500 lat po hołdzie pruskim straciliśmy czujność w relacjach z Niemcami

Gdybyśmy komuś np. z Oceanii lub Boliwii chcieli przedstawić syntezę naszych dziejów, to najlepiej byłoby pokazać mu obraz Jana Matejki „Hołd pruski” i go omówić z różnych perspektyw, wzajemnych konotacji, zależności i przyszłych konsekwencji tego wydarzenia dla naszych dziejów.
- Komunikat dla mieszkańców Gdańska
- "To trudne chwile". Komunikat wrocławskiego zoo
- Debata prezydencka w TV Republika. Rafał Trzaskowski odmówił udziału
- "Antypolski ubecki pomiot". Mocny głos po emisji popularnego programu TVN
- Komunikat dla mieszkańców Krakowa
- Aborcja 9-miesięcznego Felka w Oleśnicy. Eksperci dopuszczają możliwość oskarżenia o zabójstwo
- Niemiecki gigant wstrzymuje eksport samochodów i części zamiennych do USA
- Komunikat dla mieszkańców Warszawy
- Komunikat dla mieszkańców Poznania
Spór o hołd
Jest tam wszystko, co trapi dusze Polaków od wieków. Z jednej strony wspomnienie wspaniałej I Rzeczpospolitej, „złotego wieku” potężnej Polski z wolnością, tolerancją, są upokorzone Prusy, i odwieczne polskie dylematy geopolityczne. Z jednej strony hołd to możliwości gospodarcze dla Polski, lenno i zakończenie wojen z Prusakami. Z drugiej zagrożenie ze wschodu i zachodu z możliwością odcięcia Polski od Bałtyku, wredna przebiegłość Niemców, odwieczna niechęć do Polski i bezwzględna konsekwencja w realizacji polityki germańskiej ekspansji. Hołd pruski to w końcu dziecinna naiwność i słabość dyplomacji Polski, krótkowzroczność i przekupność elit.
Spory historyków co do słuszności decyzji podjętej przez Zygmunta Starego, który zgodził się na lenno, trwają do dzisiaj i zapewne będą traktowane podobnie jak spory o wybuch Powstania Warszawskiego, choć właśnie, może nie musiałoby być Powstania, gdyby polski król nie zgodził się na lenno, nie wyciągnął ręki do Albrechta Hohenzollerna, tylko zjadał to państwo krzyżackie kawałek po kawałku? Może gdyby nie pozwolono brandenburskim Hohenzollernom przejąć władztwa w Prusach, Niemcy nie urosłyby w potęgę, której gwarantem trwania już na zawsze stanie się podbita i eksploatowana Rzeczpospolita?
Do hołdu jednak doszło, Prusy mogły rosnąć w siłę i coraz bardziej knuć przeciw Rzeczypospolitej i wciąż ją prowokować, by w końcu ją podbić. Carl von Clausewitz w roku 1831, a więc w czasie zdławienia Powstania Listopadowego, tak pisał o kwestii polskiej w niemieckiej polityce. „Cząstka ziem polskich, jaka przypadła Rosji, jest dla niej kwestią wygody, albowiem łączy ona jej prowincje północne i południowe. Udział Austrii stanowi artykuł luksusowy, albowiem ma ona dostateczną osłonę w Karpatach i może obyć się bez Galicji. Część natomiast pruska jest organizmem życiowym, bez którego organizm państwowy nie mógłby długo istnieć. Z tego względu zrezygnowanie z niej jest niemożliwością”.
Joachim Bartoszewicz, polski polityk dwudziestolecia międzywojennego, publicysta, działacz niepodległościowy i prawnik, tak pisał w „Zagadnieniach polityki polskiej” w 1919 roku: „Prusy mogły zdominować Niemcy i myśleć o dominacji świata dopiero po rozbiorze i upadku Polski. Zarówno wielkość Prus, jak i wielkość Niemiec jest nie do pogodzenia z wielkością Polski. To dlatego Niemcy, przygotowując swoją Mitteleuropę, nie mogły wyjść poza małą, rozbitą Polskę, otoczoną z jednej strony Prusami, z drugiej małymi państwami. Te małe państwa pomyślane były jako teren eksploatacji i kolonizacji dla ludu panów. To dlatego Niemcy chętnie by dzisiaj przystały na wyrzeczenia znacznie bardziej dotkliwe, jeżeli chodzi o interesy na Zachodzie, jeśliby pozwolono im powetować straty na Wschodzie, to znaczy przyjąć tam niemiecką koncepcję Mittel und Ost Europa”.
Wieczne lebensraum
Mijające okrągłe 500 lat pokazuje, że pewne typy myślenia politycznego i kultury politycznej się nie zmieniają. Nie zmieniły się nasza fatalna dyplomacja i sprzedajne elity. Stosunek Niemiec do Polski i Polski do Niemiec też się nie zmienił.
Chwila to wielkiego w dziejach Polski przełomu. W r. 1525 zapada ważne postanowienie. Zygmunt I, zamiast wcielić do Korony Prusy zakonne, zezwala na ich sekularyzację i były wielki mistrz, a teraz książę dziedziczny pruski, składa mu hołd na krakowskim rynku […]. A oto u stóp króla zasiadł na estradzie Stańczyk, i znowu on jeden, zamiast zapał powszechny podzielać, zamknął się sam w sobie i patrzy przed siebie, ale nie na wspaniałą ceremonię, nie na otaczające go tłumy ludu; on patrzy w przyszłość i widzi ją tak straszną, tak przerażającą, jaką my dzisiaj w porównaniu z chwilą hołdu pruskiego widzimy. Trefniś królewski dźwiga tu na swoich barkach cały sąd historii. Na pierwszym obrazie on jeden odczuł klęskę, na ostatnim on jeden zwycięstwo, że było pozornym, zrozumiał
– pisał o tej scenie Matejki jeden z czołowych krakowskich stańczyków Michał Bobrzyński w 1922 roku.
Ponad sto lat później duża część Polaków patrzy w przyszłość i Niemcy jak matejkowski Stańczyk – z przerażeniem. I społeczeństwo, niestety nie całe, jak królewski trefniś doświadczone hekatombą II wojny światowej dźwiga na barkach sąd historii. W wyobrażeniu Matejki jest coś jeszcze. Stańczyk-błazen uważany przez dwór za głupka, który nic nie może wiedzieć, oddzielony jest od tych lepiej wiedzących, od elit, pewnym murem, granicą nie do przebicia. Patrzy na zabawy idiotów, których musi rozśmieszać, na ich głupotę i jest pełen frustracji i smutku, widząc, jak kończy się Polska, a oni są ślepi.
- Dariusz Matecki nie porzucił obowiązków poselskich. Złożył ponad 20 interpelacji
- "Jest nadzieja". Komunikat warszawskiego zoo
- Hołownia pozywa Mentzena
- Skandal na Mazowszu. Urzędnicy wydali 12,5 tys. fałszywych dokumentów imigrantom
Smutek Stańczyków
Dzisiaj wielu Polaków w swojej bezsilności i frustracji, patrząc, jak III RP kolejny raz jest pod przywództwem Niemiec, może czuć duchowe i intelektualne powinowactwo z mistrzem realizmu politycznego Stanisławem-Stańczykiem. Bo Polska nie jest już niepodległa, przecież przysyłający do Polski niebezpiecznych imigrantów Niemcy, patrole niemieckiej policji po polskiej stronie można traktować jako wypowiedzenie wojny. Jeszcze gorsza od podboju gospodarczego i politycznego jest zgoda sporej części Polaków na taki podbój. Są Polacy z wyższym wykształceniem, którzy np. cieszą się, że RFN chce przeznaczyć 100 mld euro na Bundeswehrę, bo ona też „nas będzie bronić” przed Rosją. Inni widzą w nowych Niemczech wzorzec z Sèvres demokracji, praw człowieka i mniejszości, tolerancji czy ekologii.
Symboliczni współcześni „Stańczycy” patrzący realnie na politykę przez cały okres III RP byli marginalizowani i traktowani jak błazny. Głosy ostrzeżenia przed niemieckim ekspansjonizmem zbywano śmiechem i porównywano do propagandy PRL, gdy straszono dzieci Konradem Adenauerem. À propos, ten założyciel UE i gorliwy katolik nigdy nie uznał wschodniej granicy NRD z Polską.
III RP zbyt łatwo i do bólu nieodpowiedzialnie wyrzekła się sposobu patrzenia krakowskich stańczyków z XIX wieku na Europę, do której wchodziliśmy. Nawet dzisiaj Polacy powinni wrócić do ich szkoły historycznej. Zabrakło krytycyzmu i pesymizmu dziejowego. To był chyba największy grzech w stosunku do Niemiec, właściwie całej Europy, ale do Niemiec szczególnie, ponieważ pozwolił Niemcom i innym kolonizatorom gospodarczym jeszcze bardziej wtłoczyć w Polaków przekonanie, że są i muszą pozostać niewolnikami poczucia własnej niższości wobec Niemiec, Francji, Brukseli etc. Aż zazdrość bierze, kiedy się patrzy na bezczelność i butę Ukraińców w stosunku do Polski, Czech, a nawet wobec Stanów Zjednoczonych, choć za to akurat Ukraina zapłaci bardzo dużą cenę.
Polacy po 1989 roku zubożali przez komunizm i zmęczeni wywołaniem do tablicy przez historię, i to przez duże „H”, do heroicznej walki o wolność, chcieli w końcu pożyć jak Europejczycy, na których pracowali, jeżdżąc na saksy. Uprawianie pesymizmu dziejowego było passé, a szkoda, ponieważ przez to mało kto realnie patrzył na koszty naszego „powrotu” do Europy.
"Straciliśmy czujność wobec Niemiec"
W III RP straciliśmy czujność wobec Niemiec, tak dobrze znaną naszym przodkom w II RP. W dwudziestoleciu międzywojennym cała nasza klasa polityczna i społeczeństwo nie miały najmniejszych złudzeń co do niemieckich zamiarów wobec Polski. W pamiętnikach polityków i publicystów II RP uderza wręcz przekonanie o niemieckich planach kolejnego podboju Polski. W dyskusjach publicznych nie było pytania, „czy” Niemcy napadną, bo pewne było, że napadną, ale „kiedy” to zrobią i jak.
Dzisiaj Niemcom trudno byłoby najechać na Polskę, bo mieliby tu drugi Ulster, ale z kilkunastoma milionami Polaków. Poza tym nasza gospodarka jest złączona z niemiecką, ponieśliby zbyt duże straty. Inna sprawa, że nasze interesy są już tak rozbieżne, że nie widzę możliwości jakiejś współpracy między naszymi krajami
– mówi w rozmowie z „Tygodnikiem Solidarność” prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski.
Grzechem III RP było zaniechanie wiedzy naszych przodków, przez lata powstały całe serie książek o Rosji, Putinie, geopolityce, wojnie informacyjnej Kremla, rosyjskich służbach specjalnych, lecz książek o Niemczech było jak na lekarstwo. Owszem, działał Instytut Zachodni, jednak jego praca nie była zbytnio nagłaśniana. No i nikt przez lata nie ważył się pisać o naszym partnerze w kontekście asymetrycznych stosunków wzajemnych czy niemieckiego podboju gospodarczego. Zresztą przyczyniły się do tego same Niemcy, przejmując niemal nasz cały rynek prasowy. To ewenement w skali świata, który nie powtórzył się chyba nigdzie indziej w państwach cywilizowanych.
„I znów, jak przed wiekami, wzrok nasz musimy kierować przede wszystkim za Zachód, gdyż tu leżą dziś najważniejsze, najbardziej życiodajne źródła naszej siły i tu krzyżują się zarazem największe, najgroźniejsze niebezpieczeństwa” – pisał niemal sto lat temu w książce „Dysproporcje” minister przemysłu i handlu, a później skarbu Eugeniusz Kwiatkowski.
A może powinniśmy myśleć, kiedy nadarzy się okazja do następnego hołdu pruskiego? To zmienia perspektywę, prawda?