[Nasz Reportaż] Niemcy: Jak Ost postawił na nogi West

Jeżynowa koalicja pod znakiem zapytania; Sahra Wagenknecht stawia zaporowe warunki w kwestiach polityki zagranicznej; SPD już nie wierzy w powodzenie negocjacji koalicyjnej a jednak w niedzielę, 27 października chadecy, socjaldemokraci i Sojusz Sahry Wagenknecht w Turyngii jeszcze raz zasiądzie do stołu negocjacyjnego. Takie nagłówki jeszcze w sobotę wieczór dawały niemieckie portale informacyjne.
Finisz kampanii wyborczej Afd w Brandenburgii nad Hawelą [Nasz Reportaż] Niemcy: Jak Ost postawił na nogi West
Finisz kampanii wyborczej Afd w Brandenburgii nad Hawelą / Olga Doleśniak-Harczuk

Wiadomość ma krótki żywot. Kto jeszcze się zastanawia czy po wrześniowych wyborach w trzech landach wschodnich Niemiec landtagi Brandenburgii, Saksonii i Turyngii znalazły receptę na powyborczy impas? W Saksonii i Turyngii rozmowy jeszcze trwają a Wagenknecht nie szczędzi chadekom i socjaldemokratom przykrości. W Brandenburgii do utworzenia stabilnego rządu wystarczą siły BSW i SPD a rozmowy koalicyjne podobno idą całkiem sprawnie. Jak to się stało, że postmarksistka Sahra Wagenknecht rozdaje karty „starym partiom”? I dlaczego wschód Niemiec tłumnie poparł AfD i BSW? Oto na poły publicystyczna kronika wypadków wyborczych. 

 

Berlin – Drezno 

Godzinę i pięćdziesiąt minut– tyle pociąg relacji Eurocity Berlin-Praga potrzebuje by ze stolicy Niemiec dotrzeć do Drezna. Pierwsze pół godziny mija w saunie. Na zewnątrz 31 stopni Celsjusza, w wagonie numer 255 ok. 40. Część podróżnych zajmuje wolne miejsca po sąsiedzku, gdzie klimatyzacja działa. Na następnej stacji prawowici posiadacze miejscówek ich stamtąd wyproszą, ale kto nie ryzykuje ten mdleje.  „Jak jest ciepło to w pomieszczeniach też jest ciepło zanim zrobi się chłodno” – odpowiada na skargi czerwonego z gorąca seniora konduktor.  Pracownik kolei jest niczym wycięty z Barei. Z dalekiego PRL-u dobiega kultowe: „Jak jest zima, to musi być zimno!” tylko à rebours i w języku Goethego. Kiedy temperatura spada atmosfera w przedziale staje się weselsza. Radość ocalonych z piekarnika. Za godzinę z hakiem będziemy w stolicy Saksonii.

[Drezno, rekolekcje pod gołym niebem. Fot. Olga Doleśniak-Harczuk]

 

Od swastyki po rakietę

Od strony Wienerplatz równolegle do torów tramwajowych w te i z powrotem kursuje mężczyzna na rowerze z przyczepką i przytroczonym megafonem. „Za dwa dni Saksonia wybierze nowy landtag. AfD musi wygrać! To my jesteśmy narodem!”.

Plakaty wyborcze wiszą na latarniach kaskadowo, jeden nad drugim. Ten z szefem resortu finansów, Christianem Lindnerem zachęca do głosowania na „Spitzenkandydata” FDP, Roberta Malorny’ego. Po dekadzie nieobecności liberałów w saksońskim landtagu kandydat na fali autorskiej „Misji Malorny’ego” chce odnowy liberalnego ducha. FDP w ostatnich sondażach przedwyborczych w Saksonii mogła liczyć w porywach na 1 procent poparcia. Lindner przewodzący partii o 4-procentowym poparciu w skali całego kraju miał ten trend odwrócić i wspomóc lokalne struktury. Misja Malorny’ego to zatem Mission Impossible. 

Kolejny plakat (tym razem dzieło satyrycznej Die Partei) przedstawia Michaela Kretschmera, chadeckiego premiera Saksonii. Polityk wisi na krzyżu. Nie, nie na krzyżu. Na drewnianej swastyce. Ciało premiera spętał wąż, na skroniach domalowano mu wieniec laurowy, biodra obwiązano przepaską w barwach Saksonii. Nie, to nie wąż. Autorzy tej satyry mieli na myśli mniej subtelną narrację. Nieistotne. Po prawej stronie odwzorowano zafrasowane oblicza Helmuta Kohla, Angeli Merkel i Friedricha Merza, po lewej – złowieszczo niczym w horrorze klasy C roześmianych liderów AfD: Alice Weidel i Tino Chruppali, a nieco wyżej twarz Adolfa Hitlera. Koncepcja umęczonego Kretschmera wzbudziła niesmak ponad podziałami. Prokuratura generalna wzięła pod lupę plakat i to, czy Die Partei nie naruszyła prawa eksponując symbol narodowo-socjalistyczny. Pełnomocnik SPD ds. religijnych wyraził oburzenie a jeden z bardziej medialnych prawników zwrócił uwagę, że to wcale nie swastyka, a raczej to czym do niej „przywiązano” Kretschmera, może budzić wątpliwości natury prawno-karnej. Koniec końców takie plakaty w Saksonii wisiały na przemian z innym plakatem Die Partei ograniczonym skromnie do hasła: „ojczyzna jest tam, gdzie się człowiek wiesza”.

Sahra Wagenknecht obserwuje drezdeński deptak z dyskretnym uśmiechem. Na plakacie widać szefową BSW i nieco dwuznaczne: „Sahra kommt!”. Kilka latarni dalej ze swojego banera posępnie zerka Hans -Georg Maassen, były szef niemieckiego kontrwywiadu, który przed laty zadarł z Angelą Merkel a teraz wystartował ze swoją odszczepieńczą od CDU „Werteunion”. Nad Maassenem plakat AfD z postulatem rozliczenia rządu federalnego z jego koronapolityki. Tymczasem złota rakieta z impetem przebija kulę ziemską. To już galaktyka partii Linke. W tej galaktyce ludzie wybierają partię, która ich straszy kapitalizmem za pomocą rakiet przeszywających globusy. W konkurencji na najciekawszy plakat wygrywa ten pomysłu niszowego „Bündnis Deutschland”. Damskie nogi obute w szpilki. Do szpilek czerwone podkolanówki.  Na jednej napis „Linke”, na drugiej „BSW” plus hasło głoszące w wolnym tłumaczeniu, że „Tak czy siak Marks to partactwo”.

 

Mój Bóg żyje

8 października 1989 r. w Dreźnie spontanicznie powstaje „Grupa 20”. Tego dnia po raz pierwszy udało się nawiązać pokojowy dialog między demonstrantami a przedstawicielami NRD-owskiej machiny politycznej. Pamięć o pokojowym dialogu i jego następstwach wdrukowano w bruk ulicy Praskiej biegnącej od Dworca Głównego do Starego Miasta. 

Dwa dni przed wyborami do landtagu główny deptak miejski, mniej więcej na wysokości fontanny z dmuchawcami zamienił się w scenę spontanicznych rekolekcji. Kilkadziesiąt osób unosi w górę ręce, klęczy i śpiewa za zespołem muzycznym „Worship Moments”: 

„Inni bogowie to gusła, nie słyszą, nie widzą. Mój Bóg żyje i ma na imię Jeszua”. Atmosfera chrześcijańskiego festiwalu udziela się przechodniom. Ludzie przystają zaciekawieni, dają się ponieść. Mężczyzna w ciężkich butach i czarnych bojówkach na szelki wyglądem bardziej przypomina frontmana Rammsteina niż stereotypowego fana muzyki chrześcijańskiej. Drezdeński Lindemann unosi ręce do nieba, powtarza słowa pieśni. Wszystko dzieje się gdzieś między plakatem z ukrzyżowanym na swastyce premierem Saksonii a giocondowym uśmiechem Sahry Wagenknecht. Jutro o tej porze deptak będzie prawie pusty. Przejedzie nim na deskorolce młody, na oko 20-letni chłopak bez nóg. Będzie prosił o wsparcie. „Niemcy to takie państwo, gdzie imigrant dostaje wszystko, a kaleki Niemiec musi żebrać” burknie ktoś pod nosem. Jest piątek, 30 sierpnia. Pojutrze wybory.

 

Ołtarzyk Nawalnego

Kiedy w 1234 roku do Drezna przywieziono drzazgę z krzyża Pańskiego postawiony pod koniec XI wieku kościół świętego Mikołaja przemianowano na Kościół Świętego Krzyża. Po reformacji świątynia stała się głównym ewangelickim kościołem miasta. Mury ostały się bombardowaniu w 1945 r., ale charakter wnętrza i tak uległ przeobrażeniu w latach powojennych. „Godność ludzka. Miłość bliźniego. Solidarność. Wybory dla wszystkich z sercem i głową” – głosi baner zawieszony na murach świątyni na przełomie późnego lata i wczesnej jesieni 2024 roku. To widoczny znak ekumenicznej inicjatywy Kościoła Ewangelickiego i Katolickiego w Niemczech na czas roku wyborczego. I nie ogranicza się ona bynajmniej do banerów i ulotek. 36-stronicowa analiza programów sześciu najbardziej liczących się w bieżącym wyścigu partii skupia się na ich „chrześcijaństwie”. I tak, AfD dobrze z perspektywy chrześcijańskiej nauki społecznej wypada jako obrońca rodziny i poszanowania życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci, ale już gorzej na odcinku podejścia do imigrantów. Poza tym AfD w Saksonii ma w swoim programie becikowe w wysokości 5 tys. euro, ale tylko dla niemieckich par, które co najmniej od dekady mieszkają w Niemczech i mogą się pochwalić udokumentowanym dyplomami wykształceniem. Zieloni, SPD i Linke z kolei spełniają warunek chrześcijańskiego podejścia do przybyszów, ale są za aborcją i podważają tradycyjne role społeczne i rodzinne. Analiza nie daje jasnych odpowiedzi, każdy wyborca, któremu leży na sercu głosowanie na partię najbliższą wartości chrześcijańskich musi sam zdecydować. 

Między bramą kościoła Świętego Krzyża i pomnikiem na cześć XXI-wiecznego kompozytora i kantora Juliusza Ottona, stoi obelisk upamiętniający pokojowe protesty drezdeńskich chrześcijan z 1982 r. nazywany w nawiązaniu do starotestamentowej Księgi Michaesza pomnikiem „miecze na lemiesze”. Na kamiennych blokach stoją w ramkach zdjęcia Aleksieja Nawalnego, odręcznie napisane wyrazy solidarności ze zmarłym w kolonii karnej rosyjskim opozycjonistą, kwiaty i znicze. „Nie mogliśmy cię uratować, ale inni są dziś wolni” – skreślił ktoś na białej kartce. Takich ołtarzyków widzieliśmy jeszcze kilka.

 

Niedokończone Niemcy

Barokowy Kościół Mariacki na Neumarkt też włącza się w wybory. Tu przekaz jest bardziej wyrazisty niż ten ze Świętego Krzyża: „Za demokracją, przeciwko prawicowemu populizmowi” – czytamy na banerze widocznym od strony rynku, gdzie ustawiono letnią scenę koncertową. O zmierzchu rozpocznie się tu koncert Młodych Filharmoników Berlińskich a już po wyborach, na 5 września w podziemiach świątyni zaplanowano spotkanie z profesorem Steffenem Mauem, autorem głośnej w tych kampanijnych tygodniach książki „Nierówno zjednoczeni: Dlaczego Wschód pozostaje inny”. Autor książki jest zdania, że wschodnie landy w 35 lat po upadku muru być może potrzebują alternatywnych form demokracji. Niemieckie zjednoczenie z całym bagażem frustracji, sporów, poczucia wciąż istniejącego podziału na Niemcy A i B wydaje się czymś niedokończonym.

Kilka kroków od kościoła nad portalem Akademii Sztuk Pięknych wisi baner informujący, że „AfD w Saksonii uznano za skrajnie prawicowe”. Napis nawiązuje do sklasyfikowania AfD przez landowy kontrwywiad jako ekstremalnie przesuniętej na prawo. Przyszli artyści przykryli napisem tęczę, która i tak wychodzi po bokach. Całości dopełnia flaga Ukrainy. 

Drezno o zmierzchu to plątanina rozświetlonych ulic i rynków, z turystami zapełniającymi wprost każdy skrawek. Most Karola zapadnie się dopiero za kilkanaście dni wywołując temat potrzeby ogłoszenia kolejnej „Zeitenwende”, tym razem w budownictwie. Na razie wszystko stoi (lub wisi) na swoim miejscu. W sklepie czekoladowym ze słynnymi Halloren Kugeln można szybko zrobić ostatnie przed zamknięciem zakupy. Najstarsza niemiecka fabryka czekolady świętująca w tym roku swoje 220 urodziny jest dumą wschodnich landów. Wyjechać stąd bez hallorowych pralinek to jak wrócić z Warszawy bez bombonierki z pomnikiem Chopina wytłuczonym w metalowym pudełku Wedla. Zresztą trzeba przyznać, że Halloren Kugeln we wszelkich wariantach smakowych biją ceną i jakością większość napakowanych konserwantami słodyczy landów zachodnich. Bitwa na czekoladę to taki podrozdział animozji Ost-West. W Berlinie kulki można kupić w tzw. „DDR-owskich sklepach z Ostalgią”, w Dreźnie czy w Lipsku praktycznie wszędzie.

 „Bo widzisz, gdyby oni nie mieli paliwa, to by nie rośli…- tłumaczy tymczasem swojej towarzyszce pan w średnim wieku. Czyli ludzie rozmawiają o wyborach. W słynącej z tradycyjnej saksońskiej kuchni karczmie Kutscherschänke zajęte wszystkie stoliki na tarasie i pod nim. Ćwiartka kaczki z kluskami, kiełbaski, obsmażane talarki ziemniaczane, sandacz na ziemniaczanej chmurce…kuchnia saksońska nie należy do lekkostrawnych. Dziś można więcej. Spod podświetlonego teraz na amarantowo Kościoła Mariackiego dochodzi już muzyka, ogrodzony teren koncertowy z biletowaną widownią to jedno, a tłumy korzystające z Classic Open Air za darmo, to drugie. Dla tamtych krzesełka, pakiet VIP z lampką szampana i after party, dla reszty miejsca stojące i kiełbaski w bułce z porozstawianych jedna przy drugiej na rynku budek. Miasto, w którym180 lat temu mieszkał Wagner wsłuchuje się dziś w koncert skrzypcowy Czajkowskiego. Gra honorowy gość gali symfonicznej, Dmytro Udovychenko. Czajkowski do kiełbaski, nie do kotleta. 

 

Trzewik Goethego

Rok 1810 był dla Johanna Wolfganga Goethego przykry. To tego roku zamówione u drezdeńskiego szewca buty okazały się zbyt ciasne i piły wieszcza okrutnie. Notka o przykrości, jaka spotkała Goethego znalazła się nawet w zapiskach małżonki Schillera więc wieszcz musiał się nieskrepowanie uskarżać na obolałe stopy. Poza incydentem obuwniczym, Goethe Drezno lubił i często odwiedzał by potem wrócić do swojego Weimaru i z nową energią rzucać się w wir pracy na książęcym dworze i do pisania. Goethe podróżował swoim czarnym powozem, zachowanym do dziś i wystawionym w muzeum-domu przy Frauenplan. I pewnie podróżowało mu się względnie wygodnie. A.D. 2024 podróż z Drezna do Weimaru zajmuje do 3,5 godzin, tania opcja to pociąg regionalny z przesiadką w Lipsku. 31 sierpnia pociąg zabiera pasażerów z Weimaru z 20-minutowym opóźnieniem, następny w Lipsku czeka co prawda, ale podróżni biegną na złamanie karku przez kilka peronów, aby szczęśliwie załapać się na wypełniony po brzegi regional. Jeżeli Goethe tak cierpiał z powodu ciasnego trzewika, to pewnie podróż w puszcze sardynek zajęłaby w pamiętniku pani Schillerowej osobną stronę. Pasażerowie siedzą w kucki na miejscu dla bagaży, tłoczą się w przedsionkach z wózkami dziecięcymi. Jest gorąco i głośno. Podróż upływa na lekturze specjalnego wydania Sächsiche Zeitung. Można się z niego dowiedzieć, że w Wenecji miał premierę film dokumentalny o Leni Riefenstahl i że „Riefenstahl w nagraniu z 1993 r. szczerzyła się do kamery podrygując w takt muzyki marszowej” i że „to są sceny przyprawiające o ciarki na plecach”. Na jedynce wydrukowano felieton redaktor naczelnej gazety, Annette Binninger, okolicznościowy, wyborczy i niepozbawiony nutki frustracji typowej dla nastrojów w Ostach. „Od dawna mówi się już o niesterowalnym Wschodzie. Jakby zbliżał się koniec świata. Zdarzają się niewybredne komentarze na temat +Wyborów w Ostach+, które +wszystko mają zmienić+. To teraz taka uwaga na marginesie: Gdyby wybory odbywały się w Hesji, czy w Bawarii, czy ktoś mówiłby o +wyborach na Zachodzie+” – pyta retorycznie Binninger. Póki co miasto Goethego już za rogiem. Trzeba wysiadać.

 

Nigdy więcej!

Weimar świętuje. W sobotni wieczór mieszkańcy bawią na już 34. z rzędu święcie wina przed domem Goethego na Frauenplan. Okazją do świętowania są co roku urodziny gospodarza domu, w tym roku już 275. W odróżnieniu od Open Air w Dreźnie, tu sprawy mają się bardziej swojsko. Żadnych sektorów VIP, żadnej orkiestry symfonicznej. Na Frauenplan królują budki z frytkami i turyngeńskimi kiełbaskami z rusztu podawanymi w bułce. Trzech Niemców stoi za prowizoryczną ladą i rusztem. Jeden podchodzi i z tajemniczym uśmiechem pyta: „ile?”. Po czym wręcza bułkę. Drugi kasuje za zamówienie. Trzeci to mistrz kiełbasianej ceremonii. To on obraca na ruszcie Thüringery. Najlepsze do tej pory na trasie.

Ze sceny przygrywa zespół D’Müllers, covery amerykańskich hitów lat 90-tych, atmosfera festynu. Z plakatów patrzy na to wszystko kandydat Maassen. Jakby zafrasowany. Uliczkę dalej w Domu Cranacha o 21.00. rozpocznie się kameralny spektakl „Goethe i kobiety”. Za 35 euro można usiąść przy okrągłym stoliku z lampką wina i poczuć się jak w dawnym Weimarze. Zmęczony kobietami, które nie dają mu pracować i wciąż mnożą nowe problemy sędziwy Goethe próbuje dokończyć Fausta. A to kucharka zawraca głowę nowym menu, a to małżonka w szampańskim jak zwykle nastroju wpada poplotkować o Pani von Stein, która „nawet jej nie wpuściła za próg”, a to aktorka z teatru Goethego dopomina się o lepsze role i większą gażę. Na salce około 25 osób. Atmosfera ekskluzywności. Po spektaklu wraca festyn na Frauenplan. Jutro większość tych ludzi pójdzie zagłosować.

W witrynie najstarszej księgarni Niemiec, Hoffman ’s Buchhandlung przy Schillerstrasse 9 (istnieje od ponad 300 lat a do jej klienteli należał m.in. Goethe i księżna Anna – Amalia) niebiesko-biały baner z gwiazdą Dawida i hasłem: „Nie wieder ist jetzt!” (pl. „Nigdy więcej jest teraz!”). Na banerze nie ma słowa o słoniu w pokoju, czyli AfD, bo to pod adresem polityków Alternatywy powieszono to hasło. W Turyngii uważanej za matecznik najbardziej radykalnego skrzydła AfD pod batutą Björna Höckego, powtarzanie „nigdy więcej!” weszło w krew wszystkim przeciwnikom „alternatywnych”. Po wyborach do landtagu w 2019 r. głosami AfD, CDU i FDP wybrano premiera, Thomasa Kemmericha z FDP. Dla chadeków ta wolta zakończyła się dywanikiem u Merkel, Christian Lindner (FDP) o mało nie stracił politycznej głowy, wszyscy i wszędzie publikowali archiwalną fotografię Hitlera ściskającego dłoń prezydentowi Republiki Weimarskiej i III Rzeszy Paulowi von Hindenburgowi. Ostatecznie Thomas Kemmerich został zmuszony do rezygnacji z premierostwa, na stołek premiera ponownie wskoczył Bodo Ramelow z Linke i przez kilka następnych lat w bólach kierował mniejszościowym rządem. W bólach, bo zdarzało się, że FDP, CDU i AfD razem go przegłosowały, tak było chociażby w przypadku obniżenia podatku za zakup nieruchomości i gruntu. Tylko już wtedy nie było Mutti Merkel wzywającej na dywanik. I nikt nie oberwał za cichy sojusz z AfD.

 

Lale na bruk

Przy Teichgasse 6, gdzie dziś króluje kuchnia wietnamska w 1938 był pewien dom, a na parterze sklep z zabawkami i materiałami piśmienniczymi Hedwig Hetemann. Dzieci weimarskie nazywały jej sklep „rajem” a samą Hedwig „lalkarką” bo wystarczyło, że poprawiła gumkę przy nóżkach popsutej Grete czy Hilde by znowu wszystko było ruchome jak trzeba. 10 listopada 1938 r. SS-mani zbili witrynę sklepu, zabawki rozsypały się przed sklepem.  Hetemann stała sama na ulicy, poniewierana. Nikt się za nią nie ujął. Cztery lata później 76-letnią ratowniczkę weimarskich lalek deportowano do getta Theresienstadt. Niespełna sześć miesięcy później zmarła. Takimi historiami jest pisana kronika Weimaru lat 30.i 40, XX wieku. Takie opowieści wychodzą spod politycznego pudru za każdym razem, gdy Björn Höcke jest witany przez swoich zwolenników niczym gwiazda rocka. Jedni powiedzą, że sprowadzanie demokratycznie wybranej partii w XXI wieku do poziomu…innej demokratycznie wybranej partii z XX w. to mało subtelny zabieg, typowa redukcja ad Hitlerum. Coś, co zamyka dyskusję na siedem spustów. Niemcy by powiedzieli, że jest to sięganie po „Nazi-Keule”, nazistowską maczugę, którą można zmiażdżyć każdy dowolny element nie mieszczący się w standardach liberalno-lewicowych. I owszem, niemiecka polityka i media chętnie z tego przywileju i tej możliwości korzystają. Debata o delegalizacji AfD jest tego najnowszym przykładem. Z drugiej strony – przyrównywanie zbrodni III Rzeszy do „ptasiego kleksa”, czyli jakiegoś brzydkiego i krótkotrwałego zaledwie incydentu w historii Niemiec przez Aleksandra Gaulanda, jakby nie było honorowego przewodniczącego partii, nie schodzi z ust publicystów i zwolenników zakazu dla AfD. I tak to się będzie kręcić. 31 sierpnia 2024 r., w przeddzień wyborów do landtagu Turyngii sondażowe notowania AfD wynosiły 30 procent. To ta grupa jest wraz z Afd adresatem „Nie wieder!”. O tym jednak jakby ciszej.

 

Do urn!

Około godziny 13 z lokalu wyborczego nieopodal Biblioteki Księżnej Anny-Amalii wręcz wylewa się kolejka głosujących. W ogonku stoją wsparci na balkonikach starsi ludzie jest też sporo młodych. Weimar głosuje. Tego dnia frekwencja w całej Turyngii wyniesie ponad 73 proc. Najlepszy wynik od dwóch dekad.
W Domu Schillera, czyli miejscu, gdzie najlepszy przyjaciel Goethego spędził kilkadziesiąt lat swojego życia zgromadzono tymczasowo część eksponatów z wystawy „Bauhaus a narodowy socjalizm”. Przed wejściem do muzeum ustawiono kopię bramy obozu koncentracyjnego Buchenwald. Napis „Jedem das Seine” (Każdemu, co mu się należy) został zaprojektowany przez Franza Ehrlicha, politycznego więźnia obozu i jednocześnie adepta szkoły artystycznej Bauhausu. Dwoje niemieckich turystów patrzy na bramę, na napis, na siebie. Kobieta, na oko trzydziestokilkuletnia pyta swojego towarzysza: „ale o co w tym chodzi?”. On zaś odpowiada, że nie wie. Pracownik muzeum informuje, że mamy tu do czynienia z „Sonderausstellung” czyli ekspozycją czasową i wskazuje kierunek zwiedzania. Bileter spotkany kilka metrów dalej zapytany, czy „Sonderaustellung” zajmuje jedno, czy dwa piętra ścisza głos i wyjaśnia, że ze względu na skojarzenia przedrostka sonder- z narodowym socjalizmem i, takimi słowami jak chociażby „Sonderkommando” on jest bardzo na to wyczulony i „nie użyłby nigdy słowa Sonderaustellung, ale inni używają i im to nie przeszkadza”. Piętro wyżej stoi kolejny pracownik muzeum, który zapraszającym gestem wskazuje schody i zaprasza na „dalszą część …Sonderaustellung”. 
Na wystawie zgromadzono plakaty, rzeźby, obrazy, dokumenty, meble, przedmioty codziennego użytku. Największe wrażenie robi jednak plan zoo dla obozu Buchenwald z wyodrębnionym wybiegiem dla jeleni i skalnym wybiegiem dla niedźwiedzi oraz drewniana kołyska z emblematem SS. To znowu dzieła Franza Ehrlicha, bauhausowego speca od reklamy, który za publikowanie w komunistycznym piśmie został osadzony w Buchenwaldzie. Ehrich pracował przymusowo w obozowym zakładzie stolarskim, gdzie projektował meble w stylu „Heimatschutzu” dla komendanta obozu Karla Otta Kocha i jego małżonki Ilse. W 1939 r. Ehricha zwolniono z obozu i zatrudniono jako pracownika cywilnego w biurze projektowym centrali SS Berlin-Lichtefelde, tam, gdzie planowano również budowę obozów śmierci. 

Ciekawa jest też historia Alice Glaser, studentki Bauhausu w Dessau, która w 1942 r. zmarła w mińskim getcie. Jej „ptasi kwartet” czyli cztery akwarelowe obrazki ptaków składających się na popularną kiedyś grę dla dzieci został wypożyczony organizatorom wystawy przez córkę Glaser. Ona przeżyła, bo matka tuż przed deportacją zdołała ją wysłać do Ameryki Południowej. Ptasi kwartet to jedyna pamiątka, jaka została ocalonej po zmarłej matce. Wśród eksponatów znalazły się też wątki polskie jak chociażby plakat do propagandowego filmu „Chrzest ogniowy” gloryfikującego Blitzkrieg i niemieckie naloty na Polskę. Autorem plakatu był Peter Pawas, student Bauhausu.

[Kopia bramy obozu Buchenwald. Fot. Olga Doleśniak-Harczuk]

 

Erfurt

Podróż z Weimaru do Erfurtu to pestka. W kwadrans z klasycystycznego Weimaru człowiek się przenosi na dworzec główny stolicy Turyngii. I znowu zgiełk wielkiego miasta. Już wiadomo, że AfD na swój wieczór wyborczy nie wpuści żadnych dziennikarzy, na nic były negocjacje i wyrok sądu krajowego w Erfurcie. AfD nie życzy sobie obecności mediów i zamyka wrota karczmy Hopfenberg. A jednak zakaz nie obejmuje wszystkich. W imprezie mogą wziąć udział redaktorzy magazynu „Sezession” i „Compact”. Reszta może relacjonować spod lokalu.

 

Półtora miesiąca po wyborach, 16 października decyzją sądu krajowego w Erfurcie AfD będzie musiało zapłacić za niewpuszczenie dziennikarzy karę grzywny w kwocie 5 tys. euro. Można sobie wyobrazić pobłażliwy uśmieszek Björna Höckego na wieść o tym wyroku. Kilka miesięcy wcześniej sąd w Halle nałożył na szefa struktur AfD w Turyngii karę za używanie nazistowskich symboli, ponad dwa i pół raza wyższą niż kara za wykluczenie dziennikarzy z wieczoru wyborczego. Wtedy AfD zorganizowała zrzutkę na opłacenie kary. Tym razem pewnie będzie podobnie.

Trudno. Björn się obraził, ale jest jeszcze Sahra. Jednocześnie stała i wschodząca gwiazda niemieckiej polityki. 

 

To Sahra zdecyduje

Niewielka salka na piętrze, darmowe piwo, nawet dobre, gorący catering raczej przeciętny, zresztą niedostępny dla przedstawicieli mediów. Dziennikarzy, przede wszystkim niemieckich, ale i zagranicznych jest sporo. Za to z Polski nikogo nie spotykamy. Czyżby wejście z przytupem nowej partii na scenę polityczną naszych sąsiadów nie wzbudzało nad Wisłą zainteresowania? Brak ciekawości i wynikający z niego problem polskiej polityki wobec Niemiec. Cóż, polskich telewizji brak, ale wielkie media są wszędzie takie same. Młoda reporterka jednej z wiodących niemieckich stacji ma minę równie niechętną i pełną wyższości jak ludzie z pewnych stacji komercyjnych na konwencjach Pis-u.

O Sahrze Wagenknecht, która za chwilę wejdzie witana z entuzjazmem przez zgromadzonych, wiadomo prawie wszystko – poza oczywiście realnymi granicami jej politycznych ambicji i możliwości. Za to o jej szybko skleconej lewicowo-postkomunistyczno-narodowej partii prawie nic. Z zainteresowaniem przyglądamy się przybyłym na konwencję – kolorowe garnitury, fryzury na „NRD-owskiego piłkarza”, styl niektórych panów ewidentnie z lat 90-tych. Panie aktywistki elegancko choć bez tego konsekwentnego w doborze środków szyku liderki. Niektóre typy ludzki zadziwiają – wśród tłumu przewijają się młode dziewczyny w cekinowych mini niczym partnerki mołdawskich oligarchów. To wszystko jednak zewnętrzny koloryt – ludzie są życzliwi, chętnie podejmują rozmowy z dziennikarzami, nie ma poczucia jakbyśmy znaleźli się na zlocie strasznych populistów, którzy za moment rozwalą system. Nastrój przypomina raczej jakieś polityczne spotkanie w średniej wielkości miasteczku w Polsce.  

Pierwsze, sondażowe wyniki. Już wiadomo, że BSW jest w Turyngii trzecią siłą, że zepchnęło do defensywy Die Linke, wyprzedziło SPD i Zielonych i że będzie kluczowym graczem przy tworzeniu ewentualnych koalicji, jeśli „zapora ogniowa” wobec AfD ma być skuteczna. Sahra Wagnenknecht, ubrana jak zawsze w swoim stylu a la „lewicowy Biedermeier” (tym razem jest to dwuczęściowy śliwkowy kostium, czarne sandały typu „comfy”, warkocz upięty z tyłu głowy) przemawia jako trzecia po miejscowych „Spitzen-kandydatach” – Katja Wolf to była burmistrz Eisenach z Die Linke, Steffen Schutz – przedsiębiorca z Erfurtu. Oboje odnieśli sukces, ale każdy wie, że motorem partii jest Ona. Albo ktoś, kto ją wymyślił. Wykorzystała koniunkturę na nieuwikłaną w grzechy „starych” partii alternatywę wobec Alternatywy, umiejętnie nawiązywała do obaw przed kryzysem, niechęci wobec migrantów, wreszcie – otwarcie i sprawnie zagospodarowała strach przed wojną. I o tym też było jej wystąpienie na wieczorze wyborczym. „Te wybory to znak dla koalicji rządowej w Bundestagu”, mówiła. Wyborcy dali jasny sygnał – żadnych więcej amerykańskich rakiet w Niemczech, żadnej pomocy wojskowej dla Ukrainy. A pan kanclerz zamiast „mieszać Niemcy do wojny” niech się lepiej zaangażuje w negocjacje pokojowe. Teraz i zaraz, i już – bo tego oczekuje niemiecki wyborca. Nie tylko w Saksonii i Turyngii - i ambitna Sahra dobrze o tym wie. To wezwanie nie było tak naprawdę skierowane do obecnego kanclerza, tylko do następnego, zapewne chadeckiego. Nie ma wątpliwości, że liderka BSW liczy w roku 2025 na powtórkę sukcesu ze wschodnich landów na poziomie federalnym i na to, że również tam partia jej imienia stanie się niezbędnym składnikiem układanki. Ciekawe czy Friedrich Merz czytał już nowe – z 2023 roku – wydanie książki małżonka Wagenknecht, byłego gwiazdora SPD Oskara Lafontaine pod zgrabnym tytułem „Ami, it's time to go: Plädoyer für die Selbstbehauptung Europas”? Aha, ci „Ami” to oczywiście Amerykanie, którzy powinni odejść, żeby Europa „odzyskała samoświadomość”. Bardzo ciekawa lektura. Zdaje się, że marzenia swojego męża o Europie bez mentorów zza Oceanu podziela również Sahra. Tylko kto przyjdzie na ich miejsce? O tym w Turyngii nie mówiono.

[Liderka BSW Sahra Wagenknecht podczas wieczoru wyborczego w Erfurcie 1.09.2024. Fot. Olga Doleśniak-Harczuk]

 

Z widokiem na katedrę

Po przemówieniach można wyjść na szeroki taras, z którego widać część kompleksu budowli na Wzgórzu Katedralnym z dominującym nad uliczkami Erfurtu wysokim prezbiterium katedry. Majestatyczna cisza gotyckich brył katedry Najświętszej Marii Panny i sąsiadującego z nią kościoła Świętego Sewera kontrastują z daremnym zgiełkiem współczesnej polityki. Dzieje tego miejsca sięgają czasów anglosaskiego apostoła Niemiec, świętego Bonifacego. Sam Erfurt, przez stulecia związany z potężnym arcybiskupstwem w Moguncji był ważnym miejscem na religijnej mapie Niemiec. To tutaj działał jeden z największych mistyków średniowiecznej Europy, Mistrz Eckhart. To także w tym mieście w pierwszych latach XVI stulecia szukał Boga mnich z klasztoru Augustianów Marcin Luter – zanim jeszcze swoim gwałtownym i żarliwym sprzeciwem wobec zeświecczenia Kościoła nie zakończył istnienia ostatniej udanej formuły zjednoczonej Europy, czyli średniowiecznej Christianitas. Obecna katedra, która do roli siedziby samodzielnego biskupstwa powróciła w roku 1994 decyzją świętego Jana Pawła II ma dziś formę gotyckiej bazyliki z elementami romańskimi. Trudno wymieniać wszystkie bogactwa jej wnętrza. Szybka wizyta po zakończeniu wyborczego wieczoru pozwala spojrzeć na szczęśliwie zachowane witraże, wyjątkowe stalle czy xv-wieczny tryptyk Marii z Jednorożcem, rzeźbę Grobu Pańskiego czy Ukrzyżowanie z pracowni Cranacha. Barok dołożył wijący się ku niebu ołtarz a XX wiek wspaniałe organy. Zdania powyżej nie są żadnym przewodnikiem po bogactwie tej niebywałej budowli. To jedynie krótki zapis jakie skarby europejskiej duchowości można znaleźć na mało dziś raczej religijnym niemieckim wschodzie.

[Ołtarz Katedry Erfurckiej. Fot. Olga Doleśniak-Harczuk]

 

Kac

32,8 proc. głosów oddanych na AfD w Turyngii i 30,6 proc. w Saksonii daje do myślenia. W tym pierwszym przypadku Alternatywni zwyciężyli, w drugim są o włos za chadekami. Sahra Wagenknecht ze swoim sojuszem staje się „Königsmacherin”, to ona zdecyduje o kształcie przyszłych landowych konstelacji rządowych. Zieloni wypadli z landtagu Turyngii, Bodo Ramelow żegna się ze swoim mniejszościowym rządem, zjedzona przez partię Wagenknecht Linke liże rany. FDP też nie zachwyciła wyborców, na nic się zdała „Misja Malorny’ego”, liberałowie nie zdobyli ani jednego mandatu. Socjaldemokraci jakoś się trzymają, ale co to za „trzymanie”, kiedy partia kanclerska dostaje po głowie od dopiero co kształtującej się hybrydy Wagenknecht? 
W politycznych tok-szołach wraca zdarta płyta z pytaniem: „dlaczego?”. Wschód Niemiec po raz kolejny jest czarną owcą. Prorosyjską, antykapitalistyczną, lubującą się w neonazistowskiej lub postmarksistowskiej retoryce. Wszystkie książki napisane w ostatnich kilkunastu miesiącach w duchu utwardzającego się podziału na Niemcy A i B wracają na gazetowe szpalty. Wykłady, spotkania, dyskusje. Dlaczego Zachód nie potrafił przez trzy dekady od transformacji zarazić swoją mentalnością sierot po NRD? Jak to jest, że ludzie, którzy na własnej skórze poczuli podeszwę sowieckiego buta głosują na partie sympatyzujące z Kremlem? Jak wychować krnąbrnych „Ossis” by w końcu zeszli z drogi pisanej cyrylicą etc. O odpowiedź, a przynajmniej próbę odpowiedzi prosimy autorów dwóch poczytnych, a nawet bestsellerowych książek. Prof. Dirk Oschmann, literaturoznawca Uniwersytetu w Lipsku, autor przełożonej również na język polski (Instytut Zachodni) książki „Jak niemiecki Zachód wymyślił swój Wschód” (Ullstein Verlag) od roku tłumaczy źródło podziałów. Sam pochodzi ze wschodu, ale podkreśla, że należy do tych szczęśliwców, którym udało się w warunkach zjednoczenia prowadzić życie, jakie nie byłoby możliwe bez upadku muru. Oschmann rozumie jednak frustrację Niemców wschodnich i zamiast stawiać ich kolektywnie pod pręgierzem, wskazuje na zachodnioniemiecką arogancję i poczucie wyższości względem „mniej cywilizowanego i odchylonego od normy Wschodu”.

Poczucia wyższości, co istotne, rozumianego niewyłącznie w kategoriach Niemcy zachodnie vs. wschodnie, ponieważ Prof. Oschmann nie ma wątpliwości istnienia analogicznego fenomenu w stosunku Niemiec jako całości do państw Europy środkowo-wschodniej, w tym Polski. 

- Kiedy rozmawiałem w Warszawie z socjologami, powiedzieli mi: „Gdyby Pan nie napisał tej książki, my musielibyśmy ją napisać”. Jest bowiem faktem, że od 200-250 lat Niemcy patrzą na Polskę z pewną protekcjonalnością na zasadzie „jesteśmy lepiej rozwinięci, osiągnęliśmy wyższy stopień kultury, a Polska jeszcze nie jest tak zaawansowana”. Duży udział w kształtowaniu takiej postawy miała niemiecka literatura, weźmy chociażby za przykład powieść Gustava Freytaga „Winien i ma” („niem. „Soll und Haben”) – mówi Oschmann po czym dodaje: - Warszawski germanista Karol Sauerland napisał kiedyś bardzo interesujący artykuł o obrazie Polski w literaturze niemieckiej, gdzie ta różnica została ostro zaznaczona. Dlatego uważam, że można ukazać analogie w stosunkach Wessis-Ossis i Niemcy- Polska, czy szerzej: Niemcy-Europa środkowo - wschodnia. To nie przez przypadek, że moja książka została tak szybko przetłumaczona na język polski, właśnie ze względu na te paralele – podsumowuje.

Zapytany zaś dlaczego wschodni Niemcy tak tłumnie zagłosowali na AfD i BSW, stwierdza, że mimo ponad trzech dziesięcioleci, jakie minęły od upadku muru partie typowo-zachodnioniemieckie nie odnalazły klucza do wyborców na wschodzie, że ich programy są dalekie od potrzeb i oczekiwań, ale i realnych problemów Wschodu. 

Zapytany o to samo Marcus Bensmann, dziennikarz i autor książki „Nikt nie powie, że nie wiedział” (Verlag Galiani Berlin, Verlag Kiepenheuer & Witsch, Köln), w której zanalizował działania, cele i metody AfD, uważa, że partie takie jak CDU nie miały żadnej strategii na kampanię wyborczą w landach wschodnich. Według Bensmanna wystarczyło by CDU przypomniało wyborcom o korzyściach, jakie dla Niemiec oznaczało włączenie w struktury euroatlantyckie (po wojnie), przynależność do NATO i cały pakiet przywilejów wynikający z członkostwa w „zachodnim klubie”, ale nie znalazł się kandydat skłonny te tematy kampanijnie skonsumować. Bensmann jest też zdania, że AfD i BSW miały też łatwiej z uwagi na barwność kandydatów i łatwość z jaką nawiązywali kontakt z wyborcami. Zapytany o to czy „zakupił już bilet do Panamy” (co na poły ironicznie rozważał w rozdziale, w którym kreśli mapę Europy, w której do władzy dochodzą skrajnie prawicowe partie a w Stanach Zjednoczonych ponownie w białym domu rozsiada się Donald Trump), dziennikarz zaczął się śmiać. Panama to oczywiście nawiązanie do książeczki dla dzieci Janoscha o Tygrysku i Misiu, którzy postanawiają pewnego dnia wyruszyć do Panamy. Bensmann, póki co jeszcze się do Panamy nie wybiera i podkreśla, że nawet jeżeli niemiecki wschód cały by poparł AfD i BSW, to to jest zaledwie „jedna szósta wszystkich mieszkańców kraju i nie należy przesadnie się przejmować tylko z tym nauczyć się żyć”. Dziennikarz odradzałby też zarówno chadekom jak i socjaldemokratom wchodzenie w koalicje rządowe z AfD lub BSW w landach. „Lepiej postawić na rząd mniejszościowy niż wejść w ścisłą koalicję”, stwierdza. 
-Jak wchodzi się w koalicję, przystaje się na pewien wspólny program albo z prorosyjską Alternatywą albo prorosyjskim Sojuszem Sahry Wagenknecht. Björn Höcke w październiku, 2022 r., osiem miesięcy po rosyjskiej napaści na Ukrainę, określił Stany Zjednoczone mianem „obcego mocarstwa”, byłoby bardzo niebezpieczne, gdyby taki sposób myślenia stał się ogólnie obowiązującym. Dopóki trzyma się on jednak w granicach – załóżmy, nawet kilku landów, które nie mają przecież kompetencji prowadzenia polityki zagranicznej, nic się nie stanie- podsumował Bensmann. Kilka tygodni po naszej rozmowie było już jasne, że chadecja z BSW będzie rozmawiać w ramach szczelnego otulania AfD kordonem sanitarnym. Bo „Brandmauer” obowiązuje, ale tylko AfD i Linke. Błogosławieństwo późnych urodzin zatem.

 

Wieniec Niezgody

1 września, kiedy Saksonia i Turyngia wybierała skład nowych landtagów w Brandenburgii nad Hawelą odbyło się uroczyste złożenie wieńców pod pomnikiem ofiar eutanazji zamordowanych w ramach „Akcji T4”. Szacuje się, że w komorze gazowej zainstalowanej w tym miejscu zamordowano 9 tys. chorych i upośledzonych pacjentów szpitali. W obchodach brał też udział prezydent Niemiec, Frank -Walter Steinmeier. I zapewne wszystko odbyłoby się spokojnie, gdyby nie obecność radnej reprezentującej AfD, którą pani dyrektor brandenburskiego miejsca pamięci, dr Sylvia de Pasquale poprosiła o odstąpienie od złożenia wieńca. Szkopuł w tym, że zaproszenie dla AfD zostało wysłane przez biuro instytucji, która później chciała kłopotliwych gości wyprosić. Jak wynika z rozmowy z rzecznikiem prasowym Stiftung Brandenburgische Gedenkstätten, dr. Horstem Seferensem, zaproszenie „zostało wysłane przez niedopatrzenie”. - Dopiero po fakcie zdaliśmy sobie sprawę, że nasi koledzy z Brandenburgii rzeczywiście popełnili poważny błąd: zaproszenie zostało nieumyślnie wysłane do AfD. Było to przeoczenie biurowe, które zawsze może się zdarzyć, co nie zmienia to faktu, że oświadczenia, które następnie pojawiły się ze strony AfD, że np. zastosowano wobec nich „nazistowskie metody” są nie do przyjęcia – powiedział rzecznik. 

Przy czym mówiąc o „nazistowskich metodach” odniósł się do komentarzy ze strony AfD po tym jak afera wyszła na jaw. AfD twierdziło ponadto, że złożony prze ich reprezentantkę wieniec został przerzucony przez ogrodzenie, czyli de facto wyrzucony. - W naszej fundacji nie zapraszamy przedstawicieli AfD na dni pamięci i ceremonie składania wieńców. Obecnie między miejscami pamięci w Niemczech trwają rozmowy w celu uzgodnienia wspólnego podejścia do prawicowego ekstremizmu. Wyniki wyborów (do parlamentów krajowych -red.) nie zmieniają charakteru AfD. Zgodnie z naszymi przepisami dotyczącymi miejsc pamięci jesteśmy zobowiązani do zapewnienia godnego upamiętnienia ofiar zbrodni nazistowskich, a udział funkcjonariuszy partii, która trywializuje narodowy socjalizm - przypominam słowa honorowego przewodniczące o „ptasim kleksie w historii Niemiec” - nie jest mile widziany. Dr Sylvia de Pasquale, skontaktowała się wcześniej z panią reprezentującą AfD i poprosiła, aby nie brała udziału ani wydarzeniu, ani w ceremonii składania wieńców, ponieważ reprezentuje partię, która trywializuje narodowy socjalizm i jest nie do przyjęcia dla innych uczestników, zwłaszcza krewnych, aby przedstawiciel takiej partii był w taki dzień obecny na uroczystości. Powiedziała to również w swoim przemówieniu powitalnym. Pani z AfD wzięła jednak udział w ceremonii, co spotkało się z różnymi protestami, w tym ze strony innych uczestników – wyjaśnił dr Seferens. Co się tyczy zarzutów o wyrzucenie wieńca, rzecznik potwierdził, że „wieniec odsunięto na bok”, ale nic mu nie wiadomo o przerzuceniu go przez siatkę. Co na to AfD? O komentarz zwróciliśmy się do przewodniczącego struktur AfD w Brandenburgii nad Hawelą, Axela Brösicke, który w tamtym czasie prowadził swoją kampanię przed nadchodzącymi wyborami do landtagu Brandenburgii. 

Axel Brösicke przedstawił sprawę tak: „Historia jest prosta. Jak co roku zostaliśmy zaproszeni i jak co roku wzięliśmy udział w uroczystości. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że nasz wieniec po zakończeniu wydarzenia jest odkładany na bok. W tym roku jednak pani de Pascal celowo wykorzystała sytuację i nadużyła wcześniejszego zaproszenia, aby publicznie wyprosić naszą przedstawicielkę. Moim zdaniem był to wybieg mający zaingerować w kampanię wyborczą i celujący w zdobycie poklasku. Ponadto nasza reprezentantka została ostro zaatakowana werbalnie przez lewicowych uczestników uroczystości. Padły słowa: „wynocha” i „wy…aj”. A tak się składa, że pani, która ten wieniec składała jest nowa we władzach lokalnych, dopiero stawia pierwsze kroki więc była zszokowana i przestraszona. Radny miejski z innej grupy parlamentarnej wziął ją na swoją stronę. Po wszystkim prawdopodobnie jeden z członków Linke przerzucił nasz wieniec przez płot”, podał swoją wersję polityk AfD. Za kilka tygodni Brösicke z wynikiem 29,1 proc. nie zdoła wejść do landtagu, prześcignie go Britta Kornmesser z SPD, która tym samym obroni swój mandat. Do landtagu dostanie się jednak 30 kolegów Axela Brösicke, którzy mając tylko dwa mandaty mniej od socjaldemokratów stworzą drugi pod względem wielkości klub parlamentarny.

 

Widmo „zielonego NRD”

„Apostołowie Moralności: Zniszczenie światowego mistrza eksportu” (Verlag LMV), to wydana kilka miesięcy temu książka prof. Fritza Söllnera, wykładowcy uniwersytetu TU Ilmenau. Z okładki patrzą na czytelnika: Annalena Baerbock, Olaf Scholz, Angela Merkel i Robert Habeck. Osią książki jest teza, że dzisiejsze Niemcy „nie maja już interesów narodowych a przynajmniej takie jest oficjalne stanowisko rządu, a zamiast interesów obserwujemy prymat polityki wartości”. Poprosiliśmy profesora Söllnera o objaśnienie tej tezy, ale i o próbę diagnozy stanu Niemiec jako państwa z jego polityką migracyjną, klimatyczną, zagraniczną i wszystkimi składnikami politycznego spektrum, które złożyły się również na bardzo dobre wyniki AfD na wschodzie kraju w Turyngii i Saksonii.

 Którzy niemieccy politycy są władni by wyrwać Niemcy z „impasu”, który diagnozuje autor książki? - Ocena kompetencji nastręcza zawsze pewnych trudności, ponieważ zwyczajowo zależy od kwestii formalnych takich jak wykształcenie akademickie, doświadczenie zawodowe, i odnosząc te kryteria do świata niemieckich polityków widać, że zwłaszcza wśród polityków SPD i Zielonych jest wielu takich, którzy ani nie ukończyli studiów ani nie mają wykształcenia zawodowego. A tacy ludzie zasiadają również w rządzie. W innych partiach sytuacja wygląda lepiej, dobrym przykładem jest FDP, ale również AfD, o czym w Niemczech jednak się raczej nie mówi – zaczyna profesor. Po czym dodaje: „Co się tyczy możliwego wzięcia odpowiedzialności za zmianę trendu, najwięcej potencjału widzę w politykach AfD, ale i częściowo w CDU i FDP, mam na myśli takich polityków jak Wolfgang Kubicki z FDP czy Carsten Linnemann, sekretarz generalny CDU, ale w szeregach Zielonych, SPD i Linke nie widzę nikogo ani z odpowiednim potencjałem ani możliwościami”. A czy wyniki wyborów w dwóch landach wschodnich można nazwać „rewolucyjnymi”? Zdaniem wykładowcy bardziej niż z rewolucją Niemcy mają do czynienia z pewnego rodzaju kontynuacją określonych trendów - Mieszkańcy landów wschodnich są niezadowoleni z działań starych partii i to się przekłada na duże poparcie dla AfD, ale i BSW, ale nie jest to zjawisko świeże. Im większe było na wschodzie rozczarowanie partiami rządzącymi na szczeblu federalnym, tym większe poparcie uzyskują wspomniane partie – tłumaczy. A skąd się wzięło to rozczarowanie? - Po pierwsze polityka migracyjna, po drugie – mieszkańcy landów wschodnich zdecydowanie silniej odczuwają zawirowania w niemieckiej gospodarce, na zachodzie ludzie są zamożniejsi. Na wschodzie gorsze są również ogólne warunki życia, niższe zarobki a z każdą kolejną likwidacją firmy czy zakładu przemysłowego mieszkańcom jest jeszcze trudniej. Na wschodzie wyborcy są też bardziej skłonni do kwestionowania polityki klimatycznej, która jest uważana za jedną z głównych przyczyn osłabiania lokalnego przemysłu i wzrostu kosztów życia. Następnym aspektem jest niezadowolenie z polityki migracyjnej rządu. I jeszcze jedno: jak jestem na wschodzie z wykładami widzę po reakcjach ludzi, że są niezadowoleni, bo mają wrażenie, że albo się im coś nakazuje albo czegoś zakazuje, że muszą na przykład ogrzewać swoje domy w określony sposób etc. Oni się obawiają „Drugiego NRD”, tylko tym razem zielonego – mówi Prof. Söllner. 

 A jaką rolę w takim razie przy podejmowaniu decyzji wyborczych odgrywa temat polityki migracyjnej? - Od 2015 do 2023 w Niemczech złożono 2,5 mln. tzw. pierwszych wniosków o azyl. Do tego dochodzi późniejsze łączenie rodzin etc. Koszt zakwaterowania tych osób, opieki lekarskiej, wyżywienia blisko 250 mld euro. Doliczmy teraz do tego koszty długofalowe, które wyniosą ok 500 mld euro, a które powstaną przez to, że licząc średnio uchodźcy przynoszą ujemny wpływ z podatków i średnio na jednego uchodźcę w ciągu całego jego życia przypadnie z tytułu przyjmowanych świadczeń socjalnych o 200 tys. euro więcej niż będzie on w stanie uiścić z tytułu podatków i różnych składek, co dla państwa jest ekstremalnie złym interesem. I mówimy o sytuacji hipotetycznej, w której Niemcy nie wpuszczą już żadnego uchodźcy więcej. Do kosztów monetarnych dojdą koszty dodatkowe, których nie da się zmierzyć finansowo. Jest to pogorszenie się sytuacji bezpieczeństwa w Niemczech (vide: Mannheim, Solingen i inne), pogorszenie się poziomu nauczania w szkołach to kolejny aspekt – wylicza nasz rozmówca. Kto w takim razie z niemieckich polityków, biorąc pod uwagę te wszystkie kwestie, popełnił największe błędy?

- Najbardziej w tym wszystkim winna jest pani Merkel, ponieważ otworzyła granice. Grunt pod tego typu decyzje położono jednak wcześniej, w latach 90. XX w. wraz z początkiem wspólnej polityki azylowej UE. Niemcy same z siebie nie mogą teraz zreformować czy naprostować polityki azylowej, ponieważ obowiązują nas zasady wspólnotowe. Dlatego błędy polityki migracyjnej nie do końca leżą wyłącznie po stronie pani Merkel czy Niemiec jako takich, ale całej Europy, przy czym oczywiście trzeba przyznać, że Niemcy w temacie polityki migracyjnej odegrały decydującą rolę i odpowiadają za liberalizację przepisów. Zaś co do tego jak kwestie migracyjne wpływają na decyzje wyborcze, to zależy od perspektywy i tego w jakim stopniu poszczególne warstwy społeczeństwa niemieckiego muszą się mierzyć ze skutkami polityki migracyjnej państwa. Ci, którzy zarabiają najmniej są najbardziej tą kwestią dotknięci, ponieważ migranci stanowią dla nich konkurencję na rynku pracy i na rynku mieszkaniowym, gdzie walka toczy się np. o ten sam typ lokali – tanich, w gorszych dzielnicach, z mniejszym metrażem. A trzeba powiedzieć, że przez coraz mniejszą dostępność lokali na rynku ceny wystrzeliły w kosmos. To jedna kwestia. Druga sprawa to poziom nauczania. Tendencja jest taka, że dzieci gorzej uposażonych Niemców i dzieci migrantów z reguły uczęszczają do tych samych szkół i to oczywiste, że jeżeli w jednej klasie tylko połowa uczniów mówi po niemiecku to jest to problemem dla tej drugiej połowy. Jeżeli jako lekarz czy profesor mieszkam w dobrej dzielnicy i posyłam moje dzieci do szkoły prywatnej to nie stykam się z takimi problemami, one mnie nie dotyczą. Mogę być wtedy liberalny i popierać „Wilkommenskultur”, ale ci, którzy na skutek tych realiów cierpią mają inną perspektywę. A ich niezadowolenie uwidacznia się przy urnie wyborczej – mówi Söllner.

Profesor dodaje, że Niemcy jako państwo „o ile wcześniej jeszcze faktycznie potrafiły realizować własne interesy nadając im wymiar ogólnoeuropejski to co najmniej od nastania nowego rządu federalnego prymat nadano tzw. polityce wartości i uprawia się ją ponad interesem narodowym”. Wykładowca nie ma też dobrego zdania o feministycznej polityce zagranicznej. Zapytany o prognozę dla przyszłości stosunków niemiecko-rosyjskich, Söllner stwierdza, że powrotu do „business as usual” nie będzie, ale „pewnie dojdzie do jakiejś współpracy tyle, że już bez uzależniania się od rosyjskich surowców”.

 

Balonik AfD

Kiełbaski z rusztu sprzedawane w duecie z kromką chleba tostowego nie umywają się do tych z Weimaru. Abstrahując jednak od kwestii kulinarnych, wieńczący kampanię wyborczą festyn AfD w Brandenburgii nad Hawelą był feerią szeleszczących balonów, gadżetów sprzedawanych przez Jürgena Elsässera z magazynu „Compact”, darmowych długopisów i wlepek z napisem „remigracja” ze stoiska AfD.

Nie obyło się od pewnych niezręczności. Pewna starsza pani przywiązała tasiemkę balonika AfD do swojego balkonika. Filmujący imprezę operatorzy kamer RBB, czyli berlińskiego nadawcy publicznego poprosili o skrócenie sznurka, by balon w kształcie airbusa nie wchodził nagminnie w kadr i pani na tę prośbę przystała. Co wcale nie było oczywiste, ponieważ ze sceny, z której przemawiali politycy AfD co i rusz padała deklaracja, że „jak dojdziemy do władzy, to zlikwidujemy abonament i media publiczne”, albo przytyki, w stylu: „witamy kolegów z RBB, ale oni już pewnie i tak mają gotowy scenariusz więc tracą tu z nami czas” itd. Operatorzy profesjonalnie kwitowali zaczepki uśmiechem. 

A jak wygląda taka impreza AfD? Cóż, sąsiedzi przy stole też mają kiełbaski i chleb tostowy. Ludzie plotkują o politykach, narzekają na Annalenę Baerbock, wymieniają wynikami ostatnich sondaży. Kiedy na scenę wychodzi Renee Springer z AfD robi się cicho. Springer, bardzo sprawny retorycznie, mówi o tym, czego ma w Niemczech dość: „Mam dość tego ciągłego porównywania nas do nazistów!”. A sąsiedzi przy stole wołają: „My też!”. Springer kontynuuje:

„A pamiętacie jak 1 września dziennikarka ZDF – w dniu wyborów w Turyngii i Saksonii, z pełną powagą stanęła przed kamerą i przyrównała sukces AfD do napadu Niemiec na Polskę w 1939 roku. Co za hańba! Mdli mnie, gdy słyszę podobne rzeczy! I powiem wam tak, jak Dietmar Woidke straci stanowisko, a AfD dojdzie do władzy to naszą pierwszą decyzją będzie podpis pod rozwiązaniem mediów publicznych w Brandenburgii!” – Już się boisz? – ktoś rzuca w stronę operatora RBB. Reszta patrzy wyczekująco, ale operator chyba nie zauważył, że się go zaczepia i robi swoje.

Springer tymczasem od mediów przechodzi do tematu przestępczości. Mówi o ataku obywatela Turcji na konduktorkę pociągu regionalnego w pobliżu Götz: „33-letni Turek wyciągnął nóż i ścigał konduktorkę po całym pociągu. Zabarykadowała się w jakimś pomieszczeniu, a on nożem dźgał w drzwi. Jak pociąg się zatrzymał, przyjechała policja. I wiecie co zrobili policjanci? Puścili go wolno! Jeżeli nie chcecie by takie rzeczy uchodziły migrantom na sucho, głosujcie na AfD!”

Springer opowiada jeszcze historię emerytki, matki trojga dzieci, której emerytura nie starczała na rachunki za mieszkanie więc przeprowadziła się do altanki działkowej. „A tymczasem imigranci dostają na wszystko”. Springer woła: „Kto do nas przyjeżdża ma dostać tylko chleb, łóżko i mydło! To gwarancja, że dotrą tu tylko naprawdę potrzebujący!”

 Potem jest jeszcze opowieść o niemieckiej młodzieży, która mimo ciężkiej pracy nie ma na życie, o parlamentarzystach, którzy żądają podwyższenia wieku emerytalnego a sami nigdy uczciwie dnia nie przepracowali, o młodym chłopaku, którego nie stać na zrobienie prawa jazdy, mimo że haruje na dwóch etatach i jeszcze dogląda schorowanej babci. „Obudźcie się! Jeszcze dwa lata tych rządów i wszyscy imigranci w Niemczech będą pobierać zasiłek dla bezrobotnych! Ludzie klaszczą. To nie są ogoleni na łyso neonaziści. Zwykli ludzie. Również obcokrajowcy.

Temat Ukrainy rozpala zebranych nie mniej niż kwestie socjalne. „Jak już tak bardzo chcecie wojny, to pakujcie się do czołgów i dajcie się zastrzelić na tej Ukrainie” – woła Springer, a adresatami są tym razem politycy zabiegający o dozbrajanie Kijowa. Polityczne przemówienia przecina swoimi występami artysta estradowy Jörg Banane. To dzięki jego rytmicznym kawałkom do Brandenburgii dotarł powien Majorki. Banane skacze po stołach, rapuje: „Die Ampel muss weg!” (w sporym skrócie: „rząd Scholza musi odejść”), albo „Wywal telewizor przez okno!”, tu akurat kolejny ukłon w stronę ekipy RBB. Kiedy Jörg Banane niebezpiecznie blisko zbliża się z mikrofonem (by goście imprezy wyręczyli go w odśpiewaniu kilku wersów refrenu piosenki o wyrzucaniu telewizora) okazuje się, że w sytuacjach skrajnych pamięć ludzka potrafi cuda. Do dziś jesteśmy w stanie powtórzyć refren telewizorowego szlagiera. 

Po czterech godzinach impreza się wycisza, ludzie rozchodzą się do domów. Jest sobota, 21 września, jutro wybory.

 

Kryminał w Poczdamie

Wieczór wyborczy socjaldemokratów w Poczdamie odbywa się w sąsiedztwie landtagu, na dziedzińcu restauracji Gaumenarche. Tu goście są wyrafinowani, spokojni, klasycznie ubrani, cywilizowani. Nikt nie rapuje. Nikt z nich pewnie w życiu nie słyszał na żywo Jörga Banane. Kelnerzy z tacami krążą między politykami, dziennikarzami, VIP-ami. 

Przez pół godziny, jakie zostały do ogłoszenia pierwszych wyników czuć dyskretne napięcie. 
A potem nagle:” SPD prowadzi!”. Ulga. Dietmar Woidke z małżonką wkraczają na scenę, są kwiaty i uściski. Kuchnia wydaje kolejne dania. Woidke spieszy do landtagu, reszta gości zostaje i słusznie pewnie, bo w landtagu nie ma cateringu. W tym samym czasie wieczór wyborczy AfD szaleje na całego. Są tańce i niepoprawne piosenki nawiązujące do remigracji więc za kilka godzin szykuje się kolejna afera. Socjaldemokraci są dziś mniej wylewni. Ktoś się cieszy, że „udało się uniknąć katastrofy”, ktoś inny mówi, że „nie ma co się jeszcze cieszyć”. Umiarkowani realiści toczą cichy bój z niepoprawnymi optymistami. Verena Klinger z młodzieżówki SPD też odetchnęła. „Nasz wynik to dobra prognoza dla wyborów do Bundestagu. SPD w Brandenburgii jest silne, ludzie nam wierzą, sprawdzamy się na wielu polach”. Klinger nie uważa by temat migracji był najważniejszy w tej kampanii, „Afd wykorzystuje temat migracji, a na wschodzie brakuje ludzi a nie jest ich za dużo”. Można i tak.

Na ławce nieopodal landtagu ktoś zostawił amerykański kryminał Daya Keene’a z 1959 r. To ślad „latającej biblioteki”, bierzesz książkę, czytasz i zostawiasz w innej części miasta. Kryminał czyta się szybko. Zostawiamy go na ławce w Berlinie.

[Radość po ogłoszeniu wyników na wieczorze wyborczym SPD, 22.09.2024. Fot. Olga Doleśniak-Harczuk]

 

Robert Habeck nie pęka

W poniedziałek już wiadomo, że Alternatywni wylądowali na drugim miejscu za SPD. Socjaldemokraci mają 32 mandaty, AfD - 30, BSW – 14 a najmocniej poobijani tym razem chadecy – 12. Zieloni po raz drugi wypadają z landtagu, FDP to kupka nieszczęścia. Tymczasem nazajutrz po wyborach zielony minister gospodarki i klimatu, Robert Habeck nie wygląda na załamanego. Kiedy zasiada w pluszowym fotelu na scenie Renaissance-Theater wraz z autorem najnowszej książki o Angeli Merkel Eckartem Lohsem i moderującą dyskusję dziennikarką, wręcz emanuje spokojem. Jest rzeczowy, nikogo nie atakuje, o byłej kanclerz wyraża się z szacunkiem, bez drobnych złośliwości tak typowych wśród polityków. Autor książki odczytuje fragmenty pokazujące Merkel jako „kobietę ze wschodu, która zapuszczając się w męską dżunglę polityki musiała pożegnać swój wschodni kostium, czyli Ost-biografię”. Sfrustrowana Merkel, która czuła się nieraz pozbawiona części własnej historii życiowej ze względu na „pochodzenie” to nowość. Może w tym teatrze, przy tej dyskusji właśnie rodziła się legenda Merkel – wojowniczki z Ostów. Sama Merkel już w listopadzie przemówi głosem spisywanych od lat wspomnień. Ciekawe, czy Eckart Lohse dobrze oszacował jej frustrację. A co ze zmysłem politycznym? Z wyczuciem intencji rosyjskiego partnera w ewolucji „Wandel durch Handel”? Odpowiedź jaka pada najczęściej to: „niedoszacowanie”, czasem „błędne założenie”. Dobrze, że nie „błąd systemu”. Bo system się resetuje. A potem hula od nowa.

Spotkanie z Robertem Habeckiem i autorem książki dobiega końca. Ludzie podnoszą się z foteli pamietającym lata 20. XX w. To też urok tego miejsca. Ocalony mikrokosmos „Babylon Berlin”. Jeszcze tylko przystanek przed witryną tymczasowego muzeum Bauhausu. To po drugiej stronie ulicy. Kawiarki po dwieście euro i więcej, smukłe czajniki z nierdzewnej stali, pióra wieczne, kolorowa piłka plażowa. Wszystko najwyższej próby. Designerskie i nadające się na podwieczorek w eleganckim gronie. Nie tak wstrząsające jak wybieg dla jeleni w Buchenwaldzie czy SS-mańska kołyska projektu Franza Ehrlicha, ale z pewnym ciężarem gatunkowym.

Na koniec dnia zakupy w Rewe. Jesteśmy tu w kilka osób. Kiedy zastanawiamy się nad wyborem pieczywa na śniadanie, do regałów zbliża się trzech mężczyzn. Dwóch bardzo młodych i jeden w średnim wieku. Ten najstarszy ma amputowaną nogę i porusza się na wózku. Pozostali poruszają się o kulach i wygląda na to, że mają protezy nóg. To ukraińscy żołnierze zakwaterowani w ośrodku dla uchodźców po drugiej stronie supermarketu. Wyróżniają się wśród rodzin z Afryki i Azji, bo są ewidentnie poszkodowani i sami. W Berlinie dostają rehabilitację i protezy. Co potem? Nie wiadomo. Odprowadzamy tych ludzi wzrokiem. Coś ściska w gardle. Festyny, grille, fryzury Sahry Wagenknecht, traktat o trzewiku Goethego, baloniki AfD, teatralny luz Roberta Habecka, kawiarki Bauhausu, kankan chadeków wokół BSW i tyrady w obronie ściany ogniowej.  Tej nocy to wszystko gdzieś niknie. Są tylko oni. Mężczyźni z supermarketu. Cisi, bo przecież nie przyszli na wiec tylko po bułki za 30 eurocentów. Żywe dowody czyjegoś „niedoszacowania”.

[Olga Doleśniak-Harczuk jest stypendystką stypendium dziennikarskiego Fundacji Współpracy Polsko Niemieckiej. Artykuł powstawał od końca sierpnia do końca października 2024 roku]
 


 

POLECANE
[Nasz Reportaż] Niemcy: Jak Ost postawił na nogi West tylko u nas
[Nasz Reportaż] Niemcy: Jak Ost postawił na nogi West

Jeżynowa koalicja pod znakiem zapytania; Sahra Wagenknecht stawia zaporowe warunki w kwestiach polityki zagranicznej; SPD już nie wierzy w powodzenie negocjacji koalicyjnej a jednak w niedzielę, 27 października chadecy, socjaldemokraci i Sojusz Sahry Wagenknecht w Turyngii jeszcze raz zasiądzie do stołu negocjacyjnego. Takie nagłówki jeszcze w sobotę wieczór dawały niemieckie portale informacyjne.

Nowy komunikat IMGW. Oto co nas czeka z ostatniej chwili
Nowy komunikat IMGW. Oto co nas czeka

Jak informuje Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, Skandynawia oraz częściowo zachodnia i centralna Europa będzie pod wpływem niżów, w strefie oddziaływania towarzyszących im układów atmosferycznych. Na pozostałym obszarze kontynentu będą dominować wyże. Polska znajdzie się pod wpływem zatoki i chłodnego frontu atmosferycznego, związanych z niżem znad Morza Norweskiego. Pozostaniemy w powietrzu polarnym morskim, nieco chłodniejszym na zachodzie kraju.

Z bólem serca. Anna Lewandowska nie miała wyjścia z ostatniej chwili
"Z bólem serca". Anna Lewandowska nie miała wyjścia

Anna Lewandowska żona Roberta Lewandowskiego i jedna z najbardziej rozpoznawalnych trenerek fitnessu w Polsce, coraz chętniej dzieli się migawkami z życia swojej rodziny. Choć nadal chroni prywatność córek, zdarza się, że Klara i Laura pojawiają się na jej profilach w mediach społecznościowych. Niedawno w programie „Pytanie na śniadanie” Lewandowska zdradziła, że musiała zmierzyć się z pewnym wyzwaniem. 

Wybory parlamentarne w Gruzji. Podano wyniki exit poll z ostatniej chwili
Wybory parlamentarne w Gruzji. Podano wyniki exit poll

W Gruzji o godz. 20 (18 w Polsce) zakończyło się głosowanie w wyborach parlamentarnych, postrzegane przez wielu Gruzinów jako referendum na temat przyszłości ich kraju i wybór między Zachodem a zbliżeniem z Rosją. 

To nasz cel. Tusk ujawnił strategię na nadchodzące wybory z ostatniej chwili
"To nasz cel". Tusk ujawnił strategię na nadchodzące wybory

Premier Donald Tusk zaprezentował wspólną strategię Koalicji 15X na nadchodzące wybory prezydenckie. Jak wynika z jego wpisu jest ona oparta na trzech kluczowych fundamentach.

Biedroń wskazał potencjalnych kandydatów Lewicy na prezydenta z ostatniej chwili
Biedroń wskazał potencjalnych kandydatów Lewicy na prezydenta

Będziemy wybierali kandydata na prezydenta albo w formule prawyborów, albo decyzję ogłosimy na początku stycznia. Wybór będzie najprawdopodobniej pomiędzy minister Agnieszką Dziemianowicz-Bąk a wicemarszałkinią Magdaleną Biejat - powiedział w sobotę europoseł, lider Nowej Lewicy Robert Biedroń.

Gwiazdor M jak miłość padł ofiarą perfidnego oszustwa z ostatniej chwili
Gwiazdor "M jak miłość" padł ofiarą perfidnego oszustwa

Znany aktor Kacper Kuszewski, który przez wiele lat grał Marka Mostowiaka w popularnym serialu "M jak Miłość", padł ofiarą perfidnego oszustwa. Pomimo że aktor odszedł z serialu i zajął się nowymi projektami, jego popularność wciąż przyciąga uwagę, w tym niestety nieuczciwych osób. 

Nie żyje muzyk legendarnego zespołu z ostatniej chwili
Nie żyje muzyk legendarnego zespołu

W piątek rano w wieku 84 lat zmarł Phil Lesh, basista i współzałożyciel legendarnego amerykańskiego zespołu Grateful Dead. Informację o jego śmierci przekazano na oficjalnym profilu muzyka w mediach społecznościowych. Lesh „odszedł w spokoju, otoczony rodziną oraz pełen miłości” - napisano na jego Instagramie.

Jest nowy Prezes Związku Piłki Ręcznej w Polsce z ostatniej chwili
Jest nowy Prezes Związku Piłki Ręcznej w Polsce

Sławomir Szmal został wybrany na stanowisko prezesa Związku Piłki Ręcznej w Polsce (ZPRP) w trakcie Walnego Zgromadzenia Sprawozdawczo-Wyborczego, które zakończyło się w Warszawie. Otrzymał 57 głosów, a jego kontrkandydat Damian Drobik - 21.

Mariusz Błaszczak: Chcemy stworzyć Konstytucję Bezpieczeństwa Rzeczypospolitej z ostatniej chwili
Mariusz Błaszczak: Chcemy stworzyć Konstytucję Bezpieczeństwa Rzeczypospolitej

– Stworzenie Konstytucji Bezpieczeństwa Rzeczypospolitej, czyli żelaznych zasad obronności, które obowiązywałyby w Polsce bez względu, kto sprawuje władzę, jest naszym celem – powiedział były szef MON w rządzie PiS Mariusz Błaszczak w sobotę podczas I Kongresu Armia w Stalowej Woli.

REKLAMA

[Nasz Reportaż] Niemcy: Jak Ost postawił na nogi West

Jeżynowa koalicja pod znakiem zapytania; Sahra Wagenknecht stawia zaporowe warunki w kwestiach polityki zagranicznej; SPD już nie wierzy w powodzenie negocjacji koalicyjnej a jednak w niedzielę, 27 października chadecy, socjaldemokraci i Sojusz Sahry Wagenknecht w Turyngii jeszcze raz zasiądzie do stołu negocjacyjnego. Takie nagłówki jeszcze w sobotę wieczór dawały niemieckie portale informacyjne.
Finisz kampanii wyborczej Afd w Brandenburgii nad Hawelą [Nasz Reportaż] Niemcy: Jak Ost postawił na nogi West
Finisz kampanii wyborczej Afd w Brandenburgii nad Hawelą / Olga Doleśniak-Harczuk

Wiadomość ma krótki żywot. Kto jeszcze się zastanawia czy po wrześniowych wyborach w trzech landach wschodnich Niemiec landtagi Brandenburgii, Saksonii i Turyngii znalazły receptę na powyborczy impas? W Saksonii i Turyngii rozmowy jeszcze trwają a Wagenknecht nie szczędzi chadekom i socjaldemokratom przykrości. W Brandenburgii do utworzenia stabilnego rządu wystarczą siły BSW i SPD a rozmowy koalicyjne podobno idą całkiem sprawnie. Jak to się stało, że postmarksistka Sahra Wagenknecht rozdaje karty „starym partiom”? I dlaczego wschód Niemiec tłumnie poparł AfD i BSW? Oto na poły publicystyczna kronika wypadków wyborczych. 

 

Berlin – Drezno 

Godzinę i pięćdziesiąt minut– tyle pociąg relacji Eurocity Berlin-Praga potrzebuje by ze stolicy Niemiec dotrzeć do Drezna. Pierwsze pół godziny mija w saunie. Na zewnątrz 31 stopni Celsjusza, w wagonie numer 255 ok. 40. Część podróżnych zajmuje wolne miejsca po sąsiedzku, gdzie klimatyzacja działa. Na następnej stacji prawowici posiadacze miejscówek ich stamtąd wyproszą, ale kto nie ryzykuje ten mdleje.  „Jak jest ciepło to w pomieszczeniach też jest ciepło zanim zrobi się chłodno” – odpowiada na skargi czerwonego z gorąca seniora konduktor.  Pracownik kolei jest niczym wycięty z Barei. Z dalekiego PRL-u dobiega kultowe: „Jak jest zima, to musi być zimno!” tylko à rebours i w języku Goethego. Kiedy temperatura spada atmosfera w przedziale staje się weselsza. Radość ocalonych z piekarnika. Za godzinę z hakiem będziemy w stolicy Saksonii.

[Drezno, rekolekcje pod gołym niebem. Fot. Olga Doleśniak-Harczuk]

 

Od swastyki po rakietę

Od strony Wienerplatz równolegle do torów tramwajowych w te i z powrotem kursuje mężczyzna na rowerze z przyczepką i przytroczonym megafonem. „Za dwa dni Saksonia wybierze nowy landtag. AfD musi wygrać! To my jesteśmy narodem!”.

Plakaty wyborcze wiszą na latarniach kaskadowo, jeden nad drugim. Ten z szefem resortu finansów, Christianem Lindnerem zachęca do głosowania na „Spitzenkandydata” FDP, Roberta Malorny’ego. Po dekadzie nieobecności liberałów w saksońskim landtagu kandydat na fali autorskiej „Misji Malorny’ego” chce odnowy liberalnego ducha. FDP w ostatnich sondażach przedwyborczych w Saksonii mogła liczyć w porywach na 1 procent poparcia. Lindner przewodzący partii o 4-procentowym poparciu w skali całego kraju miał ten trend odwrócić i wspomóc lokalne struktury. Misja Malorny’ego to zatem Mission Impossible. 

Kolejny plakat (tym razem dzieło satyrycznej Die Partei) przedstawia Michaela Kretschmera, chadeckiego premiera Saksonii. Polityk wisi na krzyżu. Nie, nie na krzyżu. Na drewnianej swastyce. Ciało premiera spętał wąż, na skroniach domalowano mu wieniec laurowy, biodra obwiązano przepaską w barwach Saksonii. Nie, to nie wąż. Autorzy tej satyry mieli na myśli mniej subtelną narrację. Nieistotne. Po prawej stronie odwzorowano zafrasowane oblicza Helmuta Kohla, Angeli Merkel i Friedricha Merza, po lewej – złowieszczo niczym w horrorze klasy C roześmianych liderów AfD: Alice Weidel i Tino Chruppali, a nieco wyżej twarz Adolfa Hitlera. Koncepcja umęczonego Kretschmera wzbudziła niesmak ponad podziałami. Prokuratura generalna wzięła pod lupę plakat i to, czy Die Partei nie naruszyła prawa eksponując symbol narodowo-socjalistyczny. Pełnomocnik SPD ds. religijnych wyraził oburzenie a jeden z bardziej medialnych prawników zwrócił uwagę, że to wcale nie swastyka, a raczej to czym do niej „przywiązano” Kretschmera, może budzić wątpliwości natury prawno-karnej. Koniec końców takie plakaty w Saksonii wisiały na przemian z innym plakatem Die Partei ograniczonym skromnie do hasła: „ojczyzna jest tam, gdzie się człowiek wiesza”.

Sahra Wagenknecht obserwuje drezdeński deptak z dyskretnym uśmiechem. Na plakacie widać szefową BSW i nieco dwuznaczne: „Sahra kommt!”. Kilka latarni dalej ze swojego banera posępnie zerka Hans -Georg Maassen, były szef niemieckiego kontrwywiadu, który przed laty zadarł z Angelą Merkel a teraz wystartował ze swoją odszczepieńczą od CDU „Werteunion”. Nad Maassenem plakat AfD z postulatem rozliczenia rządu federalnego z jego koronapolityki. Tymczasem złota rakieta z impetem przebija kulę ziemską. To już galaktyka partii Linke. W tej galaktyce ludzie wybierają partię, która ich straszy kapitalizmem za pomocą rakiet przeszywających globusy. W konkurencji na najciekawszy plakat wygrywa ten pomysłu niszowego „Bündnis Deutschland”. Damskie nogi obute w szpilki. Do szpilek czerwone podkolanówki.  Na jednej napis „Linke”, na drugiej „BSW” plus hasło głoszące w wolnym tłumaczeniu, że „Tak czy siak Marks to partactwo”.

 

Mój Bóg żyje

8 października 1989 r. w Dreźnie spontanicznie powstaje „Grupa 20”. Tego dnia po raz pierwszy udało się nawiązać pokojowy dialog między demonstrantami a przedstawicielami NRD-owskiej machiny politycznej. Pamięć o pokojowym dialogu i jego następstwach wdrukowano w bruk ulicy Praskiej biegnącej od Dworca Głównego do Starego Miasta. 

Dwa dni przed wyborami do landtagu główny deptak miejski, mniej więcej na wysokości fontanny z dmuchawcami zamienił się w scenę spontanicznych rekolekcji. Kilkadziesiąt osób unosi w górę ręce, klęczy i śpiewa za zespołem muzycznym „Worship Moments”: 

„Inni bogowie to gusła, nie słyszą, nie widzą. Mój Bóg żyje i ma na imię Jeszua”. Atmosfera chrześcijańskiego festiwalu udziela się przechodniom. Ludzie przystają zaciekawieni, dają się ponieść. Mężczyzna w ciężkich butach i czarnych bojówkach na szelki wyglądem bardziej przypomina frontmana Rammsteina niż stereotypowego fana muzyki chrześcijańskiej. Drezdeński Lindemann unosi ręce do nieba, powtarza słowa pieśni. Wszystko dzieje się gdzieś między plakatem z ukrzyżowanym na swastyce premierem Saksonii a giocondowym uśmiechem Sahry Wagenknecht. Jutro o tej porze deptak będzie prawie pusty. Przejedzie nim na deskorolce młody, na oko 20-letni chłopak bez nóg. Będzie prosił o wsparcie. „Niemcy to takie państwo, gdzie imigrant dostaje wszystko, a kaleki Niemiec musi żebrać” burknie ktoś pod nosem. Jest piątek, 30 sierpnia. Pojutrze wybory.

 

Ołtarzyk Nawalnego

Kiedy w 1234 roku do Drezna przywieziono drzazgę z krzyża Pańskiego postawiony pod koniec XI wieku kościół świętego Mikołaja przemianowano na Kościół Świętego Krzyża. Po reformacji świątynia stała się głównym ewangelickim kościołem miasta. Mury ostały się bombardowaniu w 1945 r., ale charakter wnętrza i tak uległ przeobrażeniu w latach powojennych. „Godność ludzka. Miłość bliźniego. Solidarność. Wybory dla wszystkich z sercem i głową” – głosi baner zawieszony na murach świątyni na przełomie późnego lata i wczesnej jesieni 2024 roku. To widoczny znak ekumenicznej inicjatywy Kościoła Ewangelickiego i Katolickiego w Niemczech na czas roku wyborczego. I nie ogranicza się ona bynajmniej do banerów i ulotek. 36-stronicowa analiza programów sześciu najbardziej liczących się w bieżącym wyścigu partii skupia się na ich „chrześcijaństwie”. I tak, AfD dobrze z perspektywy chrześcijańskiej nauki społecznej wypada jako obrońca rodziny i poszanowania życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci, ale już gorzej na odcinku podejścia do imigrantów. Poza tym AfD w Saksonii ma w swoim programie becikowe w wysokości 5 tys. euro, ale tylko dla niemieckich par, które co najmniej od dekady mieszkają w Niemczech i mogą się pochwalić udokumentowanym dyplomami wykształceniem. Zieloni, SPD i Linke z kolei spełniają warunek chrześcijańskiego podejścia do przybyszów, ale są za aborcją i podważają tradycyjne role społeczne i rodzinne. Analiza nie daje jasnych odpowiedzi, każdy wyborca, któremu leży na sercu głosowanie na partię najbliższą wartości chrześcijańskich musi sam zdecydować. 

Między bramą kościoła Świętego Krzyża i pomnikiem na cześć XXI-wiecznego kompozytora i kantora Juliusza Ottona, stoi obelisk upamiętniający pokojowe protesty drezdeńskich chrześcijan z 1982 r. nazywany w nawiązaniu do starotestamentowej Księgi Michaesza pomnikiem „miecze na lemiesze”. Na kamiennych blokach stoją w ramkach zdjęcia Aleksieja Nawalnego, odręcznie napisane wyrazy solidarności ze zmarłym w kolonii karnej rosyjskim opozycjonistą, kwiaty i znicze. „Nie mogliśmy cię uratować, ale inni są dziś wolni” – skreślił ktoś na białej kartce. Takich ołtarzyków widzieliśmy jeszcze kilka.

 

Niedokończone Niemcy

Barokowy Kościół Mariacki na Neumarkt też włącza się w wybory. Tu przekaz jest bardziej wyrazisty niż ten ze Świętego Krzyża: „Za demokracją, przeciwko prawicowemu populizmowi” – czytamy na banerze widocznym od strony rynku, gdzie ustawiono letnią scenę koncertową. O zmierzchu rozpocznie się tu koncert Młodych Filharmoników Berlińskich a już po wyborach, na 5 września w podziemiach świątyni zaplanowano spotkanie z profesorem Steffenem Mauem, autorem głośnej w tych kampanijnych tygodniach książki „Nierówno zjednoczeni: Dlaczego Wschód pozostaje inny”. Autor książki jest zdania, że wschodnie landy w 35 lat po upadku muru być może potrzebują alternatywnych form demokracji. Niemieckie zjednoczenie z całym bagażem frustracji, sporów, poczucia wciąż istniejącego podziału na Niemcy A i B wydaje się czymś niedokończonym.

Kilka kroków od kościoła nad portalem Akademii Sztuk Pięknych wisi baner informujący, że „AfD w Saksonii uznano za skrajnie prawicowe”. Napis nawiązuje do sklasyfikowania AfD przez landowy kontrwywiad jako ekstremalnie przesuniętej na prawo. Przyszli artyści przykryli napisem tęczę, która i tak wychodzi po bokach. Całości dopełnia flaga Ukrainy. 

Drezno o zmierzchu to plątanina rozświetlonych ulic i rynków, z turystami zapełniającymi wprost każdy skrawek. Most Karola zapadnie się dopiero za kilkanaście dni wywołując temat potrzeby ogłoszenia kolejnej „Zeitenwende”, tym razem w budownictwie. Na razie wszystko stoi (lub wisi) na swoim miejscu. W sklepie czekoladowym ze słynnymi Halloren Kugeln można szybko zrobić ostatnie przed zamknięciem zakupy. Najstarsza niemiecka fabryka czekolady świętująca w tym roku swoje 220 urodziny jest dumą wschodnich landów. Wyjechać stąd bez hallorowych pralinek to jak wrócić z Warszawy bez bombonierki z pomnikiem Chopina wytłuczonym w metalowym pudełku Wedla. Zresztą trzeba przyznać, że Halloren Kugeln we wszelkich wariantach smakowych biją ceną i jakością większość napakowanych konserwantami słodyczy landów zachodnich. Bitwa na czekoladę to taki podrozdział animozji Ost-West. W Berlinie kulki można kupić w tzw. „DDR-owskich sklepach z Ostalgią”, w Dreźnie czy w Lipsku praktycznie wszędzie.

 „Bo widzisz, gdyby oni nie mieli paliwa, to by nie rośli…- tłumaczy tymczasem swojej towarzyszce pan w średnim wieku. Czyli ludzie rozmawiają o wyborach. W słynącej z tradycyjnej saksońskiej kuchni karczmie Kutscherschänke zajęte wszystkie stoliki na tarasie i pod nim. Ćwiartka kaczki z kluskami, kiełbaski, obsmażane talarki ziemniaczane, sandacz na ziemniaczanej chmurce…kuchnia saksońska nie należy do lekkostrawnych. Dziś można więcej. Spod podświetlonego teraz na amarantowo Kościoła Mariackiego dochodzi już muzyka, ogrodzony teren koncertowy z biletowaną widownią to jedno, a tłumy korzystające z Classic Open Air za darmo, to drugie. Dla tamtych krzesełka, pakiet VIP z lampką szampana i after party, dla reszty miejsca stojące i kiełbaski w bułce z porozstawianych jedna przy drugiej na rynku budek. Miasto, w którym180 lat temu mieszkał Wagner wsłuchuje się dziś w koncert skrzypcowy Czajkowskiego. Gra honorowy gość gali symfonicznej, Dmytro Udovychenko. Czajkowski do kiełbaski, nie do kotleta. 

 

Trzewik Goethego

Rok 1810 był dla Johanna Wolfganga Goethego przykry. To tego roku zamówione u drezdeńskiego szewca buty okazały się zbyt ciasne i piły wieszcza okrutnie. Notka o przykrości, jaka spotkała Goethego znalazła się nawet w zapiskach małżonki Schillera więc wieszcz musiał się nieskrepowanie uskarżać na obolałe stopy. Poza incydentem obuwniczym, Goethe Drezno lubił i często odwiedzał by potem wrócić do swojego Weimaru i z nową energią rzucać się w wir pracy na książęcym dworze i do pisania. Goethe podróżował swoim czarnym powozem, zachowanym do dziś i wystawionym w muzeum-domu przy Frauenplan. I pewnie podróżowało mu się względnie wygodnie. A.D. 2024 podróż z Drezna do Weimaru zajmuje do 3,5 godzin, tania opcja to pociąg regionalny z przesiadką w Lipsku. 31 sierpnia pociąg zabiera pasażerów z Weimaru z 20-minutowym opóźnieniem, następny w Lipsku czeka co prawda, ale podróżni biegną na złamanie karku przez kilka peronów, aby szczęśliwie załapać się na wypełniony po brzegi regional. Jeżeli Goethe tak cierpiał z powodu ciasnego trzewika, to pewnie podróż w puszcze sardynek zajęłaby w pamiętniku pani Schillerowej osobną stronę. Pasażerowie siedzą w kucki na miejscu dla bagaży, tłoczą się w przedsionkach z wózkami dziecięcymi. Jest gorąco i głośno. Podróż upływa na lekturze specjalnego wydania Sächsiche Zeitung. Można się z niego dowiedzieć, że w Wenecji miał premierę film dokumentalny o Leni Riefenstahl i że „Riefenstahl w nagraniu z 1993 r. szczerzyła się do kamery podrygując w takt muzyki marszowej” i że „to są sceny przyprawiające o ciarki na plecach”. Na jedynce wydrukowano felieton redaktor naczelnej gazety, Annette Binninger, okolicznościowy, wyborczy i niepozbawiony nutki frustracji typowej dla nastrojów w Ostach. „Od dawna mówi się już o niesterowalnym Wschodzie. Jakby zbliżał się koniec świata. Zdarzają się niewybredne komentarze na temat +Wyborów w Ostach+, które +wszystko mają zmienić+. To teraz taka uwaga na marginesie: Gdyby wybory odbywały się w Hesji, czy w Bawarii, czy ktoś mówiłby o +wyborach na Zachodzie+” – pyta retorycznie Binninger. Póki co miasto Goethego już za rogiem. Trzeba wysiadać.

 

Nigdy więcej!

Weimar świętuje. W sobotni wieczór mieszkańcy bawią na już 34. z rzędu święcie wina przed domem Goethego na Frauenplan. Okazją do świętowania są co roku urodziny gospodarza domu, w tym roku już 275. W odróżnieniu od Open Air w Dreźnie, tu sprawy mają się bardziej swojsko. Żadnych sektorów VIP, żadnej orkiestry symfonicznej. Na Frauenplan królują budki z frytkami i turyngeńskimi kiełbaskami z rusztu podawanymi w bułce. Trzech Niemców stoi za prowizoryczną ladą i rusztem. Jeden podchodzi i z tajemniczym uśmiechem pyta: „ile?”. Po czym wręcza bułkę. Drugi kasuje za zamówienie. Trzeci to mistrz kiełbasianej ceremonii. To on obraca na ruszcie Thüringery. Najlepsze do tej pory na trasie.

Ze sceny przygrywa zespół D’Müllers, covery amerykańskich hitów lat 90-tych, atmosfera festynu. Z plakatów patrzy na to wszystko kandydat Maassen. Jakby zafrasowany. Uliczkę dalej w Domu Cranacha o 21.00. rozpocznie się kameralny spektakl „Goethe i kobiety”. Za 35 euro można usiąść przy okrągłym stoliku z lampką wina i poczuć się jak w dawnym Weimarze. Zmęczony kobietami, które nie dają mu pracować i wciąż mnożą nowe problemy sędziwy Goethe próbuje dokończyć Fausta. A to kucharka zawraca głowę nowym menu, a to małżonka w szampańskim jak zwykle nastroju wpada poplotkować o Pani von Stein, która „nawet jej nie wpuściła za próg”, a to aktorka z teatru Goethego dopomina się o lepsze role i większą gażę. Na salce około 25 osób. Atmosfera ekskluzywności. Po spektaklu wraca festyn na Frauenplan. Jutro większość tych ludzi pójdzie zagłosować.

W witrynie najstarszej księgarni Niemiec, Hoffman ’s Buchhandlung przy Schillerstrasse 9 (istnieje od ponad 300 lat a do jej klienteli należał m.in. Goethe i księżna Anna – Amalia) niebiesko-biały baner z gwiazdą Dawida i hasłem: „Nie wieder ist jetzt!” (pl. „Nigdy więcej jest teraz!”). Na banerze nie ma słowa o słoniu w pokoju, czyli AfD, bo to pod adresem polityków Alternatywy powieszono to hasło. W Turyngii uważanej za matecznik najbardziej radykalnego skrzydła AfD pod batutą Björna Höckego, powtarzanie „nigdy więcej!” weszło w krew wszystkim przeciwnikom „alternatywnych”. Po wyborach do landtagu w 2019 r. głosami AfD, CDU i FDP wybrano premiera, Thomasa Kemmericha z FDP. Dla chadeków ta wolta zakończyła się dywanikiem u Merkel, Christian Lindner (FDP) o mało nie stracił politycznej głowy, wszyscy i wszędzie publikowali archiwalną fotografię Hitlera ściskającego dłoń prezydentowi Republiki Weimarskiej i III Rzeszy Paulowi von Hindenburgowi. Ostatecznie Thomas Kemmerich został zmuszony do rezygnacji z premierostwa, na stołek premiera ponownie wskoczył Bodo Ramelow z Linke i przez kilka następnych lat w bólach kierował mniejszościowym rządem. W bólach, bo zdarzało się, że FDP, CDU i AfD razem go przegłosowały, tak było chociażby w przypadku obniżenia podatku za zakup nieruchomości i gruntu. Tylko już wtedy nie było Mutti Merkel wzywającej na dywanik. I nikt nie oberwał za cichy sojusz z AfD.

 

Lale na bruk

Przy Teichgasse 6, gdzie dziś króluje kuchnia wietnamska w 1938 był pewien dom, a na parterze sklep z zabawkami i materiałami piśmienniczymi Hedwig Hetemann. Dzieci weimarskie nazywały jej sklep „rajem” a samą Hedwig „lalkarką” bo wystarczyło, że poprawiła gumkę przy nóżkach popsutej Grete czy Hilde by znowu wszystko było ruchome jak trzeba. 10 listopada 1938 r. SS-mani zbili witrynę sklepu, zabawki rozsypały się przed sklepem.  Hetemann stała sama na ulicy, poniewierana. Nikt się za nią nie ujął. Cztery lata później 76-letnią ratowniczkę weimarskich lalek deportowano do getta Theresienstadt. Niespełna sześć miesięcy później zmarła. Takimi historiami jest pisana kronika Weimaru lat 30.i 40, XX wieku. Takie opowieści wychodzą spod politycznego pudru za każdym razem, gdy Björn Höcke jest witany przez swoich zwolenników niczym gwiazda rocka. Jedni powiedzą, że sprowadzanie demokratycznie wybranej partii w XXI wieku do poziomu…innej demokratycznie wybranej partii z XX w. to mało subtelny zabieg, typowa redukcja ad Hitlerum. Coś, co zamyka dyskusję na siedem spustów. Niemcy by powiedzieli, że jest to sięganie po „Nazi-Keule”, nazistowską maczugę, którą można zmiażdżyć każdy dowolny element nie mieszczący się w standardach liberalno-lewicowych. I owszem, niemiecka polityka i media chętnie z tego przywileju i tej możliwości korzystają. Debata o delegalizacji AfD jest tego najnowszym przykładem. Z drugiej strony – przyrównywanie zbrodni III Rzeszy do „ptasiego kleksa”, czyli jakiegoś brzydkiego i krótkotrwałego zaledwie incydentu w historii Niemiec przez Aleksandra Gaulanda, jakby nie było honorowego przewodniczącego partii, nie schodzi z ust publicystów i zwolenników zakazu dla AfD. I tak to się będzie kręcić. 31 sierpnia 2024 r., w przeddzień wyborów do landtagu Turyngii sondażowe notowania AfD wynosiły 30 procent. To ta grupa jest wraz z Afd adresatem „Nie wieder!”. O tym jednak jakby ciszej.

 

Do urn!

Około godziny 13 z lokalu wyborczego nieopodal Biblioteki Księżnej Anny-Amalii wręcz wylewa się kolejka głosujących. W ogonku stoją wsparci na balkonikach starsi ludzie jest też sporo młodych. Weimar głosuje. Tego dnia frekwencja w całej Turyngii wyniesie ponad 73 proc. Najlepszy wynik od dwóch dekad.
W Domu Schillera, czyli miejscu, gdzie najlepszy przyjaciel Goethego spędził kilkadziesiąt lat swojego życia zgromadzono tymczasowo część eksponatów z wystawy „Bauhaus a narodowy socjalizm”. Przed wejściem do muzeum ustawiono kopię bramy obozu koncentracyjnego Buchenwald. Napis „Jedem das Seine” (Każdemu, co mu się należy) został zaprojektowany przez Franza Ehrlicha, politycznego więźnia obozu i jednocześnie adepta szkoły artystycznej Bauhausu. Dwoje niemieckich turystów patrzy na bramę, na napis, na siebie. Kobieta, na oko trzydziestokilkuletnia pyta swojego towarzysza: „ale o co w tym chodzi?”. On zaś odpowiada, że nie wie. Pracownik muzeum informuje, że mamy tu do czynienia z „Sonderausstellung” czyli ekspozycją czasową i wskazuje kierunek zwiedzania. Bileter spotkany kilka metrów dalej zapytany, czy „Sonderaustellung” zajmuje jedno, czy dwa piętra ścisza głos i wyjaśnia, że ze względu na skojarzenia przedrostka sonder- z narodowym socjalizmem i, takimi słowami jak chociażby „Sonderkommando” on jest bardzo na to wyczulony i „nie użyłby nigdy słowa Sonderaustellung, ale inni używają i im to nie przeszkadza”. Piętro wyżej stoi kolejny pracownik muzeum, który zapraszającym gestem wskazuje schody i zaprasza na „dalszą część …Sonderaustellung”. 
Na wystawie zgromadzono plakaty, rzeźby, obrazy, dokumenty, meble, przedmioty codziennego użytku. Największe wrażenie robi jednak plan zoo dla obozu Buchenwald z wyodrębnionym wybiegiem dla jeleni i skalnym wybiegiem dla niedźwiedzi oraz drewniana kołyska z emblematem SS. To znowu dzieła Franza Ehrlicha, bauhausowego speca od reklamy, który za publikowanie w komunistycznym piśmie został osadzony w Buchenwaldzie. Ehrich pracował przymusowo w obozowym zakładzie stolarskim, gdzie projektował meble w stylu „Heimatschutzu” dla komendanta obozu Karla Otta Kocha i jego małżonki Ilse. W 1939 r. Ehricha zwolniono z obozu i zatrudniono jako pracownika cywilnego w biurze projektowym centrali SS Berlin-Lichtefelde, tam, gdzie planowano również budowę obozów śmierci. 

Ciekawa jest też historia Alice Glaser, studentki Bauhausu w Dessau, która w 1942 r. zmarła w mińskim getcie. Jej „ptasi kwartet” czyli cztery akwarelowe obrazki ptaków składających się na popularną kiedyś grę dla dzieci został wypożyczony organizatorom wystawy przez córkę Glaser. Ona przeżyła, bo matka tuż przed deportacją zdołała ją wysłać do Ameryki Południowej. Ptasi kwartet to jedyna pamiątka, jaka została ocalonej po zmarłej matce. Wśród eksponatów znalazły się też wątki polskie jak chociażby plakat do propagandowego filmu „Chrzest ogniowy” gloryfikującego Blitzkrieg i niemieckie naloty na Polskę. Autorem plakatu był Peter Pawas, student Bauhausu.

[Kopia bramy obozu Buchenwald. Fot. Olga Doleśniak-Harczuk]

 

Erfurt

Podróż z Weimaru do Erfurtu to pestka. W kwadrans z klasycystycznego Weimaru człowiek się przenosi na dworzec główny stolicy Turyngii. I znowu zgiełk wielkiego miasta. Już wiadomo, że AfD na swój wieczór wyborczy nie wpuści żadnych dziennikarzy, na nic były negocjacje i wyrok sądu krajowego w Erfurcie. AfD nie życzy sobie obecności mediów i zamyka wrota karczmy Hopfenberg. A jednak zakaz nie obejmuje wszystkich. W imprezie mogą wziąć udział redaktorzy magazynu „Sezession” i „Compact”. Reszta może relacjonować spod lokalu.

 

Półtora miesiąca po wyborach, 16 października decyzją sądu krajowego w Erfurcie AfD będzie musiało zapłacić za niewpuszczenie dziennikarzy karę grzywny w kwocie 5 tys. euro. Można sobie wyobrazić pobłażliwy uśmieszek Björna Höckego na wieść o tym wyroku. Kilka miesięcy wcześniej sąd w Halle nałożył na szefa struktur AfD w Turyngii karę za używanie nazistowskich symboli, ponad dwa i pół raza wyższą niż kara za wykluczenie dziennikarzy z wieczoru wyborczego. Wtedy AfD zorganizowała zrzutkę na opłacenie kary. Tym razem pewnie będzie podobnie.

Trudno. Björn się obraził, ale jest jeszcze Sahra. Jednocześnie stała i wschodząca gwiazda niemieckiej polityki. 

 

To Sahra zdecyduje

Niewielka salka na piętrze, darmowe piwo, nawet dobre, gorący catering raczej przeciętny, zresztą niedostępny dla przedstawicieli mediów. Dziennikarzy, przede wszystkim niemieckich, ale i zagranicznych jest sporo. Za to z Polski nikogo nie spotykamy. Czyżby wejście z przytupem nowej partii na scenę polityczną naszych sąsiadów nie wzbudzało nad Wisłą zainteresowania? Brak ciekawości i wynikający z niego problem polskiej polityki wobec Niemiec. Cóż, polskich telewizji brak, ale wielkie media są wszędzie takie same. Młoda reporterka jednej z wiodących niemieckich stacji ma minę równie niechętną i pełną wyższości jak ludzie z pewnych stacji komercyjnych na konwencjach Pis-u.

O Sahrze Wagenknecht, która za chwilę wejdzie witana z entuzjazmem przez zgromadzonych, wiadomo prawie wszystko – poza oczywiście realnymi granicami jej politycznych ambicji i możliwości. Za to o jej szybko skleconej lewicowo-postkomunistyczno-narodowej partii prawie nic. Z zainteresowaniem przyglądamy się przybyłym na konwencję – kolorowe garnitury, fryzury na „NRD-owskiego piłkarza”, styl niektórych panów ewidentnie z lat 90-tych. Panie aktywistki elegancko choć bez tego konsekwentnego w doborze środków szyku liderki. Niektóre typy ludzki zadziwiają – wśród tłumu przewijają się młode dziewczyny w cekinowych mini niczym partnerki mołdawskich oligarchów. To wszystko jednak zewnętrzny koloryt – ludzie są życzliwi, chętnie podejmują rozmowy z dziennikarzami, nie ma poczucia jakbyśmy znaleźli się na zlocie strasznych populistów, którzy za moment rozwalą system. Nastrój przypomina raczej jakieś polityczne spotkanie w średniej wielkości miasteczku w Polsce.  

Pierwsze, sondażowe wyniki. Już wiadomo, że BSW jest w Turyngii trzecią siłą, że zepchnęło do defensywy Die Linke, wyprzedziło SPD i Zielonych i że będzie kluczowym graczem przy tworzeniu ewentualnych koalicji, jeśli „zapora ogniowa” wobec AfD ma być skuteczna. Sahra Wagnenknecht, ubrana jak zawsze w swoim stylu a la „lewicowy Biedermeier” (tym razem jest to dwuczęściowy śliwkowy kostium, czarne sandały typu „comfy”, warkocz upięty z tyłu głowy) przemawia jako trzecia po miejscowych „Spitzen-kandydatach” – Katja Wolf to była burmistrz Eisenach z Die Linke, Steffen Schutz – przedsiębiorca z Erfurtu. Oboje odnieśli sukces, ale każdy wie, że motorem partii jest Ona. Albo ktoś, kto ją wymyślił. Wykorzystała koniunkturę na nieuwikłaną w grzechy „starych” partii alternatywę wobec Alternatywy, umiejętnie nawiązywała do obaw przed kryzysem, niechęci wobec migrantów, wreszcie – otwarcie i sprawnie zagospodarowała strach przed wojną. I o tym też było jej wystąpienie na wieczorze wyborczym. „Te wybory to znak dla koalicji rządowej w Bundestagu”, mówiła. Wyborcy dali jasny sygnał – żadnych więcej amerykańskich rakiet w Niemczech, żadnej pomocy wojskowej dla Ukrainy. A pan kanclerz zamiast „mieszać Niemcy do wojny” niech się lepiej zaangażuje w negocjacje pokojowe. Teraz i zaraz, i już – bo tego oczekuje niemiecki wyborca. Nie tylko w Saksonii i Turyngii - i ambitna Sahra dobrze o tym wie. To wezwanie nie było tak naprawdę skierowane do obecnego kanclerza, tylko do następnego, zapewne chadeckiego. Nie ma wątpliwości, że liderka BSW liczy w roku 2025 na powtórkę sukcesu ze wschodnich landów na poziomie federalnym i na to, że również tam partia jej imienia stanie się niezbędnym składnikiem układanki. Ciekawe czy Friedrich Merz czytał już nowe – z 2023 roku – wydanie książki małżonka Wagenknecht, byłego gwiazdora SPD Oskara Lafontaine pod zgrabnym tytułem „Ami, it's time to go: Plädoyer für die Selbstbehauptung Europas”? Aha, ci „Ami” to oczywiście Amerykanie, którzy powinni odejść, żeby Europa „odzyskała samoświadomość”. Bardzo ciekawa lektura. Zdaje się, że marzenia swojego męża o Europie bez mentorów zza Oceanu podziela również Sahra. Tylko kto przyjdzie na ich miejsce? O tym w Turyngii nie mówiono.

[Liderka BSW Sahra Wagenknecht podczas wieczoru wyborczego w Erfurcie 1.09.2024. Fot. Olga Doleśniak-Harczuk]

 

Z widokiem na katedrę

Po przemówieniach można wyjść na szeroki taras, z którego widać część kompleksu budowli na Wzgórzu Katedralnym z dominującym nad uliczkami Erfurtu wysokim prezbiterium katedry. Majestatyczna cisza gotyckich brył katedry Najświętszej Marii Panny i sąsiadującego z nią kościoła Świętego Sewera kontrastują z daremnym zgiełkiem współczesnej polityki. Dzieje tego miejsca sięgają czasów anglosaskiego apostoła Niemiec, świętego Bonifacego. Sam Erfurt, przez stulecia związany z potężnym arcybiskupstwem w Moguncji był ważnym miejscem na religijnej mapie Niemiec. To tutaj działał jeden z największych mistyków średniowiecznej Europy, Mistrz Eckhart. To także w tym mieście w pierwszych latach XVI stulecia szukał Boga mnich z klasztoru Augustianów Marcin Luter – zanim jeszcze swoim gwałtownym i żarliwym sprzeciwem wobec zeświecczenia Kościoła nie zakończył istnienia ostatniej udanej formuły zjednoczonej Europy, czyli średniowiecznej Christianitas. Obecna katedra, która do roli siedziby samodzielnego biskupstwa powróciła w roku 1994 decyzją świętego Jana Pawła II ma dziś formę gotyckiej bazyliki z elementami romańskimi. Trudno wymieniać wszystkie bogactwa jej wnętrza. Szybka wizyta po zakończeniu wyborczego wieczoru pozwala spojrzeć na szczęśliwie zachowane witraże, wyjątkowe stalle czy xv-wieczny tryptyk Marii z Jednorożcem, rzeźbę Grobu Pańskiego czy Ukrzyżowanie z pracowni Cranacha. Barok dołożył wijący się ku niebu ołtarz a XX wiek wspaniałe organy. Zdania powyżej nie są żadnym przewodnikiem po bogactwie tej niebywałej budowli. To jedynie krótki zapis jakie skarby europejskiej duchowości można znaleźć na mało dziś raczej religijnym niemieckim wschodzie.

[Ołtarz Katedry Erfurckiej. Fot. Olga Doleśniak-Harczuk]

 

Kac

32,8 proc. głosów oddanych na AfD w Turyngii i 30,6 proc. w Saksonii daje do myślenia. W tym pierwszym przypadku Alternatywni zwyciężyli, w drugim są o włos za chadekami. Sahra Wagenknecht ze swoim sojuszem staje się „Königsmacherin”, to ona zdecyduje o kształcie przyszłych landowych konstelacji rządowych. Zieloni wypadli z landtagu Turyngii, Bodo Ramelow żegna się ze swoim mniejszościowym rządem, zjedzona przez partię Wagenknecht Linke liże rany. FDP też nie zachwyciła wyborców, na nic się zdała „Misja Malorny’ego”, liberałowie nie zdobyli ani jednego mandatu. Socjaldemokraci jakoś się trzymają, ale co to za „trzymanie”, kiedy partia kanclerska dostaje po głowie od dopiero co kształtującej się hybrydy Wagenknecht? 
W politycznych tok-szołach wraca zdarta płyta z pytaniem: „dlaczego?”. Wschód Niemiec po raz kolejny jest czarną owcą. Prorosyjską, antykapitalistyczną, lubującą się w neonazistowskiej lub postmarksistowskiej retoryce. Wszystkie książki napisane w ostatnich kilkunastu miesiącach w duchu utwardzającego się podziału na Niemcy A i B wracają na gazetowe szpalty. Wykłady, spotkania, dyskusje. Dlaczego Zachód nie potrafił przez trzy dekady od transformacji zarazić swoją mentalnością sierot po NRD? Jak to jest, że ludzie, którzy na własnej skórze poczuli podeszwę sowieckiego buta głosują na partie sympatyzujące z Kremlem? Jak wychować krnąbrnych „Ossis” by w końcu zeszli z drogi pisanej cyrylicą etc. O odpowiedź, a przynajmniej próbę odpowiedzi prosimy autorów dwóch poczytnych, a nawet bestsellerowych książek. Prof. Dirk Oschmann, literaturoznawca Uniwersytetu w Lipsku, autor przełożonej również na język polski (Instytut Zachodni) książki „Jak niemiecki Zachód wymyślił swój Wschód” (Ullstein Verlag) od roku tłumaczy źródło podziałów. Sam pochodzi ze wschodu, ale podkreśla, że należy do tych szczęśliwców, którym udało się w warunkach zjednoczenia prowadzić życie, jakie nie byłoby możliwe bez upadku muru. Oschmann rozumie jednak frustrację Niemców wschodnich i zamiast stawiać ich kolektywnie pod pręgierzem, wskazuje na zachodnioniemiecką arogancję i poczucie wyższości względem „mniej cywilizowanego i odchylonego od normy Wschodu”.

Poczucia wyższości, co istotne, rozumianego niewyłącznie w kategoriach Niemcy zachodnie vs. wschodnie, ponieważ Prof. Oschmann nie ma wątpliwości istnienia analogicznego fenomenu w stosunku Niemiec jako całości do państw Europy środkowo-wschodniej, w tym Polski. 

- Kiedy rozmawiałem w Warszawie z socjologami, powiedzieli mi: „Gdyby Pan nie napisał tej książki, my musielibyśmy ją napisać”. Jest bowiem faktem, że od 200-250 lat Niemcy patrzą na Polskę z pewną protekcjonalnością na zasadzie „jesteśmy lepiej rozwinięci, osiągnęliśmy wyższy stopień kultury, a Polska jeszcze nie jest tak zaawansowana”. Duży udział w kształtowaniu takiej postawy miała niemiecka literatura, weźmy chociażby za przykład powieść Gustava Freytaga „Winien i ma” („niem. „Soll und Haben”) – mówi Oschmann po czym dodaje: - Warszawski germanista Karol Sauerland napisał kiedyś bardzo interesujący artykuł o obrazie Polski w literaturze niemieckiej, gdzie ta różnica została ostro zaznaczona. Dlatego uważam, że można ukazać analogie w stosunkach Wessis-Ossis i Niemcy- Polska, czy szerzej: Niemcy-Europa środkowo - wschodnia. To nie przez przypadek, że moja książka została tak szybko przetłumaczona na język polski, właśnie ze względu na te paralele – podsumowuje.

Zapytany zaś dlaczego wschodni Niemcy tak tłumnie zagłosowali na AfD i BSW, stwierdza, że mimo ponad trzech dziesięcioleci, jakie minęły od upadku muru partie typowo-zachodnioniemieckie nie odnalazły klucza do wyborców na wschodzie, że ich programy są dalekie od potrzeb i oczekiwań, ale i realnych problemów Wschodu. 

Zapytany o to samo Marcus Bensmann, dziennikarz i autor książki „Nikt nie powie, że nie wiedział” (Verlag Galiani Berlin, Verlag Kiepenheuer & Witsch, Köln), w której zanalizował działania, cele i metody AfD, uważa, że partie takie jak CDU nie miały żadnej strategii na kampanię wyborczą w landach wschodnich. Według Bensmanna wystarczyło by CDU przypomniało wyborcom o korzyściach, jakie dla Niemiec oznaczało włączenie w struktury euroatlantyckie (po wojnie), przynależność do NATO i cały pakiet przywilejów wynikający z członkostwa w „zachodnim klubie”, ale nie znalazł się kandydat skłonny te tematy kampanijnie skonsumować. Bensmann jest też zdania, że AfD i BSW miały też łatwiej z uwagi na barwność kandydatów i łatwość z jaką nawiązywali kontakt z wyborcami. Zapytany o to czy „zakupił już bilet do Panamy” (co na poły ironicznie rozważał w rozdziale, w którym kreśli mapę Europy, w której do władzy dochodzą skrajnie prawicowe partie a w Stanach Zjednoczonych ponownie w białym domu rozsiada się Donald Trump), dziennikarz zaczął się śmiać. Panama to oczywiście nawiązanie do książeczki dla dzieci Janoscha o Tygrysku i Misiu, którzy postanawiają pewnego dnia wyruszyć do Panamy. Bensmann, póki co jeszcze się do Panamy nie wybiera i podkreśla, że nawet jeżeli niemiecki wschód cały by poparł AfD i BSW, to to jest zaledwie „jedna szósta wszystkich mieszkańców kraju i nie należy przesadnie się przejmować tylko z tym nauczyć się żyć”. Dziennikarz odradzałby też zarówno chadekom jak i socjaldemokratom wchodzenie w koalicje rządowe z AfD lub BSW w landach. „Lepiej postawić na rząd mniejszościowy niż wejść w ścisłą koalicję”, stwierdza. 
-Jak wchodzi się w koalicję, przystaje się na pewien wspólny program albo z prorosyjską Alternatywą albo prorosyjskim Sojuszem Sahry Wagenknecht. Björn Höcke w październiku, 2022 r., osiem miesięcy po rosyjskiej napaści na Ukrainę, określił Stany Zjednoczone mianem „obcego mocarstwa”, byłoby bardzo niebezpieczne, gdyby taki sposób myślenia stał się ogólnie obowiązującym. Dopóki trzyma się on jednak w granicach – załóżmy, nawet kilku landów, które nie mają przecież kompetencji prowadzenia polityki zagranicznej, nic się nie stanie- podsumował Bensmann. Kilka tygodni po naszej rozmowie było już jasne, że chadecja z BSW będzie rozmawiać w ramach szczelnego otulania AfD kordonem sanitarnym. Bo „Brandmauer” obowiązuje, ale tylko AfD i Linke. Błogosławieństwo późnych urodzin zatem.

 

Wieniec Niezgody

1 września, kiedy Saksonia i Turyngia wybierała skład nowych landtagów w Brandenburgii nad Hawelą odbyło się uroczyste złożenie wieńców pod pomnikiem ofiar eutanazji zamordowanych w ramach „Akcji T4”. Szacuje się, że w komorze gazowej zainstalowanej w tym miejscu zamordowano 9 tys. chorych i upośledzonych pacjentów szpitali. W obchodach brał też udział prezydent Niemiec, Frank -Walter Steinmeier. I zapewne wszystko odbyłoby się spokojnie, gdyby nie obecność radnej reprezentującej AfD, którą pani dyrektor brandenburskiego miejsca pamięci, dr Sylvia de Pasquale poprosiła o odstąpienie od złożenia wieńca. Szkopuł w tym, że zaproszenie dla AfD zostało wysłane przez biuro instytucji, która później chciała kłopotliwych gości wyprosić. Jak wynika z rozmowy z rzecznikiem prasowym Stiftung Brandenburgische Gedenkstätten, dr. Horstem Seferensem, zaproszenie „zostało wysłane przez niedopatrzenie”. - Dopiero po fakcie zdaliśmy sobie sprawę, że nasi koledzy z Brandenburgii rzeczywiście popełnili poważny błąd: zaproszenie zostało nieumyślnie wysłane do AfD. Było to przeoczenie biurowe, które zawsze może się zdarzyć, co nie zmienia to faktu, że oświadczenia, które następnie pojawiły się ze strony AfD, że np. zastosowano wobec nich „nazistowskie metody” są nie do przyjęcia – powiedział rzecznik. 

Przy czym mówiąc o „nazistowskich metodach” odniósł się do komentarzy ze strony AfD po tym jak afera wyszła na jaw. AfD twierdziło ponadto, że złożony prze ich reprezentantkę wieniec został przerzucony przez ogrodzenie, czyli de facto wyrzucony. - W naszej fundacji nie zapraszamy przedstawicieli AfD na dni pamięci i ceremonie składania wieńców. Obecnie między miejscami pamięci w Niemczech trwają rozmowy w celu uzgodnienia wspólnego podejścia do prawicowego ekstremizmu. Wyniki wyborów (do parlamentów krajowych -red.) nie zmieniają charakteru AfD. Zgodnie z naszymi przepisami dotyczącymi miejsc pamięci jesteśmy zobowiązani do zapewnienia godnego upamiętnienia ofiar zbrodni nazistowskich, a udział funkcjonariuszy partii, która trywializuje narodowy socjalizm - przypominam słowa honorowego przewodniczące o „ptasim kleksie w historii Niemiec” - nie jest mile widziany. Dr Sylvia de Pasquale, skontaktowała się wcześniej z panią reprezentującą AfD i poprosiła, aby nie brała udziału ani wydarzeniu, ani w ceremonii składania wieńców, ponieważ reprezentuje partię, która trywializuje narodowy socjalizm i jest nie do przyjęcia dla innych uczestników, zwłaszcza krewnych, aby przedstawiciel takiej partii był w taki dzień obecny na uroczystości. Powiedziała to również w swoim przemówieniu powitalnym. Pani z AfD wzięła jednak udział w ceremonii, co spotkało się z różnymi protestami, w tym ze strony innych uczestników – wyjaśnił dr Seferens. Co się tyczy zarzutów o wyrzucenie wieńca, rzecznik potwierdził, że „wieniec odsunięto na bok”, ale nic mu nie wiadomo o przerzuceniu go przez siatkę. Co na to AfD? O komentarz zwróciliśmy się do przewodniczącego struktur AfD w Brandenburgii nad Hawelą, Axela Brösicke, który w tamtym czasie prowadził swoją kampanię przed nadchodzącymi wyborami do landtagu Brandenburgii. 

Axel Brösicke przedstawił sprawę tak: „Historia jest prosta. Jak co roku zostaliśmy zaproszeni i jak co roku wzięliśmy udział w uroczystości. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że nasz wieniec po zakończeniu wydarzenia jest odkładany na bok. W tym roku jednak pani de Pascal celowo wykorzystała sytuację i nadużyła wcześniejszego zaproszenia, aby publicznie wyprosić naszą przedstawicielkę. Moim zdaniem był to wybieg mający zaingerować w kampanię wyborczą i celujący w zdobycie poklasku. Ponadto nasza reprezentantka została ostro zaatakowana werbalnie przez lewicowych uczestników uroczystości. Padły słowa: „wynocha” i „wy…aj”. A tak się składa, że pani, która ten wieniec składała jest nowa we władzach lokalnych, dopiero stawia pierwsze kroki więc była zszokowana i przestraszona. Radny miejski z innej grupy parlamentarnej wziął ją na swoją stronę. Po wszystkim prawdopodobnie jeden z członków Linke przerzucił nasz wieniec przez płot”, podał swoją wersję polityk AfD. Za kilka tygodni Brösicke z wynikiem 29,1 proc. nie zdoła wejść do landtagu, prześcignie go Britta Kornmesser z SPD, która tym samym obroni swój mandat. Do landtagu dostanie się jednak 30 kolegów Axela Brösicke, którzy mając tylko dwa mandaty mniej od socjaldemokratów stworzą drugi pod względem wielkości klub parlamentarny.

 

Widmo „zielonego NRD”

„Apostołowie Moralności: Zniszczenie światowego mistrza eksportu” (Verlag LMV), to wydana kilka miesięcy temu książka prof. Fritza Söllnera, wykładowcy uniwersytetu TU Ilmenau. Z okładki patrzą na czytelnika: Annalena Baerbock, Olaf Scholz, Angela Merkel i Robert Habeck. Osią książki jest teza, że dzisiejsze Niemcy „nie maja już interesów narodowych a przynajmniej takie jest oficjalne stanowisko rządu, a zamiast interesów obserwujemy prymat polityki wartości”. Poprosiliśmy profesora Söllnera o objaśnienie tej tezy, ale i o próbę diagnozy stanu Niemiec jako państwa z jego polityką migracyjną, klimatyczną, zagraniczną i wszystkimi składnikami politycznego spektrum, które złożyły się również na bardzo dobre wyniki AfD na wschodzie kraju w Turyngii i Saksonii.

 Którzy niemieccy politycy są władni by wyrwać Niemcy z „impasu”, który diagnozuje autor książki? - Ocena kompetencji nastręcza zawsze pewnych trudności, ponieważ zwyczajowo zależy od kwestii formalnych takich jak wykształcenie akademickie, doświadczenie zawodowe, i odnosząc te kryteria do świata niemieckich polityków widać, że zwłaszcza wśród polityków SPD i Zielonych jest wielu takich, którzy ani nie ukończyli studiów ani nie mają wykształcenia zawodowego. A tacy ludzie zasiadają również w rządzie. W innych partiach sytuacja wygląda lepiej, dobrym przykładem jest FDP, ale również AfD, o czym w Niemczech jednak się raczej nie mówi – zaczyna profesor. Po czym dodaje: „Co się tyczy możliwego wzięcia odpowiedzialności za zmianę trendu, najwięcej potencjału widzę w politykach AfD, ale i częściowo w CDU i FDP, mam na myśli takich polityków jak Wolfgang Kubicki z FDP czy Carsten Linnemann, sekretarz generalny CDU, ale w szeregach Zielonych, SPD i Linke nie widzę nikogo ani z odpowiednim potencjałem ani możliwościami”. A czy wyniki wyborów w dwóch landach wschodnich można nazwać „rewolucyjnymi”? Zdaniem wykładowcy bardziej niż z rewolucją Niemcy mają do czynienia z pewnego rodzaju kontynuacją określonych trendów - Mieszkańcy landów wschodnich są niezadowoleni z działań starych partii i to się przekłada na duże poparcie dla AfD, ale i BSW, ale nie jest to zjawisko świeże. Im większe było na wschodzie rozczarowanie partiami rządzącymi na szczeblu federalnym, tym większe poparcie uzyskują wspomniane partie – tłumaczy. A skąd się wzięło to rozczarowanie? - Po pierwsze polityka migracyjna, po drugie – mieszkańcy landów wschodnich zdecydowanie silniej odczuwają zawirowania w niemieckiej gospodarce, na zachodzie ludzie są zamożniejsi. Na wschodzie gorsze są również ogólne warunki życia, niższe zarobki a z każdą kolejną likwidacją firmy czy zakładu przemysłowego mieszkańcom jest jeszcze trudniej. Na wschodzie wyborcy są też bardziej skłonni do kwestionowania polityki klimatycznej, która jest uważana za jedną z głównych przyczyn osłabiania lokalnego przemysłu i wzrostu kosztów życia. Następnym aspektem jest niezadowolenie z polityki migracyjnej rządu. I jeszcze jedno: jak jestem na wschodzie z wykładami widzę po reakcjach ludzi, że są niezadowoleni, bo mają wrażenie, że albo się im coś nakazuje albo czegoś zakazuje, że muszą na przykład ogrzewać swoje domy w określony sposób etc. Oni się obawiają „Drugiego NRD”, tylko tym razem zielonego – mówi Prof. Söllner. 

 A jaką rolę w takim razie przy podejmowaniu decyzji wyborczych odgrywa temat polityki migracyjnej? - Od 2015 do 2023 w Niemczech złożono 2,5 mln. tzw. pierwszych wniosków o azyl. Do tego dochodzi późniejsze łączenie rodzin etc. Koszt zakwaterowania tych osób, opieki lekarskiej, wyżywienia blisko 250 mld euro. Doliczmy teraz do tego koszty długofalowe, które wyniosą ok 500 mld euro, a które powstaną przez to, że licząc średnio uchodźcy przynoszą ujemny wpływ z podatków i średnio na jednego uchodźcę w ciągu całego jego życia przypadnie z tytułu przyjmowanych świadczeń socjalnych o 200 tys. euro więcej niż będzie on w stanie uiścić z tytułu podatków i różnych składek, co dla państwa jest ekstremalnie złym interesem. I mówimy o sytuacji hipotetycznej, w której Niemcy nie wpuszczą już żadnego uchodźcy więcej. Do kosztów monetarnych dojdą koszty dodatkowe, których nie da się zmierzyć finansowo. Jest to pogorszenie się sytuacji bezpieczeństwa w Niemczech (vide: Mannheim, Solingen i inne), pogorszenie się poziomu nauczania w szkołach to kolejny aspekt – wylicza nasz rozmówca. Kto w takim razie z niemieckich polityków, biorąc pod uwagę te wszystkie kwestie, popełnił największe błędy?

- Najbardziej w tym wszystkim winna jest pani Merkel, ponieważ otworzyła granice. Grunt pod tego typu decyzje położono jednak wcześniej, w latach 90. XX w. wraz z początkiem wspólnej polityki azylowej UE. Niemcy same z siebie nie mogą teraz zreformować czy naprostować polityki azylowej, ponieważ obowiązują nas zasady wspólnotowe. Dlatego błędy polityki migracyjnej nie do końca leżą wyłącznie po stronie pani Merkel czy Niemiec jako takich, ale całej Europy, przy czym oczywiście trzeba przyznać, że Niemcy w temacie polityki migracyjnej odegrały decydującą rolę i odpowiadają za liberalizację przepisów. Zaś co do tego jak kwestie migracyjne wpływają na decyzje wyborcze, to zależy od perspektywy i tego w jakim stopniu poszczególne warstwy społeczeństwa niemieckiego muszą się mierzyć ze skutkami polityki migracyjnej państwa. Ci, którzy zarabiają najmniej są najbardziej tą kwestią dotknięci, ponieważ migranci stanowią dla nich konkurencję na rynku pracy i na rynku mieszkaniowym, gdzie walka toczy się np. o ten sam typ lokali – tanich, w gorszych dzielnicach, z mniejszym metrażem. A trzeba powiedzieć, że przez coraz mniejszą dostępność lokali na rynku ceny wystrzeliły w kosmos. To jedna kwestia. Druga sprawa to poziom nauczania. Tendencja jest taka, że dzieci gorzej uposażonych Niemców i dzieci migrantów z reguły uczęszczają do tych samych szkół i to oczywiste, że jeżeli w jednej klasie tylko połowa uczniów mówi po niemiecku to jest to problemem dla tej drugiej połowy. Jeżeli jako lekarz czy profesor mieszkam w dobrej dzielnicy i posyłam moje dzieci do szkoły prywatnej to nie stykam się z takimi problemami, one mnie nie dotyczą. Mogę być wtedy liberalny i popierać „Wilkommenskultur”, ale ci, którzy na skutek tych realiów cierpią mają inną perspektywę. A ich niezadowolenie uwidacznia się przy urnie wyborczej – mówi Söllner.

Profesor dodaje, że Niemcy jako państwo „o ile wcześniej jeszcze faktycznie potrafiły realizować własne interesy nadając im wymiar ogólnoeuropejski to co najmniej od nastania nowego rządu federalnego prymat nadano tzw. polityce wartości i uprawia się ją ponad interesem narodowym”. Wykładowca nie ma też dobrego zdania o feministycznej polityce zagranicznej. Zapytany o prognozę dla przyszłości stosunków niemiecko-rosyjskich, Söllner stwierdza, że powrotu do „business as usual” nie będzie, ale „pewnie dojdzie do jakiejś współpracy tyle, że już bez uzależniania się od rosyjskich surowców”.

 

Balonik AfD

Kiełbaski z rusztu sprzedawane w duecie z kromką chleba tostowego nie umywają się do tych z Weimaru. Abstrahując jednak od kwestii kulinarnych, wieńczący kampanię wyborczą festyn AfD w Brandenburgii nad Hawelą był feerią szeleszczących balonów, gadżetów sprzedawanych przez Jürgena Elsässera z magazynu „Compact”, darmowych długopisów i wlepek z napisem „remigracja” ze stoiska AfD.

Nie obyło się od pewnych niezręczności. Pewna starsza pani przywiązała tasiemkę balonika AfD do swojego balkonika. Filmujący imprezę operatorzy kamer RBB, czyli berlińskiego nadawcy publicznego poprosili o skrócenie sznurka, by balon w kształcie airbusa nie wchodził nagminnie w kadr i pani na tę prośbę przystała. Co wcale nie było oczywiste, ponieważ ze sceny, z której przemawiali politycy AfD co i rusz padała deklaracja, że „jak dojdziemy do władzy, to zlikwidujemy abonament i media publiczne”, albo przytyki, w stylu: „witamy kolegów z RBB, ale oni już pewnie i tak mają gotowy scenariusz więc tracą tu z nami czas” itd. Operatorzy profesjonalnie kwitowali zaczepki uśmiechem. 

A jak wygląda taka impreza AfD? Cóż, sąsiedzi przy stole też mają kiełbaski i chleb tostowy. Ludzie plotkują o politykach, narzekają na Annalenę Baerbock, wymieniają wynikami ostatnich sondaży. Kiedy na scenę wychodzi Renee Springer z AfD robi się cicho. Springer, bardzo sprawny retorycznie, mówi o tym, czego ma w Niemczech dość: „Mam dość tego ciągłego porównywania nas do nazistów!”. A sąsiedzi przy stole wołają: „My też!”. Springer kontynuuje:

„A pamiętacie jak 1 września dziennikarka ZDF – w dniu wyborów w Turyngii i Saksonii, z pełną powagą stanęła przed kamerą i przyrównała sukces AfD do napadu Niemiec na Polskę w 1939 roku. Co za hańba! Mdli mnie, gdy słyszę podobne rzeczy! I powiem wam tak, jak Dietmar Woidke straci stanowisko, a AfD dojdzie do władzy to naszą pierwszą decyzją będzie podpis pod rozwiązaniem mediów publicznych w Brandenburgii!” – Już się boisz? – ktoś rzuca w stronę operatora RBB. Reszta patrzy wyczekująco, ale operator chyba nie zauważył, że się go zaczepia i robi swoje.

Springer tymczasem od mediów przechodzi do tematu przestępczości. Mówi o ataku obywatela Turcji na konduktorkę pociągu regionalnego w pobliżu Götz: „33-letni Turek wyciągnął nóż i ścigał konduktorkę po całym pociągu. Zabarykadowała się w jakimś pomieszczeniu, a on nożem dźgał w drzwi. Jak pociąg się zatrzymał, przyjechała policja. I wiecie co zrobili policjanci? Puścili go wolno! Jeżeli nie chcecie by takie rzeczy uchodziły migrantom na sucho, głosujcie na AfD!”

Springer opowiada jeszcze historię emerytki, matki trojga dzieci, której emerytura nie starczała na rachunki za mieszkanie więc przeprowadziła się do altanki działkowej. „A tymczasem imigranci dostają na wszystko”. Springer woła: „Kto do nas przyjeżdża ma dostać tylko chleb, łóżko i mydło! To gwarancja, że dotrą tu tylko naprawdę potrzebujący!”

 Potem jest jeszcze opowieść o niemieckiej młodzieży, która mimo ciężkiej pracy nie ma na życie, o parlamentarzystach, którzy żądają podwyższenia wieku emerytalnego a sami nigdy uczciwie dnia nie przepracowali, o młodym chłopaku, którego nie stać na zrobienie prawa jazdy, mimo że haruje na dwóch etatach i jeszcze dogląda schorowanej babci. „Obudźcie się! Jeszcze dwa lata tych rządów i wszyscy imigranci w Niemczech będą pobierać zasiłek dla bezrobotnych! Ludzie klaszczą. To nie są ogoleni na łyso neonaziści. Zwykli ludzie. Również obcokrajowcy.

Temat Ukrainy rozpala zebranych nie mniej niż kwestie socjalne. „Jak już tak bardzo chcecie wojny, to pakujcie się do czołgów i dajcie się zastrzelić na tej Ukrainie” – woła Springer, a adresatami są tym razem politycy zabiegający o dozbrajanie Kijowa. Polityczne przemówienia przecina swoimi występami artysta estradowy Jörg Banane. To dzięki jego rytmicznym kawałkom do Brandenburgii dotarł powien Majorki. Banane skacze po stołach, rapuje: „Die Ampel muss weg!” (w sporym skrócie: „rząd Scholza musi odejść”), albo „Wywal telewizor przez okno!”, tu akurat kolejny ukłon w stronę ekipy RBB. Kiedy Jörg Banane niebezpiecznie blisko zbliża się z mikrofonem (by goście imprezy wyręczyli go w odśpiewaniu kilku wersów refrenu piosenki o wyrzucaniu telewizora) okazuje się, że w sytuacjach skrajnych pamięć ludzka potrafi cuda. Do dziś jesteśmy w stanie powtórzyć refren telewizorowego szlagiera. 

Po czterech godzinach impreza się wycisza, ludzie rozchodzą się do domów. Jest sobota, 21 września, jutro wybory.

 

Kryminał w Poczdamie

Wieczór wyborczy socjaldemokratów w Poczdamie odbywa się w sąsiedztwie landtagu, na dziedzińcu restauracji Gaumenarche. Tu goście są wyrafinowani, spokojni, klasycznie ubrani, cywilizowani. Nikt nie rapuje. Nikt z nich pewnie w życiu nie słyszał na żywo Jörga Banane. Kelnerzy z tacami krążą między politykami, dziennikarzami, VIP-ami. 

Przez pół godziny, jakie zostały do ogłoszenia pierwszych wyników czuć dyskretne napięcie. 
A potem nagle:” SPD prowadzi!”. Ulga. Dietmar Woidke z małżonką wkraczają na scenę, są kwiaty i uściski. Kuchnia wydaje kolejne dania. Woidke spieszy do landtagu, reszta gości zostaje i słusznie pewnie, bo w landtagu nie ma cateringu. W tym samym czasie wieczór wyborczy AfD szaleje na całego. Są tańce i niepoprawne piosenki nawiązujące do remigracji więc za kilka godzin szykuje się kolejna afera. Socjaldemokraci są dziś mniej wylewni. Ktoś się cieszy, że „udało się uniknąć katastrofy”, ktoś inny mówi, że „nie ma co się jeszcze cieszyć”. Umiarkowani realiści toczą cichy bój z niepoprawnymi optymistami. Verena Klinger z młodzieżówki SPD też odetchnęła. „Nasz wynik to dobra prognoza dla wyborów do Bundestagu. SPD w Brandenburgii jest silne, ludzie nam wierzą, sprawdzamy się na wielu polach”. Klinger nie uważa by temat migracji był najważniejszy w tej kampanii, „Afd wykorzystuje temat migracji, a na wschodzie brakuje ludzi a nie jest ich za dużo”. Można i tak.

Na ławce nieopodal landtagu ktoś zostawił amerykański kryminał Daya Keene’a z 1959 r. To ślad „latającej biblioteki”, bierzesz książkę, czytasz i zostawiasz w innej części miasta. Kryminał czyta się szybko. Zostawiamy go na ławce w Berlinie.

[Radość po ogłoszeniu wyników na wieczorze wyborczym SPD, 22.09.2024. Fot. Olga Doleśniak-Harczuk]

 

Robert Habeck nie pęka

W poniedziałek już wiadomo, że Alternatywni wylądowali na drugim miejscu za SPD. Socjaldemokraci mają 32 mandaty, AfD - 30, BSW – 14 a najmocniej poobijani tym razem chadecy – 12. Zieloni po raz drugi wypadają z landtagu, FDP to kupka nieszczęścia. Tymczasem nazajutrz po wyborach zielony minister gospodarki i klimatu, Robert Habeck nie wygląda na załamanego. Kiedy zasiada w pluszowym fotelu na scenie Renaissance-Theater wraz z autorem najnowszej książki o Angeli Merkel Eckartem Lohsem i moderującą dyskusję dziennikarką, wręcz emanuje spokojem. Jest rzeczowy, nikogo nie atakuje, o byłej kanclerz wyraża się z szacunkiem, bez drobnych złośliwości tak typowych wśród polityków. Autor książki odczytuje fragmenty pokazujące Merkel jako „kobietę ze wschodu, która zapuszczając się w męską dżunglę polityki musiała pożegnać swój wschodni kostium, czyli Ost-biografię”. Sfrustrowana Merkel, która czuła się nieraz pozbawiona części własnej historii życiowej ze względu na „pochodzenie” to nowość. Może w tym teatrze, przy tej dyskusji właśnie rodziła się legenda Merkel – wojowniczki z Ostów. Sama Merkel już w listopadzie przemówi głosem spisywanych od lat wspomnień. Ciekawe, czy Eckart Lohse dobrze oszacował jej frustrację. A co ze zmysłem politycznym? Z wyczuciem intencji rosyjskiego partnera w ewolucji „Wandel durch Handel”? Odpowiedź jaka pada najczęściej to: „niedoszacowanie”, czasem „błędne założenie”. Dobrze, że nie „błąd systemu”. Bo system się resetuje. A potem hula od nowa.

Spotkanie z Robertem Habeckiem i autorem książki dobiega końca. Ludzie podnoszą się z foteli pamietającym lata 20. XX w. To też urok tego miejsca. Ocalony mikrokosmos „Babylon Berlin”. Jeszcze tylko przystanek przed witryną tymczasowego muzeum Bauhausu. To po drugiej stronie ulicy. Kawiarki po dwieście euro i więcej, smukłe czajniki z nierdzewnej stali, pióra wieczne, kolorowa piłka plażowa. Wszystko najwyższej próby. Designerskie i nadające się na podwieczorek w eleganckim gronie. Nie tak wstrząsające jak wybieg dla jeleni w Buchenwaldzie czy SS-mańska kołyska projektu Franza Ehrlicha, ale z pewnym ciężarem gatunkowym.

Na koniec dnia zakupy w Rewe. Jesteśmy tu w kilka osób. Kiedy zastanawiamy się nad wyborem pieczywa na śniadanie, do regałów zbliża się trzech mężczyzn. Dwóch bardzo młodych i jeden w średnim wieku. Ten najstarszy ma amputowaną nogę i porusza się na wózku. Pozostali poruszają się o kulach i wygląda na to, że mają protezy nóg. To ukraińscy żołnierze zakwaterowani w ośrodku dla uchodźców po drugiej stronie supermarketu. Wyróżniają się wśród rodzin z Afryki i Azji, bo są ewidentnie poszkodowani i sami. W Berlinie dostają rehabilitację i protezy. Co potem? Nie wiadomo. Odprowadzamy tych ludzi wzrokiem. Coś ściska w gardle. Festyny, grille, fryzury Sahry Wagenknecht, traktat o trzewiku Goethego, baloniki AfD, teatralny luz Roberta Habecka, kawiarki Bauhausu, kankan chadeków wokół BSW i tyrady w obronie ściany ogniowej.  Tej nocy to wszystko gdzieś niknie. Są tylko oni. Mężczyźni z supermarketu. Cisi, bo przecież nie przyszli na wiec tylko po bułki za 30 eurocentów. Żywe dowody czyjegoś „niedoszacowania”.

[Olga Doleśniak-Harczuk jest stypendystką stypendium dziennikarskiego Fundacji Współpracy Polsko Niemieckiej. Artykuł powstawał od końca sierpnia do końca października 2024 roku]
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe