Cynizm, prezesi i dziedzictwo propagandy. Monika Luft o Telewizji Polskiej
Co musisz wiedzieć:
- Zdaniem rozmówczyni telewizja publiczna, choć marginalizowana przez internet, wciąż może pełnić kluczową rolę jako źródło wiarygodnej informacji w czasach dezinformacji.
- W opinii Moniki Luft dzisiejsze problemy mediów publicznych wynikają w dużej mierze z odziedziczonych po PRL wzorców propagandy, centralizacji i politycznego zawłaszczenia.
- Odnosi się ona też krytycznie do "dziedzictwa" Jerzego Urbana – jako symbolu kłamstwa, cynizmu i traktowania mediów jako łupu politycznego.
Zaufane media
Marcin Darmas (Tygodnik Solidarność): Zacznę przekornie od parafrazy pytania Roberta Oppenheimera: „Po co tak przejmować się przyszłością skazanego świata?”. Na takiej samej zasadzie chciałem zapytać, dlaczego pisze Pani o telewizji, skoro to medium stopniowo umiera, odchodzi do lamusa? Jego miejsce zajmują internet: platformy społecznościowe, kanały wideo.
Monika Luft (autorka książki Oko prezesa. Telewizja PRL od Sokorskiego do Drawicza): Ależ ja stawiam podobne pytanie w książce: czy telewizja jest już przegrana i zbędna? Według nieco prowokacyjnych wyliczeń, które przytaczam w „Oku prezesa”, telewizja publiczna potrzebna jest zaledwie 250 tysiącom osób: jej pracownikom, politykom, związanym z nią twórcom. Reszta społeczeństwa radzi sobie bez tego medium bardzo dobrze. Mimo to wydaje mi się, że telewizja publiczna nadal może być dla naszej wspólnoty czymś bardzo istotnym. Przy tej skali dezinformacji, przy panującej w internecie wolnej amerykance i przy niezliczonej ilości fake newsów, na jakie jesteśmy jako kraj frontowy stale narażeni, powinniśmy móc liczyć na media spełniające wysokie standardy dziennikarskie i etyczne. Powinno nas być stać na media, którym można stuprocentowo zaufać.
– Przecież nigdy tak nie było i obawiam się, że nigdy tak nie będzie.
– To jednak nie znaczy, że musimy się godzić na niski poziom mediów publicznych. Jesteśmy dużym krajem i ambitnym społeczeństwem. Media publiczne najwyższej jakości nam się po prostu należą.
– Dlaczego zatem takich nie mamy?
– Winne są według mnie między innymi wzorce medialne odziedziczone po PRL. Dostaliśmy w spadku po tamtym ustroju fatalne, schematyczne myślenie o roli i kształcie mediów. Postanowiłam to opisać ku pamięci i ku przestrodze zarazem.
- Pilne doniesienia z granicy. Jest komunikat Straży Granicznej
- KRUS wydał komunikat dla rolników
- PKP Intercity wydało komunikat
- Kancelaria Premiera opublikowała nagranie z Tuskiem. W sieci zawrzało
- Długie przerwy w dostawie prądu. Ważny komunikat dla mieszkańców Wielkopolski
- Komunikat Straży Granicznej. Pilne doniesienia z granicy
- Komunikat dla mieszkańców Gdańska
- Niepokojące informacje z granicy. Komunikat Straży Granicznej
- „Wojskowa strefa Schengen” zagrożeniem
Skomplikowana prawda o telewizji
– Obraz, który wyłania się ze stron „Oka prezesa”, nie jest jednak czarno-biały.
– To prawda. Przed rokiem 1989 powstawały czasem świetne programy, filmy czy seriale. Ze względu na własną biografię z nostalgią wspominam choćby „Noce i dnie”.
– Rozmawiam nie tylko z badaczką telewizji, ale i z serialową Emilką Niechcic.
– Tak. Przyznaję, że telewizja PRL nie była jednoznacznie zła. Ale nie była też jednoznacznie dobra. Była taka, jak jej czasy. Dzisiaj powinniśmy sobie życzyć, aby ta obecna była lepsza od czasów, w których żyjemy. Aby służyła odbiorcom, a nie tylko władzy, partiom politycznym i zarabiającym w niej ludziom. Niestety wciąż na nowo powielamy wzorzec telewizji partyjnej czy też rządowej.
– We wstępie do książki przypomina Pani hiszpański film „El televisor” mówiący o uzależnieniu od małego ekranu. Od lat siedemdziesiątych zachodni intelektualiści, z Pierre’em Bourdieu na czele, przestrzegają przed negatywnym wpływem telewizji. Komuniści natomiast chcieli za wszelką cenę usadowić obywateli przed szklanym ekranem. Dlaczego?
– Chodziło o pełną kontrolę nad socjalistycznym obywatelem. Historycy różnie opisują PRL. Jedni utrzymują, że był to system totalitarny, drudzy, wzbraniając się przed tak daleko idącymi wnioskami, nazywają go systemem autorytarnym. Jeszcze inni twierdzą, że mieliśmy do czynienia z systemem totalitarnym, który ewoluował w stronę autorytarnego. Co do jednego są zgodni: od samego początku komuniści starali się kontrolować wszelkie dziedziny życia publicznego i prywatnego. Ten element był absolutnie kluczowy dla systemu. Cenzura, Służba Bezpieczeństwa – wszystko to służyło kontroli. A dzięki telewizji można było wpływać na codzienne zachowania i poglądy. Stąd konieczność posadzenia ludzi przed telewizorami. Jednak by wtłaczać im do głów propagandę, nie wystarczał kij, należało zapewnić także marchewkę. I uczciwie powiedzmy, że ta marchewka bywała zupełnie smaczna.
– Ówczesna rozrywka, jak na tamte czasy, stała na całkiem wysokim poziomie intelektualnym i artystycznym. To wówczas powstały Kabaret Starszych Panów, Teatr Telewizji, wybitne często seriale. I było to masowo oglądane.
– „Niewinne” z pozoru produkcje również miały zaszytą propagandową truciznę. Weźmy na przykład takie seriale jak „Czterej pancerni i pies” albo „Stawka większa niż życie”. Z punktu widzenia historycznego były to opowieści całkowicie zakłamane. A jednak wymknęły się spod ideologicznej kontroli. Ich propagandowa funkcja zeszła na dalszy plan, a na czoło wysunęły się walory rozrywkowe. Dziś postrzegamy je jako zjawiska popkulturowe. Nawet teraz mają swoich wiernych wielbicieli.
Prezesowski pasjans
– Wybrała Pani bardzo ciekawy sposób opowiadania o telewizji. Niczym Waldemar Łysiak ułożyła Pani taki telewizyjny pasjans, gdzie zamiast marszałków Napoleona wychodzą z talii kolejni prezesi Radiokomitetu, zaczynając od Włodzimierza Sokorskiego, na Andrzeju Drawiczu kończąc. Nie jest Pani dla nich zbyt łaskawa. O Sokorskim czytamy: „Człowiek o giętkim kręgosłupie, dobry na każdą epokę”. Co ich łączyło?
– To były różne osobowości, ale kilku panów z tego dziesięcioosobowego grona łączył z pewnością cynizm. Cynikami byli Włodzimierz Sokorski, Maciej Szczepański, Mirosław Wojciechowski, Jerzy Urban. Ci, którzy przetrwali dłużej na swoich stołkach, odznaczali się bez wątpienia silnymi charakterami. Nie było łatwo trzymać w ryzach takiego molocha jak telewizja. Presja była ogromna. Z jednej strony Komitet Centralny PZPR, z drugiej luminarze ówczesnego świata kulturalnego i intelektualnego. Świat artystyczny był zresztą żywo zainteresowany tym, aby pozostawać w dobrych relacjach z szefami telewizji. Niedościgniony w rozdawaniu faworów, nagród i pieniędzy był Szczepański. Ostatnim komunistycznym prezesem Radiokomitetu był Urban. Ten oprócz cynizmu i arogancji miał w sobie coś jeszcze – diaboliczność.
– Czytam w „Oku prezesa” wypowiedź Józefa Tejchmy:
„Na to stanowisko trzeba człowieka zdrowego i głupiego, może być inteligentny cynik, może być głupi cynik, takich jest najwięcej. Może być głupi i chory, wysokie stanowisko mu nie zaszkodzi. Mądry a zdrowy szybko się zniszczy, mądry a chory niezwłocznie wykituje”.
– Stanowisko prezesa Radiokomitetu wymagało giętkiego kręgosłupa. Świetnie odnajdywał się w tym Sokorski, który zawsze stawał po stronie silniejszego. Wiedział, kiedy nadchodzi pora, by zmienić front. Podczas walk frakcyjnych w partii, przyczajony, czekał na rozstrzygnięcia. I kiedy już wiadomo było, kto zdobywa przewagę, okazywał się stronnikiem właśnie tych, którzy byli górą. Miał „dar”, jeśli można tak to nazwać, wyczuwania zmian i dostosowania się do nich. Jestem dziwnie spokojna, że we współczesnym świecie też by sobie doskonale poradził. Zresztą w wolnej Polsce, w wywiadzie rzece „Wyznania zdrajcy”, bez mrugnięcia okiem oświadczył, że przeszedł na drugi brzeg i cieszy się z upadku komunizmu oraz potępia cały swój dotychczasowy etos.
Medialny dysonans
– Odnoszę wrażenie, że „Oko prezesa” utkane jest z ambiwalencji. Z jednej strony konstatuje Pani tępą propagandę ówczesnej telewizji, z drugiej – dostrzega kulturę wysoką, porządne spektakle i kabarety. Jakich ustępstw etycznych musieli dokonywać twórcy, aby znaleźć się w telewizji?
– Cóż, musieli być ślepi na jedno oko i głusi na jedno ucho… Było im na pewno łatwiej, gdy nie zauważali, że są częścią systemu propagandy. Ze wspomnień czy dzienników wyłania się powszechne wśród twórców, aktorów, reżyserów, scenarzystów czy pisarzy nastawienie: my przecież nie zajmujemy się informacją, publicystyką, nie przykładamy ręki do niewolenia umysłów. To robią „oni”, a nas to nie dotyczy. My występujemy w innych pasmach. Prawda jest jednak taka, że jedno i drugie było ze sobą ściśle powiązane. Choć naturalnie artyści i autorzy uważali, że mrugają okiem do publiczności, że przynoszą kulturę wyrafinowaną, utkaną z podprogowych znaczeń. I często rzeczywiście tak właśnie było. Oczywiście PRL przechodziła przez różne fazy i postawy też się zmieniały. W latach osiemdziesiątych, po wprowadzeniu stanu wojennego, prawie całe środowisko aktorów i reżyserów powiedziało reżimowi „nie”. Wymagało to dużej odwagi. Bojkot telewizji, przestrzegany solidarnie przez ogromną większość środowiska, był ewenementem na skalę światową. I wielkim problemem dla rządzących.
– W epilogu mowa o czasach współczesnych, o obecnej telewizji publicznej w likwidacji. Pani ocena jest bardzo ostra. Czytam:
„Jerzy Urban ma prawo śmiać się zza grobu. Jego dziedzictwo okazało się, jak na razie, najtrwalsze”.
Czy dla Pani Urban jest odpowiednim łącznikiem między komunistyczną telewizją a tą obecną?
– Zastanówmy się. Czy Urban po przełomie ustrojowym został wykluczony z debaty publicznej? Nie. Czy otoczono go kordonem sanitarnym? Nie. Czy był środowiskowym banitą? Nie. Przeciwnie. Dorobił się ogromnych pieniędzy. Był obecny w mediach do końca swoich dni. Ba! Jego wpływ jest nadal odczuwalny. A jego pogrzeb zgromadził elitę III RP. Cały niemal establishment oddał mu hołd. Dla mnie było to szokujące. I podtrzymuję moją opinię, że telewizja publiczna w likwidacji jest swoistym triumfem Urbana zza grobu.
– Dlaczego?
– Urban uosabiał myślenie o telewizji jako o łupie politycznym. Był też symbolem nie tylko kłamstwa, ale i buty rządzących. Jak mówił Zbigniew Herbert Jackowi Trznadlowi w „Hańbie domowej” w latach osiemdziesiątych:
„Propaganda dzisiaj nie chce nikogo przekonać. Wlewa w nas gwałtem poczucie bezsilności”.
Widzę niestety analogię z obecnymi czasami. Czy bezwstydna propaganda, którą jesteśmy karmieni w różnego rodzaju programach, do czegokolwiek nas przekonuje? Nie. Ale wlewa w nas poczucie bezsilności. Oni wydają się mówić: robimy to, co robimy, bo możemy. Bo nie tylko nikt nie poniesie za to odpowiedzialności, ale wręcz zostanie sowicie wynagrodzony. I to jest właśnie to urbanowe dziedzictwo: manifestacja siły oraz przemoc psychiczna.
***
Monika Luft – była dziennikarka i prezenterka TVP1. Współpracowała z hiszpańską telewizją TVE. Pełniła funkcję rzeczniczki prasowej MSZ. Autorka m.in. „Arabskiej awantury” oraz „Pejzażu z przemytnikiem”.




