"Rano przyszedł SS-man i wyczytał kilka nazwisk"
W poniedziałek rano przyszedł SS-man i wyczytał kilka nazwisk. W grupie wyprowadzonych osób znalazł się także mój brat Stanisław. Wrócili z przesłuchania dopiero wieczorem. Wyglądali okropnie – nie ci sami ludzie! Niektórzy z nich nie mogli ustać o własnych siłach. Nogi uginały się pod nimi bezwładnie, twarze mieli posiniaczone i pokrwawione.
Ropiejące rany
Po bodaj trzech dniach od tego przesłuchania zaprowadzono nas w kilkuosobowych grupach pod prysznice. Było to kolejne poddanie nas udrękom. Ubrania przylepione były do przyschniętych ran. Koszule i bieliznę trzeba było na siłę odrywać od ciała, co niemiłosiernie bolało. W niektórych miejscach ciało odchodziło od kości. Ropiejące rany były też źródłem strasznego odoru, jaki się wokół nas unosił. Woda z pryszniców była zimna. W grupie kąpiących się ze mną był Janek Klistała. Jego plecy były czarne od bicia, ale moje chyba nie wyglądały lepiej!
Po zakończeniu okresu przesłuchań, więźniów przekazywano na około miesięczny okres kwarantanny a następnie więźniów kierowano na pobyt w obozie i przydział do komand roboczych. Józef Sobik (wspominający swoją drogę przez pobyt w obozie) wspomina: przydzielony zostałem do komanda pracującego koło torów kolejowych, obok drogi prowadzącej z KL Auschwitz do Birkenau. Wraz z Wiktorem Konkolem odczuliśmy tam, jak znęcać się nad więźniami potrafi kapo. Dzień w dzień byliśmy bici laską, której używał do podpierania się. Całe ciało i kości mieliśmy poobijane.
Ręka przebita gwoździem
Przez tego kapo uległem dość poważnemu wypadkowi. Kiedy podczas pracy schyliłem się w pewnym momencie, aby przesunąć deskę z powbijanymi w nią gwoździami, zostałem przez niego świadomie popchnięty. Nie chcąc upaść podparłem się prawą ręką, ale trafiłem na jeden z wystających z deski, zardzewiałych gwoździ. Przebita dłoń od razu zaczęła puchnąć, zesztywniały mi też palce. Czułem straszny ból. Po rannym apelu zaprowadzono mnie i kilku innych chorych na blok szpitalny, gdzie miał nas zbadać sanitariusz. Gdy przyszła moja kolej, sanitariusz zabrał się do operowania ręki bez znieczulenia. Zdawało mi się, że oszaleję z bólu! Sanitariusz zorientował się jednak, że nie poradzi sobie z moją ręką, przekazał mnie więc do zbadania na blok nr 28, w którym urzędował chirurg - lekarz SS. Zaprowadzony tam zostałem przez sztubowego.
Mój przypadek zakwalifikowano jako najpoważniejszy, więc operowany byłem pierwszy. Poczułem pierwsze cięcie skalpela. Po chwili jednak zapadłem w bardzo głęboki sen. Przyśnił mi się ojciec, matka, siostry. Śniłem, że jesteśmy razem, jak dawniej. Śniła mi się też praca w kuźni, przy której spędzałem tak dużo czasu. Ten piękny sen szybko się jednak skończył, gdyż obudzono mnie kilkoma uderzeniami w twarz. Byłem jeszcze oszołomiony narkozą, gdy lekarze i sanitariusz pomagali mi wstać ze stołu. Rękę miałem usztywnioną szyną i mocno obandażowaną.
Szpital
Od dnia 9.04.1943 r. przebywałem w jednej ze sztub w szpitalnym bloku nr 21. Ręka bardzo mnie bolała i przez pierwsze trzy doby nie mogłem spać. Dni przebiegały bardzo monotonnie. Z nadmiaru wolnego czasu obserwowałem leżących chorych, a zarazem moich współtowarzyszy. Przez głowę przelatywały mi ponure filozoficzne przemyślenia na temat tego, jak strasznie jest umierać z dala od swoich najbliższych, jak długo człowiek umiera, co czuje się w agonii. Trzeciego dnia przyszedł na wizytę Lagerältester – więzień funkcyjny, a przy tym pomoc doktora Deringa, polskiego lekarza. Lagerältester spojrzał na moją kartę, a zobaczywszy, że wpisana jest wysoka temperatura, kazał sanitariuszowi zdjąć bandaż z ręki. Rana była bardzo głęboka i mocno ropiejąca. Zalecił mi moczenie ręki w letniej wodzie z domieszką jakiegoś proszku, który miałem otrzymać od sanitariusza, oraz wykonywanie ćwiczeń palcami, żeby dłoń nie została sztywna.
Dobrą stroną przebywania w szpitalu było to, że pod okno bloku mogli przychodzić brat Staś i szwagier Wincenty. Leżałem w sali na parterze, mogliśmy się więc bez przeszkód komunikować. Staszek przychodził, kiedy tylko była ku temu okazja. Starał się wpływać uspakajająco na moje samopoczucie. Serce mi się jednak ściskało, gdy widziałem, jak bardzo był umęczony i jak starał się to przede mną ukryć. W żwirowni, w której pracował, maltretowany był przez brutalnego kapo, Grzonkę z Rybnika. Wizyty Staszka sprawiały jednak, że nabierałem psychicznej mocy. Nie potrzebowaliśmy dużo ze sobą rozmawiać, milcząc rozumieliśmy się doskonale. Wystarczyło patrzeć na siebie, być obok siebie. Przejmowałem od niego pozytywne fale energii i siły dla duszy!
Staś przychodził też w niedziele, kiedy był dzień pisania listów. Pisał do naszych rodziców za mnie, ponieważ ja nadal miałem niesprawną rękę. Otucha duchowa, jaką przekazywał mi Staś, nie była jednak w stanie znieczulić głodu, a głód stawał się często nie do zniesienia, byłem coraz bardziej osłabiony, ledwo powłóczyłem nogami. Kiedy otrzymałem z domu pierwszą paczkę, przeżyłem istny szał radości – zostałem bogaczem jak na warunki obozowe, mogłem najeść się do syta! Usadowiłem się na łóżku, rozpakowałem paczkę i cieszyłem się jak małe dziecko. Może nawet małe dziecko nie cieszy się tak bardzo otrzymanym podarunkiem, jak ja otrzymaną wówczas paczką! Była w niej kiełbasa, boczek, masło, ciastka, sacharyna, czosnek, cebula, tytoń – ale brakowało tego „powszedniego” o dwóch skórkach, tego czarnego chleba powszedniego! Zrobiło mi się bardzo smutno, bo niby tyle było wspaniałości, lecz jakże wobec nich cenny był zwykły kawałek chleba. Kilka dni później otrzymałem jednak aż dwie paczki. W jednej z nich było ciasto pszenne oraz wspaniały bochenek kochanego chleba!
Ręka w dalszym ciągu bardzo mnie bolała. Moczyłem ją tak, jak nakazał lekarz, i wykonywałem zalecone ćwiczenia gimnastyczne, jednak przez dłuższy czas niewiele to pomagało. Ze szpitala zostałem przeniesiony ponownie na blok kwarantanny, gdzie niemal codziennie po apelu zjawiali się Staszek i Wincenty.
Czosnek
Dnia 24.06.1943 r. Staszek przyszedł do mnie przed apelem. Zapytał, jak się czuję, i czy czegoś nie potrzebuję. Odpowiedziałem mu, że potrzebuję czosnku. Czosnek był w obozie równie wielkim skarbem jak chleb, gdyż wierzyliśmy w jego właściwości bakteriobójcze i witaminowe. Staszek wsadził rękę do kieszeni i wyciągnął całą główkę. Wziąłem czosnek, po czym on niezdecydowanie powiedział, żebym mu dał parę ząbków. Lewą ręką rozłupałem główkę i dałem mu kilka ząbków. Staszek jednak nie odbierał ich, nie wyciągnął po nie ręki. Po chwili powiedział, żebym zostawił sobie całość.
Zdziwiło mnie to niespotykane dotychczas roztargnienie w jego zachowaniu. Oczy Staszka były jakieś inne niż zazwyczaj, widać w nich było smutek. Mało mówił i przyglądał mi się w taki sposób, jakby chciał się napatrzeć na zapas. Usłyszeliśmy sygnał na apel, więc podałem mu rękę na pożegnanie. Staszek przytrzymał ją i nie chciał odejść. Powiedziałem więc: „Idź, bo będą cię szukali”. Ale on nadal stał jak w transie i nie puszczał mojej ręki. Jego oczy i twarz jakby jeszcze bardziej posmutniały. Wreszcie puścił moją rękę i powiedział: „Bądź zdrów i zostań z Bogiem. Przyjdę jutro”. Potem odwrócił się i pobiegł na apel.
Pożegnanie
Gdyby kazano mi wymienić najbardziej wyjątkowy dzień w moim życiu, to był to ten właśnie dzień – pożegnania ze Stasiem. Było to przeżycie z pogranicza misterium. Staś przecież nie wiedział jeszcze, że po apelu zostanie wywołany do stawienia się w Schreibstubie. Noszę stale w sercu pamięć o tamtym dniu – jest on dla mnie jak święty obrazek oprawiony w złote ramki.
Tego właśnie dnia po apelu, Staszek, Alojzy Siąkała i Janek Klistała z naszego rybnickiego transportu, wraz z dziewięcioma innymi więźniami, wezwani zostali do Schreibstuby, która mieściła się w bloku nr 24. Poinformowano ich, że na polecenie oddziału politycznego przekazani zostają na blok nr 11, gdzie 25.06.1943 r. stanąć mają przed policyjnym sądem doraźnym. Nie wrócili już na swoje bloki, lecz odprowadzeni zostali na blok jedenasty.
Następnego dnia po apelu wieczornym Staś nie przyszedł. Przyszedł natomiast pod okno mego bloku szwagier Wincenty i powiedział ze łzami w oczach, że Staszek został rozstrzelany wraz z Jankiem Klistałą i Alojzym Siąkałą oraz paroma innymi więźniami. Zdrętwiałem i zawyłem jak zranione zwierzę. Chciałem własnej śmierci, żeby połączyć się ze Staszkiem! Dobrze, że koledzy ze sztuby się mną zajęli, dzięki nim bowiem po jakimś czasie wróciłem do jako takiej równowagi psychicznej. Dopiero po kilku dniach dowiedziałem się od kolegów z bloku, co widzieli, kiedy Stasia i innych więźniów prowadzili na blok nr 11. Gdy przechodzili obok naszego bloku, Staś bardzo mocno wpatrywał się w moje okno. Zachowywał się tak, jakby wzrokiem chciał mnie przywołać i w ten sposób się ze mną pożegnać.
Egzekucja
Tydzień później do sztuby, w której leżałem, przyszli trzej SS-mani z dwoma więźniami funkcyjnymi i zaczęli wywoływać numery. Wyczytali też mój numer. Zbladłem podobno jak ściana. Miałem wrażenie, że wywrócę się obok łóżka, przy którym stałem. Pierwszą myślą, jaka zrodziła się w mojej głowie, była ta, że idę na „rozwałkę”. Ostatkiem sił stanąłem na baczność przed SS-manem. Niemiec otworzył jakieś akta, przeczytał mój numer drugi raz i zapytał, czy z otrzymaną paczką wszystko było w porządku.
Zupełnie oszołomiony odpowiedziałem, że tak, wszystko było w porządku. Byłem wtedy tak zdenerwowany, że nie zważając na konsekwencje usiadłem na znajdującym się obok mnie taborecie. Siadanie w obecności SS-mana było przecież surowo zabronione! Na szczęście jednak SS-mani i więźniowie funkcyjni nie zwrócili na to uwagi i nie zastosowano wobec mnie żadnej kary.
Któregoś wieczora po apelu udało mi się nielegalnie wyjść z bloku kwarantanny na teren obozu. Podpadłem od razu po powrocie, gdyż podobno byłem bardzo blady i roztrzęsiony. Zobaczyłem bowiem efekt tego, co zrobiono podczas wieczornego apelu. Na zbiorowej szubienicy przed zabudowaniami kuchni obozowej powieszono wtedy 12 więźniów, polskich intelektualistów. Powieszeni mieli związane z tyłu ręce i zaciągnięte na szyjach powrozy, ich ciała zwisały bezwładnie. Lekkie podmuchy wiatru obracały ich raz w prawo, raz w lewo. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem wtedy wisielca. Widok ten był dla mnie wstrząsający.
[Sobik Józef - zdjęcie obozowe. Muzeum Auschwitz]
[Sobik Stanisław ur. 21.09.1911 r. w Rybniku, nr ob. 107485 KL Auschwitz, zginął 25.06.1943 r. - na podstawie relacji Józefa Sobika opracował Jerzy Klistała syn Jana rozstrzelanego 25.06.1943 r. razem ze swoim szwagrem Stanisławem Sobikiem]