Europejska integracja czy niemiecka dominacja? Jak Polska podporządkowuje się Berlinowi

Unia Europejska od lat jest czymś w rodzaju niemieckiego gospodarstwa pomocniczego. Na wprowadzeniu euro najbardziej skorzystała RFN, podczas gdy dla lokalnych gospodarek nawet najsilniejszych państw korzyść z tego płynąca była w najlepszym razie dyskusyjna. Rządząca dziś naszym krajem ekipa podporządkowuje swoje decyzje gospodarczym interesom sąsiada, co widać po losach kluczowych inwestycji. Jednak wszystko, co znamy, blednie w obliczu pomysłu, który Niemcy mają – jak się zdaje – na Ukrainę.
Reichstag Europejska integracja czy niemiecka dominacja? Jak Polska podporządkowuje się Berlinowi
Reichstag / Diego Delso, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons

Znawcy niemieckiej historii zwracają uwagę na pewne podobieństwa między trwającym wciąż procesem integracji europejskiej a przeprowadzonym przed dwoma wiekami zjednoczeniem państwa niemieckiego pod batutą Prus. Teoretycznie równi uczestnicy tego procesu stopniowo tracili swoją podmiotowość na rzecz najsilniejszego i najbardziej bezwzględnego gracza, który pozostawił im pozory autonomii i pozbawione większego znaczenia przyczółki w systemie władzy. Ówczesne zjednoczenie służyło budowie potęgi, również gospodarczej, Prus, zarazem stanowiło element eksportu pewnej wizji relacji państwa i władcy z obywatelami. 

Wgryzając się w tę historię, faktycznie można znaleźć podobieństwa, my jednak przenieśmy się trochę mniej w czasie. W 2022 roku ukazała się książka „Nazistowscy miliarderzy. Czarna historia najbogatszych przemysłowych dynastii Niemiec” holenderskiego dziennikarza Davida de Jonga. Ponieważ jej tematyka wpisywała się w politykę ówczesnych władz Polski dotyczących reparacji, była ona szeroko nagłaśniana przez media publiczne. De Jong opisał losy biznesowe pięciu bogatych niemieckich rodzin, które swoje bogactwo pomnożyły przez przejmowanie firm tępionych przez Rzeszę właścicieli żydowskich i potężne kontrakty z instytucjami państwa hitlerowskiego. 

Z kolei na początku 2023 roku Instytut Pamięci Narodowej przygotował wystawę „Gospodarka III Rzeszy” przypominającą nieludzkie korzenie potęgi gospodarczej naszego zachodniego sąsiada: masową grabież mienia, wyzysk ludności podbitych terenów i praca niewolnicza więźniów, w tym osadzonych w obozach koncentracyjnych. Wśród beneficjentów nazwiska, które dziś kojarzymy z reklam i rozpoznawanych marek – Porsche, Oetker, Hugo Boss. Można prać pieniądze, można też wyprać pieniędzmi historię.

Czytaj także: [Felieton „TS”] Rafał Woś: Skok na bank. Bank centralny

Sąsiedzkie przyzwyczajenia

Pewnych nawyków trudno się jednak pozbyć. Niemcy od nich nie odeszli, a my wrócimy do nich za chwilę. Nim to się stanie, spójrzmy na jeszcze jeden, mało znany i bardzo niewygodny aspekt niemieckiej wizji politycznej z czasów II wojny światowej. Stwierdzenie, że mieliśmy wówczas do czynienia z pierwszą próbą integracji europejskiej, przez lata funkcjonowało w obiegu jako celny i złośliwy, lecz jednak kojarzący się wyłącznie z postawami eurosceptycznymi żart. Co jednak, jeśli żart ten ma z rzeczywistością trochę więcej wspólnego, niż byłoby to zgodne polityczną poprawnością i wizerunkowym interesem eurokratów? 

Niedawno na polskim rynku ukazała się książka weterana francuskiej polityki Philippe’a de Villiers. De Villiers to wieloletni minister i eurodeputowany, wywodzący się ze środowisk konserwatywnych i chrześcijańskich, który sporą część życia poświęcił na poszukiwanie korzeni i sensu projektu europejskiego. Z kilku wątków jego książki dla nas kluczowy jest przede wszystkim jeden. To sprawa dziś rzadko przypominanego pierwszego przewodniczącego Komisji Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej Waltera Hallsteina. Hallstein był czystej wody nazistą, a zarazem wybitnym prawnikiem, który po wojnie rozpoczął współpracę z Amerykanami i w myśl ich idei współtworzył koncepcje zjednoczenia Europy. 

Z zachowanych pism ojców założycieli Unii przebija pogląd, że zachowanie odrębności państw członkowskich jest jedynie etapem przejściowym przed stworzeniem nowego superorganizmu, któremu oddadzą one swoją suwerenność. Można tu oczywiście upatrywać inspiracji licznymi pismami intelektualistów, głównie amerykańskich, szukających zbawienia dla świata po dramacie I wojny światowej, ale i echa XIX-wiecznego zjednoczenia Niemiec można tu zauważyć. Im dalej od startu projektu, tym stają się one wyraźniejsze. Skoro zaś za europejskim projektem stali również ludzie tacy jak Hallstein, trudno dziwić się, że po latach polityka Unii przypomina coraz częściej mecz piłki nożnej ze znanego kawału, którego puenta brzmi „a na końcu wygrywają Niemcy”. 

Informacje o zyskach, które nasz sąsiad czerpie z Unii, część mediów liberalnych chciałaby uznać za prawicowe obsesje, jednak potwierdzenie takiego stanu rzeczy znajdujemy nawet na oficjalnych stronach Parlamentu Europejskiego. „Zgodnie z doniesieniami medialnymi – czytamy na stronie PE w dokumencie z lutego tego roku – według wyliczeń agencji DPA Niemcy wniosły do wydatków wspólnotowych UE w 2021 roku ok. 25,1 mld euro netto. Jednocześnie jak informuje rząd w Berlinie, Niemcy czerpią najwięcej korzyści z jednolitego rynku UE, zyskując na nim ponad pięć razy więcej, bo aż 132 mld euro rocznie”. 

Z kolei unijne dotacje przekazywane państwom pozostającym „na dorobku” względem starej Unii wydatkowane są w taki sposób, że pieniądze finalnie lądują w Berlinie. „Według niektórych źródeł z każdego euro wypłaconego Polsce przez UE Niemcy odzyskują 86–89 eurocentów. Oznacza to, że z każdego euro dotacji dla Polski wraca do niemieckiej gospodarki około 0,86–0,89 eurocenta” – donosiło na początku grudnia zeszłego roku Polskie Radio. 

Szacunki te w podobnym brzmieniu przewijały się w polskiej prasie od lat, tu jednak pojawiły się w kontekście afery wiatrakowej, pierwszego skandalu tej kadencji Sejmu. Gdy szykująca się do objęcia władzy koalicja zapowiedziała ułatwienia w stawianiu wiatraków, Unia przyznała nam 5 miliardów z KPO i niemal natychmiast okazało się, że 4,5 mld z tej kwoty może trafić do Niemiec, od których kupić mieliśmy wiatraki Siemensa (swoją drogą – kolejnej firmy, która na II wojnie światowej bynajmniej stratna nie była).

Czytaj także: Drastycznie wzrosła liczba nielegalnych migrantów

Czytaj także: Tragedia w Chorzowie: nie żyje dwóch mężczyzn

Polska wygaszona

Afera wiatrakowa to jedynie pierwszy akord nowej wersji starego szlagieru. Polskie elity polityczne po 1989 roku bardzo szybko zaczęły krajową gospodarkę planować tak, by nie narazić się nikomu. Odczuwały to całe sektory, którym rząd (czasem znajdując wygodne alibi u partnerów z Unii Europejskiej) blokował szanse rozwoju lub możliwości trwania. W nowej Polsce mieliśmy skupić się na usługach, przemysł czy rolnictwo ogłoszono melodią przeszłości. 

Mantrę tę powtórzono zarówno studentom nauk społecznych, jak i odbiorcom mediów. Ba, w niszczeniu wielkiego przemysłu niektórzy gotowi byli zobaczyć element dekomunizacji. Wraz z komunizmem padły jednak nie tylko fabryki, lecz i umiejscowione przy nich ośrodki naukowo-badawcze. Polska myśl techniczna skazana została na zapóźnienie i regres, czasem na anihilację. Jest oczywiste, że wpłynęło to znacząco na nasze szanse konkurencyjne. Przemysł stoczniowy czy górnictwo, w tym węgla brunatnego, nie mogły działać na równych warunkach. Lata temu przekonali się o tym stoczniowcy ze Szczecina, teraz – górnicy z kopalni Turów, o których nowa władza walczyć nie zamierza. Wystarczy spojrzeć na mapę ośrodków górniczych w pobliżu, by zorientować się, dlaczego. 

Inny, bardzo dobrze znany przykład to polskie autostrady. Ze wschodu na zachód? Oczywiście, państwo hojnie dołoży się prywatnemu inwestorowi i pobłogosławi jego potężne zyski. Z południa na północ? Nic z tego, przedstawiciele polskiego rządu gotowi będą storpedować sprawę nawet w Unii Europejskiej. Dziś to samo zjawisko możemy zaobserwować wokół Odry, której wykorzystanie w ruchu towarowym stanowiłoby poważny cios dla Niemiec. 

Wreszcie chyba najbardziej znana i najgłośniejsza sprawa, czyli Centralny Port Komunikacyjny. Wszyscy pamiętają słowa Rafała Trzaskowskiego o lotnisku w Berlinie, tak naprawdę jednak kluczowy jest segment cargo. Dziś na transporcie organizowanym przez polskich przedsiębiorców zarabiają inni, przede wszystkim Niemcy. Wkrótce być może Austriacy i nawet Węgrzy. Polski rząd najpierw kluczową inwestycję spowalnia, a następnie przywraca ją w formie okrojonej do zabawki dla najbogatszych mieszkańców wielkich miast. O cargo nie ma już mowy. W kolejnej dziedzinie nie będziemy już potencjalną konkurencją dla firm podatki płacących w Berlinie. Czy i tu należy szukać źródła dość bezceremonialnego podejścia nowej ekipy do PKP Cargo? To pytanie retoryczne co najmniej od momentu, gdy w jednym z należących do firmy zakładów pojawili się przedstawiciele niemieckich kolei chcących dokonać przejrzenia stanu jej mienia. 

Kolonizacja gospodarcza Ukrainy?

I właśnie w tym miejscu zaczyna się ostatni wątek tej opowieści. „Niemiecki rząd prowadzi błędną politykę gospodarczą, która zmierza do deindustrializacji kraju i zmusza firmy do przenoszenia produkcji za granicę. Przykładem jest producent sprzętu domowego Miele” – informował w lutym tego roku niemiecki serwis dw.com. Trend ten spowodowany był przyjęciem przez rząd w Berlinie drastycznych rozwiązań ekologicznych, w tym ograniczanie produkcji aut spalinowych i narastający deficyt energii. 

Jednym z celów przeprowadzki, jak w przypadku wspomnianej firmy, stała się Polska. Problem jednak w tym, że obecny rząd naszego kraju również stawia na radykalne pseudoekologiczne rozwiązania, a przyjęte już lub planowane unijne podatki i parapodatki z rozszerzeniem ETS na czele również Polskę uczynią krajem trudnym nie tylko do mieszkania i życia, lecz również do produkcji. Gdzie więc podzieje się te 51 (!) procent niemieckich firm, których właściciele rozważają lub planują przeniesienie działalności za granicę? Idealne byłoby miejsce znajdujące się bardzo blisko, zarazem wolne od ekologicznego szaleństwa i posiadające uległy wobec Niemiec rząd. Miejsce takie istnieje i nie jest to już (pomimo uległości Tuska) Polska. 

W pierwszych miesiącach wojny na Ukrainie nasi sąsiedzi ze Wschodu bardzo cenili sobie pomoc płynącą z Polski, krytycznie podchodząc do zachowawczej, by nie powiedzieć tchórzliwej polityki Niemiec. Jak tłumaczy znawca tematyki ukraińskiej, publicysta Jakub Maciejewski, Ukraińcy „Zachód” traktują często jako całość, więc to na „Europę” spadły żale za niemieckie przewinienia. Jednak po kilku miesiącach wojny sytuacja gwałtownie się zmieniła. Ukraina zaczęła wchodzić w konflikty z Polską, dziwnym trafem zbiegające się w czasie z kontaktami Kijowa i Berlina oraz KE na wysokim szczeblu. 

Według Maciejewskiego na władze Ukrainy wywarto skuteczny nacisk, obiecując przyspieszenie integracji z Unią w zamian za ostrzejsze traktowanie Polski i utwardzanie stanowiska w kwestiach spornych. „Zapatrzenie w Niemcy ukraińskich elit jest – mówi mi Maciejewski – wynikiem nie tylko półmitycznej degrengolady dygnitarzy z Kijowa, ale też dwóch czynników. Po pierwsze – Niemcy dominują w Unii Europejskiej, będącej absolutnym marzeniem Ukraińców, którzy idealizują Europę”. Po drugie zaś – Niemcy zadbali o dobry PR, każdą formę pomocy w sposób bardzo widoczny opatrując informacją o własnym szlachetnym geście. 

Obecnie coraz więcej sygnałów wskazuje, że w trzecim roku wojny może dojść do zawarcia pokoju, nie bez strat i dla Rosji, i Ukrainy. Niemieckie firmy odbudowują już zaplecze obu stron. Jest wysoce prawdopodobne, że wkrótce wkroczą na osłabioną Ukrainę z pełną mocą, by korzystać z lepszych przepisów, tańszej siły roboczej i uległości elit, a zapewne też sporej części mieszkańców. Polsce zostanie rola kraju tranzytowego, którym zajmie się już nie PKP, a niedawno powołana firma ukraińska. 
Dostarczymy też sąsiadowi taniej energii, która osłabi jeszcze konkurencyjność naszej produkcji krajowej. Skorzystają na tym niemieccy właściciele zarejestrowanych na Ukrainie firm, stracą ich polscy odpowiednicy, a wraz z nimi pracownicy i ich rodziny. W starciu z wielkim kapitałem z Niemiec aktywnym na Ukrainie straci też nasze rolnictwo. Niedawny kryzys zbożowy może okazać się permanentny. Perspektywy te są szalenie niepokojące i można uznać je za czarnowidztwo. Niestety nie czyni ich to mniej realnymi. 
 


 

POLECANE
Plan na zakończenie wojny? Doradca Trumpa zabrał głos z ostatniej chwili
Plan na zakończenie wojny? Doradca Trumpa zabrał głos

Ekipa prezydenta elektra Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa rozpocznie współpracę z administracją prezydenta Joe Bidena w celu osiągniecia „porozumienia” między Ukrainą i Rosją - oświadczył w niedzielę w telewizji Fox News Michael Waltz, nominowany przez Trumpa na stanowisko doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego.

Genialne w swej prostocie. Zaskoczenie dla fanów Familiady z ostatniej chwili
"Genialne w swej prostocie". Zaskoczenie dla fanów "Familiady"

Z okazji 30-lecia „Familiady” produkcja programu zdecydowała się ujawnić tajemnicę słynnego kącika muzycznego. Przez lata widzowie wyobrażali sobie to miejsce jako profesjonalne, dźwiękoszczelne studio - być może szklany pokój lub elegancką kabinę. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

Nawrocki: Polska to moja miłość, dlatego jestem gotowy zostać jej prezydentem z ostatniej chwili
Nawrocki: Polska to moja miłość, dlatego jestem gotowy zostać jej prezydentem

Prezes IPN Karol Nawrocki zadeklarował podczas niedzielnej konwencji w Krakowie, że Polska to jego miłość, dlatego jest gotowy zostać jej prezydentem. Jego pierwszą obietnicą wyborczą jest zakończenie wojny polsko-polskiej.

Prof. Krasnodębski: mamy przedstawiciela warszawskiej elitki kontra przedstawiciela Polski tylko u nas
Prof. Krasnodębski: mamy przedstawiciela warszawskiej elitki kontra przedstawiciela Polski

- Mamy ponadpartyjnego kandydata, podkreślającego swoje związki ze zwykłymi Polakami, Karol Nawrocki dosyć też skutecznie wypunktował słabości przeciwnika, a z drugiej strony mówił o programie, o ambitnej Polsce, o inwestycjach, o tych wszystkich rzeczach, o których Polacy dyskutują - skomentował wybór kandydata PiS prof. Zdzisław Krasnodębski.

Rozpłakałam się. Uczestniczka Tańca z gwiazdami przerwała milczenie z ostatniej chwili
"Rozpłakałam się". Uczestniczka "Tańca z gwiazdami" przerwała milczenie

Vanessa Aleksander, która wygrała 15. edycję „Tańca z Gwiazdami”, po tygodniu milczenia przerwała ciszę i udzieliła pierwszego wywiadu. W rozmowie w programie „Halo tu Polsat” aktorka opowiedziała o emocjach związanych z wygraną i wielu trudnych momentach na drodze do finału.

Prezes PiS zabrał głos. Uzasadnił wybór kandydata z ostatniej chwili
Prezes PiS zabrał głos. Uzasadnił wybór kandydata

Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił, że mamy dziś stan wojny polsko-polskiej, której Polacy nie chcą. Dlatego - jak przekonywał - potrzebny jest kandydat na prezydenta, który będzie niezależny od formacji politycznych i zakończy tę wojnę w imię interesu Polski. Dodał, że takim kandydatem jest Karol Nawrocki.

Potężne uderzenie w kieszenie Polaków. Drastyczny wzrost rachunków w 2025 roku z ostatniej chwili
Potężne uderzenie w kieszenie Polaków. Drastyczny wzrost rachunków w 2025 roku

Rok 2025 może okazać się finansowym wyzwaniem dla wielu Polaków. Jak wynika z badania Krajowego Rejestru Długów, aż 80% rodaków spodziewa się wzrostu rachunków i opłat. Najbardziej drastyczne podwyżki mogą dotknąć ogrzewania, a także innych podstawowych kosztów życia.

To już oficjalnie. Wiemy, kto będzie kandydatem PiS z ostatniej chwili
To już oficjalnie. Wiemy, kto będzie kandydatem PiS

Rozpoczęła się konwencja z udziałem m.in. prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, w trakcie której ogłoszono decyzję dotyczącą poparcia bezpartyjnego kandydata na prezydenta.

Drwiący wpis Tuska. Jest riposta PiS z ostatniej chwili
Drwiący wpis Tuska. Jest riposta PiS

W niedzielę, w krakowskiej Hali "Sokół", Prawo i Sprawiedliwość ogłosi swojego kandydata na prezydenta podczas wydarzenia określanego jako "spotkanie obywatelskie". Choć oficjalne nazwisko nie padło, według wielu doniesień medialnych to Karol Nawrocki, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, ma otrzymać poparcie partii Jarosława Kaczyńskiego. Proces wyłaniania kandydata był jednak burzliwy, a decyzję podjęto po długich negocjacjach.

Jaka pogoda nas czeka? IMGW wydał nowy komunikat z ostatniej chwili
Jaka pogoda nas czeka? IMGW wydał nowy komunikat

Synoptyk Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Ewa Łapińska poinformowała, że w niedzielę niemal w całej Polsce będzie pochmurnie. Kolejne dni przyniosą stopniową poprawę pogody; będzie coraz więcej przejaśnień i rozpogodzeń, choć niewykluczone są także miejscowe, silne porywy wiatru i gołoledź.

REKLAMA

Europejska integracja czy niemiecka dominacja? Jak Polska podporządkowuje się Berlinowi

Unia Europejska od lat jest czymś w rodzaju niemieckiego gospodarstwa pomocniczego. Na wprowadzeniu euro najbardziej skorzystała RFN, podczas gdy dla lokalnych gospodarek nawet najsilniejszych państw korzyść z tego płynąca była w najlepszym razie dyskusyjna. Rządząca dziś naszym krajem ekipa podporządkowuje swoje decyzje gospodarczym interesom sąsiada, co widać po losach kluczowych inwestycji. Jednak wszystko, co znamy, blednie w obliczu pomysłu, który Niemcy mają – jak się zdaje – na Ukrainę.
Reichstag Europejska integracja czy niemiecka dominacja? Jak Polska podporządkowuje się Berlinowi
Reichstag / Diego Delso, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons

Znawcy niemieckiej historii zwracają uwagę na pewne podobieństwa między trwającym wciąż procesem integracji europejskiej a przeprowadzonym przed dwoma wiekami zjednoczeniem państwa niemieckiego pod batutą Prus. Teoretycznie równi uczestnicy tego procesu stopniowo tracili swoją podmiotowość na rzecz najsilniejszego i najbardziej bezwzględnego gracza, który pozostawił im pozory autonomii i pozbawione większego znaczenia przyczółki w systemie władzy. Ówczesne zjednoczenie służyło budowie potęgi, również gospodarczej, Prus, zarazem stanowiło element eksportu pewnej wizji relacji państwa i władcy z obywatelami. 

Wgryzając się w tę historię, faktycznie można znaleźć podobieństwa, my jednak przenieśmy się trochę mniej w czasie. W 2022 roku ukazała się książka „Nazistowscy miliarderzy. Czarna historia najbogatszych przemysłowych dynastii Niemiec” holenderskiego dziennikarza Davida de Jonga. Ponieważ jej tematyka wpisywała się w politykę ówczesnych władz Polski dotyczących reparacji, była ona szeroko nagłaśniana przez media publiczne. De Jong opisał losy biznesowe pięciu bogatych niemieckich rodzin, które swoje bogactwo pomnożyły przez przejmowanie firm tępionych przez Rzeszę właścicieli żydowskich i potężne kontrakty z instytucjami państwa hitlerowskiego. 

Z kolei na początku 2023 roku Instytut Pamięci Narodowej przygotował wystawę „Gospodarka III Rzeszy” przypominającą nieludzkie korzenie potęgi gospodarczej naszego zachodniego sąsiada: masową grabież mienia, wyzysk ludności podbitych terenów i praca niewolnicza więźniów, w tym osadzonych w obozach koncentracyjnych. Wśród beneficjentów nazwiska, które dziś kojarzymy z reklam i rozpoznawanych marek – Porsche, Oetker, Hugo Boss. Można prać pieniądze, można też wyprać pieniędzmi historię.

Czytaj także: [Felieton „TS”] Rafał Woś: Skok na bank. Bank centralny

Sąsiedzkie przyzwyczajenia

Pewnych nawyków trudno się jednak pozbyć. Niemcy od nich nie odeszli, a my wrócimy do nich za chwilę. Nim to się stanie, spójrzmy na jeszcze jeden, mało znany i bardzo niewygodny aspekt niemieckiej wizji politycznej z czasów II wojny światowej. Stwierdzenie, że mieliśmy wówczas do czynienia z pierwszą próbą integracji europejskiej, przez lata funkcjonowało w obiegu jako celny i złośliwy, lecz jednak kojarzący się wyłącznie z postawami eurosceptycznymi żart. Co jednak, jeśli żart ten ma z rzeczywistością trochę więcej wspólnego, niż byłoby to zgodne polityczną poprawnością i wizerunkowym interesem eurokratów? 

Niedawno na polskim rynku ukazała się książka weterana francuskiej polityki Philippe’a de Villiers. De Villiers to wieloletni minister i eurodeputowany, wywodzący się ze środowisk konserwatywnych i chrześcijańskich, który sporą część życia poświęcił na poszukiwanie korzeni i sensu projektu europejskiego. Z kilku wątków jego książki dla nas kluczowy jest przede wszystkim jeden. To sprawa dziś rzadko przypominanego pierwszego przewodniczącego Komisji Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej Waltera Hallsteina. Hallstein był czystej wody nazistą, a zarazem wybitnym prawnikiem, który po wojnie rozpoczął współpracę z Amerykanami i w myśl ich idei współtworzył koncepcje zjednoczenia Europy. 

Z zachowanych pism ojców założycieli Unii przebija pogląd, że zachowanie odrębności państw członkowskich jest jedynie etapem przejściowym przed stworzeniem nowego superorganizmu, któremu oddadzą one swoją suwerenność. Można tu oczywiście upatrywać inspiracji licznymi pismami intelektualistów, głównie amerykańskich, szukających zbawienia dla świata po dramacie I wojny światowej, ale i echa XIX-wiecznego zjednoczenia Niemiec można tu zauważyć. Im dalej od startu projektu, tym stają się one wyraźniejsze. Skoro zaś za europejskim projektem stali również ludzie tacy jak Hallstein, trudno dziwić się, że po latach polityka Unii przypomina coraz częściej mecz piłki nożnej ze znanego kawału, którego puenta brzmi „a na końcu wygrywają Niemcy”. 

Informacje o zyskach, które nasz sąsiad czerpie z Unii, część mediów liberalnych chciałaby uznać za prawicowe obsesje, jednak potwierdzenie takiego stanu rzeczy znajdujemy nawet na oficjalnych stronach Parlamentu Europejskiego. „Zgodnie z doniesieniami medialnymi – czytamy na stronie PE w dokumencie z lutego tego roku – według wyliczeń agencji DPA Niemcy wniosły do wydatków wspólnotowych UE w 2021 roku ok. 25,1 mld euro netto. Jednocześnie jak informuje rząd w Berlinie, Niemcy czerpią najwięcej korzyści z jednolitego rynku UE, zyskując na nim ponad pięć razy więcej, bo aż 132 mld euro rocznie”. 

Z kolei unijne dotacje przekazywane państwom pozostającym „na dorobku” względem starej Unii wydatkowane są w taki sposób, że pieniądze finalnie lądują w Berlinie. „Według niektórych źródeł z każdego euro wypłaconego Polsce przez UE Niemcy odzyskują 86–89 eurocentów. Oznacza to, że z każdego euro dotacji dla Polski wraca do niemieckiej gospodarki około 0,86–0,89 eurocenta” – donosiło na początku grudnia zeszłego roku Polskie Radio. 

Szacunki te w podobnym brzmieniu przewijały się w polskiej prasie od lat, tu jednak pojawiły się w kontekście afery wiatrakowej, pierwszego skandalu tej kadencji Sejmu. Gdy szykująca się do objęcia władzy koalicja zapowiedziała ułatwienia w stawianiu wiatraków, Unia przyznała nam 5 miliardów z KPO i niemal natychmiast okazało się, że 4,5 mld z tej kwoty może trafić do Niemiec, od których kupić mieliśmy wiatraki Siemensa (swoją drogą – kolejnej firmy, która na II wojnie światowej bynajmniej stratna nie była).

Czytaj także: Drastycznie wzrosła liczba nielegalnych migrantów

Czytaj także: Tragedia w Chorzowie: nie żyje dwóch mężczyzn

Polska wygaszona

Afera wiatrakowa to jedynie pierwszy akord nowej wersji starego szlagieru. Polskie elity polityczne po 1989 roku bardzo szybko zaczęły krajową gospodarkę planować tak, by nie narazić się nikomu. Odczuwały to całe sektory, którym rząd (czasem znajdując wygodne alibi u partnerów z Unii Europejskiej) blokował szanse rozwoju lub możliwości trwania. W nowej Polsce mieliśmy skupić się na usługach, przemysł czy rolnictwo ogłoszono melodią przeszłości. 

Mantrę tę powtórzono zarówno studentom nauk społecznych, jak i odbiorcom mediów. Ba, w niszczeniu wielkiego przemysłu niektórzy gotowi byli zobaczyć element dekomunizacji. Wraz z komunizmem padły jednak nie tylko fabryki, lecz i umiejscowione przy nich ośrodki naukowo-badawcze. Polska myśl techniczna skazana została na zapóźnienie i regres, czasem na anihilację. Jest oczywiste, że wpłynęło to znacząco na nasze szanse konkurencyjne. Przemysł stoczniowy czy górnictwo, w tym węgla brunatnego, nie mogły działać na równych warunkach. Lata temu przekonali się o tym stoczniowcy ze Szczecina, teraz – górnicy z kopalni Turów, o których nowa władza walczyć nie zamierza. Wystarczy spojrzeć na mapę ośrodków górniczych w pobliżu, by zorientować się, dlaczego. 

Inny, bardzo dobrze znany przykład to polskie autostrady. Ze wschodu na zachód? Oczywiście, państwo hojnie dołoży się prywatnemu inwestorowi i pobłogosławi jego potężne zyski. Z południa na północ? Nic z tego, przedstawiciele polskiego rządu gotowi będą storpedować sprawę nawet w Unii Europejskiej. Dziś to samo zjawisko możemy zaobserwować wokół Odry, której wykorzystanie w ruchu towarowym stanowiłoby poważny cios dla Niemiec. 

Wreszcie chyba najbardziej znana i najgłośniejsza sprawa, czyli Centralny Port Komunikacyjny. Wszyscy pamiętają słowa Rafała Trzaskowskiego o lotnisku w Berlinie, tak naprawdę jednak kluczowy jest segment cargo. Dziś na transporcie organizowanym przez polskich przedsiębiorców zarabiają inni, przede wszystkim Niemcy. Wkrótce być może Austriacy i nawet Węgrzy. Polski rząd najpierw kluczową inwestycję spowalnia, a następnie przywraca ją w formie okrojonej do zabawki dla najbogatszych mieszkańców wielkich miast. O cargo nie ma już mowy. W kolejnej dziedzinie nie będziemy już potencjalną konkurencją dla firm podatki płacących w Berlinie. Czy i tu należy szukać źródła dość bezceremonialnego podejścia nowej ekipy do PKP Cargo? To pytanie retoryczne co najmniej od momentu, gdy w jednym z należących do firmy zakładów pojawili się przedstawiciele niemieckich kolei chcących dokonać przejrzenia stanu jej mienia. 

Kolonizacja gospodarcza Ukrainy?

I właśnie w tym miejscu zaczyna się ostatni wątek tej opowieści. „Niemiecki rząd prowadzi błędną politykę gospodarczą, która zmierza do deindustrializacji kraju i zmusza firmy do przenoszenia produkcji za granicę. Przykładem jest producent sprzętu domowego Miele” – informował w lutym tego roku niemiecki serwis dw.com. Trend ten spowodowany był przyjęciem przez rząd w Berlinie drastycznych rozwiązań ekologicznych, w tym ograniczanie produkcji aut spalinowych i narastający deficyt energii. 

Jednym z celów przeprowadzki, jak w przypadku wspomnianej firmy, stała się Polska. Problem jednak w tym, że obecny rząd naszego kraju również stawia na radykalne pseudoekologiczne rozwiązania, a przyjęte już lub planowane unijne podatki i parapodatki z rozszerzeniem ETS na czele również Polskę uczynią krajem trudnym nie tylko do mieszkania i życia, lecz również do produkcji. Gdzie więc podzieje się te 51 (!) procent niemieckich firm, których właściciele rozważają lub planują przeniesienie działalności za granicę? Idealne byłoby miejsce znajdujące się bardzo blisko, zarazem wolne od ekologicznego szaleństwa i posiadające uległy wobec Niemiec rząd. Miejsce takie istnieje i nie jest to już (pomimo uległości Tuska) Polska. 

W pierwszych miesiącach wojny na Ukrainie nasi sąsiedzi ze Wschodu bardzo cenili sobie pomoc płynącą z Polski, krytycznie podchodząc do zachowawczej, by nie powiedzieć tchórzliwej polityki Niemiec. Jak tłumaczy znawca tematyki ukraińskiej, publicysta Jakub Maciejewski, Ukraińcy „Zachód” traktują często jako całość, więc to na „Europę” spadły żale za niemieckie przewinienia. Jednak po kilku miesiącach wojny sytuacja gwałtownie się zmieniła. Ukraina zaczęła wchodzić w konflikty z Polską, dziwnym trafem zbiegające się w czasie z kontaktami Kijowa i Berlina oraz KE na wysokim szczeblu. 

Według Maciejewskiego na władze Ukrainy wywarto skuteczny nacisk, obiecując przyspieszenie integracji z Unią w zamian za ostrzejsze traktowanie Polski i utwardzanie stanowiska w kwestiach spornych. „Zapatrzenie w Niemcy ukraińskich elit jest – mówi mi Maciejewski – wynikiem nie tylko półmitycznej degrengolady dygnitarzy z Kijowa, ale też dwóch czynników. Po pierwsze – Niemcy dominują w Unii Europejskiej, będącej absolutnym marzeniem Ukraińców, którzy idealizują Europę”. Po drugie zaś – Niemcy zadbali o dobry PR, każdą formę pomocy w sposób bardzo widoczny opatrując informacją o własnym szlachetnym geście. 

Obecnie coraz więcej sygnałów wskazuje, że w trzecim roku wojny może dojść do zawarcia pokoju, nie bez strat i dla Rosji, i Ukrainy. Niemieckie firmy odbudowują już zaplecze obu stron. Jest wysoce prawdopodobne, że wkrótce wkroczą na osłabioną Ukrainę z pełną mocą, by korzystać z lepszych przepisów, tańszej siły roboczej i uległości elit, a zapewne też sporej części mieszkańców. Polsce zostanie rola kraju tranzytowego, którym zajmie się już nie PKP, a niedawno powołana firma ukraińska. 
Dostarczymy też sąsiadowi taniej energii, która osłabi jeszcze konkurencyjność naszej produkcji krajowej. Skorzystają na tym niemieccy właściciele zarejestrowanych na Ukrainie firm, stracą ich polscy odpowiednicy, a wraz z nimi pracownicy i ich rodziny. W starciu z wielkim kapitałem z Niemiec aktywnym na Ukrainie straci też nasze rolnictwo. Niedawny kryzys zbożowy może okazać się permanentny. Perspektywy te są szalenie niepokojące i można uznać je za czarnowidztwo. Niestety nie czyni ich to mniej realnymi. 
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe