Syryjska katastrofa Putina - nokaut mocarstwowych ambicji
Bo chodzi nie tylko o utratę kluczowego sojusznika na Bliskim Wschodzie, ważnego też dla ekspansji Moskwy w Afryce. To również katastrofa dla wizerunku Putina jako zbawcy i pewnego sojusznika reżimów różnej maści na całym świecie, od Nikaragui po Koreę Północną. A przede wszystkim, to dowód na to, że Rosja putinowska nie ma szans by stać się drugim Związkiem Sowieckim.
- Ważne doniesienia z granicy. Komunikat Straży Granicznej
- Komunikat dla mieszkańców Warszawy
- Trzęsienie ziemi w Pałacu Buckingham. Księżna Kate nominowana
- "Nie wiem, co się stało!? Strasznie schudła". Niepokojące wieści w sprawie polskiej gwiazdy
Rosyjski azyl dla Asada
Jedyne, na co było stać Putina, było udzielenie azylu politycznego Asadowi i jego bliskimi. Janukowycz i paru innych byłych satrapów zyska nowego sąsiada. I tyle. Błyskawiczny upadek reżimu syryjskiego to katastrofa Rosji. Syria była przez lata przykładem, jak Kreml potrafi uratować – choćby i bezpośrednią zbrojną interwencją – reżim, który poprosi o pomoc. Sukces w wojnie domowej w Syrii był najważniejszą od dawna pozycją w rosyjskim portfolio, czytanym przez różnych dyktatorów. Cóż, trzeba to wykreślić. Putin nie uratował Asada. Nie dlatego, że nie chciał. Nie mógł. Okazało się, że wojna z Ukrainą wysysa zasoby rosyjskie tak bardzo, że Moskwa musi odpuszczać inne fronty. Gdyby to było przed 2022 rokiem, można by sobie wyobrazić szybko zbudowany most powietrzny, przerzut tysięcy żołnierzy, a przede wszystkim samolotów i śmigłowców z Rosji. Ataki Kalibrami z okrętów na Morzu Kaspijskim i Morzu Czarnym. Ale cóż, te wszystkie aktywa są zaangażowane w wojnę z Ukrainą (i już nieco przetrzebione). Siły pozostawione w Syrii przez Kreml nie były w stanie zatrzymać ofensywy rebeliantów. Była decyzja, by ściągnąć parę tysięcy rosyjskich najemników z Afryki, ale to by zajęło dużo czasu. A poza tym, odsłoniłoby Rosję w tych krajach, w których wspiera junty wojskowe. Mówiąc krótko: kołdra okazała się za krótka.
Sygnał dla sojuszników Rosji
A skoro tak, to Rosja nie ma co marzyć o globalnych ambicjach. To sygnał dla jej sojuszników, że w razie kryzysu zbrojnego Moskwa nie zdoła im pomóc. Przede wszystkim mowa o sojusznikach z Ameryki Łacińskiej (Nikaragua, Kuba, Wenezuela) i Afryki (Haftar w Libii, Niger, Mali, Burkina Faso, Gwinea Równikowa, Republika Środkowoafrykańska). Oni mogą jeszcze rozmyślać o tym, co będzie. Ale już teraz wydarzenia w Syrii osłabiają realnie możliwości rosyjskie na Bliskim Wschodzie, w Afryce, ale też na Kaukazie. Wzmacnia się jeszcze bardziej Turcja. Słabną sojusznicy Moskwy tacy jak Iran, Hezbollah, Huti, Hamas. Zagrożone są obiekty i najemnicy w Afryce: od Libii, przez Sahel, po Zatokę Gwinejską. Ale też w samej Syrii Moskwa traci na znaczeniu w oczach choćby Kurdów. Kontrolujący północny wschód Syrii Kurdowie nie mają już innego wyjścia: pozostaje utrzymać sojusz z Amerykanami. Z drugiej strony jest wroga Turcja. Nadchodzi Trump. Jest coraz silniejszy Izrael. I Irak mogący wątpić w siłę Iranu. Wniosek? Jesteśmy bliżej, niż kiedykolwiek od czasów Arabskiej Wiosny stabilizacji Bliskiego Wschodu. Bez udziału Rosji. Zresztą… Słowa „stabilizacja” i „Rosja” nie występują nigdy i nigdzie razem.