„Tu chodziło o majątki, kariery i awanse”. Monika Luft o „Pejzażu z przemytnikiem”

– Historia, którą opisuję w mojej książce „Pejzaż z przemytnikiem”, była bardzo głośna w połowie lat 70. XX wieku. Toczył się wtedy proces handlarzy złotem i przemytników dzieł sztuki, tzw. grupy Mętlewicza. Prasa ochrzciła ich „złotogłowymi”. Proces budził gigantyczne emocje i zakończył się wyrokami 25 lat więzienia dla dwóch głównych winnych, jak również wysokimi karami dla pozostałych ośmiu osób, które zasiadły na ławie oskarżonych – mówi Monika Luft, polska dziennikarka, prezenterka telewizyjna, publicystka i pisarka, w rozmowie z Bartoszem Boruciakiem.
Monika Luft „Tu chodziło o majątki, kariery i awanse”. Monika Luft o „Pejzażu z przemytnikiem”
Monika Luft / fot. T. Ozdoba

– Życie pisze najlepsze scenariusze?

– Być może. Wszystko zależy od scenariusza i scenarzysty [śmiech]. Historia, którą opisuję w mojej książce „Pejzaż z przemytnikiem”, była bardzo głośna w połowie lat 70. XX wieku. Toczył się wtedy proces handlarzy złotem i przemytników dzieł sztuki tzw. grupy Mętlewicza. Prasa ochrzciła ich „złotogłowymi”. Proces budził gigantyczne emocje i zakończył się wyrokami 25 lat więzienia dla dwóch głównych winnych, jak również wysokimi karami dla pozostałych ośmiu osób, które zasiadły na ławie oskarżonych. Sprawę wykorzystały propagandowo reżimowe media – a później o niej zapomniano. Moja książka przypomina tamte wydarzenia.

– „Ocean’s Eleven” w PRL-u?

– Grupa Mętlewicza nie miała nic wspólnego z kradzieżami – trzeba to wyraźnie podkreślić. Pozyskiwała ona obiekty na czarnym rynku bądź w „Desie”, państwowym przedsiębiorstwie, które monopolizowało oficjalny handel sztuką, a następnie wywoziła, by sprzedać je o wiele drożej na Zachodzie.

 

„Wiele falsyfikatów wyjechało z Polski jako oryginały”

– To była rosyjska ruletka, bo nie było wiadomo, czy kupujesz oryginał czy falsyfikat.

– Zgadza się. Wiele falsyfikatów wyjechało z Polski jako oryginały. W książce opisuję to na konkretnym przykładzie – rzekomego obrazu Józefa Brandta, który w materiałach ze śledztwa występował pod pseudonimem „Kładka”. Dopiero po wywiezieniu go do Wiednia okazało się, że był to falsyfikat.

– Jeden z członków grupy potrafił wmówić, że jest krewnym bardzo popularnego artysty.

– Muszę sprostować! Próbował wmówić, ale potencjalny klient tej opowieści nie kupił [śmiech]. Anegdotę wyciągnięto jednak podczas procesu. Osobą, która powołując się na podobieństwo nazwiska, podszywała się pod krewnego francuskiego impresjonisty Edgara Degasa, był ksiądz katolicki – potem suspendowany. To była zresztą bardzo ciekawa postać. Uważał się za kolekcjonera i znawcę sztuki i odżegnywał się od uczestnictwa w jakimkolwiek nielegalnym procederze. Prawdą jest, że był dyplomowanym historykiem sztuki, przygotowywał nawet doktorat – pracę musiał jednak przerwać, gdy został aresztowany.

– Puste półki w sklepach, a tutaj mówimy o handlu dziełami sztuki. Jak przecinały się te równoległe rzeczywistości w PRL-u?

– To się bynajmniej nie kłóciło, bo w PRL-u istniały dwie rzeczywistości gospodarcze: obieg oficjalny i czarny rynek. Choć czarnorynkowy handel walutą i złotem groził długą odsiadką, to ogromne zyski stanowiły dla wielu obrotnych ludzi pokusę nie do odparcia. W biednym, siermiężnym PRL-u byli więc i bogacze.

 

„Czarny rynek otworzył drogę do fortuny”

– Komu kibicowałaś w trakcie pisania książki? Przemytnikom czy organom ścigania, które miały dużo za uszami?

– To jest bardzo ciekawe pytanie! Jak od strony etycznej ocenić postępowanie ludzi, którzy nie rozwinęliby swojej działalności, gdyby nie hamujący normalną przedsiębiorczość ustrój? Czarny rynek otworzył im drogę do niemałej jak na tamte czasy fortuny. Musieli jednak zawierać kompromisy, którym nie mogłabym kibicować. Np. niektórzy z nich podjęli współpracę z bezpieką i byli przez nią chronieni. W grę wchodziło też łapówkarstwo. Ale potem zapłacili nadzwyczaj wysoką cenę za swoje uprzednie sukcesy. Areszt, wielomiesięczne śledztwo, rozpad rodzin, więzienie, utrata dorobku całego życia – to budzi współczucie. Trzeba jednocześnie zaznaczyć, że reprezentanci komunistycznych władz byli od nich znacznie gorsi. W książce przybliżam sylwetki kilku funkcjonariuszy zaangażowanych w sprawę „złotogłowych”. Znaleźli się w tym gronie i tacy, którzy zaczynali pracę w aparacie represji od zaciekłego zwalczania podziemia niepodległościowego. Naprzeciwko siebie stanęły więc osoby, które niejedno miały na sumieniu. Trudno byłoby obronić tezę, że w całej tej historii komukolwiek z jej głównych bohaterów zależało na dobrach kultury. Tu chodziło o majątki, kariery i awanse.

– Główną przyczyną afery były pieniądze. Jeden z członków grupy przestępczej chciał najzwyczajniej w świecie zaimponować ukochanej, obsypując ją drogimi prezentami.

– To była jedna z jego motywacji. Witoldowi Mętlewiczowi rzeczywiście udało się zdobyć wybrankę swego serca. Jak na warunki panujące w PRL-u, zapewnił jej fantastyczne życie. Ale w pewnym momencie ta bajka gwałtownie się skończyła.

– W kontekście Twojej książki – co łączy Polskę z Brazylią?

– Proceder, o którym rozmawiamy, nie byłby w ogóle możliwy bez brazylijskich dyplomatów, którzy przewozili dzieła sztuki na Zachód. Ich bagaże nie podlegały kontroli celnej, mogli więc swobodnie kursować między Polską i Austrią. I robili to w sumie przez lat dwadzieścia. Gdyby nie oni, nie udawałoby się też wwozić do kraju ton złota – obliczono, że grupa sprowadziła w sumie aż 16 ton kruszcu w postaci złotych monet i sztabek. Któregoś razu jeden z brazylijskich kurierów zważył partię przemycanego jednorazowo złota. Było tego sto kilogramów! Dodajmy jeszcze tylko, że w PRL-u złoto traktowano jako najpewniejszą inwestycję, coś, co łatwo było ukryć lub w razie potrzeby spieniężyć.

– Jak wyglądały przygotowania do napisania Twojej książki?

– Przede wszystkim musiałam zapoznać się z przeszło 150 tomami akt. Ich lektura była niemałym wyzwaniem.

 

Magia telewizji

– Byłaś bardzo popularną telewizyjną prezenterką. Mylili Cię z jakąś koleżanką po fachu?

– Wielokrotnie mylono mnie z kimś innym [śmiech]. Na przykład z Anetą Kręglicką, co poczytywałam za komplement. Zdarzyło się też, że pomylono mnie z Izabellą Scorupco podczas londyńskiej premiery Bonda. Dawne czasy. Przyznam się tu do czegoś. Skoro byli tacy, którzy nalegali, żebym się podpisała jako dziewczyna Bonda, to cóż mogłam zrobić? Spełniłam ich życzenie, za co serdecznie przepraszam Izabellę Scorupco [śmiech].

– Zobacz, jak to jest, że od wielu lat nie jesteś prezenterką telewizyjną, a wciąż ludzie Cię kojarzą z telewizją.

– To jest właśnie magia telewizji. Jeszcze nie tak dawno ktoś podszedł do mnie z pytaniem, co się dzieje, bo dawno nie widział mnie na ekranie… A przecież w telewizji nie pracuję już od dwudziestu lat!

– Jak porównujesz obecną telewizję do tej, w której pracowałaś?

– Kiedyś telewizja miała zdecydowanie większą siłę przebicia. Ludzi, których oglądaliśmy w latach dziewięćdziesiątych, pamiętamy do dzisiaj. Ale wtedy było dużo mniej kanałów telewizyjnych, a przede wszystkim nie było internetu, w tym streamingu. No i nie trzeba było dbać o to, żeby jednocześnie funkcjonować w telewizji i w mediach społecznościowych – bo nie istniały. Pod tym względem mieliśmy łatwiej [śmiech].

– Dziwi mnie, że po tylu latach w telewizji nie masz parcia na szkło.

– To może Cię zaskoczyć, ale nawet pracując w telewizji, nie miałam parcia na szkło. Może przyczyniło się to do tego, że gdy opuściłam telewizję, opuściłam ją na dobre?

– Jak wspominasz pracę przy „Kawie czy herbacie?”, pierwszym programie śniadaniowym w polskiej telewizji?

– To była ciężka robota. Musieliśmy być na nogach już od czwartej rano, potem tuzin gości na żywo i od razu szykowanie następnego wydania.

– O której wtedy kładłaś się spać?

– O 21… Cóż, nie zawsze udawało się zasnąć tak wcześnie.

– Wracam do programu.

– Mieliśmy sporą swobodę w jego kształtowaniu. Robiliśmy rzeczy, które nas po prostu interesowały. Poza tym, prywatnie też się lubiliśmy i to było widać na ekranie.

– Jakbyś zareagowała, gdybym w latach 90. powiedział Ci, że będziesz robiła to, co robisz teraz?

– [Śmiech].

– Monika Luft i konie?

– Konie arabskie to najpierw było odległe marzenie, a potem hobby, które przeistoczyło się w działalność zawodową. Prowadziłam portal internetowy poświęcony arabom. Wiązało się to z licznymi podróżami, m.in. na Bliski Wschód, czy publikowaniem artykułów w zagranicznych magazynach branżowych. Były to rozwijające zajęcia. Zaowocowały zresztą książką „Arabska awantura”, która ukazała się dwa lata temu.

– Kiedy kolejna książka?

– Mam kilka pomysłów. Ale to odpowiedzialna decyzja. Książka ma zaciekawić czytelników, a nie zalegać w magazynach na półkach.

Tekst pochodzi z 1 (1823) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Legendarna piosenkarka ogłosiła koniec kariery z ostatniej chwili
Legendarna piosenkarka ogłosiła koniec kariery

Legendarna piosenkarka Cher, często określana jako Bogini Popu wydała oświadczenie. Artystka ogłosiła, że zbliżająca się premiera jej nowej płyty będzie równocześnie zakończeniem jej kariery muzycznej. 78-letnia gwiazda poinformowała o swojej decyzji podczas wydarzenia branżowego w Londynie.

z ostatniej chwili
Jeszcze dziś wniosek o ekshumację ofiar Rzezi Wołyńskiej

Po latach oczekiwań i niepowodzeń w kwestii poszukiwań oraz ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej pojawiło się światełko nadziei. Podczas spotkania ministrów spraw zagranicznych Ukrainy i Polski, strona ukraińska zadeklarowała brak przeszkód formalnych dla takich działań. Karolina Romanowska, założycielka Stowarzyszenia Pojednanie Polsko-Ukraińskie, jeszcze dziś chce sprawdzić autentyczność tych zapewnień, składając wniosek o ekshumację swoich krewnych.

Kto jest prokuratorem krajowym? Jest stanowisko Sądu Najwyższego z ostatniej chwili
Kto jest prokuratorem krajowym? Jest stanowisko Sądu Najwyższego

Sąd Najwyższy odmówił w środę podjęcia uchwały odnoszącej się do kwestii, czy prok. Dariusz Korneluk jest uprawniony do wykonywania obowiązków prokuratora krajowego. "Zadaniem SN nie jest udzielanie porad sądom" – uzasadniono. Zdaniem organizacji Sędziowie RP, powyższe stanowisko oznacza, że to Dariusz Barski jest Prokuratorem Krajowym.

Niepokojący komunikat Pałacu Buckingham. Chodzi o księżną Kate z ostatniej chwili
Niepokojący komunikat Pałacu Buckingham. Chodzi o księżną Kate

Od czasu, kiedy świat obiegły informacje, że księżna Kate, żona brytyjskiego następcy tronu księcia Williama, zmaga się z wykrytym u niej rakiem, oczy całego świata skierowane są na Pałac Buckingham.

Gwiazda TVN poprowadzi nowy program z ostatniej chwili
Gwiazda TVN poprowadzi nowy program

Magda Gessler, znana z takich programów, jak "Kuchenne rewolucje" i "MasterChef", nie zwalnia tempa. Okazuje się, że restauratorka przygotowuje się do nowego telewizyjnego projektu. Celebrytka ma w nim przeprowadzać wywiady ze znanymi osobami. Wśród pierwszych gości mają pojawić się m.in. Agnieszka Kaczorowska i Aleksandra Szwed.

Syn Messiego zagrał przeciwko klubowi swojego ojca Wiadomości
Syn Messiego zagrał przeciwko klubowi swojego ojca

Thiago Messi, syn słynnego piłkarza Lionela Messiego, wziął udział w meczu drużyn do lat 13 przeciwko Newell’s Old Boys, klubowi, w którym jego słynny ojciec grał w dzieciństwie. Spotkanie odbyło się w Rosario, rodzinnym mieście Lionela.

W ogóle o tym nie myślałem. Lewandowski nie kryje wzruszenia z ostatniej chwili
"W ogóle o tym nie myślałem". Lewandowski nie kryje wzruszenia

Robert Lewandowski, napastnik FC Barcelony i lider polskiej reprezentacji, przeszedł do historii Ligi Mistrzów, zdobywając swoją setną i sto pierwszą bramkę w tych elitarnych rozgrywkach. Choć osiągnięcie to jest wyjątkowe, sam piłkarz przyznał, że jeszcze kilka lat temu nawet o tym nie marzył.

„Chcę sobie zrobić krzywdę”. Legendarny trener przeprasza Wiadomości
„Chcę sobie zrobić krzywdę”. Legendarny trener przeprasza

Trener Manchesteru City pojawił się z czerwonymi śladami na twarzy i głowie po tym, jak jego zespół stracił trzy gole w końcówce na rzecz Feyenoordu. Jego wygląd wywołał konsternację mediów.

Amerykańskie bombowce przechwycone przez Rosjan nad Bałtykiem z ostatniej chwili
Amerykańskie bombowce przechwycone przez Rosjan nad Bałtykiem

Jak podała agencja Reuters, dwa amerykańskie strategiczne bombowce B-52 Stratofortress zostały przechwycone kilka dni po użyciu przez Rosję przeciwko Ukrainie testowanego pocisku balistycznego.

Ursula von der Leyen ponownie na czele Komisji Europejskiej Wiadomości
Ursula von der Leyen ponownie na czele Komisji Europejskiej

Parlament Europejski podczas dzisiejszego posiedzenia w Strasburgu zatwierdził skład nowej Komisji Europejskiej, na czele której ponownie stanie Ursula von der Leyen. Za głosowało 370 europosłów, 282 było przeciw, a 36 wstrzymało się od głosu.

REKLAMA

„Tu chodziło o majątki, kariery i awanse”. Monika Luft o „Pejzażu z przemytnikiem”

– Historia, którą opisuję w mojej książce „Pejzaż z przemytnikiem”, była bardzo głośna w połowie lat 70. XX wieku. Toczył się wtedy proces handlarzy złotem i przemytników dzieł sztuki, tzw. grupy Mętlewicza. Prasa ochrzciła ich „złotogłowymi”. Proces budził gigantyczne emocje i zakończył się wyrokami 25 lat więzienia dla dwóch głównych winnych, jak również wysokimi karami dla pozostałych ośmiu osób, które zasiadły na ławie oskarżonych – mówi Monika Luft, polska dziennikarka, prezenterka telewizyjna, publicystka i pisarka, w rozmowie z Bartoszem Boruciakiem.
Monika Luft „Tu chodziło o majątki, kariery i awanse”. Monika Luft o „Pejzażu z przemytnikiem”
Monika Luft / fot. T. Ozdoba

– Życie pisze najlepsze scenariusze?

– Być może. Wszystko zależy od scenariusza i scenarzysty [śmiech]. Historia, którą opisuję w mojej książce „Pejzaż z przemytnikiem”, była bardzo głośna w połowie lat 70. XX wieku. Toczył się wtedy proces handlarzy złotem i przemytników dzieł sztuki tzw. grupy Mętlewicza. Prasa ochrzciła ich „złotogłowymi”. Proces budził gigantyczne emocje i zakończył się wyrokami 25 lat więzienia dla dwóch głównych winnych, jak również wysokimi karami dla pozostałych ośmiu osób, które zasiadły na ławie oskarżonych. Sprawę wykorzystały propagandowo reżimowe media – a później o niej zapomniano. Moja książka przypomina tamte wydarzenia.

– „Ocean’s Eleven” w PRL-u?

– Grupa Mętlewicza nie miała nic wspólnego z kradzieżami – trzeba to wyraźnie podkreślić. Pozyskiwała ona obiekty na czarnym rynku bądź w „Desie”, państwowym przedsiębiorstwie, które monopolizowało oficjalny handel sztuką, a następnie wywoziła, by sprzedać je o wiele drożej na Zachodzie.

 

„Wiele falsyfikatów wyjechało z Polski jako oryginały”

– To była rosyjska ruletka, bo nie było wiadomo, czy kupujesz oryginał czy falsyfikat.

– Zgadza się. Wiele falsyfikatów wyjechało z Polski jako oryginały. W książce opisuję to na konkretnym przykładzie – rzekomego obrazu Józefa Brandta, który w materiałach ze śledztwa występował pod pseudonimem „Kładka”. Dopiero po wywiezieniu go do Wiednia okazało się, że był to falsyfikat.

– Jeden z członków grupy potrafił wmówić, że jest krewnym bardzo popularnego artysty.

– Muszę sprostować! Próbował wmówić, ale potencjalny klient tej opowieści nie kupił [śmiech]. Anegdotę wyciągnięto jednak podczas procesu. Osobą, która powołując się na podobieństwo nazwiska, podszywała się pod krewnego francuskiego impresjonisty Edgara Degasa, był ksiądz katolicki – potem suspendowany. To była zresztą bardzo ciekawa postać. Uważał się za kolekcjonera i znawcę sztuki i odżegnywał się od uczestnictwa w jakimkolwiek nielegalnym procederze. Prawdą jest, że był dyplomowanym historykiem sztuki, przygotowywał nawet doktorat – pracę musiał jednak przerwać, gdy został aresztowany.

– Puste półki w sklepach, a tutaj mówimy o handlu dziełami sztuki. Jak przecinały się te równoległe rzeczywistości w PRL-u?

– To się bynajmniej nie kłóciło, bo w PRL-u istniały dwie rzeczywistości gospodarcze: obieg oficjalny i czarny rynek. Choć czarnorynkowy handel walutą i złotem groził długą odsiadką, to ogromne zyski stanowiły dla wielu obrotnych ludzi pokusę nie do odparcia. W biednym, siermiężnym PRL-u byli więc i bogacze.

 

„Czarny rynek otworzył drogę do fortuny”

– Komu kibicowałaś w trakcie pisania książki? Przemytnikom czy organom ścigania, które miały dużo za uszami?

– To jest bardzo ciekawe pytanie! Jak od strony etycznej ocenić postępowanie ludzi, którzy nie rozwinęliby swojej działalności, gdyby nie hamujący normalną przedsiębiorczość ustrój? Czarny rynek otworzył im drogę do niemałej jak na tamte czasy fortuny. Musieli jednak zawierać kompromisy, którym nie mogłabym kibicować. Np. niektórzy z nich podjęli współpracę z bezpieką i byli przez nią chronieni. W grę wchodziło też łapówkarstwo. Ale potem zapłacili nadzwyczaj wysoką cenę za swoje uprzednie sukcesy. Areszt, wielomiesięczne śledztwo, rozpad rodzin, więzienie, utrata dorobku całego życia – to budzi współczucie. Trzeba jednocześnie zaznaczyć, że reprezentanci komunistycznych władz byli od nich znacznie gorsi. W książce przybliżam sylwetki kilku funkcjonariuszy zaangażowanych w sprawę „złotogłowych”. Znaleźli się w tym gronie i tacy, którzy zaczynali pracę w aparacie represji od zaciekłego zwalczania podziemia niepodległościowego. Naprzeciwko siebie stanęły więc osoby, które niejedno miały na sumieniu. Trudno byłoby obronić tezę, że w całej tej historii komukolwiek z jej głównych bohaterów zależało na dobrach kultury. Tu chodziło o majątki, kariery i awanse.

– Główną przyczyną afery były pieniądze. Jeden z członków grupy przestępczej chciał najzwyczajniej w świecie zaimponować ukochanej, obsypując ją drogimi prezentami.

– To była jedna z jego motywacji. Witoldowi Mętlewiczowi rzeczywiście udało się zdobyć wybrankę swego serca. Jak na warunki panujące w PRL-u, zapewnił jej fantastyczne życie. Ale w pewnym momencie ta bajka gwałtownie się skończyła.

– W kontekście Twojej książki – co łączy Polskę z Brazylią?

– Proceder, o którym rozmawiamy, nie byłby w ogóle możliwy bez brazylijskich dyplomatów, którzy przewozili dzieła sztuki na Zachód. Ich bagaże nie podlegały kontroli celnej, mogli więc swobodnie kursować między Polską i Austrią. I robili to w sumie przez lat dwadzieścia. Gdyby nie oni, nie udawałoby się też wwozić do kraju ton złota – obliczono, że grupa sprowadziła w sumie aż 16 ton kruszcu w postaci złotych monet i sztabek. Któregoś razu jeden z brazylijskich kurierów zważył partię przemycanego jednorazowo złota. Było tego sto kilogramów! Dodajmy jeszcze tylko, że w PRL-u złoto traktowano jako najpewniejszą inwestycję, coś, co łatwo było ukryć lub w razie potrzeby spieniężyć.

– Jak wyglądały przygotowania do napisania Twojej książki?

– Przede wszystkim musiałam zapoznać się z przeszło 150 tomami akt. Ich lektura była niemałym wyzwaniem.

 

Magia telewizji

– Byłaś bardzo popularną telewizyjną prezenterką. Mylili Cię z jakąś koleżanką po fachu?

– Wielokrotnie mylono mnie z kimś innym [śmiech]. Na przykład z Anetą Kręglicką, co poczytywałam za komplement. Zdarzyło się też, że pomylono mnie z Izabellą Scorupco podczas londyńskiej premiery Bonda. Dawne czasy. Przyznam się tu do czegoś. Skoro byli tacy, którzy nalegali, żebym się podpisała jako dziewczyna Bonda, to cóż mogłam zrobić? Spełniłam ich życzenie, za co serdecznie przepraszam Izabellę Scorupco [śmiech].

– Zobacz, jak to jest, że od wielu lat nie jesteś prezenterką telewizyjną, a wciąż ludzie Cię kojarzą z telewizją.

– To jest właśnie magia telewizji. Jeszcze nie tak dawno ktoś podszedł do mnie z pytaniem, co się dzieje, bo dawno nie widział mnie na ekranie… A przecież w telewizji nie pracuję już od dwudziestu lat!

– Jak porównujesz obecną telewizję do tej, w której pracowałaś?

– Kiedyś telewizja miała zdecydowanie większą siłę przebicia. Ludzi, których oglądaliśmy w latach dziewięćdziesiątych, pamiętamy do dzisiaj. Ale wtedy było dużo mniej kanałów telewizyjnych, a przede wszystkim nie było internetu, w tym streamingu. No i nie trzeba było dbać o to, żeby jednocześnie funkcjonować w telewizji i w mediach społecznościowych – bo nie istniały. Pod tym względem mieliśmy łatwiej [śmiech].

– Dziwi mnie, że po tylu latach w telewizji nie masz parcia na szkło.

– To może Cię zaskoczyć, ale nawet pracując w telewizji, nie miałam parcia na szkło. Może przyczyniło się to do tego, że gdy opuściłam telewizję, opuściłam ją na dobre?

– Jak wspominasz pracę przy „Kawie czy herbacie?”, pierwszym programie śniadaniowym w polskiej telewizji?

– To była ciężka robota. Musieliśmy być na nogach już od czwartej rano, potem tuzin gości na żywo i od razu szykowanie następnego wydania.

– O której wtedy kładłaś się spać?

– O 21… Cóż, nie zawsze udawało się zasnąć tak wcześnie.

– Wracam do programu.

– Mieliśmy sporą swobodę w jego kształtowaniu. Robiliśmy rzeczy, które nas po prostu interesowały. Poza tym, prywatnie też się lubiliśmy i to było widać na ekranie.

– Jakbyś zareagowała, gdybym w latach 90. powiedział Ci, że będziesz robiła to, co robisz teraz?

– [Śmiech].

– Monika Luft i konie?

– Konie arabskie to najpierw było odległe marzenie, a potem hobby, które przeistoczyło się w działalność zawodową. Prowadziłam portal internetowy poświęcony arabom. Wiązało się to z licznymi podróżami, m.in. na Bliski Wschód, czy publikowaniem artykułów w zagranicznych magazynach branżowych. Były to rozwijające zajęcia. Zaowocowały zresztą książką „Arabska awantura”, która ukazała się dwa lata temu.

– Kiedy kolejna książka?

– Mam kilka pomysłów. Ale to odpowiedzialna decyzja. Książka ma zaciekawić czytelników, a nie zalegać w magazynach na półkach.

Tekst pochodzi z 1 (1823) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe