Kolega Profesor krytykuje Karola Nawrockiego
W Polsce kandydat do urzędu po tym jak został wypuszczony na ulicę (albo sam zdecydował się na nią wyjść - do dziś nie wiemy komu przypisać tę heroiczną decyzję) boleśnie przekonał się, że ziemniaki, pomidory i cebula nie rosną na „bazarku” przy Hali Mirowskiej, na którym był pierwszy raz, tylko w Broniszach. Później jednak okazało się, że i tam niekoniecznie, zapanowała panika.
Panika
I jakby tego było mało, pogłębia ją niedawno zdobyta wiedza o tym, że uszkodzonej opony nie wymienia się w białej koszuli z podwiniętymi rękawami i nie używa się do tego niemieckiej taśmy klejącej ale potrzebny jest do tego przynajmniej jeden klucz (19, 21 jaki tam w danym momencie trzeba), lewarek i odrobina siły.
Jamiroquai zaś niekoniecznie lepiej pasuje wyborcom niż Zenek Martyniuk. Wyobrażam sobie jak trudno dać sobie z tym radę i czuję to niemalże mistyczne cierpienie, które towarzyszy elitom.
Przy okazji warto przypomnieć, że niedawno zastanawiałem się na łamach TYSOLA po co komu w rządzie RP takie stado … no żeby to ładnie powiedzieć osób oryginalnym podejściu do wiedzy, pojęcia prawdy (ostatnie przygody jednej z Pań z „magisterium” , które miało być w szybkim trybie zmienione na doktorat są tego chodzącą „enamacją”) i generalnie kwalifikacji intelektualnych !?
Odpowiedź, że po to, by ładnie śpiewać „Międzynarodówkę” i generalnie zamykać do pudla wszystkich inaczej, niż oni, myślących jest niebezpiecznie daleko idącym uproszczeniem (choć takie rojenia nie są rządzącym obce - co widać gołym okiem).
Dlaczego?
W tym kontekście zastanawianie się nad tym, na przykład, dlaczego Tusk z uporem maniaka (to dobre określenie) chce forsować byłego szefa MON Klicha na ambasadora RP w USA wydaje się być, na pierwszy rzut oka, kompletnie bezsensowne. Polska nie może mieć dobrych stosunków z USA (Trumpem) bo i po co skoro ogólnie rzecz ujmując konkluzja jest (i była) następująca: Rzeczpospolita spisana jest przez dzisiaj rządzących na straty i jako masa upadłościowa może być sterowana na pośrednim szczeblu przez … gości (i gościnie), których jedyną kwalifikacja jest brak jakichkolwiek zasad i przynależność do rządzącej „chewry” mającej interes narodowy za NIC. Żeby to NIC zaistniało w praktyce trzeba skierować do rządzenia wyżej wspomnianych intelektualistów co to ręce „…umywają jak Judasz…”, chcą blokować „X”, likwidować „Republikę”.
Jeśli zaś w perspektywie majaczy likwidacja polskiej państwowości trzeba koniecznie obrażać Prezydenta Elekta wysyłając do Waszyngtonu gościa o takiej antytrumpowskiej hipotece (o własnej „polskiej” nie wspominam) jak Bogdan Klich właśnie, bredzić coś o „europejskiej suwerenności”, która z logicznego i faktycznego punktu widzenia (jeszcze dzięki Bogu) nie istnieje, utrudniać poruszanie się po Polsce transportu amerykańskich czołgów, ewentualnie dopuścić do peregrynowania po kraju 2 ton min przeciwpancernych, które ostatecznie wylądują tuż koło składu jednej z zachodnich firm zarządzanych przez gościa o dziwnym CV i opodal sporego składu amunicji polskiej armii na wschodzie kraju.
Dla kogo?
Pytanie jest w „tych” przypadkach tylko takie - dla kogo robi się coś takiego !?
Na to nie odpowiem bo mam tylko podejrzenia kumulujące się w tytule jednej z niemieckich gazet, który streścić można następująco „Tusk jako antidotum na Trumpa”. Mam nadzieję, że te i skierowane w innym geograficznym kierunku moje podłe i niczym nieuzasadnione podejrzenia są funta kłaków warte.
Póki co wróćmy jednak do naszej piaskownicy.
Nie tak dawno temu ukazał się w mediach wywiad z jednym z moich młodszych kolegów, profesorów, w którym ów „mąż uczony” oceniał możliwości i moralny kręgosłup Karola Nawrockiego, mając go generalnie „za nic”.
Zaraz po nim kolejna rozmowa z następnym znanym mi naukowcem.
Fakt publikacji tych wywiadów przypomniał mi parę zdarzeń z przeszłości, które pozwolę sobie teraz po odkurzeniu przybliżyć. Nie wszystkie będą dotyczyły „profesorów”, maja ścisły związek z obecna sytuacją polityczną w Polsce i pokazują jak w soczewce orwellowskie widzenie rzeczywistości, w której tylko „nasi” maja rację, a nasza „racja” jest bardziej … niż ich (znaczy się tych faszystów).
Prawda zaś jako taka nie istnieje, bo gdyby istniała to byłoby dla „niej” bardzo źle, a dla Nas jeszcze gorzej.
Do rzeczy jednak nim przejdę do obrabiania pióra… „profesorom” jeszcze jedna krótka wycieczka w przeszłość - zbliża się koniec rządów AWS we Frankfurcie nad Odra i Słubicach ma odbyć się spotkanie premiera Jerzego Buzka z kanclerzem Gerhardem Schröderem jesteśmy (Polsko Niemiecka Współpraca Młodzieży) odpowiedzialni za organizację programu dla młodzieży na marginesie meetingu szefów rządów i niejako przy okazji chcemy zorganizować zbiórkę szpiku kostnego dla śmiertelnie chorego chłopczyka (przypadkiem „znalazła go” moją nieżyjąca już niestety niemiecka Koleżanka Zuzia w Centrum Zdrowia Dziecka). Zebrany szpik (a właściwie dane o możliwych dawcach) ma posłużyć także innym ciężko chorym dzieciom. By było ciekawiej i efektywniej chcemy połączyć tę akcję z koncertem znanych zespołów. Udaje się, dzięki Straży Granicznej i Budesgrenzschutz zorganizować bezkolizyjny przejazd do Frankfurtu nad Odrą (funkcjonuje jeszcze granica) dla Stanisława Soyki i Myslowitz (grali za darmo !!!), uzyskujemy bez problemu wsparcie (!!!) Jolanty Kwaśniewskiej, nie udaje się jednak otrzymać patronatu (czy jak to tam nazwiemy) największej polskiej gazety, ba jej redaktor naczelny nie raczył nawet odpowiedzieć na naszą prośbę o obecność lub jakieś dobre słowo dla umierającego dziecka i wsparcie akcji. Rozmawiałem też telefonicznie ze znanym już wtedy „gościem od dobroczynności” prosząc o podobne „świadczenie” jak wspomniane wyżej – w odpowiedzi ze słuchawki popłynęły słowa, których do dzisiaj nie zapomnę … cytować ich nie będę bo nie nadają się do tego. Generalnie chodziło o stosunek do naszych zachodnich sąsiadów – myślę, że „chłopcy z ONR/u”, by się nie powstydzili. Dziś już nie przypomnę sobie jak to się ostatecznie skończyło wsparł Nas „moralnie” czy nie, pamiętam natomiast to co powiedział (on sam pewno nawet nie pamięta tej rozmowy). Finał całej sprawy był dramatyczny, chłopczyk umarł w dniu koncertu, zebrany „szpik powędrował” do fundacji zajmującej się kojarzeniem osób potrzebujących z dawcami, a niesmak pozostał i pozostaje do dzisiaj.
"Pan Profesor"
Wracając do „profesorów” to przypominam sobie, że jeden z nich lata temu, podobnie jak Karol Nawrocki, starał się (czy chciał się starać) o stanowisko Prezesa Instytucji i że w tym właśnie czasie krążyły po Instytucie wiadomości, że ewentualnie zdobyta posada ma służyć jako trampolina do przyszłej prezydentury RP. Wtedy wydawało mi się to nierealne i wręcz śmieszne z różnych przyczyn. Dziś myślę, że takie plany rzeczywiście istniały, a wiele z krytycznych ocen Karola Nawrockiego wynika z poczucia przegranych wtedy szans i zwykłej zawiści charakterystycznej dla środowiska, a przy okazji także z pewnej politycznej kalkulacji (dziś wydaje się, że błędniej). Ale może się mylę.
Drugi kolega z tytułem naukowym zarzucał dzisiejszemu kandydatowi nieznajomość problematyki polityki zagranicznej co patrząc na obu Panów ich dokonania i stosunek do rzeczywistości wydaje się kompletnie absurdalne, a staje się jeszcze w pewnym sensie zrozumiałe jeśli znajdziemy w dossier wspomnianego Kolegi prośbę (chodzi o jego ustalenia dotyczące stosunków polsko – ukraińskich) by nie traktować jego publikacji jako „antypolskich” (tak to chyba dosłownie brzmiało).
"Pan Poseł"
No i kończąc już jeszcze krótko o tuzach intelektu zasiadających w polskim Sejmie. Ostatnio wdałem się (w kwestiach, o których wyżej) w dyskusję z jednym z „uśmiechniętych” parlamentarzystów. Mistrz słowa polskiego i wiedzy wszelakiej usiłował udowodnić, że nic nie wiem, niczego nie umiem, a wszystko co osiągnąłem to zasługa PiS (!!!???) ergo jestem „nikim”. Rozstaliśmy się w zgodzie (on bidok przekonany o swojej ostrości i doskonałości nie skumał sarkazmu, którym kończyłem rozmowę), a ja ostatecznie nie otrzymałem odpowiedzi jakie kwalifikacje do pobierania wysokich uposażeń, fundowanych przez Nas wszystkich, mają wspomniany Poseł i jego szef kierujący pracami Parlamentu RP. Kilka dni później miałem niewątpliwą przyjemność obejrzenia w jednej ze stacji telewizyjnych wystąpienia Pana Posła, z którego dowiedziałem się, że jestem w „mylnym błędzie” albowiem nie istnieje słowo „permanentnie”, a jego właściwa forma brzmi „permamentnie”, było coś jeszcze chyba chodziło o „immanentnie” i mutację tegoż słowa, ale tego już nie jestem, do końca, pewien.
Tego dnia poszedłem spać spokojnie zorientowałem się bowiem, że mając Parlamentarzystów o tak rozbudowanej wrażliwości na cienie i blaski języka ojczystego możemy spać spokojnie.
Serdecznie Państw pozdrawiam.
PS swoje przygody (z lat 2006 – 2007) w „biznesie”, o których gwarzyłem także z Panem Posłem, i które niekoniecznie interesowały tych, których powinny interesować opiszę wkrótce.