Rafał Woś: Unia sprząta po „polskim buncie”

Bez większego rozgłosu Parlament Europejski przygotowuje fundamentalną zmianę unijnych traktatów. Ma ona sprawić, by w przyszłości żaden demokratyczny rząd w żadnym państwie członkowskim nie mógł już tak „stawiać się” liberalnemu establishmentowi UE, jak robił to przez minionych osiem lat rząd PiS.
Flaga Unii Europejskiej Rafał Woś: Unia sprząta po „polskim buncie”
Flaga Unii Europejskiej / fot. pixabay.com

Nasz słownik polityczny poszerzył się w ostatnim czasie o wiele nowych haseł. Jednym z nich jest określanie przepisów robionych pod jakąś konkretną sytuację albo zagrożenie mianem „lex X albo Y”. Tamte przypadki – znane jako „lex TVN” albo „lex Tusk” – były przywoływane jako przykład stanowienia reguł stronniczych, a praktykę potępiano jako nielicującą z duchem i dobrym demokratycznym obyczajem. Ciekawe, czy podobna argumentacja będzie po wyborach działać także w drugą stronę i czy równie wielkie będzie oburzenie na tworzenie konkretnych „lexów” wymierzonych w nową opozycję? Pierwszy przykład takiego zjawiska już właściwie mamy. Co ciekawe, nie jest on produktem naszej polskiej legislacji, lecz został stworzony w Brukseli. To przygotowywana właśnie przez europarlament propozycja zmian unijnych traktatów, które zupełnie spokojnie można ochrzcić jako właśnie „lex PiS”.

„Podobieństwo jest przypadkowe…”

Oczywiście polityczni inicjatorzy i wykonawcy tych zmian nigdy się do tego nie przyznają. Oficjalnie usłyszycie formułkę podobną do tej, którą opatruje się (z tzw. ostrożności procesowej) dzieła literackie: „wszelkie podobieństwo do realnie istniejących osób i zdarzeń jest czysto przypadkowe”. Ale przecież nie trzeba być ani Sherlockiem Holmesem ani Herkulesem Poirot, by zauważyć, że cały kierunek proponowanych zmian w stopniu niemal doskonałym odpowiada tym tematom, o które najmocniej kłóciły się w ostatnich latach Warszawa i Bruksela. A mówiąc jeszcze bardziej precyzyjnie – tym tematom, które Warszawa Brukseli po prostu zablokowała, czyniąc wiele planów europejskiego establishmentu niemożliwymi do zrealizowania.

Nie wierzycie? To przypomnijcie sobie spór o pakiet „Fit for 55”. Ambitny i brzemienny w skutki projekt rozwiązań uderzających w konkurencyjność, bezpieczeństwo energetyczne i ład społeczny wielu państw członkowskich (zwłaszcza z „Nowej Unii”). Komisja Europejska forsowała go (i forsuje nadal) na zasadzie gotowania żaby. I – mówiąc szczerze – pewnie gdyby nie opór PiS-owskiej Polski, to „Fit for 55” by im się udało, a pakiet już by obowiązywał. Koszty były jednak duże. Oporem wobec klimatycznych aspiracji euroelit PiS ściągnęło na siebie gniew i nienawiść Brukseli. Co miało swój wpływ na wynik wyborów 2023 roku.

Teraz w przegłosowanym właśnie przez Komisję Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego raporcie znajdujemy zapis, by sprawy klimatu i bioróżnorodności stały się wyłączną kompetencją organów Unii Europejskiej. To znaczy, by żaden kraj UE nie mieszał się w budowanie polityki w tych dziedzinach, bo jeszcze mógłby mieć – nie daj Boże – w tym temacie inne zdanie niż euroestablishment. W efekcie po wejściu w życie takich przepisów możliwość wpływania na kształt takich pakietów jak „Fit for 55” (oraz jego następcy) będzie dla krajów członkowskich iluzoryczna. Przepisy będą powstawały w Brukseli, a rządom państw członkowskich pozostanie tylko wprowadzenie ich w życie.

Ktoś powie, że to nic takiego, bo przecież ostatnie osiem lat pokazało, że Unia Europejska nie może narowistego państwa członkowskiego do niczego tak po prostu zmusić. Owszem, może mu „aresztować fundusze” (jak Polsce pieniądze na legendarne już KPO) albo poddawać presji opinii publicznej. Ale czołgów ani samolotów do takiej zbuntowanej prowincji przecież nie wyśle. Może tylko pogrozić palcem. No cóż, nowe zapisy traktatowe proponowane przez europarlament aż tak daleko jak faktyczna interwencja – na szczęście – nie idą. Raport PE przewiduje jednak uproszczenie procedury zawieszania w prawach członka tych państw, które naruszą „wartości unijne”, takie jak „praworządność”, „demokracja”, „wolność”, „prawa człowieka” albo „równość”. Jest też mowa o łatwiejszym wyłączaniu zasady jednomyślności w podejmowaniu takich kroków. Jak tego typu ogólne kategorie mogą być wykorzystywane do dyscyplinowania myślących inaczej niż Bruksela, widzieliśmy nieraz w minionych latach.

Polska narusza tabu

Albo jeszcze inny przykład. Raport europarlamentu stanowi, że pozycja Komisji Europejskiej względem demokratycznych rządów narodowych ulegnie wzmocnieniu w kilkunastu kolejnych dziedzinach. Wśród nich jest wiele dokładnie tych pól, o które Bruksela miała do Warszawy w ostatnich latach największy żal. Wśród nich są na przykład ochrona granic zewnętrznych UE (w tym budowa na nich nowej infrastruktury) albo przemysł. Czy po wejściu w życie tych przepisów demokratyczne rządy w krajach takich jak Polska będą mogły jeszcze decydować o tym, jak chcą prowadzić swoją politykę migracyjną? Albo jak i czy będą mogły wspierać własne gałęzie gospodarki i energetyki o znaczeniu strategicznym? Jest wreszcie zapis wyłączający państwom narodowym prawo weta w dziedzinie opodatkowania. Pewnie to czysty przypadek (sic!), ale warto wspomnieć, że w momencie największego zaostrzenia polsko-brukselskiego sporu o „praworządność” MSZ w Warszawie w ramach retorsji za aresztowane środki na KPO wetował jeden z planów podatkowych, które były elementem mechanizmu wykonawczego „Fit for 55”. Pod rządami nowych przepisów taki krok byłby już niemożliwy.

I tak dalej, i tak dalej. Przykłady można mnożyć. Warto je jednak też podsumować i wyciągnąć z nich jakieś sensowne wnioski. Wygląda to wszystko tak, jakby liberalny europejski establishment (na który składa się nieformalna „wielka koalicja” chadeków, socjaldemokratów, liberałów i zielonych) próbował wykorzystać pewne okno możliwości, które otwiera się w Europie po prawdopodobnej zmianie władzy w Warszawie. Byłoby przesadą powiedzieć, że w przepisach chodzi o samą Polskę. Europejskie elity nie rozumują w ten sposób – nie mają też niczego przeciwko krajowi nad Wisłą. Polska z lat 2015–2023 irytowała ich dlatego, że była najważniejszym i najbardziej konsekwentnym ogniskiem oporu przeciwko ich pomysłom. Liberałowie traktują tzw. populizm (przejawiający się w Europie pod różnymi szyldami i hasłami) jako rodzaj „choroby”. Ich zdaniem w minionym okresie to „nieszczęście” dotknęło akurat Polski. Z punktu widzenia Brukseli (a także paru myślących bardzo podobnie stolic z Berlinem na czele) najważniejsze było to, żeby się ta „zaraza” nie rozlała na inne miejsca. Innymi słowy – by przykład zbuntowanej, pyskatej (i faktycznie blokującej wiele niechcianych przez siebie pomysłów) Polski nie rozlał się na inne kraje. By nie pokazał inaczej myślącym (inaczej niż unijny establishment) środowiskom na wschodzie i zachodzie wspólnoty, że ich opór ma sens.

PiS było niebezpieczne także dlatego, że – trochę przypadkiem – naruszyło parę unijnych tematów tabu. Gdy jesienią 2021 roku polski Trybunał Konstytucyjny zaczął orzekać o nadrzędności prawa polskiego nad prawem unijnym, Bruksela zareagowała paniką. Luksemburski szef dyplomacji Jean Asselborn mówił wtedy, że „Polska igra z ogniem”. I że bez „nadrzędności prawa unijnego Unia Europejska, jaką znamy, nie będzie mogła istnieć”. Inni mówili wręcz o „prawnym polexicie”. Strach był realny. Istniało zagrożenie, że oto może otworzyć się debata o tym, gdzie bije serce europejskiej demokracji – czy w państwach członkowskich, czy w unijnej stolicy – która zawsze przerażała euroestablishment. Wyjście Wielkiej Brytanii – tradycyjnie podnoszącej ten właśnie fundamentalny problem – odsunęło to wyzwanie. Ale przecież go nie rozwiało. Ono tam jest. I przeraża nadal.

Zakazuje się kolejnych buntów…

To stworzyło kontekst, w którym presja na zmianę rządu w Warszawie stała się pierwszoplanową potrzebą. I faktycznie do tego doszło. Od zarania III RP nie mieliśmy w Polsce wyborów, w których stopień wpływu „zagranicy” byłby tak olbrzymi. To najnowsze podejście pod reformę traktatów to po prostu drugi krok tego samego marszu. Rodzaj logicznej konsekwencji tego samego procesu. Docelowo proponowane przez PE rozwiązania mają iść w kierunku takiej zmiany reguł gry, która uniemożliwi w przyszłości bunty podobne do tego polskiego. Oto instytucje eurointegracji chcą na wieki wieków wyryć w kamieniu, że „zakazuje się kolejnych buntów”.

Nie są to zmiany, które mogłyby cieszyć tych wszystkich, którzy liczyli na jakąś formę przebudzenia czy otwarcia się euroestablishmentu na argumenty inaczej myślących. Kierunek, który tu widzimy, nie jest bynajmniej nakierowany na wsłuchiwanie się w różnorodność opinii oraz punktów widzenia. Ani na pielęgnowanie odmiennych wizji UE, z czego – jak uważa wielu historyków – zjednoczona Europa zawsze czerpała swoją niesamowitą siłę. To nawet nie krok, lecz raczej skok – w kierunku unijnego superpaństwa, w którym większość może wszystko. A jak się komuś nie podoba to… tym gorzej dla niego. Liberalne elity rządzące Unią nie chcą bowiem rozmawiać o innym niż zacieśnienie i federalizacja modelu przyszłości kontynentu. I są zdeterminowane, by odebrać inaczej myślącym środowiskom w Europie możliwości mieszania w ich planach.

Dla krytyków takiego stanu rzeczy to oczywiście porażka. Ale… jak w każdym zagrożeniu kryje się tu cień szansy, że w kontrze do niechcianych rozwiązań zacznie się tworzyć jakiś opór. Czy Polska będzie w tym ruchu nadal odgrywać pierwsze skrzypce? To zależy w dużej mierze tylko od naszej determinacji i pomysłowości.

Tekst pochodzi z 45 (1815) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Rzadki widok w Sejmie: Jednogłośnie uchwalono ustawę. Wszyscy głosujący posłowie za z ostatniej chwili
Rzadki widok w Sejmie: Jednogłośnie uchwalono ustawę. Wszyscy głosujący posłowie za

Sejm jednogłośnie uchwalił w środę ustawę o zapewnieniu finansowania działań zmierzających do zwiększenia zdolności produkcji amunicji. Wcześniej posłowie odrzucili poprawkę PiS, według której środki na inwestycje w produkcję amunicji miałyby nie pochodzić z budżetu MON.

Samuel Pereira: Nowe szaty Donalda Tuska tylko u nas
Samuel Pereira: Nowe szaty Donalda Tuska

Angela Merkel w swoim najnowszym wywiadzie wspomina o swoich kontaktach z Władimirem Putinem, przyznając, że od dawna doskonale znała jego intencje. Nie ukrywa, że wiedziała, iż to wróg Europy, ale mimo tej wiedzy postawiła na – a jakże - dialog i pragmatyzm.

Czarna środa rosyjskiej gospodarki z ostatniej chwili
Czarna środa rosyjskiej gospodarki

Rosyjski system finansowy zmaga się z poważnym kryzysem, który doprowadził do drastycznego osłabienia rubla. Jak podają branżowe media, dolar w Rosji jest najdroższy od marca 2022 roku, a jego notowania w ostatnich dniach gwałtownie rosną. Główną bezpośrednią przyczyną obecnych problemów jest nałożenie przez USA sankcji na rosyjski Gazprombank.

Newsweek: Szymon Hołownia studiował na Collegium Humanum. Nie chodził na zajęcia, a oceny wpisywał rektor z ostatniej chwili
"Newsweek": "Szymon Hołownia studiował na Collegium Humanum. Nie chodził na zajęcia, a oceny wpisywał rektor"

W środę dziennikarz Piotr Krysiak, a następnie tygodnik "Newsweek" poinformowali, że na słynnej ostatnio uczelni Collegium Humanum "studiował" wicemarszałek Sejmu i "niezależny" kandydat na prezydenta Szymon Hołownia. 

Specjalny wysłannik USA ds. wojny na Ukrainie. Jest decyzja Trumpa z ostatniej chwili
Specjalny wysłannik USA ds. wojny na Ukrainie. Jest decyzja Trumpa

Prezydent elekt USA Donald Trump wybrał emerytowanego generała Keitha Kellogga, by służył jako specjalny wysłannik ds. Rosji i Ukrainy. Kellogg był autorem artykułu nazwanego przez media "planem pokojowym", który zakładał zawieszenie broni i zmuszenie obu stron do negocjacji.

Aktywista LGBT przeprasza posła PiS z ostatniej chwili
Aktywista LGBT przeprasza posła PiS

"Koniec batalii sądowej" – informuje w mediach społecznościowych polityk Suwerennej Polski i poseł Prawa i Sprawiedliwości Jan Kanthak, udostępniając wpis z przeprosinami, który opublikował aktywista LGBT Michał Kowalówka.

Niemcy mają przejąć polski port z ostatniej chwili
Niemcy mają przejąć polski port

W polskich portach może wkrótce dojść do spektakularnych roszad na poziomie właścicielskim. Grupa Rhenus jest bliska przejęcia kontroli nad spółką Bulk Cargo. Oferta konsorcjum Viterry i CM została natomiast uznana za najlepszą przez port w Gdyni. Obie transakcje mogę wywołać polityczną burzę – ocenił w środowym wydaniu "Puls Biznesu".

Anonimowy Sędzia: Adam robi biceps tylko u nas
Anonimowy Sędzia: Adam robi biceps

Minister Kujawiak czuł, że wystawili go na odstrzał. Z Adamem nie dało się nic ustalić, znikał gdzieś na całe dni, rozmarzony zerkał przez okno.

Szok w Niemczech. Kanclerz i jego zielony zastępca przeciwni unijnym karom za przekroczenie limitów emisji CO2 z ostatniej chwili
Szok w Niemczech. Kanclerz i jego "zielony" zastępca przeciwni unijnym karom za przekroczenie limitów emisji CO2

Na skutek decyzji UE od stycznia przyszłego roku producenci samochodowi mają obowiązek znacznego obcięcia emisji dwutlenku węgla, emitowanego przez sumę sprzedanych przez nich samochodów. Nieprzestrzeganie rygorystycznych norm ma być karane finansowo. Dość zaskakująco sprzeciw wobec tego rozwiązania wyrazili kanclerz Niemiec Olaf Scholz, a także nominowany z ugrupowania Zielonych wicepremier i minister gospodarki Robert Habeck. 

Znany deweloper i biznesmen zatrzymany. Policja przeszukała biura z ostatniej chwili
Znany deweloper i biznesmen zatrzymany. Policja przeszukała biura

Na zlecenie Prokuratury Okręgowej w Łodzi policja przeprowadziła działania w biurach grupy HRE Investments, zatrzymując Michała Sapotę – prezesa i głównego udziałowca spółki. Sprawa dotyczy licznych nieprawidłowości, w tym podejrzeń o oszustwa finansowe wobec klientów – podał portal TVP Info.

REKLAMA

Rafał Woś: Unia sprząta po „polskim buncie”

Bez większego rozgłosu Parlament Europejski przygotowuje fundamentalną zmianę unijnych traktatów. Ma ona sprawić, by w przyszłości żaden demokratyczny rząd w żadnym państwie członkowskim nie mógł już tak „stawiać się” liberalnemu establishmentowi UE, jak robił to przez minionych osiem lat rząd PiS.
Flaga Unii Europejskiej Rafał Woś: Unia sprząta po „polskim buncie”
Flaga Unii Europejskiej / fot. pixabay.com

Nasz słownik polityczny poszerzył się w ostatnim czasie o wiele nowych haseł. Jednym z nich jest określanie przepisów robionych pod jakąś konkretną sytuację albo zagrożenie mianem „lex X albo Y”. Tamte przypadki – znane jako „lex TVN” albo „lex Tusk” – były przywoływane jako przykład stanowienia reguł stronniczych, a praktykę potępiano jako nielicującą z duchem i dobrym demokratycznym obyczajem. Ciekawe, czy podobna argumentacja będzie po wyborach działać także w drugą stronę i czy równie wielkie będzie oburzenie na tworzenie konkretnych „lexów” wymierzonych w nową opozycję? Pierwszy przykład takiego zjawiska już właściwie mamy. Co ciekawe, nie jest on produktem naszej polskiej legislacji, lecz został stworzony w Brukseli. To przygotowywana właśnie przez europarlament propozycja zmian unijnych traktatów, które zupełnie spokojnie można ochrzcić jako właśnie „lex PiS”.

„Podobieństwo jest przypadkowe…”

Oczywiście polityczni inicjatorzy i wykonawcy tych zmian nigdy się do tego nie przyznają. Oficjalnie usłyszycie formułkę podobną do tej, którą opatruje się (z tzw. ostrożności procesowej) dzieła literackie: „wszelkie podobieństwo do realnie istniejących osób i zdarzeń jest czysto przypadkowe”. Ale przecież nie trzeba być ani Sherlockiem Holmesem ani Herkulesem Poirot, by zauważyć, że cały kierunek proponowanych zmian w stopniu niemal doskonałym odpowiada tym tematom, o które najmocniej kłóciły się w ostatnich latach Warszawa i Bruksela. A mówiąc jeszcze bardziej precyzyjnie – tym tematom, które Warszawa Brukseli po prostu zablokowała, czyniąc wiele planów europejskiego establishmentu niemożliwymi do zrealizowania.

Nie wierzycie? To przypomnijcie sobie spór o pakiet „Fit for 55”. Ambitny i brzemienny w skutki projekt rozwiązań uderzających w konkurencyjność, bezpieczeństwo energetyczne i ład społeczny wielu państw członkowskich (zwłaszcza z „Nowej Unii”). Komisja Europejska forsowała go (i forsuje nadal) na zasadzie gotowania żaby. I – mówiąc szczerze – pewnie gdyby nie opór PiS-owskiej Polski, to „Fit for 55” by im się udało, a pakiet już by obowiązywał. Koszty były jednak duże. Oporem wobec klimatycznych aspiracji euroelit PiS ściągnęło na siebie gniew i nienawiść Brukseli. Co miało swój wpływ na wynik wyborów 2023 roku.

Teraz w przegłosowanym właśnie przez Komisję Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego raporcie znajdujemy zapis, by sprawy klimatu i bioróżnorodności stały się wyłączną kompetencją organów Unii Europejskiej. To znaczy, by żaden kraj UE nie mieszał się w budowanie polityki w tych dziedzinach, bo jeszcze mógłby mieć – nie daj Boże – w tym temacie inne zdanie niż euroestablishment. W efekcie po wejściu w życie takich przepisów możliwość wpływania na kształt takich pakietów jak „Fit for 55” (oraz jego następcy) będzie dla krajów członkowskich iluzoryczna. Przepisy będą powstawały w Brukseli, a rządom państw członkowskich pozostanie tylko wprowadzenie ich w życie.

Ktoś powie, że to nic takiego, bo przecież ostatnie osiem lat pokazało, że Unia Europejska nie może narowistego państwa członkowskiego do niczego tak po prostu zmusić. Owszem, może mu „aresztować fundusze” (jak Polsce pieniądze na legendarne już KPO) albo poddawać presji opinii publicznej. Ale czołgów ani samolotów do takiej zbuntowanej prowincji przecież nie wyśle. Może tylko pogrozić palcem. No cóż, nowe zapisy traktatowe proponowane przez europarlament aż tak daleko jak faktyczna interwencja – na szczęście – nie idą. Raport PE przewiduje jednak uproszczenie procedury zawieszania w prawach członka tych państw, które naruszą „wartości unijne”, takie jak „praworządność”, „demokracja”, „wolność”, „prawa człowieka” albo „równość”. Jest też mowa o łatwiejszym wyłączaniu zasady jednomyślności w podejmowaniu takich kroków. Jak tego typu ogólne kategorie mogą być wykorzystywane do dyscyplinowania myślących inaczej niż Bruksela, widzieliśmy nieraz w minionych latach.

Polska narusza tabu

Albo jeszcze inny przykład. Raport europarlamentu stanowi, że pozycja Komisji Europejskiej względem demokratycznych rządów narodowych ulegnie wzmocnieniu w kilkunastu kolejnych dziedzinach. Wśród nich jest wiele dokładnie tych pól, o które Bruksela miała do Warszawy w ostatnich latach największy żal. Wśród nich są na przykład ochrona granic zewnętrznych UE (w tym budowa na nich nowej infrastruktury) albo przemysł. Czy po wejściu w życie tych przepisów demokratyczne rządy w krajach takich jak Polska będą mogły jeszcze decydować o tym, jak chcą prowadzić swoją politykę migracyjną? Albo jak i czy będą mogły wspierać własne gałęzie gospodarki i energetyki o znaczeniu strategicznym? Jest wreszcie zapis wyłączający państwom narodowym prawo weta w dziedzinie opodatkowania. Pewnie to czysty przypadek (sic!), ale warto wspomnieć, że w momencie największego zaostrzenia polsko-brukselskiego sporu o „praworządność” MSZ w Warszawie w ramach retorsji za aresztowane środki na KPO wetował jeden z planów podatkowych, które były elementem mechanizmu wykonawczego „Fit for 55”. Pod rządami nowych przepisów taki krok byłby już niemożliwy.

I tak dalej, i tak dalej. Przykłady można mnożyć. Warto je jednak też podsumować i wyciągnąć z nich jakieś sensowne wnioski. Wygląda to wszystko tak, jakby liberalny europejski establishment (na który składa się nieformalna „wielka koalicja” chadeków, socjaldemokratów, liberałów i zielonych) próbował wykorzystać pewne okno możliwości, które otwiera się w Europie po prawdopodobnej zmianie władzy w Warszawie. Byłoby przesadą powiedzieć, że w przepisach chodzi o samą Polskę. Europejskie elity nie rozumują w ten sposób – nie mają też niczego przeciwko krajowi nad Wisłą. Polska z lat 2015–2023 irytowała ich dlatego, że była najważniejszym i najbardziej konsekwentnym ogniskiem oporu przeciwko ich pomysłom. Liberałowie traktują tzw. populizm (przejawiający się w Europie pod różnymi szyldami i hasłami) jako rodzaj „choroby”. Ich zdaniem w minionym okresie to „nieszczęście” dotknęło akurat Polski. Z punktu widzenia Brukseli (a także paru myślących bardzo podobnie stolic z Berlinem na czele) najważniejsze było to, żeby się ta „zaraza” nie rozlała na inne miejsca. Innymi słowy – by przykład zbuntowanej, pyskatej (i faktycznie blokującej wiele niechcianych przez siebie pomysłów) Polski nie rozlał się na inne kraje. By nie pokazał inaczej myślącym (inaczej niż unijny establishment) środowiskom na wschodzie i zachodzie wspólnoty, że ich opór ma sens.

PiS było niebezpieczne także dlatego, że – trochę przypadkiem – naruszyło parę unijnych tematów tabu. Gdy jesienią 2021 roku polski Trybunał Konstytucyjny zaczął orzekać o nadrzędności prawa polskiego nad prawem unijnym, Bruksela zareagowała paniką. Luksemburski szef dyplomacji Jean Asselborn mówił wtedy, że „Polska igra z ogniem”. I że bez „nadrzędności prawa unijnego Unia Europejska, jaką znamy, nie będzie mogła istnieć”. Inni mówili wręcz o „prawnym polexicie”. Strach był realny. Istniało zagrożenie, że oto może otworzyć się debata o tym, gdzie bije serce europejskiej demokracji – czy w państwach członkowskich, czy w unijnej stolicy – która zawsze przerażała euroestablishment. Wyjście Wielkiej Brytanii – tradycyjnie podnoszącej ten właśnie fundamentalny problem – odsunęło to wyzwanie. Ale przecież go nie rozwiało. Ono tam jest. I przeraża nadal.

Zakazuje się kolejnych buntów…

To stworzyło kontekst, w którym presja na zmianę rządu w Warszawie stała się pierwszoplanową potrzebą. I faktycznie do tego doszło. Od zarania III RP nie mieliśmy w Polsce wyborów, w których stopień wpływu „zagranicy” byłby tak olbrzymi. To najnowsze podejście pod reformę traktatów to po prostu drugi krok tego samego marszu. Rodzaj logicznej konsekwencji tego samego procesu. Docelowo proponowane przez PE rozwiązania mają iść w kierunku takiej zmiany reguł gry, która uniemożliwi w przyszłości bunty podobne do tego polskiego. Oto instytucje eurointegracji chcą na wieki wieków wyryć w kamieniu, że „zakazuje się kolejnych buntów”.

Nie są to zmiany, które mogłyby cieszyć tych wszystkich, którzy liczyli na jakąś formę przebudzenia czy otwarcia się euroestablishmentu na argumenty inaczej myślących. Kierunek, który tu widzimy, nie jest bynajmniej nakierowany na wsłuchiwanie się w różnorodność opinii oraz punktów widzenia. Ani na pielęgnowanie odmiennych wizji UE, z czego – jak uważa wielu historyków – zjednoczona Europa zawsze czerpała swoją niesamowitą siłę. To nawet nie krok, lecz raczej skok – w kierunku unijnego superpaństwa, w którym większość może wszystko. A jak się komuś nie podoba to… tym gorzej dla niego. Liberalne elity rządzące Unią nie chcą bowiem rozmawiać o innym niż zacieśnienie i federalizacja modelu przyszłości kontynentu. I są zdeterminowane, by odebrać inaczej myślącym środowiskom w Europie możliwości mieszania w ich planach.

Dla krytyków takiego stanu rzeczy to oczywiście porażka. Ale… jak w każdym zagrożeniu kryje się tu cień szansy, że w kontrze do niechcianych rozwiązań zacznie się tworzyć jakiś opór. Czy Polska będzie w tym ruchu nadal odgrywać pierwsze skrzypce? To zależy w dużej mierze tylko od naszej determinacji i pomysłowości.

Tekst pochodzi z 45 (1815) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe