Ludwik Pęzioł: Trzech libków w łódce (nie licząc Donka)

„Nie istnieją dwaj liberałowie, którzy zgadzają się co do tego, czym jest liberalizm”. Ta „niezgoda” jest jednak sprytną formą monopolizacji oferty ideowej dla współczesnych społeczeństw. Znajduje to odbicie i w naszej krajowej polityce.
Rafał Trzaskowki Ludwik Pęzioł: Trzech libków w łódce (nie licząc Donka)
Rafał Trzaskowki / fot. PAP/Jarek Praszkiewicz

Wyborcom często prezentowane są liczne oblicza liberalizmu, które zamiast wystąpić z otwartą przyłbicą, podszywają się pod hasła miłe uszom elektoratów od prawa do lewa. Ich głosiciele dają Polakom iluzję wyboru, która dodatkowo utwierdza hegemonię polityczną liberalizmu ze wszystkimi tego konsekwencjami – interes większości Polaków (zwłaszcza należących do szeroko pojętych klas ludowych), nie jest dostatecznie reprezentowany, bo oni sami zostają zwiedzeni drugorzędnymi różnicami ideowej oferty, podczas gdy twarde jądro dominacji interesu wąskich grup obywateli bogatszych i bardziej wpływowych pozostaje niezmienne. Najlepiej zilustrować tę praktykę postawami konkretnych postaci obozu rządzącego, które – choć zdawałyby się od siebie odmienne – w systemie demoliberalnego kapitalizmu odnajdują dokładnie tych samych beneficjentów.

Hołownia, czyli liberalizm świętego spokoju

Gdzieś na przecięciu pełnych blichtru i samozadowolenia „wyższych sfer” z Kościołem katolickim powstaje konflikt wartości, który można próbować rozwiązać bałamutnym uznaniem dialogu, kompromisu czy tolerancji za najgłębszą i najistotniejszą treść chrześcijaństwa. Prekursorem tego typu aksjologicznego fałszerstwa był, próbujący pożenić Kościół z obozem postępowym Adam Michnik, zaś jego pośrednimi i bezpośrednimi dziedzicami: nurt katolicyzmu otwartego oraz współczesny „fajnokatolicyzm” ze swoim naczelnym „fajnoteologiem” Szymonem Hołownią. Wszystkie te nurty stanowią próby stopienia katolicyzmu z liberalizmem, a co do istoty rzeczy różnią się od siebie jedynie estetyką. W ich myśl wszyscy powinni się „pięknie różnić”, zaś naczelnym zadaniem polityki państwa jest tworzenie warunków, w których ludzie nie rzucają się sobie do gardeł, pomimo panującej między nimi różnicy zdań. Bezpodstawnie zakłada przy tym, że nieustannie siedzimy na beczce prochu społecznych antagonizmów, które – niepowstrzymane w czas – rychło skończą się niekontrolowanym rozlewem krwi. Próbuje on także przemycać w swojej retoryce prymitywne zasady coachingowe w rodzaju: „Ja jestem OK, ty jesteś OK”, zarówno do życia politycznego, jak i religijnego, wmawiając przy tym, że jeżeli ta koncepcja nie zwycięży, do głosu dojdą niebezpieczne ekstremizmy, które na wieki pogrążą kraj w ruinie. Według takiego „liberalizmu świętego spokoju” w wydaniu Szymona Hołowni wizja zarówno konserwatywnej, jak i klasycznie lewicowej polityki (a także tradycyjne rozumienie doktryny katolickiej) niosą za sobą zagrożenie rozgorzenia wewnętrznej bratobójczej wojny między Polakami. Stąd w jego retoryce tyle rytualnych potępień wszelkiej „polaryzacji” i tyle podkreśleń konieczności „ostudzenia emocji” i „sklejania Polski”. Łatwo jednak zauważyć, że w warunkach obecnych zaprowadzanie „świętego spokoju” jest równoznaczne z impregnowaniem liberalnego status quo, a histeryczne prognozy nadciągającej „wojny domowej” służą dyscyplinowaniu każdego, komu obecny liberalny układ się nie podoba.

Drugim aspektem katoliberalnej działalności Hołowni jest odcinanie ustawową siekierą Kościoła katolickiego od wszelkich przejawów państwowej polityki, choćby i w sposób bezpośredni dotyczyła ona moralności publicznej (często pod pretekstem chronienia moralnej czystości i uniwersalistycznego charakteru chrześcijaństwa). Program świeckiego państwa przedstawiony przez Hołownię w swoim radykalizmie dorównuje propozycjom skrajnej lewicy, pełni jednak zupełnie odmienną funkcję. Nierozerwalnie związana z nauczaniem katolickim idea sprawiedliwości społecznej jest bowiem zwyczajnie nie do pogodzenia z nieskrępowaną władzą wielkiego kapitału. Kościół musi zatem zostać pozbawiony wszelkich instrumentów politycznych, którymi mógłby się upomnieć np. o los bezwzględnie eksploatowanego pracownika, czym mógłby obecny stosunek sił w społeczeństwie liberalnym naruszyć. Liberalizm świętego spokoju ma więc na celu uśpienie, stygmatyzowanie i wystraszenie tych warstw społecznych, które mogłyby upomnieć się o swój kawałek tortu, w sposób naruszający interesy warstwy dominującej.

Trzaskowski, czyli liberalizm ducha czasu

Naprzeciwko lękającej się kulturowych zmian wrażliwości katolickiej stoi przekonanie, że świat nieustannie zmierza ku lepszemu, a dzisiejsze światło postępu (przekręcając znaną sentencję) przychodzi z postchrześcijańskiego Zachodu. Epatujący kosmopolityzmem, znajomością języków obcych i chętnie chłonący obyczajowe nowinkarstwo Rafał Trzaskowski jest perfekcyjnym ucieleśnieniem zachodnich aspiracji dużej części społeczeństwa. Dla wielu jest on jak haust świeżego zachodniego powietrza w dusznej od zabobonów i uprzedzeń Polsce: otwarty, uśmiechnięty i rozluźniony... jakże odmienny od wiecznie znerwicowanych, marudnych i stereotypowo myślących prowincjuszy! Trudno im wyobrazić sobie lepszego kandydata do przyniesienia tego upragnionego zachodniego światła i wprowadzenia nas w prawdziwy XXI wiek!

Postać Trzaskowskiego z jednej strony reprezentuje Polaków znajdujących się w dobrej sytuacji bytowej (zdecydowanie łatwiej się rozluźnić i uśmiechnąć, gdy prozaiczne materialne troski nie spędzają nam snu z powiek), a z drugiej – osób, które chciałyby uchodzić za „lepsze” od środowiska, w którym na co dzień przebywają, a nie mających sposobności, aby się ponad nie wybić. Dla tych drugich – samo wyznawanie postępowego pakietu światopoglądowego jest świadectwem duchowej przynależności do „lepszego świata” i dowodem wzniesienia się na poziom świadomości przewyższający „prowincjonalnego kołtuna”, zaś głosowanie na Trzaskowskiego stanowi tej wyższości empiryczne potwierdzenie. Sam Trzaskowski nie musi przy tym nic robić – wszelkie zaniedbania i błędne decyzje polityczne zostaną mu wybaczone, dopóki kandyduje, a popieranie go stanowi akt przynależności do postępowej części świata.

Prezentowany przez niego liberalizm ducha czasu stanowi jednak swego rodzaju „klasowy podstęp”. Duża część wyborców, pragnąc poprawić swoje samopoczucie bezkosztowym udowodnieniem sobie, że zajmuje wyższą pozycję społeczną aniżeli ta, w której znajduje się naprawdę, będzie nawet głosować przeciwko twardym interesom własnej warstwy społecznej. W zamian za postępowe błyskotki odda więc władzę w ręce opcji politycznej sprzyjającej silniejszym i bardziej wpływowym, którzy nie zamierzają swoimi zasobami się dzielić, a raczej wykorzystywać je do cementowania i powiększania już obecnych różnic oraz możliwości eksploatacji tych bardziej zależnych. Kult „ducha czasu” jest więc sprytnym wcieleniem liberalizmu, sprawiającym, że słabsi zagłosują w systemie demokratycznym na reprezentantów mniej licznej grupy silniejszych, a w zamian zostaną poklepani po plecach i otrzymają symboliczny certyfikat nowoczesności.

Sikorski, czyli liberalizm lękowy

Gwałtowny awans społeczny sprzyja kształtowaniu się zaburzeń narcystycznych – taki wniosek można wyciągnąć, studiując historię życia wielu osób publicznych, a niedoścignionym potwierdzeniem tej zasady pozostaje wciąż Lech Wałęsa. Choć „chłopak z Bydgoszczy” Radosław Sikorski nie stał się jeszcze symbolem światowego pokoju i walki z komunizmem, i dotarł „tylko” do stanowiska ministerialnego, to rozkwit jego miłości własnej wskazuje, że jest na jak najlepszej drodze do założenia na starość pomarańczowych okularów w stylu rockowego wokalisty Bono. Zaskakujące jest przy tym, że tak pewny siebie i swojej wartości polityk, tak jest niepewny roli i ważności własnego kraju na arenie międzynarodowej.

Stwierdzenie, że Polska w celu obrony własnego bezpieczeństwa musi zawierać strategiczne sojusze i w niektórych przypadkach godzić się na niezbyt przyjemne kompromisy, to oczywisty banał. Radosław Sikorski pompuje ten pogląd do karykaturalnych rozmiarów i uważa, że powinniśmy trzymać się nogawki Zachodu kurczowo do tego stopnia, by wykazywać prymusostwo we wdrażaniu idei współczesnego ładu liberalnego, który jest (rzekomo) istotnym elementem zachodniej architektury bezpieczeństwa. Mamy więc do czynienia z lękowym (Sikorski powiedziałby „pragmatycznym”) przyjmowaniem liberalizmu, byle tylko nie zniechęcić do siebie partnerów, którzy będą bronić nas w razie rosyjskiej napaści. Sytuacja ta pokazuje, że nawet słuszny pogląd można posunąć do absurdu, ponieważ trudno wyobrazić sobie sytuację, w której zostajemy np. wyrzuceni z Sojuszu Północnoatlantyckiego tylko dlatego, że zamierzamy zachować oryginalność polskiej kultury i elementarne cechy naszego stylu życia. Ponadto Sikorski często brzmi, jakby naprawdę uwierzył w propagandę zagorzałych unijnych centralistów straszących fałszywą alternatywą: albo pogłębiona integracja i daleko idące ujednolicenie państw członkowskich, albo inwazja Rosji.

Czy liberalizm lękowy Sikorskiego jest wynikiem jego przemyślanej analizy sytuacji czy zwykłego koniunkturalizmu – tego się nie dowiemy. Możemy jednak podziwiać akrobacje intelektualne, które stosuje, by pożenić „pragmatyczny” liberalizm z wyznawaną niegdyś przez siebie ideą konserwatywną, i chronić swoje ego przed przyznaniem, że już dawno swoje ideały porzucił, bo przeszkadzały mu w karierze. Nie stanowi dla niego problemu np. stwierdzenie, że postulat legalizacji aborcji nie ma w sobie nic sprzecznego z konserwatyzmem, bo nie przynależy do dziedziny idei, a „szacunku i bezpieczeństwa”. Cóż – podobnie jak w przypadku Pawła Kowala, z którego konserwatyzmu pozostał już tylko niedzielny rosół, z wartości patriotycznych Sikorskiego pozostało pielęgnowanie szlacheckiego dworku.

Wynotowane oblicza współczesnego liberalizmu oczywiście nie wyczerpują ich pełnej listy. Pokazują jednak, jak zmiennokształtna i przebiegła w realizowaniu swoich polityczno-ekonomicznych celów jest to idea i że przejrzenie jej mimikry stanowi pierwszy krok do wybudzenia się z ideologicznej hipnozy, sprawiającej, że fałszywie rozumiemy interesy własnej grupy społecznej.

CZYTAJ TAKŻE:


 

POLECANE
Dane z Niemiec martwią. Media wskazują na Polskę z ostatniej chwili
Dane z Niemiec martwią. Media wskazują na Polskę

W 2024 r. tylko 29,1 proc. stanowisk kierowniczych w Niemczech zajmowały kobiety. Niemieckie media wskazują na Polskę, gdzie ten odsetek jest zdecydowanie wyższy.

„To nie jest zadanie dla wojska”. Gen. Polko krytycznie o programie „wGotowości” z ostatniej chwili
„To nie jest zadanie dla wojska”. Gen. Polko krytycznie o programie „wGotowości”

Wojsko powinno skupić się na werbunku i przeszkoleniu żołnierzy, którzy będą zabijać wroga; szkolenie ludności cywilnej z udzielania pierwszej pomocy czy zachowania w sytuacjach kryzysowych to kompetencje MSWiA - ocenił były dowódca GROM gen. Roman Polko, komentując program „wGotowości”.

Holandia: Właściciele fotowoltaiki zapłacą za oddawanie energii do sieci z ostatniej chwili
Holandia: Właściciele fotowoltaiki zapłacą za oddawanie energii do sieci

Od 2027 roku część właścicieli paneli fotowoltaicznych w Holandii będzie… dopłacać za energię, którą oddaje do sieci. Dwie firmy energetyczne ogłosiły już nowe zasady rozliczeń. Sprawę ujawniło holenderskie stowarzyszenie Vereniging Eigen Huis.

Wielki Bu jest już w Polsce. Trwa akcja służb z ostatniej chwili
"Wielki Bu" jest już w Polsce. Trwa akcja służb

Patryk M., pseudonim Wielki Bu, jest już w Polsce i trwa właśnie przekazywanie go polskim służbom – informuje serwis tvn24.pl.

Poseł PO: Ktoś, kto jest podejrzany, jest przestępcą z ostatniej chwili
Poseł PO: "Ktoś, kto jest podejrzany, jest przestępcą"

– Ktoś, kto jest podejrzany, to jest przestępcą. Zbigniew Ziobro, by móc dochodzić swojej niewinności, musi stanąć przed sprawiedliwym sądem – stwierdził poseł PO Konrad Frysztak. Słowa polityka oburzyły opinię publiczną. "Kiedy usunęliście z Konstytucji domniemanie niewinności?" – pytają internauci.

Ryanair zmienia zasady. Zostało już tylko kilka dni z ostatniej chwili
Ryanair zmienia zasady. Zostało już tylko kilka dni

Ryanair od 12 listopada 2025 r. przechodzi wyłącznie na cyfrowe karty pokładowe w aplikacji. Papierowe boarding passy znikają.

Żurek odkrywa karty: Wybory sędziów do KRS ma przeprowadzać PKW z ostatniej chwili
Żurek odkrywa karty: "Wybory sędziów do KRS ma przeprowadzać PKW"

– Obecny KRS nie jest zgodny z polską konstytucją. Musimy przywrócić w Polsce państwo prawa – grzmiał w czwartek, podczas konferencji prasowej, minister sprawiedliwości Waldemar Żurek. Jak przekazano, projekt ustawy o KRS przewiduje, że wybory sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa ma organizować PKW.

Rusza program powszechnych szkoleń obronnych „wGotowości” z ostatniej chwili
Rusza program powszechnych szkoleń obronnych „wGotowości”

Rusza pilotaż programu powszechnych szkoleń obronnych „wGotowości”, który rozpocznie się 22 listopada br. – zapowiedział w czwartek wicepremier, minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz. Podkreślił, że program skierowany jest do wszystkich chętnych polskich obywateli.

Opieka medyczna w areszcie? Była urzędniczka Ministerstwa Sprawiedliwości nie ma złudzeń z ostatniej chwili
Opieka medyczna w areszcie? Była urzędniczka Ministerstwa Sprawiedliwości nie ma złudzeń

– Mała kratka aż kusiła, żeby przeciągnąć sweter czy piżamę i coś sobie zrobić… To były takie skrajne sytuacje i moje prawo do obrony zostało zgruzowane – wspomina w rozmowie z Telewizją wPolsce24 pani Urszula Dubejko.

Nowy przewodniczący Polski 2050. Hołownia zabiera głos ws. swojego następcy z ostatniej chwili
Nowy przewodniczący Polski 2050. Hołownia zabiera głos ws. swojego następcy

Szymon Hołownia kilka tygodni temu oficjalnie ogłosił, że nie będzie ubiegał się o reelekcję na stanowisko przewodniczącego Polski 2050. Lider ugrupowania zapowiada jednak, że wskaże swojego następcę, gdy tylko zakończy się proces zgłaszania kandydatów. Jak nieoficjalnie ustaliło RMF FM, jego faworytką ma być Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz.

REKLAMA

Ludwik Pęzioł: Trzech libków w łódce (nie licząc Donka)

„Nie istnieją dwaj liberałowie, którzy zgadzają się co do tego, czym jest liberalizm”. Ta „niezgoda” jest jednak sprytną formą monopolizacji oferty ideowej dla współczesnych społeczeństw. Znajduje to odbicie i w naszej krajowej polityce.
Rafał Trzaskowki Ludwik Pęzioł: Trzech libków w łódce (nie licząc Donka)
Rafał Trzaskowki / fot. PAP/Jarek Praszkiewicz

Wyborcom często prezentowane są liczne oblicza liberalizmu, które zamiast wystąpić z otwartą przyłbicą, podszywają się pod hasła miłe uszom elektoratów od prawa do lewa. Ich głosiciele dają Polakom iluzję wyboru, która dodatkowo utwierdza hegemonię polityczną liberalizmu ze wszystkimi tego konsekwencjami – interes większości Polaków (zwłaszcza należących do szeroko pojętych klas ludowych), nie jest dostatecznie reprezentowany, bo oni sami zostają zwiedzeni drugorzędnymi różnicami ideowej oferty, podczas gdy twarde jądro dominacji interesu wąskich grup obywateli bogatszych i bardziej wpływowych pozostaje niezmienne. Najlepiej zilustrować tę praktykę postawami konkretnych postaci obozu rządzącego, które – choć zdawałyby się od siebie odmienne – w systemie demoliberalnego kapitalizmu odnajdują dokładnie tych samych beneficjentów.

Hołownia, czyli liberalizm świętego spokoju

Gdzieś na przecięciu pełnych blichtru i samozadowolenia „wyższych sfer” z Kościołem katolickim powstaje konflikt wartości, który można próbować rozwiązać bałamutnym uznaniem dialogu, kompromisu czy tolerancji za najgłębszą i najistotniejszą treść chrześcijaństwa. Prekursorem tego typu aksjologicznego fałszerstwa był, próbujący pożenić Kościół z obozem postępowym Adam Michnik, zaś jego pośrednimi i bezpośrednimi dziedzicami: nurt katolicyzmu otwartego oraz współczesny „fajnokatolicyzm” ze swoim naczelnym „fajnoteologiem” Szymonem Hołownią. Wszystkie te nurty stanowią próby stopienia katolicyzmu z liberalizmem, a co do istoty rzeczy różnią się od siebie jedynie estetyką. W ich myśl wszyscy powinni się „pięknie różnić”, zaś naczelnym zadaniem polityki państwa jest tworzenie warunków, w których ludzie nie rzucają się sobie do gardeł, pomimo panującej między nimi różnicy zdań. Bezpodstawnie zakłada przy tym, że nieustannie siedzimy na beczce prochu społecznych antagonizmów, które – niepowstrzymane w czas – rychło skończą się niekontrolowanym rozlewem krwi. Próbuje on także przemycać w swojej retoryce prymitywne zasady coachingowe w rodzaju: „Ja jestem OK, ty jesteś OK”, zarówno do życia politycznego, jak i religijnego, wmawiając przy tym, że jeżeli ta koncepcja nie zwycięży, do głosu dojdą niebezpieczne ekstremizmy, które na wieki pogrążą kraj w ruinie. Według takiego „liberalizmu świętego spokoju” w wydaniu Szymona Hołowni wizja zarówno konserwatywnej, jak i klasycznie lewicowej polityki (a także tradycyjne rozumienie doktryny katolickiej) niosą za sobą zagrożenie rozgorzenia wewnętrznej bratobójczej wojny między Polakami. Stąd w jego retoryce tyle rytualnych potępień wszelkiej „polaryzacji” i tyle podkreśleń konieczności „ostudzenia emocji” i „sklejania Polski”. Łatwo jednak zauważyć, że w warunkach obecnych zaprowadzanie „świętego spokoju” jest równoznaczne z impregnowaniem liberalnego status quo, a histeryczne prognozy nadciągającej „wojny domowej” służą dyscyplinowaniu każdego, komu obecny liberalny układ się nie podoba.

Drugim aspektem katoliberalnej działalności Hołowni jest odcinanie ustawową siekierą Kościoła katolickiego od wszelkich przejawów państwowej polityki, choćby i w sposób bezpośredni dotyczyła ona moralności publicznej (często pod pretekstem chronienia moralnej czystości i uniwersalistycznego charakteru chrześcijaństwa). Program świeckiego państwa przedstawiony przez Hołownię w swoim radykalizmie dorównuje propozycjom skrajnej lewicy, pełni jednak zupełnie odmienną funkcję. Nierozerwalnie związana z nauczaniem katolickim idea sprawiedliwości społecznej jest bowiem zwyczajnie nie do pogodzenia z nieskrępowaną władzą wielkiego kapitału. Kościół musi zatem zostać pozbawiony wszelkich instrumentów politycznych, którymi mógłby się upomnieć np. o los bezwzględnie eksploatowanego pracownika, czym mógłby obecny stosunek sił w społeczeństwie liberalnym naruszyć. Liberalizm świętego spokoju ma więc na celu uśpienie, stygmatyzowanie i wystraszenie tych warstw społecznych, które mogłyby upomnieć się o swój kawałek tortu, w sposób naruszający interesy warstwy dominującej.

Trzaskowski, czyli liberalizm ducha czasu

Naprzeciwko lękającej się kulturowych zmian wrażliwości katolickiej stoi przekonanie, że świat nieustannie zmierza ku lepszemu, a dzisiejsze światło postępu (przekręcając znaną sentencję) przychodzi z postchrześcijańskiego Zachodu. Epatujący kosmopolityzmem, znajomością języków obcych i chętnie chłonący obyczajowe nowinkarstwo Rafał Trzaskowski jest perfekcyjnym ucieleśnieniem zachodnich aspiracji dużej części społeczeństwa. Dla wielu jest on jak haust świeżego zachodniego powietrza w dusznej od zabobonów i uprzedzeń Polsce: otwarty, uśmiechnięty i rozluźniony... jakże odmienny od wiecznie znerwicowanych, marudnych i stereotypowo myślących prowincjuszy! Trudno im wyobrazić sobie lepszego kandydata do przyniesienia tego upragnionego zachodniego światła i wprowadzenia nas w prawdziwy XXI wiek!

Postać Trzaskowskiego z jednej strony reprezentuje Polaków znajdujących się w dobrej sytuacji bytowej (zdecydowanie łatwiej się rozluźnić i uśmiechnąć, gdy prozaiczne materialne troski nie spędzają nam snu z powiek), a z drugiej – osób, które chciałyby uchodzić za „lepsze” od środowiska, w którym na co dzień przebywają, a nie mających sposobności, aby się ponad nie wybić. Dla tych drugich – samo wyznawanie postępowego pakietu światopoglądowego jest świadectwem duchowej przynależności do „lepszego świata” i dowodem wzniesienia się na poziom świadomości przewyższający „prowincjonalnego kołtuna”, zaś głosowanie na Trzaskowskiego stanowi tej wyższości empiryczne potwierdzenie. Sam Trzaskowski nie musi przy tym nic robić – wszelkie zaniedbania i błędne decyzje polityczne zostaną mu wybaczone, dopóki kandyduje, a popieranie go stanowi akt przynależności do postępowej części świata.

Prezentowany przez niego liberalizm ducha czasu stanowi jednak swego rodzaju „klasowy podstęp”. Duża część wyborców, pragnąc poprawić swoje samopoczucie bezkosztowym udowodnieniem sobie, że zajmuje wyższą pozycję społeczną aniżeli ta, w której znajduje się naprawdę, będzie nawet głosować przeciwko twardym interesom własnej warstwy społecznej. W zamian za postępowe błyskotki odda więc władzę w ręce opcji politycznej sprzyjającej silniejszym i bardziej wpływowym, którzy nie zamierzają swoimi zasobami się dzielić, a raczej wykorzystywać je do cementowania i powiększania już obecnych różnic oraz możliwości eksploatacji tych bardziej zależnych. Kult „ducha czasu” jest więc sprytnym wcieleniem liberalizmu, sprawiającym, że słabsi zagłosują w systemie demokratycznym na reprezentantów mniej licznej grupy silniejszych, a w zamian zostaną poklepani po plecach i otrzymają symboliczny certyfikat nowoczesności.

Sikorski, czyli liberalizm lękowy

Gwałtowny awans społeczny sprzyja kształtowaniu się zaburzeń narcystycznych – taki wniosek można wyciągnąć, studiując historię życia wielu osób publicznych, a niedoścignionym potwierdzeniem tej zasady pozostaje wciąż Lech Wałęsa. Choć „chłopak z Bydgoszczy” Radosław Sikorski nie stał się jeszcze symbolem światowego pokoju i walki z komunizmem, i dotarł „tylko” do stanowiska ministerialnego, to rozkwit jego miłości własnej wskazuje, że jest na jak najlepszej drodze do założenia na starość pomarańczowych okularów w stylu rockowego wokalisty Bono. Zaskakujące jest przy tym, że tak pewny siebie i swojej wartości polityk, tak jest niepewny roli i ważności własnego kraju na arenie międzynarodowej.

Stwierdzenie, że Polska w celu obrony własnego bezpieczeństwa musi zawierać strategiczne sojusze i w niektórych przypadkach godzić się na niezbyt przyjemne kompromisy, to oczywisty banał. Radosław Sikorski pompuje ten pogląd do karykaturalnych rozmiarów i uważa, że powinniśmy trzymać się nogawki Zachodu kurczowo do tego stopnia, by wykazywać prymusostwo we wdrażaniu idei współczesnego ładu liberalnego, który jest (rzekomo) istotnym elementem zachodniej architektury bezpieczeństwa. Mamy więc do czynienia z lękowym (Sikorski powiedziałby „pragmatycznym”) przyjmowaniem liberalizmu, byle tylko nie zniechęcić do siebie partnerów, którzy będą bronić nas w razie rosyjskiej napaści. Sytuacja ta pokazuje, że nawet słuszny pogląd można posunąć do absurdu, ponieważ trudno wyobrazić sobie sytuację, w której zostajemy np. wyrzuceni z Sojuszu Północnoatlantyckiego tylko dlatego, że zamierzamy zachować oryginalność polskiej kultury i elementarne cechy naszego stylu życia. Ponadto Sikorski często brzmi, jakby naprawdę uwierzył w propagandę zagorzałych unijnych centralistów straszących fałszywą alternatywą: albo pogłębiona integracja i daleko idące ujednolicenie państw członkowskich, albo inwazja Rosji.

Czy liberalizm lękowy Sikorskiego jest wynikiem jego przemyślanej analizy sytuacji czy zwykłego koniunkturalizmu – tego się nie dowiemy. Możemy jednak podziwiać akrobacje intelektualne, które stosuje, by pożenić „pragmatyczny” liberalizm z wyznawaną niegdyś przez siebie ideą konserwatywną, i chronić swoje ego przed przyznaniem, że już dawno swoje ideały porzucił, bo przeszkadzały mu w karierze. Nie stanowi dla niego problemu np. stwierdzenie, że postulat legalizacji aborcji nie ma w sobie nic sprzecznego z konserwatyzmem, bo nie przynależy do dziedziny idei, a „szacunku i bezpieczeństwa”. Cóż – podobnie jak w przypadku Pawła Kowala, z którego konserwatyzmu pozostał już tylko niedzielny rosół, z wartości patriotycznych Sikorskiego pozostało pielęgnowanie szlacheckiego dworku.

Wynotowane oblicza współczesnego liberalizmu oczywiście nie wyczerpują ich pełnej listy. Pokazują jednak, jak zmiennokształtna i przebiegła w realizowaniu swoich polityczno-ekonomicznych celów jest to idea i że przejrzenie jej mimikry stanowi pierwszy krok do wybudzenia się z ideologicznej hipnozy, sprawiającej, że fałszywie rozumiemy interesy własnej grupy społecznej.

CZYTAJ TAKŻE:



 

Polecane
Emerytury
Stażowe