Dr Rafał Brzeski: Na granicy polsko-białoruskiej może być naprawdę gorąco. Zdrajcy po polskiej stronie?

Według niedawnego sondażu dla dziennika „Rzeczpospolita” ponad połowa Polaków uważa, że wagnerowcy na Białorusi zagrażają bezpieczeństwu Polski. Ich liczbę jedni eksperci szacują na kilka tysięcy, inni na kilkanaście tysięcy, a portal Do Rzeczy nawet na „ponad 30 tysięcy”. Strategiczny doradca sekretarza generalnego NATO do spraw mediów Oana Longescu uspokaja wprawdzie: „nie widzimy żadnego zagrożenia militarnego”, ale rzecznik komendanta Straży Granicznej, porucznik Anna Michalska twierdzi, że najemnicy szkolą nielegalnych migrantów do ataków na polską granicę, zaś Łukaszenka straszy, że wagnerowcy palą się do „marszu na Warszawę”.
Mężczyzna podgląda przez okno. Ilustracja poglądowa Dr Rafał Brzeski: Na granicy polsko-białoruskiej może być naprawdę gorąco. Zdrajcy po polskiej stronie?
Mężczyzna podgląda przez okno. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

Pewne jest tylko to, że najemnicy Grupy Wagnera stacjonują w pobliżu Polski. Jedno ich obozowisko jest pod Brześciem, a drugie w okolicach Grodna. Oba oddalone są od granicy o 20–30 km. Podobno wagnerowcy ćwiczą wspólnie z oddziałami białoruskimi, przekazując im doświadczenia zdobyte na Bliskim Wschodzie, w Afryce i na Ukrainie. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy ostrzega jednak, że wagnerowcy są tylko przykrywką dla rosyjskich grup terrorystyczno-dywersyjnych, których personel potajemnie przerzucono do obozowisk Grupy Wagnera i wmieszano w najemników. Według SBU rosyjska specgrupa GRU szykuje albo grubą prowokację „pod fałszywą flagą”, albo przygotowuje atak terrorystyczny po polskiej stronie granicy. Takich ostrzeżeń nie można lekceważyć, nawet jeśli przyjmie się szacunki, że w walkach na Ukrainie oddziały rosyjskiego Specnazu poniosły dotkliwe straty do 90 procent stanu osobowego. Nie można też bezkrytycznie przyjmować za wiarygodne przecieków o wyjazdach wagnerowców z Białorusi. Pojawiły się one w ostatnich dniach w kanale WCzK-OGPU rosyjskiego  komunikatora Telegram. Pewne ponoć „źródło” poinformowało kanał, że grupy najemników liczące po 500–600 osób wyjeżdżają autobusami z obozowisk do Woroneża, Rostowa i Krasnodaru. Pierwszy etap wycofywania wagnerowców już się skończył, a drugi miał się zacząć dzisiaj.

Czytaj również: Skandaliczna wypowiedź Webera o „zwalczaniu PiS-u”. Co na to prezydent Duda?

Co dzieje się na granicy? Straż Graniczna opublikowała niepokojące nagranie [WIDEO]

Pogłoski WCzK-OGPU o wyjeździe najemników należy traktować bardzo ostrożnie, gdyż mogą być kamuflażem dla wspomnianego przez SBU przyjazdu grup terrorystyczno-dywersyjnych GRU. Grupy te to elita Specnazu. Być może oddziały Specnazu zostały rzeczywiście zdziesiątkowane na Ukrainie, ale do walk frontowych GRU nie wysyła grup terrorystyczno-dywersyjnych. Ich zadaniem jest bowiem likwidacja kierownictwa polityczno-wojskowego atakowanego państwa oraz sparaliżowanie aparatu zarządzania państwem i jego obroną.

 

Przedarcie się przez granicę terrorystów z GRU

W dotychczasowej praktyce operacje raptownej zmiany aparatu władzy przez grupy dywersyjno-terrorystyczne GRU zawierały kilka stałych elementów. Na kilka miesięcy przed rozpoczęciem operacji  stopniowo wzmacniano siły rezydentury GRU w ambasadzie Kremla w stolicy wytypowanego państwa. Prawie cały personel pomocniczy wymieniano na ludzi ze Specnazu. Każdy kucharz, dozorca, mechanik, kierowca czy radiooperator był od tego momentu świetnie wyszkolonym żołnierzem Specnazu. Również „żony” nowych pracowników były z elity szturmowej GRU. Podobną wymianę personelu prowadzono w innych placówkach sowieckich/rosyjskich: konsulatach, przedstawicielstwach handlowych, biurach turystycznych, liniach lotniczych itp. Chodziło o nasycenie żołnierzami Specnazu dzielnicy rządowej i generalnie centrum miasta. W decydującym momencie wsparciem dla nich mieli być „kibice” przybyli na mecz albo „drużyna sportowa”, albo „delegaci” na jakiś kongres itp. To, że delegaci mieli garście jak bochny chleba, a kongres był hodowców kanarków, nie miało znaczenia. Na stołecznym lotnisku miał też wylądować niezapowiadany samolot Aerofłotu pełen żołnierzy Specnazu. Jeżeli taki lot byłby niemożliwy, to do transportu grupy szturmowej można byłoby wykorzystać samolot rejsowy. Czyści jak łza sabotażyści zeszliby z pokładu wraz z podróżnymi, przeszli odprawę paszportową i czekali w mieście na sygnał. Gdyby operację odwołano, to po kilku dniach wróciliby do kraju. Gdyby otrzymali sygnał do działania, to odebraliby broń i co jeszcze trzeba w ambasadzie, albo w ustalonej znacznie wcześniej i dobrze zaopatrzonej kryjówce, a potem ruszyli do akcji. Alternatywnie – albo równolegle – mogli w porcie zejść z pokładu cumującego statku wycieczkowego lub frachtowca, zaś kierowcy zaparkowanego w centrum rosyjskiego tira mogli okazać się wyspecjalizowanymi dywersantami-pirotechnikami. Warianty można mnożyć i rozbudowywać w miarę potrzeb. Przed 55 laty koniec „Praskiej Wiosny” nastąpił po opanowaniu stołecznego lotniska przez grupę „turystów” i wylądowaniu samolotów transportowych z sowieckimi spadochroniarzami. Podobnie w 1979 roku w operacji Sztorm-333 komandosi sowieccy z grupy Alfa wylądowali na lotnisku w Kabulu, pojechali do centrum miasta, zaatakowali pałac prezydencki i zastrzelili prezydenta Amina. Zmiana aparatu władzy trwała krótko i została sprawnie zakończona w ciągu kilku godzin. Podobnie zaplanowany reset nie powiódł się w ubiegłym roku w Kijowie i rosyjski blitz zakończył się kompromitującą porażką.

Powtórzenie podobnego scenariusza w Polsce jest mało prawdopodobne, bowiem sankcje i międzynarodowa izolacja Rosji oraz spowodowana wojną wzmożona czujność polskich służb znacznie ograniczają możliwości skrytego wprowadzenia do Warszawy sporej w końcu liczby ludzi. Natomiast scenariusz przedarcia się terrorystów GRU przez polsko-białoruską granicę nie jest karkołomnym i niewykonalnym wytworem chorej wyobraźni. Wręcz odwrotnie, jawi się logiczną układanką opartą na znajomości zasad szkolenia i taktyki Specnazu.

 

Zdrajcy po polskiej stronie?

Według informacji Straży Granicznej migranci nie biwakują samopas, lecz są skoszarowani w ośrodkach pod kontrolą służb białoruskich. Bez ich wiedzy i zgody nikt nie może wejść na teren przygraniczny. Migranci są pod polską zaporę graniczną dowożeni, wyposażani w drabiny, siłowniki hydrauliczne oraz inny sprzęt, a potem instruowani, jak, kiedy i gdzie mają próbować się przedostać. Na razie nie udaje się im pokonać zapory, ale jeśli pewnego dnia forsowanie się powiedzie, to dyslokacja grupy sabotażowo-dywersyjnej GRU mogłaby się odbyć pod osłoną podwójnego kamuflażu. Pierwsza warstwa to tłum migrantów pchających się przez wyrwę. Druga to wmieszana w tłum dość liczna grupa wagnerowców robiących dużo szumu i zamętu, a między nimi sabotażyści czyści jak łza i na wszelki wypadek zaopatrzeni w doskonale sfałszowane dokumenty. Przy takiej operacji po polskiej stronie warowaliby z pewnością w lasach współpracujący z białoruskimi służbami zmotoryzowani kurierzy, by przewieźć migrantów do wymarzonych Niemiec. Na dywersantów nie czekałby nikt. Świadomi, że po masowej ucieczce polskie służby natychmiast obstawią i zablokują drogi, wybiorą zapewne marsz piechotą. Raczej bieg niż marsz. Nieobciążeni bronią i wyposażeniem w dwie doby będą w Warszawie, gdzie czekać już na nich będą schronienia przygotowane znacznie wcześniej przez agenturę logistyczną. Broń, amunicję, materiały wybuchowe i wszelki potrzebny sprzęt i zaopatrzenie dostarczy im rezydentura GRU. Skąd je weźmie? Z zapasów dowiezionych wcześniej w poczcie dyplomatycznej albo przemyconych przez granicę. W 2021 roku udaremniono niecałe 1500 prób przemytu broni i amunicji do Polski, w ubiegłym roku było około 8400 takich incydentów.

W drodze lub w trakcie odwrotu po akcji dywersanci-terroryści mogą w razie potrzeby skorzystać z pomocy „strażników”, czyli agentów Specnazu werbowanych przez GRU. Były oficer GRU, znany pod literackim pseudonimem Wiktor Suworow, pytany przeze mnie, kiedy zaczęto werbować „strażników” w Polsce, odparł ze spokojem, że w 1945 roku. „Strażników” werbowały graniczące z Polską sowieckie okręgi wojskowe, Flota Bałtycka, stacjonująca na polskich ziemiach Północna Grupa Wojsk oraz Centrala GRU w Moskwie. Ilu ich zwerbowano? Trudno powiedzieć. W dyspozycji każdego okręgu wojskowego i każdej grupy wojsk było zapewne około setki „strażników”. W dyspozycji floty około 20, natomiast w dyspozycji centralnego aparatu GRU było więcej „strażników” niż we wszystkich okręgach, flotach i grupach razem wziętych. Informacje o nich traktowane były jako tajemnice najwyższej rangi.

Werbowano przede wszystkim dojrzałych mężczyzn, statecznych, nieinteresujących się polityką, bez sympatii ani do Rosji, ani do komunizmu, ani do jakiejkolwiek partii politycznej. Wybierano spokojnych, bez licznych znajomych, mieszkających z dala od innych, dobrze jeśli taki agent był inwalidą, gdyż wówczas był zwolniony z poboru do wojska, co gwarantowało stabilność jego usług. W zamian za stałe wynagrodzenie, zwrot kosztów oraz spore sumy na utrzymanie domu, gospodarstwa lub warsztatu „strażnik” miał zbudować kryjówkę, trzymać w garażu lub stodole poobijany, ale idealnie sprawny samochód, najlepiej terenowy, być może ze dwa motocykle, stale odnawiany zapas świeżego paliwa oraz zapas konserw i medykamentów wedle dostarczonych mu list. Tylko tyle, żadnych tajemnic. Miał czekać, aż przyjdą „goście” i podadzą hasło. Wówczas miał im udostępnić to, co zebrał, i zapewnić pomoc. Kto przyjdzie, nie wiedział. Kiedy przyjdzie, też nie wiedział. Czasem czekał aż do śmierci i nikt nie przyszedł. Dlaczego nie przyszedł, też nie wiedział. Nikt mu też nie powiedział, że odchodząc, „goście” poderżną mu gardło, gdyż Specnaz nie zostawia śladów. Czy „strażnicy” z sowieckich czasów nadal w Polsce funkcjonują? Czy werbowani są nowi? Z pewnością tak. W Rosji zmienił się ustrój. W GRU nie zmieniła się nawet nazwa nadana przez Stalina w lutym 1942 roku.


 

POLECANE
Tragedia w Przemyślu. Mężczyzna postrzelił znajomą w głowę Wiadomości
Tragedia w Przemyślu. Mężczyzna postrzelił znajomą w głowę

75-letni mężczyzna strzelił z broni do znajomej, siedzącej w aucie na jednej z ulic Przemyśla. Kobieta z raną postrzałową głowy trafiła do szpitala.

Popularny serial zniknie z anteny TVN Wiadomości
Popularny serial zniknie z anteny TVN

Nadchodzące dni przyniosą zmiany w emisji popularnego serialu. Sympatycy "Na Wspólnej" będą musieli uzbroić się w cierpliwość.

Znany polski piłkarz w szpitalu. Są nowe informacje o jego stanie zdrowia Wiadomości
Znany polski piłkarz w szpitalu. Są nowe informacje o jego stanie zdrowia

Piłkarz Torino Sebastian Walukiewicz, który trafił do szpitala po tym, jak źle się poczuł w trakcie meczu włoskiej ekstraklasy z Bologną (0:2), nie doznał udaru, ani nie stwierdzono u niego żadnych poważnych dolegliwości - poinformował portal torinogranata.it. Przyczyną kłopotów z oddychaniem była grypa.

Sondaż: Polacy nie wierzą Ukrainie gorące
Sondaż: Polacy nie wierzą Ukrainie

Ponad 67 proc. ankietowanych nie wierzy w ukraińskie deklaracje dotyczące ekshumacji i upamiętnienia ofiar zbrodni wołyńskiej oraz rozliczenia historycznych wydarzeń - wynika z sondażu, przeprowadzonego dla Wirtualnej Polski.

Litwini czekają, a niemiecka brygada na Litwie odjeżdża w siną dal polityka
Litwini czekają, a "niemiecka brygada na Litwie" odjeżdża w siną dal

Sojusz SPD i BSW w Brandenburgii jest jeszcze młody, jednak już po pierwszym głosowaniu w Radzie Federalnej doszło do rozłamu pomiędzy koalicjantami. SPD krytycznie odnosi się do zapowiedzi BSW dotyczącej stacjonowania brygady Bundeswehry na Litwie - donosi dziennik Tageschau.

Morze łez. Słowa gwiazdy Polsatu łamią serce Wiadomości
"Morze łez". Słowa gwiazdy Polsatu łamią serce

Marta Lech-Maciejewska, popularna prezenterka Polsatu i autorka bloga „SuperStyler”, podzieliła się niezwykle trudnym wyznaniem. W sierpniu tego roku usłyszała diagnozę, która przewróciła jej świat do góry nogami. O swojej walce z chorobą nowotworową opowiedziała w programie „Halo, tu Polsat”.

Donald Trump odwiedzi Warszawę przed polskimi wyborami prezydenckimi? pilne
Donald Trump odwiedzi Warszawę przed polskimi wyborami prezydenckimi?

Prezydent USA Donald Trump zostanie zaproszony na szczyt Inicjatywy Trójmorza, który odbędzie się pod koniec kwietnia w Warszawie – powiedział Szef Biura Polityki Międzynarodowej KPRP Mieszko Pawlak.

Komunikat dla mieszkańców Warszawy Wiadomości
Komunikat dla mieszkańców Warszawy

Od 23 grudnia do 6 stycznia zmieni się komunikacja miejska. Autobusy, tramwaje i metro będą kursowały rzadziej. Dodatkowo Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat staną się wtedy deptakiem.

Już w 2023 r. były informacje o zamachowcu z Magdeburga. Potraktowano je poważnie z ostatniej chwili
Już w 2023 r. były informacje o zamachowcu z Magdeburga. "Potraktowano je poważnie"

Szef Federalnego Urzędu Kryminalnego (BKA) Holger Muench powiedział w ZDF, że otrzymał ostrzeżenie o mężczyźnie z Arabii Saudyjskiej w listopadzie 2023 r.

Ugryzł go. Zaskakujące wyznanie aktora filmu Kevin sam w domu Wiadomości
"Ugryzł go". Zaskakujące wyznanie aktora filmu "Kevin sam w domu"

Film „Kevin sam w domu” z 1990 roku to jeden z najbardziej kultowych świątecznych hitów wszech czasów. Historia ośmioletniego Kevina McCallistera, który broni swojego domu przed nieudolnymi włamywaczami, nadal bawi kolejne pokolenia. Jak się okazuje, kulisy powstawania tego filmu kryją wiele zaskakujących historii, którymi niedawno podzielili się odtwórcy głównych ról.

REKLAMA

Dr Rafał Brzeski: Na granicy polsko-białoruskiej może być naprawdę gorąco. Zdrajcy po polskiej stronie?

Według niedawnego sondażu dla dziennika „Rzeczpospolita” ponad połowa Polaków uważa, że wagnerowcy na Białorusi zagrażają bezpieczeństwu Polski. Ich liczbę jedni eksperci szacują na kilka tysięcy, inni na kilkanaście tysięcy, a portal Do Rzeczy nawet na „ponad 30 tysięcy”. Strategiczny doradca sekretarza generalnego NATO do spraw mediów Oana Longescu uspokaja wprawdzie: „nie widzimy żadnego zagrożenia militarnego”, ale rzecznik komendanta Straży Granicznej, porucznik Anna Michalska twierdzi, że najemnicy szkolą nielegalnych migrantów do ataków na polską granicę, zaś Łukaszenka straszy, że wagnerowcy palą się do „marszu na Warszawę”.
Mężczyzna podgląda przez okno. Ilustracja poglądowa Dr Rafał Brzeski: Na granicy polsko-białoruskiej może być naprawdę gorąco. Zdrajcy po polskiej stronie?
Mężczyzna podgląda przez okno. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

Pewne jest tylko to, że najemnicy Grupy Wagnera stacjonują w pobliżu Polski. Jedno ich obozowisko jest pod Brześciem, a drugie w okolicach Grodna. Oba oddalone są od granicy o 20–30 km. Podobno wagnerowcy ćwiczą wspólnie z oddziałami białoruskimi, przekazując im doświadczenia zdobyte na Bliskim Wschodzie, w Afryce i na Ukrainie. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy ostrzega jednak, że wagnerowcy są tylko przykrywką dla rosyjskich grup terrorystyczno-dywersyjnych, których personel potajemnie przerzucono do obozowisk Grupy Wagnera i wmieszano w najemników. Według SBU rosyjska specgrupa GRU szykuje albo grubą prowokację „pod fałszywą flagą”, albo przygotowuje atak terrorystyczny po polskiej stronie granicy. Takich ostrzeżeń nie można lekceważyć, nawet jeśli przyjmie się szacunki, że w walkach na Ukrainie oddziały rosyjskiego Specnazu poniosły dotkliwe straty do 90 procent stanu osobowego. Nie można też bezkrytycznie przyjmować za wiarygodne przecieków o wyjazdach wagnerowców z Białorusi. Pojawiły się one w ostatnich dniach w kanale WCzK-OGPU rosyjskiego  komunikatora Telegram. Pewne ponoć „źródło” poinformowało kanał, że grupy najemników liczące po 500–600 osób wyjeżdżają autobusami z obozowisk do Woroneża, Rostowa i Krasnodaru. Pierwszy etap wycofywania wagnerowców już się skończył, a drugi miał się zacząć dzisiaj.

Czytaj również: Skandaliczna wypowiedź Webera o „zwalczaniu PiS-u”. Co na to prezydent Duda?

Co dzieje się na granicy? Straż Graniczna opublikowała niepokojące nagranie [WIDEO]

Pogłoski WCzK-OGPU o wyjeździe najemników należy traktować bardzo ostrożnie, gdyż mogą być kamuflażem dla wspomnianego przez SBU przyjazdu grup terrorystyczno-dywersyjnych GRU. Grupy te to elita Specnazu. Być może oddziały Specnazu zostały rzeczywiście zdziesiątkowane na Ukrainie, ale do walk frontowych GRU nie wysyła grup terrorystyczno-dywersyjnych. Ich zadaniem jest bowiem likwidacja kierownictwa polityczno-wojskowego atakowanego państwa oraz sparaliżowanie aparatu zarządzania państwem i jego obroną.

 

Przedarcie się przez granicę terrorystów z GRU

W dotychczasowej praktyce operacje raptownej zmiany aparatu władzy przez grupy dywersyjno-terrorystyczne GRU zawierały kilka stałych elementów. Na kilka miesięcy przed rozpoczęciem operacji  stopniowo wzmacniano siły rezydentury GRU w ambasadzie Kremla w stolicy wytypowanego państwa. Prawie cały personel pomocniczy wymieniano na ludzi ze Specnazu. Każdy kucharz, dozorca, mechanik, kierowca czy radiooperator był od tego momentu świetnie wyszkolonym żołnierzem Specnazu. Również „żony” nowych pracowników były z elity szturmowej GRU. Podobną wymianę personelu prowadzono w innych placówkach sowieckich/rosyjskich: konsulatach, przedstawicielstwach handlowych, biurach turystycznych, liniach lotniczych itp. Chodziło o nasycenie żołnierzami Specnazu dzielnicy rządowej i generalnie centrum miasta. W decydującym momencie wsparciem dla nich mieli być „kibice” przybyli na mecz albo „drużyna sportowa”, albo „delegaci” na jakiś kongres itp. To, że delegaci mieli garście jak bochny chleba, a kongres był hodowców kanarków, nie miało znaczenia. Na stołecznym lotnisku miał też wylądować niezapowiadany samolot Aerofłotu pełen żołnierzy Specnazu. Jeżeli taki lot byłby niemożliwy, to do transportu grupy szturmowej można byłoby wykorzystać samolot rejsowy. Czyści jak łza sabotażyści zeszliby z pokładu wraz z podróżnymi, przeszli odprawę paszportową i czekali w mieście na sygnał. Gdyby operację odwołano, to po kilku dniach wróciliby do kraju. Gdyby otrzymali sygnał do działania, to odebraliby broń i co jeszcze trzeba w ambasadzie, albo w ustalonej znacznie wcześniej i dobrze zaopatrzonej kryjówce, a potem ruszyli do akcji. Alternatywnie – albo równolegle – mogli w porcie zejść z pokładu cumującego statku wycieczkowego lub frachtowca, zaś kierowcy zaparkowanego w centrum rosyjskiego tira mogli okazać się wyspecjalizowanymi dywersantami-pirotechnikami. Warianty można mnożyć i rozbudowywać w miarę potrzeb. Przed 55 laty koniec „Praskiej Wiosny” nastąpił po opanowaniu stołecznego lotniska przez grupę „turystów” i wylądowaniu samolotów transportowych z sowieckimi spadochroniarzami. Podobnie w 1979 roku w operacji Sztorm-333 komandosi sowieccy z grupy Alfa wylądowali na lotnisku w Kabulu, pojechali do centrum miasta, zaatakowali pałac prezydencki i zastrzelili prezydenta Amina. Zmiana aparatu władzy trwała krótko i została sprawnie zakończona w ciągu kilku godzin. Podobnie zaplanowany reset nie powiódł się w ubiegłym roku w Kijowie i rosyjski blitz zakończył się kompromitującą porażką.

Powtórzenie podobnego scenariusza w Polsce jest mało prawdopodobne, bowiem sankcje i międzynarodowa izolacja Rosji oraz spowodowana wojną wzmożona czujność polskich służb znacznie ograniczają możliwości skrytego wprowadzenia do Warszawy sporej w końcu liczby ludzi. Natomiast scenariusz przedarcia się terrorystów GRU przez polsko-białoruską granicę nie jest karkołomnym i niewykonalnym wytworem chorej wyobraźni. Wręcz odwrotnie, jawi się logiczną układanką opartą na znajomości zasad szkolenia i taktyki Specnazu.

 

Zdrajcy po polskiej stronie?

Według informacji Straży Granicznej migranci nie biwakują samopas, lecz są skoszarowani w ośrodkach pod kontrolą służb białoruskich. Bez ich wiedzy i zgody nikt nie może wejść na teren przygraniczny. Migranci są pod polską zaporę graniczną dowożeni, wyposażani w drabiny, siłowniki hydrauliczne oraz inny sprzęt, a potem instruowani, jak, kiedy i gdzie mają próbować się przedostać. Na razie nie udaje się im pokonać zapory, ale jeśli pewnego dnia forsowanie się powiedzie, to dyslokacja grupy sabotażowo-dywersyjnej GRU mogłaby się odbyć pod osłoną podwójnego kamuflażu. Pierwsza warstwa to tłum migrantów pchających się przez wyrwę. Druga to wmieszana w tłum dość liczna grupa wagnerowców robiących dużo szumu i zamętu, a między nimi sabotażyści czyści jak łza i na wszelki wypadek zaopatrzeni w doskonale sfałszowane dokumenty. Przy takiej operacji po polskiej stronie warowaliby z pewnością w lasach współpracujący z białoruskimi służbami zmotoryzowani kurierzy, by przewieźć migrantów do wymarzonych Niemiec. Na dywersantów nie czekałby nikt. Świadomi, że po masowej ucieczce polskie służby natychmiast obstawią i zablokują drogi, wybiorą zapewne marsz piechotą. Raczej bieg niż marsz. Nieobciążeni bronią i wyposażeniem w dwie doby będą w Warszawie, gdzie czekać już na nich będą schronienia przygotowane znacznie wcześniej przez agenturę logistyczną. Broń, amunicję, materiały wybuchowe i wszelki potrzebny sprzęt i zaopatrzenie dostarczy im rezydentura GRU. Skąd je weźmie? Z zapasów dowiezionych wcześniej w poczcie dyplomatycznej albo przemyconych przez granicę. W 2021 roku udaremniono niecałe 1500 prób przemytu broni i amunicji do Polski, w ubiegłym roku było około 8400 takich incydentów.

W drodze lub w trakcie odwrotu po akcji dywersanci-terroryści mogą w razie potrzeby skorzystać z pomocy „strażników”, czyli agentów Specnazu werbowanych przez GRU. Były oficer GRU, znany pod literackim pseudonimem Wiktor Suworow, pytany przeze mnie, kiedy zaczęto werbować „strażników” w Polsce, odparł ze spokojem, że w 1945 roku. „Strażników” werbowały graniczące z Polską sowieckie okręgi wojskowe, Flota Bałtycka, stacjonująca na polskich ziemiach Północna Grupa Wojsk oraz Centrala GRU w Moskwie. Ilu ich zwerbowano? Trudno powiedzieć. W dyspozycji każdego okręgu wojskowego i każdej grupy wojsk było zapewne około setki „strażników”. W dyspozycji floty około 20, natomiast w dyspozycji centralnego aparatu GRU było więcej „strażników” niż we wszystkich okręgach, flotach i grupach razem wziętych. Informacje o nich traktowane były jako tajemnice najwyższej rangi.

Werbowano przede wszystkim dojrzałych mężczyzn, statecznych, nieinteresujących się polityką, bez sympatii ani do Rosji, ani do komunizmu, ani do jakiejkolwiek partii politycznej. Wybierano spokojnych, bez licznych znajomych, mieszkających z dala od innych, dobrze jeśli taki agent był inwalidą, gdyż wówczas był zwolniony z poboru do wojska, co gwarantowało stabilność jego usług. W zamian za stałe wynagrodzenie, zwrot kosztów oraz spore sumy na utrzymanie domu, gospodarstwa lub warsztatu „strażnik” miał zbudować kryjówkę, trzymać w garażu lub stodole poobijany, ale idealnie sprawny samochód, najlepiej terenowy, być może ze dwa motocykle, stale odnawiany zapas świeżego paliwa oraz zapas konserw i medykamentów wedle dostarczonych mu list. Tylko tyle, żadnych tajemnic. Miał czekać, aż przyjdą „goście” i podadzą hasło. Wówczas miał im udostępnić to, co zebrał, i zapewnić pomoc. Kto przyjdzie, nie wiedział. Kiedy przyjdzie, też nie wiedział. Czasem czekał aż do śmierci i nikt nie przyszedł. Dlaczego nie przyszedł, też nie wiedział. Nikt mu też nie powiedział, że odchodząc, „goście” poderżną mu gardło, gdyż Specnaz nie zostawia śladów. Czy „strażnicy” z sowieckich czasów nadal w Polsce funkcjonują? Czy werbowani są nowi? Z pewnością tak. W Rosji zmienił się ustrój. W GRU nie zmieniła się nawet nazwa nadana przez Stalina w lutym 1942 roku.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe