Paweł Jędrzejewski: Bunt Prigożyna postawił Putina w pokracznej pozycji
Tak to wygląda i choć absurdalne, wcale nie jest niemożliwe. A może celem "marszu sprawiedliwości" na Moskwę było po prostu zmuszenie władz Kremla do oddania miliardów rubli, które podobno służby bezpieczeństwa zabrały wagnerowcom? Afera z buntem Prigożyna jest niejasna, informacji o niej jest niewiele, jej przebieg umyka wszelkim schematom buntów i puczów. Jednak wiemy na tyle dużo w kwestiach najważniejszych, że od czasu ataku na Ukrainę Rosja ponosi - raz za razem - potężne straty zarówno wizerunkowe jak i wymierne. Ta ostatnia afera stawia władze rosyjskie, a już najbardziej Putina, w pokracznej i żenującej pozycji.
Nie skupiajmy się na drzewach, spójrzmy na las
Przede wszystkim, od dłuższego czasu, a już szczególnie po odwołanym "buncie Prigożyna" i reakcji na ten bunt, Rosja z groźnego państwa poważnego, przeobraża się w nadal groźne (broń nuklearna!) państwo operetkowe, największą na świecie bananową republikę.
Po pierwsze, nie umie prowadzić skutecznie wojny, nie potrafi jej wygrać. Agresja jest nieskuteczna, mit "niezwyciężonej armii rosyjskiej [sowieckiej]" rozsypał się w gruzy. Armia okazała się być źle wyszkolona, marnie uzbrojona, źle dowodzona. Podstawa takiej oceny jest oczywista. Jest nią niezaprzeczalny konkret, który liczy się najbardziej - fakt, że Ukraina nie została pokonana.
Po drugie, jest coś jeszcze bardziej kompromitującego, niż posiadanie nieskutecznej armii. To korzystanie z "Grupy Wagnera". Poważne państwa nie używają do prowadzenia wojen prywatnych armii o co najmniej niejasnym statusie prawnym, a - co ważniejsze - których dowódcą jest były kryminalista. Poważne państwa nie opierają swojej siły militarnej na amnestionowanych przestępcach, wypuszczonych z więzień tylko dlatego, że zgodzili się pójść na front.
Po trzecie, Rosja zaatakowała Ukrainę, podając za jedną z przyczyn, niebezpieczeństwo, jakie stanowiłoby zbliżenie Ukrainy z NATO. Agresywna wojna przeciwko Ukrainie trwa, a w tym czasie do NATO, zdecydowanie w reakcji na szaleńcze zachowanie Rosji, przystąpiła w kwietniu bieżącego roku Finlandia, tworząc najdłuższą, bo ponad 1100 kilometrową granicę państwa rosyjskiego z NATO. W przyszłym roku na listę członków tego sojuszu militarnego ma być wpisana Szwecja. Wniosek jest jednoznaczny: efekty agresji na Ukrainę są dla Rosji drastycznie przeciwne od zamierzonych.
Putin stracił zimną krew
Po czwarte, Putin - wkrótce po zadeklarowaniu buntu przez Prigożyna - wygłosił przemówienie, w którym buntowników nazwał zdrajcami i zagroził, że każdy, kto w nim uczestniczy, zostanie ukarany. Natomiast, według napływających od soboty informacji, Prigożyn miał udać się na "banicję" na Białoruś, a żołnierze "Grupy Wagnera" mają wrócić do swoich baz, jakby nic się nie stało. Żadnego rozliczenia, żadnych procesów, żadnych kar. Wniosek może być tylko jeden: groźby Putina niewiele ważą. Może to także znaczyć, że Putin się boi. Natomiast na pewno jest to dowodem, że stracił zimną krew. Przekonuje o tym ogromny, widoczny natychmiast i gołym okiem rozdźwięk pomiędzy tonem jego przemówienia wygłoszonego na wieść o buncie, a tym, jak ostatecznie potraktował buntowników (Prigożyna i jego ludzi), gdy odstąpili od rewolty. Wygląda na to, że każdy silny watażka może mu zagrozić, a gdy się opamięta, to sprawa rozejdzie się po kościach. W takim stanie jest Rosja? Najbardziej nawet marionetkowi dyktatorzy na nic takiego by nie pozwolili na swoich egzotycznych wyspach, a w dzisiejszej Rosji takie niewyobrażalne rzeczy właśnie się dzieją.
Cios w wizerunek "silnego przywódcy"
Przeanalizujmy to pokrótce. W przemówieniu Putin mówi o "najcięższej zbrodni zbrojnego buntu", po czym pozwala, żeby w jego imieniu dogadywał się z Prigożynem nie kto inny, ale Łukaszenka. W tym samym wystąpieniu telewizyjnym mówi o odpieraniu ataku "nazistów i ich panów", o "zagrożeniu niepodległości" Rosji i o "zdradzeniu narodu". Działania Prigożyna nazywa "ciosem w plecy naszego kraju i naszego narodu". Czy można użyć większych słów? Trudno je sobie nawet wyobrazić. Jednak skoro się ich użyło, trzeba być konsekwentnym. Albo się jest groźnym dyktatorem sprawującym rzeczywistą władzę, albo wylęknionym przywódcą, którego czas minął. Silny przywódca autorytarny, na jakiego przez lata kreował się Putin, może przebaczyć zbuntowanym dopiero - jako prezydent - po procesach i surowych wyrokach. Wtedy wystąpiłby w roli wyrozumiałego, wspaniałomyślnego ojca. Natomiast gdy bierze pod uwagę odpuszczenie im win natychmiast, w ciągu kilkunastu godzin - tak jak to zrobił Putin - musi postępować całkiem inaczej. Jego przemówienie, wygłoszone na wieść o buncie, powinno być zdecydowanie inne. Zamiast mówić o "zdradzie" i "ciosie w plecy narodu", czyli walić z najgrubszych dział i przekraczać linię oskarżeń, zza której już nie ma odwrotu, powinien zwrócić się do buntowników, jako do oszukanych i zwiedzionych kłamstwami na manowce. Powinien potraktować ich nie jako sprawców, lecz jako ofiary knowań wrogów ojczyzny. Zwiedzionym i oszukanym despota może wybaczać natychmiast, gdy tylko zejdą ze złej drogi, bo to oznacza, że - pod wpływem jego słów i strachu przed nim - zrozumieli swój błąd, ale nie wolno mu przebaczać tym, których przecież sam ogłosił zdrajcami.
Tak czy inaczej, Putin popełnił kolosalny błąd, a jego wizerunek "silnego przywódcy" otrzymał ogromny cios. Okazał słabość i taktyczną nieporadność. W dodatku stało się to w sytuacji bardzo prostej do kontrolowania, a więc błąd wygląda tym bardziej kompromitująco. Zapomniał o słynnej maksymie prezydenta Teda Roosevelta "Mów łagodnie i miej gruby kij". Putin mówił bardzo ostro, natomiast okazało się, że nie miał żadnego kija, bo Prigożyn i jego ludzie odchodzą de facto bezkarni.
Jaki przekaz na temat siły Rosji i Putina idzie w świat, gdy tysiące zbuntowanych wagnerowców suną w stronę Moskwy, nie natrafiają na żaden poważny opór, a w tym samym czasie Putin podejmuje (poprzez Łukaszenkę) negocjacje z buntownikami i tymi, których kilka godzin wcześniej nazwał w obliczu milionów Rosjan zdrajcami?
Jaki przekaz idzie w świat na temat siły Rosji i Putina, gdy Prigożyn uzyskał od władz Rosji zgodę na wypłacenie odszkodowania 50 milionów rubli rodzinom dwóch pilotów samolotów zestrzelonych podczas sobotniego marszu na Moskwę?
Jeżeli ten, kogo Putin nazywa "zdrajcą", może przy pomocy rubli uniknąć odpowiedzialności za zabicie, podczas rewolty, rosyjskich żołnierzy, oznacza to niewyobrażalną jeszcze do niedawna słabość rosyjskiego państwa i jego przywództwa.
Niestety, są jeszcze głowice nuklearne...