów od społeczności żydowskiej. Do tej żydowskiej społeczności Polacy nie czuli nienawiści, nie było bowiem do tego żadnego powodu. I o ile Polacy współczuli tragedii żydowskiej, to byli przekonani, że komunistów żydowskich spotkała zasłużona kara boska”.

Na powyższą wypowiedź warto zwrócić uwagę. Świadczy ona być może o tym, że jednym z aspektów wydarzeń poprzedzających 10 lipca 1941 roku w Jedwabnem, kiedy nie istniała polska władza, było kierowanie się „ludowym” poczuciem krzywdy i zadośćuczynieniem jej. Takie zdarzenia miały miejsce najprawdopodobniej już nazajutrz po wkroczeniu Niemców do Jedwabnego, 23 czerwca 1941 roku. Ich ofiarą padł m.in. były milicjant na służbie sowieckiej, Polak o nazwisku Czesław Krupiński, względnie Kupiecki, którego wskazano żandarmom niemieckim, a ci go zastrzelili.

Kazimierz Laudański mówił:

„Epilog nikomu nie był znany do końca.(…) Po Niemcach można było się wszystkiego spodziewać, ale spalenie żywcem tylu ludzi było strasznym zaskoczeniem”.

Jerzy Laudański nie wiedział, że kiedy jeszcze był więźniem KL Sachsenhausen, Szmul Wasersztajn, funkcjonariusz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który pochodził z Jedwabnego, ukrywany w czasie wojny przez polską rodzinę Wyrzykowskich, złożył obszerną relację przed pracownikami Żydowskiej Komisji Historycznej w Białymstoku 5 kwietnia 1945 roku. Oto jej fragment:

„W czasie pierwszych pogromów i podczas rzezi, odznaczyli się okrucieństwem niżej wymienieni wyrzutki: 1. Szleziński, 2. Karolak, 3. Borowiuk (Borowski) Mietek, 4. Borowiuk (Borowski) Wacław, 5. Jermałowski, 6. Ramutowski Bolek, 7. Rogalski Bolek, 8. Szelawa Stanisław, 9. Szelawa Franciszek, 10. Kozłowski Geniek, 11. Trzaska, 12. Tarnoczek Jerzyk, 13. Laudański Jurek, 14. Laciecz Czesław”.

Chociaż relacja Wasersztajna, który jeszcze długo pracował w resorcie bezpieczeństwa i najprawdopodobniej wyjechał z Łomży dopiero po wydarzeniach marcowych w 1968 roku do Izraela, gdzie zmarł około 2000 roku, wydaje się zbiorem bardziej zasłyszanych i niesprawdzonych do końca faktów, niż rzeczywiście widzianych przez niego zdarzeń, mimo to wystarczyła, aby wymieniony w niej Jurek Laudański został, tym razem już po wojnie, po raz kolejny uwięziony.

15 stycznia 1949 roku były więzień KL Auschwitz, nr obozowy 63805, został aresztowany przez funkcjonariuszy UB i osadzony w więzieniu w Łomży. Podczas śledztwa Jerzy Laudański zaprzeczał jakimkolwiek stawianym przeciwko niemu zarzutom co do udziału w zbrodniach popełnionych na Żydach w Jedwabnem. Śledczy, „kawał chłopa”, próbował na nim takie zeznania wymusić siłą: biciem gumą lub pięścią w twarz. Wiedząc o wcześniejszym pobycie przesłuchiwanego w KL Auschwitz, chwytał go za włosy i tłukąc jego głową o ścianę, mówił do niego:

„Szkoda, że sk… tam przez komin nie poszedłeś, bo bym dla ciebie teraz zdrowia nie marnował”.

W protokole ten mówiący ze wschodnim akcentem funkcjonariusz UB pisał co chciał, nie dając przesłuchiwanemu nic do przeczytania i zmuszał go do podpisania zaprotokołowanych dowolnie zeznań, używając przy tym często przekleństwa:

„Blać…, blać”.

W więzieniu w Łomży przebywał także ojciec Jerzego – Czesław Laudański wraz z synem Zygmuntem. Im również zarzucano współudział w zbrodni popełnionej na Żydach w Jedwabnem. Wszyscy trzej konsekwentnie zaprzeczali w śledztwie, a później podczas procesu popełnionym rzekomo czynom.

Sąd Okręgowy w Łomży ogłosił wyrok 17 maja 1949 roku. Ojca Czesława wprawdzie uniewinniono, lecz synowie zostali skazani z paragrafu za współpracę z hitlerowcami: Jerzy Laudański – 15 lat więzienia i Zygmunt Laudański – 12 lat więzienia. Spośród wówczas osądzonych wyższy wyrok otrzymał jedynie niemiecki żandarm z Jedwabnego, Karol Bardoń – kara śmierci. Jerzy Laudański dalej opowiada:

„W moim akcie oskarżenia było, że Niemcy dokonali tego zabójstwa, a Polacy pomagali. Byłem skazany za współpracę z okupantem. Zaprzeczyłem temu w ostatnim słowie, lecz to nie zostało wysłuchane, ale ludzie słyszeli. Niektóre kobiety, jak wyprowadzano mnie z sądu po ogłoszeniu wyroku mówiły: „ale pan im dobrze powiedział”, bo w ostatnim słowie jeszcze dodałem: „Wysoki sądzie, proszę mnie sądzić za to, że będąc więźniem Sachsenhausen pracowałem w fabryce czołgów, które były używane na pewno na froncie wschodnim i Sowietów biły, ja tam pracowałem. Proszę mnie za to sądzić”. Sędziowie spojrzeli po sobie i tylko na ich twarzach pojawił się ironiczny uśmiech. Ale miałem chociaż satysfakcję, że ludzie, których wtedy była pełna sala, to słyszeli”.

Stalinowskie więzienia

Po ogłoszeniu wyroku Jerzego Laudańskiego wywieziono do Ostrołęki, a następnie do więzienia przy ul. 11 Listopada w Warszawie. Najdłużej w odosobnieniu przebywał jednak w Goleniowie, gdzie były warsztaty mechaniczne, w których pracował jako tokarz, mając doświadczenie wyniesione z pracy w hitlerowskiej fabryce czołgów. Nad więźniami znęcano się psychicznie, wrzucając im do cel dzieła Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina i zmuszając do ich czytania. Ponadto warunki więzienne były niezwykle uciążliwe, np. spacer trwał tylko pięć minut, ubrania były miesiącami nieprane, jedzenie mało kaloryczne, a rodzina nie mogła uwięzionemu, choćby nawet był umierający, dostarczyć leków w razie choroby. W celi o wymiarach 2 m x 4 m przebywało dziewięciu więźniów. Warunki były okropne.

Warto dodać, że w tym więzieniu, na życzenie żony Haliny – Jerzy Laudański wziął z nią ślub cywilny, bo uprzednio nie przywiązywał do tego wagi. Uroczystość zaślubin odbyła się w gabinecie naczelnika więzienia. Ten wcześniej przez godzinę namawiał Halinę, aby zmieniła decyzję:

„Niech się pani zastanowi, co pani robi – przecież on ma do odsiedzenia wyrok piętnastu lat więzienia”.

5 lipca 1952 roku po operacji raka żołądka braciom Laudańskim zmarła matka. Jerzy nie mógł być na jej pogrzebie i o tym smutnym fakcie dowiedział się dopiero dwa miesiące później, podczas więziennego widzenia z żoną.

O śmierci Józefa Stalina dowiedział się w Goleniowie z kolei z gazet, które rozdawano więźniom jako papier higieniczny. W jednej z nich zobaczył „ojca narodów” leżącego w trumnie, co wszystkich więźniów bardzo ucieszyło – słusznie przewidywali, że powinny nastąpić zmiany na lepsze.

Kiedy wkrótce przewieziono Jerzego Laudańskiego do więzienia w Cieszynie, podczas Świąt Wielkanocnych zachorował na zapalenie płuc, ale wtedy praktykowano już na szczęście inne podejście do więźniów – i to uratowało mu życie.

Na koniec trafił jeszcze do jednego więzienia. Był nim zakład karny w Sieradzu, w którym nadszarpnięte długoletnim więzieniem zdrowie całkowicie odmówiło mu posłuszeństwa. W zasadzie aż do momentu uwolnienia cały już czas przebywał w celi szpitalnej, gdzie warunki odosobnienia były nieporównywalnie lepsze.

Jerzy Laudański z więzienia w Sieradzu został przedterminowo zwolniony i wyszedł na wolność 1 marca 1957 roku. Nieco wcześniej, ale również dopiero po „odwilży” październikowej 1956 roku, brama więzienna otworzyła się przed jego bratem Zygmuntem.

Prokurator z IPN

- W grudniu 2000 roku – mówi Jerzy Laudański – odwiedził mnie prokurator z Instytutu Pamięci Narodowej. – Do chwili zetknięcia się z nim żadne obciążenia świadków nie były mi znane. Dopiero wspomniany prokurator mi je odczytał, ale to wszystko były zeznania wymuszone przez UB, np. zeznania Henryka Krystofczyka, który był zagorzałym komunistą i taka była cała jego rodzina. On wprawdzie mnie nie obciążał, zeznając na mój temat w sądzie: „To był taki młody gówniarz, to na niego nie zwracałem uwagi”, natomiast koniecznie chciał „utopić” mojego ojca. Oświadczył, że dobrze ukryty widział z bliskiej odległości, jak „Czesław Laudański bił Żydów i prowadził do spalenia”. Kiedy nasz adwokat poprosił go, aby powiedział, czy mój ojciec nosił wtedy wąsy – wówczas załamał się i speszony odpowiedział: „No, ja tak dokładnie tego nie widziałem”.

Każdy świadek był ponadto zastraszany przez UB, bo funkcjonariusze chcieli się wywiązać z zadania i wykazać, że wykryli sprawców.

Epilog
W niemieckich nazistowskich obozach koncentracyjnych Jerzy Laudański przebywał prawie trzy lata, w stalinowskich więzieniach ponad osiem lat – od 1949 do 1957 roku.

Jerzy Laudański zmarł w 2018 roku



 

Polecane