Nierówny wyścig. Jak uśmiechnięta Polska ingeruje w kampanię wyborczą
Jeszcze w lipcu pojawiły się zapowiedzi możliwego odebrania głównej sile opozycji subwencji budżetowej. Po kilku tygodniach dość nerwowej atmosfery i informacjach o naciskach politycznych na PKW ta podjęła decyzję o odrzuceniu sprawozdania finansowego komitetu wyborczego PiS z wyborów parlamentarnych 2023. O politycznych powodach tego posunięcia najlepiej świadczy fakt, że wcześniej sprawozdanie zostało dobrze ocenione przez biegłych rewidentów oceniających dokumentację przesłaną do komisji przez komitet. Wówczas nie było jednak pewne, czy dojdzie do kolejnego kroku, czyli pozbawienia Prawa i Sprawiedliwości państwowej dotacji na kolejne trzy lata. Ta decyzja zapadła dopiero w listopadzie, wbrew stanowisku czterech z dziewięciu członków PKW. Motywy postępowania przedstawicieli koalicji rządzącej w nadzorującym procedury wyborcze organie zostały już wielokrotnie omówione, tak samo jak ich argumentacja. W wielkim skrócie głównym zarzutem wobec Prawa i Sprawiedliwości i Suwerennej Polski było organizowanie imprez i publikowanie materiałów, które – służąc polityce informacyjnej rządu – równocześnie promowały polityków ówczesnej koalicji rządzącej w wyborach parlamentarnych. Przy czym część z tych zarzutów kompromitowała raczej oskarżycieli – jak bowiem jako obciążenie traktować zakup wozów strażackich? – To był ocean pieniędzy, które płynęły do okręgów wyborczych poszczególnych kandydatów Suwerennej Polski, na te wszystkie wozy strażackie rzekomo przydatne nie wiadomo, do czego Polakom – mówiła na antenie przejętego TVP Info w likwidacji gwiazda stacji Dorota Wysocka-Schnepf. Do czołowej dziennikarki rządowej stacji jeszcze w tym tekście wrócimy.
Nierówny wyścig
U progu kampanii prezydenckiej główna siła opozycji znajduje się w sytuacji znacznego ograniczenia środków finansowych. Co więcej, PKW zapowiada już, że nie będzie brać pod uwagę ewentualnych korzystnych dla PiS decyzji Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN, co znaczy, że komisja pozbawia opozycję prawa do procedury odwoławczej. Skutki podobnego działania są dla demokracji daleko idące – normalna polityczna gra zostaje zakłócona, a równowaga sił całkowicie zachwiana. Owszem, zbiórki do pewnego stopnia działać mogą mobilizująco dla sympatyków, widać jednak, że zaczyna się również swoista nerwowość. Elektorat biednieje co najmniej w takim samym tempie jak wszyscy inni Polacy, tymczasem potrzebujących jego hojności jest coraz więcej: na fundraisingu opierają się przecież w dużym stopniu obie prawicowe telewizje, a teraz po swoje zgłasza się również PiS. Zaczyna to prowadzić do niesnasek, co pokazała niedawna rozmowa Joanny Lichockiej z Adrianem Klarenbachem na antenie Telewizji Republika, gdy prowadzący i posłanka nie do końca byli zgodni w tym, gdzie w pierwszej kolejności trafiać powinny środki widzów stacji. Gorsza atmosfera na linii politycy – media to mniejszy problem, większym może być narastający rozdźwięk między rozmachem kampanii Karola Nawrockiego i pozostałych kandydatów, zwłaszcza – Rafała Trzaskowskiego. Może on też zwiększyć szanse kilku pretendentów na lepszy wynik w pierwszej, jedynej osiągalnej dla nich turze. Ta gra przestała być uczciwa w chwili pierwszej decyzji PKW. Co więcej, równocześnie możemy codziennie obserwować, jak ci spośród startujących, którzy mają taką możliwość, codziennie wykorzystują swoje stanowiska do prowadzania własnej kampanii wyborczej. Rafał Trzaskowski objeżdża Polskę i organizuje kolejne spotkania. Jak twierdzą jego zwolennicy, wszystko jest w porządku, ponieważ odbywają się one poza godzinami pracy. Trzaskowski potrafi więc pokazać się kilkaset kilometrów od Warszawy o godzinie 18, twierdzi też, że sam ponosi wszelkie koszty z tym związane. Szymon Hołownia odwiedził niedawno tereny powodziowe, gdzie krytykował polityków pokazujących się na tych terenach, a kilka dni później wraz z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem odwiedził żołnierzy i fotografował się z nimi. PKW nie widzi w tym akurat żadnego problemu.
Kampania niskobudżetowa
Skarbnik PiS Henryk Kowalczyk zapowiada, że Prawo i Sprawiedliwość będzie dokładało się do kampanii Karola Nawrockiego, jednak szczegóły tego wsparcia zależą od decyzji sądu, a następnie zachowania PKW. Sympatycy partii gotowi są do finansowych poświęceń, to jednak kropla w morzu potrzeb. Pieniądze to nie wszystko, choć już po pierwszej konwencji, na której ogłoszono oficjalnie start Nawrockiego, dało się słyszeć rozczarowanie, że tym razem nie mamy do czynienia z kampanią w stylu amerykańskim. To oczywiście może się jeszcze zmienić, pamiętajmy jednak, że taka kampania kosztuje, tak samo, jak kosztują profesjonalne billboardy, spoty i wszelkie inne formy kampanii reklamowej. Nawrocki nie będzie na pewno uciekał się do korzystania z budżetu IPN, choć z pewnością będzie mu to zarzucane, a każda aktywność Instytutu będzie traktowana jako działanie podporządkowane kampanii wyborczej. Zostaje skupienie się w większym stopniu na kontakcie bezpośrednim i aktywności w social mediach. W przypadku tego pierwszego również pojawia się jednak aspekt finansowy: wynajem sal i większych obiektów kosztuje, kosztuje również ochrona. Już poprzednie kampanie pokazały, że imprezy organizowane przez PiS atakowane są przez rozmaite lotne brygady, często pamiętające jeszcze czasy rozbijania pozasystemowych kursów i wykładów w czasach PRL. Internet natomiast to teren potencjalnie efektywny, ale też wymagający dużej dawki samozaparcia, zwłaszcza w walce z rozmaitymi fałszywkami i innymi formami trollingu. Postawienie na czele kampanii Pawła Szefernakera wydaje się więc dobrym wyborem, ponieważ to właśnie ten polityk odpowiadał za internetowe działania PiS w czasach historycznych zwycięstw tego ugrupowania.
Fejki od hejterów
Uderzenie w finanse Prawa i Sprawiedliwości ma charakter systemowy. Towarzyszą mu zmasowane i narastające (przecież nazwisko kandydata znamy od niedawna) ataki medialne, pozornie spontaniczne, kreowane przez media i podchwytywane przez internetowych trolli. Niektóre z fejków dotykających Nawrockiego krążą dłużej, niż trwa kampania. Kilka kierunków ataku zostało już nawet częściowo zneutralizowanych, choć oczywiście nie będzie to przeszkadzało sięgać po nie najbardziej zdeterminowanym przeciwnikom. Szefowi IPN przypisywano szemrane relacje ze światem przestępczym nawiązywane przy okazji sportowych pasji Nawrockiego. Kandydat tłumaczy, że niektóre z jego działań miały wręcz charakter resocjalizacyjny, a gdy trenuje się boks i obraca w środowiskach kibicowskich, można na swojej drodze spotkać bardzo różnych ludzi. Można się od nich odwrócić, można próbować pokazać im inny sposób na życie. Niektórzy z oponentów przywołują też czasy jego pracy w hotelu, gdy rzekomo miał ułatwiać gościom kontakty z kobietami. Oprócz tego pojawiło się zdjęcie, na którym osoba bynajmniej Karolem Nawrockim niebędąca wykonuje gest nazistowskiego pozdrowienia. I choć rzecz szybko została zweryfikowana i wyjaśniona przez Instytut Pamięci Narodowej – podano też tożsamość młodego mężczyzny ze zdjęcia – fejk dość długo żył własnym życiem, nie tylko na profilach internautów i kilku polityków w mediach społecznościowych. Pojawił się nawet na kanale „Super Expressu”, gdzie bez sprzeciwu prowadzącej rozmowę Kamili Biedrzyckiej dezinformacją posłużył się dziennikarz Bartosz Wieliński. Biedrzycka, inaczej niż Wieliński, nie przeprosiła. Kilkadziesiąt godzin później natomiast postanowiła podzielić się na portalu X swoim rozbawieniem płynącym z faktu, że siostra kandydata na prezydenta jest mistrzem cukierniczym. Jest więc wreszcie atak na rodzinę. Jak w policyjnym śledztwie przeciwko upatrzonemu obiektowi ataku użyte może być każde słowo. Tym słowem jest w tym przypadku „tak” wypowiedziane przez Nawrockiego przed ołtarzem do jego dzisiejszej żony, Marty, posiadającej uznanego przez niego syna z poprzedniego związku. Godne pochwał zachowanie Nawrockiego przez niektórych przedstawiane jest zupełnie na opak, traktowane niczym skandal obyczajowy, na przykład jako „uwiedzenie nieletniej”. Atakowana jest też sama Marta Nawrocka. Tu warto jednak docenić, że nawet internetowi sprzymierzeńcy Rafała Trzaskowskiego nie zawsze chcą schodzić na tak niski poziom i część z nich strofuje posługujących się tak niską argumentacją. „Jeśli nie pójdę na wybory, to właśnie przez takie komentarze” – deklaruje jedna z sympatyczek obozu liberalnego na portalu X.
Sondażowe zastraszenie
Inne środki, wymierzone w kandydata, znamy dobrze z innych kampanii. Mamy więc sondaże, które utrwalać mają w wyborcach przekonanie, że wszystko jest już przesądzone. Tyle że choć Rafał Trzaskowski w badaniach tych wyraźnie prowadzi – w II turze wg IBRiS zyska 65%, a wg Opinii24 55% głosów – to przecież są to wyniki z pierwszych godzin po ujawnieniu nazwisk kandydatów w wyborach prezydenckich. Bez kampanii, bez znajomości sylwetek ubiegających się o ten urząd, a więc tyleż przedwczesne, co tak naprawdę optymistyczne. Inny sposób na ustawienie kampanii to wykreowanie podziwu dla kandydata strony rządowej. W niedzielę, 24 listopada, na antenie TVP Info doszło do dość kuriozalnej rozmowy wspomnianej już Doroty Wysockiej-Schnepf z aktorem Michałem Żebrowskim. Żebrowski, od lat przyjaźniący się z prezydentem stolicy i wspierający go, rozpływał się nad nim w sposób przekraczający granicę śmieszności. – [Trzaskowski] to najinteligentniejszy, najmądrzejszy człowiek, jakiego spotkałem w życiu – deklaruje aktor i opowiada widzom, jak to jego przyjaciel Rafał od zawsze był naturalnym liderem, przyjacielem innych dzieci, ale też ulubieńcem rady pedagogicznej. – Nie ma takich ludzi – droczy się Wysocka-Schnepf. – Są – odpowiada Michał Żebrowski z pełnym przekonaniem. Tymczasem Onet postanawia zająć się Karolem Nawrockim. „Nie mogliśmy się go pozbyć z rady osiedla” – narzekają niektórzy z jego dawnych współpracowników na szczeblu lokalnym, co okazuje się być na tyle istotne, by wybić ten wyimek w tekście. Choć, zauważmy, pojawiają się też pozytywne dla tego kandydata głosy mówiące o jego zasługach dla dzielnicy. Jeden z rozmówców Onetu stwierdza nawet, że z kim by nie rozmawiał, wszyscy widzą w Nawrockim kogoś, kto dobrze będzie rządził Polską. Portal oddzielną notatkę poświęca też Marcie Nawrockiej, tu jednak ogranicza się do podania kilku neutralnych i pozytywnych informacji. Wszystko więc jeszcze przed nami i przed najbliższymi kandydata na prezydenta.
Groźba ostateczna
Pierwsze reakcje publicystów pokazują, że liczą się oni z każdym możliwym rozstrzygnięciem starcia głównej dwójki nadchodzących wyborów. Jeśli jednak Karol Nawrocki wygra, nie jest wcale powiedziane, że spokojnie rozpocznie swoją kadencję. Pomijając tu oczywiście nasuwające się pytanie, czy dzisiejsza PKW daje gwarancje rzetelnego przeprowadzenia wyborów (moim zdaniem – nie), mamy jeszcze groźny żart marszałka Hołowni. Marszałek Sejmu stwierdził, że w tej chwili nie ma w polskim systemie prawnym uznawanej przez wszystkich instytucji decydującej o ważności wyborów prezydenckich, ponieważ Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych nie jest uznawana przez PKW i obecną władzę. Hołownia zapowiada więc, że jako marszałek Sejmu może nie uznać decyzji o ważności wyborów i sam przejąć obowiązki głowy państwa. I choć konstytucja takiego scenariusza nie przewiduje (nie ma podobnej przesłanki wśród okoliczności przekazania obowiązków marszałkowi Sejmu), komunikat trafił już do polityków i opinii publicznej. Na dziś wydaje się on szalenie groźny pod kątem spokoju społecznego, a tym samym mało realny, jednak sam fakt jego sformułowania jest już znaczący.
Nikt nie jest bezpieczny
Ostatnie godziny przed zamknięciem bieżącego numeru „TS” pokazały jednak, że nie trzeba nawet być w opozycji, by natrafić na podstawioną nogę rządzącego układu. Przekonał się o tym niespodziewanie sam Szymon Hołownia. 27 listopada najpierw jeden z mocno antypisowskich kanałów na YouTube, a następnie „Newsweek”, podały informację, że marszałek Sejmu w trybie indywidualnym (czytaj: niezbyt przejrzystym) studiował na skompromitowanej uczelni Collegium Humanum. Składane przez premiera zapowiedzi „przyjaznej konkurencji” w I turze wyborów dość szybko zostały tym samym zweryfikowane.
CZYTAJ TAKŻE: