Waldemar Żyszkiewicz: Trawa z metra, czyli organizowana spontaniczność

Kiedyś: wsie potiomkinowskie i przed ważną wizytą malowanie na zielono trawników. Dziś: piękna murawa z metra, inscenizowane bunty społeczne. We wszystkich tych zjawiskach występuje mocny pierwiastek teatralny. Naprawdę jednak ważne jest to, co je różni.
 Waldemar Żyszkiewicz: Trawa z metra, czyli organizowana spontaniczność
/ morguefile.com
Początki są znane, a nazwisko Grigorija Potiomkina, rosyjskiego feldmarszałka i faworyta carycy Katarzyny, który włożył niemałe starania w przygotowanie złudnych, ale sugestywnych obrazów podczas inspekcji Krymu przez jedynowładczynię, stało się wręcz emblematyczne.

Wiedza o zręczności Potiomkina, urodzonego pod Smoleńskiem, a za wyrwanie Turkom Krymu obdarzonego tytułem księcia Taurydy, jak Rosjanie zwali ten półwysep, szybko się rozeszła. Niewykluczone zresztą, że w opowieściach sprawę nieco podkolorowano. Faktem jest, że wypróbowana wtedy metoda, mocno się potem zdemokratyzowała, a przysłowiowym naśladowcą Potiomkina czuł się każdy dowódca jednostki wojskowej, nakazujący przed wizytą zwierzchników owo przysłowiowe już malowanie trawników na zielono.

Współcześnie problem trawników zoperacjonizowano: piękną zieloną murawę na dowolnie wielkiej powierzchni kładą wyspecjalizowane firmy. Za opłatą, oczywiście, ale wciąż ku zadowoleniu dbającego o wygląd posesji czy działki właściciela.
 
Od chęci zachwycenia swego władcy...
Działania księcia Potiomkina oraz jego licznych następców, nie tylko zresztą w Rosji, miały na celu ukontentowanie przedstawicieli władzy, którzy odwiedzali tereny wystarczająco odległe od metropolii, żeby tę – jak mówi młodzież – ściemę, czyli działania pozorujące można było należycie przygotować. Przy mniejszych odległościach między centrum a peryferiami decydował z kolei czynnik czasu: o wizycie trzeba było wiedzieć odpowiednio wcześniej.

Oczywiście, z tą niby dbałością o zadowolenie osoby wizytującej nie należy przesadzać. Przyjmującemu bardziej szło o to, żeby gość nie poczuł się rozczarowany, a już broń Boże, żeby nie wpadł w gniew. Całkiem racjonalna obawa przed utratą łaski rządzącego. I chytra próba zwiększenia szans na utrzymanie się w siodle.
  
Współcześnie jednak nastąpiła jakościowa zmiana w stosowaniu metody księcia Potiomkina. Możliwość kreowania obrazów, które wcale nie mają zakotwiczenia w faktach, wykorzystuje się do pogarszania wizerunku i przyczerniania sytuacji realnej, w celu wywołania odruchów gniewu, oburzenia moralnego, poczucia, że dzieje się coś niedopuszczalnego. Ale przejście od upiększania rzeczywistości do jej obrzydzania, to tylko element tej zmiany.

Dziś cynicznie produkowane obrazy nierzeczywistości, w połączeniu ze stronniczymi opiniami i fałszywymi komentarzami, stają się swoistą bombą zapalającą. Metodą, chętnie stosowaną przez siły zewnętrzne, do wywoływania przesileń politycznych, krwawych zamieszek czy buntów, wreszcie do wymiany ekip rządzących, dokonywanej metodami nielegalnymi, pozakonstytucyjnymi.

Naruszanie suwerenności państw nominalnie niepodległych przez służby sąsiadów lub mocarstw wrogich, ewentualnie konsorcjum takich służb, ma miejsce coraz częściej. Także w Europie. Pisał o tym niedawno Witold Gadowski, wskazując Rosję i Niemcy jako kraje potencjalnie zainteresowane destabilizacją sytuacji w Polsce.

Dla pełnej klarowności obrazu Gadowski nie omieszkał przypomnieć przypadku irańskiego premiera Mosaddeka, obalonego w połowie minionego stulecia podczas operacji Ajax, na którą wyasygnowano milion dolarów. Nie należy się dziwić skromnej wysokości nakładów, bo siła nabywcza amerykańskiej waluty była wtedy zupełnie inna.
 
Operację na rzecz Brytyjczyków, którzy po zerwaniu przez Iran stosunków dyplomatycznych nie mieli tam wówczas swego przedstawicielstwa, więc i stosownej agentury, przeprowadziła Centralna Agencja Wywiadowcza. Jedynie następcę Mosaddeka wytypowali wspólnie fachowcy z CIA i MI6. Ten niemal już historyczny przykład dobrze tłumaczy, jak należy rozumieć frazę ‘konsorcjum służb’.
 
...do sterowania oburzeniem innych społeczeństw
Dopóki w międzynarodowych relacjach obowiązywała, przynajmniej w sferze oficjalnych zapewnień, zasada nieingerencji w wewnętrzne sprawy suwerennych państw, trzeba się było uciekać do tajnych akcji, w rodzaju tej opisanej przez Fredericka Forsytha w „Psach wojny”. Nawet całkiem niewielki oddział dobrze wyszkolonych i sprawnie dowodzonych komandosów jest w stanie dokonać zmiany ekipy rządzącej w kraju bez większych tradycji demokratycznych.

Nietrudno zauważyć, że społeczeństwu nawykłemu do pasywności, pozbawionemu patriotycznych elit o postawach wolnościowych, a także odruchu kształtowania swego losu zbiorowego o wiele łatwiej przyjąć kolejną zmianę obsady w państwie, nawet gdy są to jakieś nieznane szerzej postaci, wyjęte z notesu tajemniczego dysponenta, w Polsce nazywanego teraz najczęściej ‘wajchowym’.

Modus operandi wielokrotnie testowany w krajach Trzeciego Świata niezbyt jednak nadawał się do użycia w Europie, zwłaszcza w epoce wytężonej walki o pokój, która z definicji czyniła wojnę (nawet obronną!) czymś niedopuszczalnym dla poczciwego człowieka. W miejsce tradycyjnej wojny pojawiły się zatem operacje reagowania kryzysowego, interwencje humanitarne czy misje pokojowe, a zamiast klasycznej okupacji mamy dziś misje stabilizacyjne.

Brakowało tylko uzasadnienia do wejścia na cudze terytorium, ale i z tym sobie zdołano poradzić, zastępując zasadę suwerenności państwa, konceptem wojny o prawa człowieka. Właściwie nie byłoby w tym niczego złego, gdyby szczytnej idei praw człowieka nie nadużywano do upowszechniania np. marksizmu kulturowego (LGBTQ, radykalna ekologia, feminizm, gender, antywartości, polityczna poprawność, pochwała dewiacji), który uparcie szerzony przez popkulturę, media oraz uniwersytety demoluje wręcz światopogląd tradycyjny.
 
Współcześnie spora część interwencji militarnych, pseudonimowana w sposób, który przedstawiłem powyżej, szuka uzasadnienia, więcej – usprawiedliwienia, w imię całkiem wydumanego katalogu ludzkich uprawnień. Co gorsza, forsowne działania podejmowane w imię obrony tych praw, bez których zainteresowani spokojnie mogliby się obyć, nieraz już doprowadziły do realnych katastrof humanitarnych.  
 
Inkubatory społecznych rewolucji
Już sam kalendarz wybuchu kolejnych protestów podczas Arabskiej Wiosny czy Arabskiego Przebudzenia, do złudzenia przypominający efekt domina, powinien budzić zastanowienie, co do spontanicznego charakteru tych wydarzeń. Jeśli w ciągu zaledwie dwóch miesięcy (17 grudnia 2010 – 20 lutego 2011) zamieszki o dość podobnym charakterze i przebiegu, choć mocno zróżnicowanym natężeniu, wybuchają w dwudziestu państwach regionu, to bardziej niż koincydencją tłumaczyłbym to jednak jakąś epidemią.

Owszem, przesłanki były: despotyczna władza, fatalne warunki życia, 300 milionów młodych ludzi poniżej 30 roku życia, w tym około 90 milionów bez szans na pracę, korupcja, nepotyzm, policyjny terror, ale żeby praktycznie w tym samym czasie doszło do buntów, walk, a w co czwartym z tych państw także do aktów samospalenia...

Istotną rolę odegrała technologia: telewizja Al-Dżazira oraz internet pokazały, że można żyć inaczej, a portale społecznościowe, blogi, esemesy ułatwiły i bardzo przyśpieszyły wymianę informacji. Ale smartfonów można użyć albo do zrobienia selfie, albo do szybkiego zwołania się na manifę (ang. smart mob). Do zrobienia dokumentacji, że policja torturuje....
 
W książce Jörga Armbrustera, korespondenta niemieckiej telewizji, który przez trzy kwartały roku 2011 z sympatią dla pionierów dokonującej się rewolucji dokumentował „Arabską wiosnę”, można znaleźć czytelne sygnały o dwoistej roli państw Zachodu.
 
Jak z dumą twierdzi autor, niemieckie fundacje polityczne „wykonały znaczną pracę wstępną dla demokratyzacji Egiptu”, Unia Europejska wspierała projekty i finansowała badania związane z prawami człowieka, a organizacje pozarządowe USA (oczywiście za rządowe pieniądze) „uczyły młodych Egipcjan, jak tworzyć blogi i używać portalu Facebook”. UE i Stany wspólnie też finansowały instytut badań politycznych w Kairze, który już od lat 90. głosił w świecie arabskim idee społeczeństwa obywatelskiego i demokratyzacji.

Zarejestrowana w Katarze witryna Akademia Zmiany szerzyła idee Gene’a Sharpa, promotora pokojowych rewolucji, kładąc nacisk na sukcesy serbskiej Grupy Otpor, która przyczyniła się do ustąpienia Slobodana Miloševicia. Prometeizm ten spalił jednak na panewce, gdy okazało się, że Arabowie, mając demokratyczny wybór, wolą np. Bractwo Muzułmańskie od forowanych przez Zachód szermierzy postępu.

„Wywiad amerykański najwyraźniej próbuje zdestabilizować reżimy w krajach ‘złych’ dyktatur, takich jak Syria czy Iran” – zauważa Armbruster w podsumowaniu (pisanym jesienią 2011), z kolei Angeli Merkel wytyka, że rządzone przez nią państwo niemieckie nie ma skrupułów, żeby reżimowi Saudów, pełniącemu rolę regionalnego żandarma, sprzedać dwieście czołgów marki Leopard.
 
Prowokacje pod fałszywą flagą
Trudno też oprzeć się wrażeniu, że kładzeniem sztucznej murawy, czyli niby-spontanicznym, ale przecież dokładnie co do miejsca i terminu zaimplementowanym buntem były niby-antyglobalistyczne zamieszki w Hamburgu, choć wciąż trudno o pewność, jakie cele stawiał sobie ich dysponent i skąd pochodził. Z zewnątrz, czy może jednak z wewnątrz?

Teraz obserwujemy niepokojącą próbę wzniecenia ‘obywatelskiego’ buntu Polsce. Niepokojącą, bo uporczywość, z jaką eksploatuje się wymyśloną w 1956 roku przez eksnazistę Benzingera, podwładnego Reinharda Gehlena z wywiadu RFN, kalkę „polskie obozy koncentracyjne”, musi mieć przecież jakiś cel. Gdyby bowiem, w wyniku rewolty w tej antysemickiej Polsce, którą władają dziś nacjonaliści od Kaczyńskiego zginęła (nie daj Boże!) grupa zagranicznych turystów odwiedzających np. Umschlagplatz, to faktycznie mielibyśmy pozamiatane. Już na długo.

Zwłaszcza wobec mocnej krajowej partii zdrady, wciąż obecnej w wielu agendach państwa, w instytucjach wymiaru sprawiedliwości, w polskojęzycznych mediach... Nie pomogą nam nawet piękne słowa prezydenta Donalda Trumpa ani życzliwość jego nadobnej małżonki, zwłaszcza jeśli Heather Nauert – nie wiadomo, czy raczej rzeczniczka Departamentu Stanu USA czy może banku Goldman Sachs – ogłosi z Waszyngtonu kolejny nieprzychylny dla Polski werdykt, a koledzy Anne Applebaum odpowiednio go rozkolportują.  
 
Waldemar Żyszkiewicz
 
[pierwodruk w Obywatelskiej. Gazecie Kornela Morawieckiego, nr 146/2017]

 

POLECANE
Rosja zamyka polski konsulat w Królewcu. Jest komunikat z ostatniej chwili
Rosja zamyka polski konsulat w Królewcu. Jest komunikat

W piątek po południu MSZ Rosji poinformowało o zamknięciu polskiego konsulatu w Królewcu od 29 sierpnia 2025 roku.

Bodnar złożył wniosek ws. Zbigniewa Ziobry z ostatniej chwili
Bodnar złożył wniosek ws. Zbigniewa Ziobry

Minister sprawiedliwości Adam Bodnar złożył wniosek do marszałka Sejmu o wyrażenie przez Sejm zgody na zatrzymanie i przymusowe doprowadzenie Zbigniewa Ziobro na posiedzenie tzw. komisji ds. Pegasusa. Zbigniew Ziobro konsekwentnie odmawia stawienia się przed komisją, z powodu tego, że komisja działa nielegalnie – wyłączył ją z obiegu prawnego Trybunał Konstytucyjny wyrokiem z września 2024 r. 

Symbol Krakowa zepsuty. Miasto wysłało komunikat Wiadomości
Symbol Krakowa zepsuty. Miasto wysłało komunikat

Smok wawelski nie będzie ział ogniem. Jedna z najsłynniejszych atrakcji i symboli Krakowa musi przejść remont instalacji gazowej. Zaszkodziły jej m.in. ostatnie ulewne deszcze. 

Niemcy chcą wprowadzić limity liczby uczniów-migrantów na szkołę tylko u nas
Niemcy chcą wprowadzić limity liczby uczniów-migrantów na szkołę

Niemiecka minister edukacji Karin Prien podkreśliła, że Niemcy borykają się z problemami wynikającymi z niekontrolowanej migracji. Wskazała na konieczność przyspieszenia nauki języka niemieckiego przez dzieci imigrantów, co jest kluczowe dla ich integracji. Niemiecka gazeta der Tagesspiegel napisała, że w grę wchodzi ewentualny limit do 40% migrantów na szkołę.

Najnowszy sondaż parlamentarny. PiS i KO łeb w łeb z ostatniej chwili
Najnowszy sondaż parlamentarny. PiS i KO łeb w łeb

Koalicja Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość niemal zrównują się w najnowszym badaniu poparcia dla partii politycznych, przeprowadzonych przez pracownię Opinia24. Trzecie miejsce na podium zajęła Konfederacja.

Rubio: Straty Rosji na froncie gwałtownie wzrosły z ostatniej chwili
Rubio: Straty Rosji na froncie gwałtownie wzrosły

Szef resortu spraw zagranicznych USA Marco Rubio oświadczył, że straty ponoszone przez Rosję na froncie wojny z Ukrainą gwałtownie wzrosły od początku roku. Według niego od stycznia Rosja straciła 100 tys. żołnierzy. Wypowiedź Rubio przytoczył w piątek portal Moscow Times.

Marszałek rezygnuje ze stanowiska. Powód: niebezpieczna jazda samochodem z ostatniej chwili
Marszałek rezygnuje ze stanowiska. Powód: niebezpieczna jazda samochodem

Marcin Jabłoński, marszałek województwa lubuskiego z PO, podał się do dymisji. To konsekwencja wyjątkowo niebezpiecznej jazdy i kolizji drogowej, do której doprowadził pod koniec czerwca.  

Wiadomości
Wielcy Polacy w nietypowych dziedzinach

Gdy myślimy o polskich sukcesach na arenie międzynarodowej, najczęściej przychodzą nam do głowy wybitni sportowcy, naukowcy, artyści czy politycy. To naturalne. Jednak obok wielkich i dobrze znanych nazwisk istnieje cały świat mniej typowych dziedzin, w których Polacy również błyszczą. I to często w sposób, który zaskakuje nawet osoby uważnie śledzące życie publiczne.

Ewakuacja pacjentów z OIOM. Woda wlewa się na oddział  z ostatniej chwili
Ewakuacja pacjentów z OIOM. Woda wlewa się na oddział 

Pacjenci Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej w Szpitalu Powiatowym w Giżycku (woj. warmińsko-mazurskie) zostali ewakuowani. Powodem tej decyzji były obfite opady deszczu, które doprowadziły do zalania parteru, gdzie znajduje się oddział z chorymi podłączonymi do aparatury. Pacjenci zostali przewiezieni do innych szpitali w województwie warmińsko-mazurskim. 

Dziewięciu europejskich premierów ma dość kagańca ETPCz. Napisali list z ostatniej chwili
Dziewięciu europejskich premierów ma dość kagańca ETPCz. Napisali list

Dziewięciu premierów europejskich rządów napisało list otwarty do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka o „nową interpretację” Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności z 1950 r. List zainicjowały premier Włoch Giorgia Melonii oraz Danii Mette Frederiksen. Widnieje pod nim także podpis polskiego premiera Donalda Tuska.

REKLAMA

Waldemar Żyszkiewicz: Trawa z metra, czyli organizowana spontaniczność

Kiedyś: wsie potiomkinowskie i przed ważną wizytą malowanie na zielono trawników. Dziś: piękna murawa z metra, inscenizowane bunty społeczne. We wszystkich tych zjawiskach występuje mocny pierwiastek teatralny. Naprawdę jednak ważne jest to, co je różni.
 Waldemar Żyszkiewicz: Trawa z metra, czyli organizowana spontaniczność
/ morguefile.com
Początki są znane, a nazwisko Grigorija Potiomkina, rosyjskiego feldmarszałka i faworyta carycy Katarzyny, który włożył niemałe starania w przygotowanie złudnych, ale sugestywnych obrazów podczas inspekcji Krymu przez jedynowładczynię, stało się wręcz emblematyczne.

Wiedza o zręczności Potiomkina, urodzonego pod Smoleńskiem, a za wyrwanie Turkom Krymu obdarzonego tytułem księcia Taurydy, jak Rosjanie zwali ten półwysep, szybko się rozeszła. Niewykluczone zresztą, że w opowieściach sprawę nieco podkolorowano. Faktem jest, że wypróbowana wtedy metoda, mocno się potem zdemokratyzowała, a przysłowiowym naśladowcą Potiomkina czuł się każdy dowódca jednostki wojskowej, nakazujący przed wizytą zwierzchników owo przysłowiowe już malowanie trawników na zielono.

Współcześnie problem trawników zoperacjonizowano: piękną zieloną murawę na dowolnie wielkiej powierzchni kładą wyspecjalizowane firmy. Za opłatą, oczywiście, ale wciąż ku zadowoleniu dbającego o wygląd posesji czy działki właściciela.
 
Od chęci zachwycenia swego władcy...
Działania księcia Potiomkina oraz jego licznych następców, nie tylko zresztą w Rosji, miały na celu ukontentowanie przedstawicieli władzy, którzy odwiedzali tereny wystarczająco odległe od metropolii, żeby tę – jak mówi młodzież – ściemę, czyli działania pozorujące można było należycie przygotować. Przy mniejszych odległościach między centrum a peryferiami decydował z kolei czynnik czasu: o wizycie trzeba było wiedzieć odpowiednio wcześniej.

Oczywiście, z tą niby dbałością o zadowolenie osoby wizytującej nie należy przesadzać. Przyjmującemu bardziej szło o to, żeby gość nie poczuł się rozczarowany, a już broń Boże, żeby nie wpadł w gniew. Całkiem racjonalna obawa przed utratą łaski rządzącego. I chytra próba zwiększenia szans na utrzymanie się w siodle.
  
Współcześnie jednak nastąpiła jakościowa zmiana w stosowaniu metody księcia Potiomkina. Możliwość kreowania obrazów, które wcale nie mają zakotwiczenia w faktach, wykorzystuje się do pogarszania wizerunku i przyczerniania sytuacji realnej, w celu wywołania odruchów gniewu, oburzenia moralnego, poczucia, że dzieje się coś niedopuszczalnego. Ale przejście od upiększania rzeczywistości do jej obrzydzania, to tylko element tej zmiany.

Dziś cynicznie produkowane obrazy nierzeczywistości, w połączeniu ze stronniczymi opiniami i fałszywymi komentarzami, stają się swoistą bombą zapalającą. Metodą, chętnie stosowaną przez siły zewnętrzne, do wywoływania przesileń politycznych, krwawych zamieszek czy buntów, wreszcie do wymiany ekip rządzących, dokonywanej metodami nielegalnymi, pozakonstytucyjnymi.

Naruszanie suwerenności państw nominalnie niepodległych przez służby sąsiadów lub mocarstw wrogich, ewentualnie konsorcjum takich służb, ma miejsce coraz częściej. Także w Europie. Pisał o tym niedawno Witold Gadowski, wskazując Rosję i Niemcy jako kraje potencjalnie zainteresowane destabilizacją sytuacji w Polsce.

Dla pełnej klarowności obrazu Gadowski nie omieszkał przypomnieć przypadku irańskiego premiera Mosaddeka, obalonego w połowie minionego stulecia podczas operacji Ajax, na którą wyasygnowano milion dolarów. Nie należy się dziwić skromnej wysokości nakładów, bo siła nabywcza amerykańskiej waluty była wtedy zupełnie inna.
 
Operację na rzecz Brytyjczyków, którzy po zerwaniu przez Iran stosunków dyplomatycznych nie mieli tam wówczas swego przedstawicielstwa, więc i stosownej agentury, przeprowadziła Centralna Agencja Wywiadowcza. Jedynie następcę Mosaddeka wytypowali wspólnie fachowcy z CIA i MI6. Ten niemal już historyczny przykład dobrze tłumaczy, jak należy rozumieć frazę ‘konsorcjum służb’.
 
...do sterowania oburzeniem innych społeczeństw
Dopóki w międzynarodowych relacjach obowiązywała, przynajmniej w sferze oficjalnych zapewnień, zasada nieingerencji w wewnętrzne sprawy suwerennych państw, trzeba się było uciekać do tajnych akcji, w rodzaju tej opisanej przez Fredericka Forsytha w „Psach wojny”. Nawet całkiem niewielki oddział dobrze wyszkolonych i sprawnie dowodzonych komandosów jest w stanie dokonać zmiany ekipy rządzącej w kraju bez większych tradycji demokratycznych.

Nietrudno zauważyć, że społeczeństwu nawykłemu do pasywności, pozbawionemu patriotycznych elit o postawach wolnościowych, a także odruchu kształtowania swego losu zbiorowego o wiele łatwiej przyjąć kolejną zmianę obsady w państwie, nawet gdy są to jakieś nieznane szerzej postaci, wyjęte z notesu tajemniczego dysponenta, w Polsce nazywanego teraz najczęściej ‘wajchowym’.

Modus operandi wielokrotnie testowany w krajach Trzeciego Świata niezbyt jednak nadawał się do użycia w Europie, zwłaszcza w epoce wytężonej walki o pokój, która z definicji czyniła wojnę (nawet obronną!) czymś niedopuszczalnym dla poczciwego człowieka. W miejsce tradycyjnej wojny pojawiły się zatem operacje reagowania kryzysowego, interwencje humanitarne czy misje pokojowe, a zamiast klasycznej okupacji mamy dziś misje stabilizacyjne.

Brakowało tylko uzasadnienia do wejścia na cudze terytorium, ale i z tym sobie zdołano poradzić, zastępując zasadę suwerenności państwa, konceptem wojny o prawa człowieka. Właściwie nie byłoby w tym niczego złego, gdyby szczytnej idei praw człowieka nie nadużywano do upowszechniania np. marksizmu kulturowego (LGBTQ, radykalna ekologia, feminizm, gender, antywartości, polityczna poprawność, pochwała dewiacji), który uparcie szerzony przez popkulturę, media oraz uniwersytety demoluje wręcz światopogląd tradycyjny.
 
Współcześnie spora część interwencji militarnych, pseudonimowana w sposób, który przedstawiłem powyżej, szuka uzasadnienia, więcej – usprawiedliwienia, w imię całkiem wydumanego katalogu ludzkich uprawnień. Co gorsza, forsowne działania podejmowane w imię obrony tych praw, bez których zainteresowani spokojnie mogliby się obyć, nieraz już doprowadziły do realnych katastrof humanitarnych.  
 
Inkubatory społecznych rewolucji
Już sam kalendarz wybuchu kolejnych protestów podczas Arabskiej Wiosny czy Arabskiego Przebudzenia, do złudzenia przypominający efekt domina, powinien budzić zastanowienie, co do spontanicznego charakteru tych wydarzeń. Jeśli w ciągu zaledwie dwóch miesięcy (17 grudnia 2010 – 20 lutego 2011) zamieszki o dość podobnym charakterze i przebiegu, choć mocno zróżnicowanym natężeniu, wybuchają w dwudziestu państwach regionu, to bardziej niż koincydencją tłumaczyłbym to jednak jakąś epidemią.

Owszem, przesłanki były: despotyczna władza, fatalne warunki życia, 300 milionów młodych ludzi poniżej 30 roku życia, w tym około 90 milionów bez szans na pracę, korupcja, nepotyzm, policyjny terror, ale żeby praktycznie w tym samym czasie doszło do buntów, walk, a w co czwartym z tych państw także do aktów samospalenia...

Istotną rolę odegrała technologia: telewizja Al-Dżazira oraz internet pokazały, że można żyć inaczej, a portale społecznościowe, blogi, esemesy ułatwiły i bardzo przyśpieszyły wymianę informacji. Ale smartfonów można użyć albo do zrobienia selfie, albo do szybkiego zwołania się na manifę (ang. smart mob). Do zrobienia dokumentacji, że policja torturuje....
 
W książce Jörga Armbrustera, korespondenta niemieckiej telewizji, który przez trzy kwartały roku 2011 z sympatią dla pionierów dokonującej się rewolucji dokumentował „Arabską wiosnę”, można znaleźć czytelne sygnały o dwoistej roli państw Zachodu.
 
Jak z dumą twierdzi autor, niemieckie fundacje polityczne „wykonały znaczną pracę wstępną dla demokratyzacji Egiptu”, Unia Europejska wspierała projekty i finansowała badania związane z prawami człowieka, a organizacje pozarządowe USA (oczywiście za rządowe pieniądze) „uczyły młodych Egipcjan, jak tworzyć blogi i używać portalu Facebook”. UE i Stany wspólnie też finansowały instytut badań politycznych w Kairze, który już od lat 90. głosił w świecie arabskim idee społeczeństwa obywatelskiego i demokratyzacji.

Zarejestrowana w Katarze witryna Akademia Zmiany szerzyła idee Gene’a Sharpa, promotora pokojowych rewolucji, kładąc nacisk na sukcesy serbskiej Grupy Otpor, która przyczyniła się do ustąpienia Slobodana Miloševicia. Prometeizm ten spalił jednak na panewce, gdy okazało się, że Arabowie, mając demokratyczny wybór, wolą np. Bractwo Muzułmańskie od forowanych przez Zachód szermierzy postępu.

„Wywiad amerykański najwyraźniej próbuje zdestabilizować reżimy w krajach ‘złych’ dyktatur, takich jak Syria czy Iran” – zauważa Armbruster w podsumowaniu (pisanym jesienią 2011), z kolei Angeli Merkel wytyka, że rządzone przez nią państwo niemieckie nie ma skrupułów, żeby reżimowi Saudów, pełniącemu rolę regionalnego żandarma, sprzedać dwieście czołgów marki Leopard.
 
Prowokacje pod fałszywą flagą
Trudno też oprzeć się wrażeniu, że kładzeniem sztucznej murawy, czyli niby-spontanicznym, ale przecież dokładnie co do miejsca i terminu zaimplementowanym buntem były niby-antyglobalistyczne zamieszki w Hamburgu, choć wciąż trudno o pewność, jakie cele stawiał sobie ich dysponent i skąd pochodził. Z zewnątrz, czy może jednak z wewnątrz?

Teraz obserwujemy niepokojącą próbę wzniecenia ‘obywatelskiego’ buntu Polsce. Niepokojącą, bo uporczywość, z jaką eksploatuje się wymyśloną w 1956 roku przez eksnazistę Benzingera, podwładnego Reinharda Gehlena z wywiadu RFN, kalkę „polskie obozy koncentracyjne”, musi mieć przecież jakiś cel. Gdyby bowiem, w wyniku rewolty w tej antysemickiej Polsce, którą władają dziś nacjonaliści od Kaczyńskiego zginęła (nie daj Boże!) grupa zagranicznych turystów odwiedzających np. Umschlagplatz, to faktycznie mielibyśmy pozamiatane. Już na długo.

Zwłaszcza wobec mocnej krajowej partii zdrady, wciąż obecnej w wielu agendach państwa, w instytucjach wymiaru sprawiedliwości, w polskojęzycznych mediach... Nie pomogą nam nawet piękne słowa prezydenta Donalda Trumpa ani życzliwość jego nadobnej małżonki, zwłaszcza jeśli Heather Nauert – nie wiadomo, czy raczej rzeczniczka Departamentu Stanu USA czy może banku Goldman Sachs – ogłosi z Waszyngtonu kolejny nieprzychylny dla Polski werdykt, a koledzy Anne Applebaum odpowiednio go rozkolportują.  
 
Waldemar Żyszkiewicz
 
[pierwodruk w Obywatelskiej. Gazecie Kornela Morawieckiego, nr 146/2017]


 

Polecane
Emerytury
Stażowe