Niemcy zastanawiają się, czy można było uniknąć zamachu?
Niemcy pytają również jak to możliwe, że służby nie aresztowały Amriego wcześniej. Tunezyjczyk przyjechał do Niemiec w lipcu 2015 roku, a od lutego 2016 roku przebywał w Berlinie. Złożył wniosek o azyl, który został odrzucony w czerwcu. Mimo to, według szefa MSW Nadrenii Północnej-Westfalii Ralfa Jaegera, nie został deportowany, bo nie przedstawił dokumentów potwierdzających tożsamość (po zamachu okazało się, ze dysponował sześcioma fałszywymi dowodami na różne nazwiska), a jednocześnie władze Tunezji nie potwierdziły jego obywatelstwa.
Wcześniej odbywał karę czterech lat więzieniach we Włoszech za udział w podpaleniu dwóch ośrodków dla uchodźców i kradzieże. Włoska służba więziennictwa poinformowała wówczas Komitet Analizy Strategii Antyterrorystycznej o radykalizacji Tunezyjczyka, ale stosowny raport, nie czytany, trafił do szafy. Po wyjściu z więzienia Włosi wręczyli Tunezyjczykowi nakaz opuszczenia kraju. A gdy zniknął – jak informuje dziennik Corriere della Sera - przestali się nim interesować. Amrim zaczęła się za to interesować niemiecka policja, bo już na terenie Niemiec próbował podpalić szkołę. Służby niemieckie wiedziały, że poszukiwał broni miał kontakty z tzw. Państwem Islamskim, ale zlekceważyły te informacje.