Kamień – byt wieloznaczny

W połowie kwietnia tego roku naprzeciwko Bundestagu zdeponowano blok skalny przywieziony z Polski spectransportem. Waży prawie 30 ton, jest szaro-granitowy, o wrzecionowatej formie. Zwykły głaz narzutowy, inaczej eratyk. Po co przytachano go do stolicy Niemiec?
Pomnik Męczenników Terroru Komunistycznego 1944–1956, zdjęcie podglądowe Kamień – byt wieloznaczny
Pomnik Męczenników Terroru Komunistycznego 1944–1956, zdjęcie podglądowe / Wikipedia CC BY-SA 3.0 / Adrian Grycuk

Kamień ma zastąpić to, co (chyba?) nie nastąpi: godny i wizualnie poruszający pomnik upamiętniający polskie ofiary II wojny światowej, bagatela, 6 milionów osób! Na razie Niemcy migają się przed wzniesieniem tego monumentu, o który od 2007 roku upominał się Władysław Bartoszewski

 

Zadośćuczynienie na chybcika

W niemieckim interesie nie leży jednak przypominanie o polskich stratach osobowych (pomijając straty materialne) poniesionych w konsekwencji nazistowskiej agresji. Może Polacy znów będą rościć pretensje o reparacje wojenne? Żeby jednak zaspokoić polskie potrzeby i ukoić emocje, znaleziono sposób „na skróty”: kamień w centrum miasta. Mało komu przyjdzie do głowy, co oznacza, zwłaszcza że kształt narzutowca narzuciła natura, nie zaś ręka ludzka. Wprawdzie obok skały umieszczono inskrypcję o treści „Polskim ofiarom nazizmu i ofiarom niemieckiej okupacji i terroru w Polsce 1939–1945”, a także ustawiono tablicę informującą, jak tragiczna dla Polaków była ta wojna i jakie organizacje zdecydowały o tym przypomnieć. Głaz ma sobie poleżeć pięć lat, grzejąc prestiżową miejscówkę na właściwy pomnik, na co liczą „po cichu” osoby zaangażowane w projekt. Dlaczego po cichu? Żeby zbyt głośnym upominaniem się o należne uhonorowanie ofiar nie urazić niemieckiej strony.

 

Pamięć niewyobrażalnego

Co innego poczucie winy za żydowskie ofiary Holocaustu. Im zadośćuczyniono w Berlinie pomnikiem Petera Eisenmana odsłoniętym 10 maja 2005 r. Ten monument jest dziełem genialnym, o trudnej do przebicia sile działania. Byłam w nim (bo to przestrzeń, w którą się wchodzi, nie obchodzi) raz i potem już tylko obchodziłam, nie chcąc powtórzyć horroru, jakiego doświadczyłam. Otóż betonowe prostopadłościany z pozoru wydają się niewysokie, wielkości dziecka, rozstawione w odległości 95 cm jeden od drugiego, w równych ciągach jak domy w mieście, jak baraki w obozie. Jednak kiedy wchodzi się między bloki, zdaje się, że one… rosną. Nagle człowiek między nimi niknie, gubi linię horyzontu, zatraca poczucie odległości. Iluzyjnie bezpieczna przestrzeń wciąga jak ruchome piaski. To efekt obniżenia pokrytego kostką gruntu, na jakim umieszczono bryły. Im bliżej środka, stają się coraz wyższe, aż wspinają się do wysokości 4,7 m. W dniu, kiedy byłam wewnątrz tej „instalacji”, spadł gorący letni deszcz; krople błyskawicznie znikały w styku z nagrzanym, śliskim betonem; parująca woda zdawała się dusić, powiększać klaustrofobiczny strach. I nagle, gdzieś za jednym z bloków rozległ się krzyk zagubionego, przerażonego dziecka: „Mamo!”. Żaden film nie odda równie organoleptycznie poczucia wejścia na równię pochyłą do piekieł. (Warto jeszcze dodać, że pod pomnikiem znajduje się podziemne muzeum o powierzchni 930 m kw. – naukowo-dokumentacyjne dopełnienie monumentu).

Tak, to była natchniona idea, lecz także duże pieniądze na jej realizację plus przychylność rządu Republiki Federalnej Niemiec, która przekazała nieodpłatnie teren o wartości 40 mln euro (w 1994 r.), następnie Bundestag wyasygnował sumę 54 mln DM na budowę pomnika. Po odsłonięciu nie obyło się bez konfliktów – protestowali Romowie oraz osoby homoseksualne i niepełnosprawne, że o ich ból nikt się nie upomniał. Polacy nie poczuli się pokrzywdzeni, a jeśli, to… dwadzieścia lat później rzucono nam kamień. Jak jeden eratyk ma się do 2711 betonowych bloków ustawionych na powierzchni 19 tysięcy metrów kwadratowych? No, jak 1:2711. Tak właśnie z niemieckiego punktu widzenia przedstawiają się symboliczne i realne proporcje wojennych strat, polskich i żydowskich. Niesprawiedliwe? Po prostu – korzystniej wylobbowane.

 

Się nie wyrobili

Dopiero około dekady temu zaczęto przebąkiwać, że nam też hitlerowska napaść mocno zaszkodziła. W wyniku zabiegów Władysława Bartoszewskiego oraz grupy niemieckich działaczy na rzecz „pogłębienia stosunków dwustronnych” postanowiono wznieść Dom Niemiecko-Polski na zlecenie i koszt państwa niemieckiego. Miało to być pokłosie ciągnącej się latami debaty o sensie przypominania zbrodni Trzeciej Rzeszy dokonywanych na polskim narodzie. Widomym symbolem tego ludobójstwa byłby wzniesiony w prestiżowym punkcie Berlina „element artystyczny” oraz muzeum, instytucja merytorycznie ukierunkowana na upamiętnianie zbrodni II wojny światowej, a także na edukowanie młodych pokoleń o tej chętnie zaniechanej historii. Ośrodek Studiów Wschodnich informuje, że od 2022 roku „za realizację tej koncepcji odpowiadają dwie instytucje: Fundacja Pomnika Pomordowanych Żydów Europy (dalej: Fundacja Pomnika) i Niemiecki Instytut Spraw Polskich (DPI). Pomimo deklarowanej ścisłej koordynacji działań między podmiotami przebiega wyraźna linia podziału. Część koncepcyjną opracowuje głównie Fundacja Pomnika, natomiast sprawy operacyjne i programy edukacyjne spoczywają w większości na DPI. Na wypracowanie zamysłu upamiętnienia Fundacja otrzymała od BKM [odpowiednik naszego MKiDN] na lata 2023–2025 dotację celową w wysokości 1 mln euro”. 

Kwota niezbyt wygórowana, ale nie ukrywajmy: projekt nie był ani nie jest oczkiem w głowie niemieckiego rządu, obecnego czy poprzednich. Jednak zastąpienie pomnika pozostającego w sferze planów i wyobrażeń „Kamieniem Pamięci dla Polski 1939–1945” przybrało groteskową i kompromitującą dla nas formę. Teoretycznie planowano „odsłonić” narzutowca w tym roku przed 8 maja, na 80. rocznicę zakończenia II wojny. Miało się to odbyć w obecności najwyższych przedstawicieli władz polskich i niemieckich. Tymczasem 6 maja w Berlinie doszło do zmiany kanclerza i „kamienna” uroczystość zeszła na dalszy, jak na razie bezterminowy, plan. Za to robotnicy wykonali plan na czas: zdążyli ubić gryz wokół narzutowca, obsadzić go drzewkami, a nawet je podlać (cytuję za agencją Deutsche Welle). Prawdziwe osiągnięcie.

 

Mega znaczy wielki

Ale może narzutniak w Berlinie ma głębsze, metafizyczne znaczenie? Może drogą krętych skojarzeń przypomina o naszych wojennych krzywdach wyrządzonych przez Trzecią Rzeszę? No, to najpierw trzeba rozumieć symbolikę kamienia jako takiego. Od zawsze ludzkość „współżyła” z kamieniami. Od czasów prehistorycznych uważano, że mają moc. W niektórych ludach budziły lęk jako byty niezniszczalne z ludzkiej perspektywy. Nic dziwnego, że prawie wszystkie starożytne kultury przypisywały skałom pozafizyczne znaczenie. Były zawsze symbolem trwałości, siły, siedzibą bóstwa i jednocześnie jego ucieleśnieniem. Poza tym miały zastosowanie praktyczne. Robiono z nich narzędzia, używano jako broni, traktowano jako budulec. Jednak nade wszystko znaczono miejsca szczególne, o charakterze kultowym. Megality, czyli wielkie głazy zgromadzone/ustawione przez naszych praprzodków, występują na całym świecie. Datuje się je na epokę neolitu, choć funkcjonowały jeszcze w epoce brązu. Grobowce, ołtarze, miejsca obserwacji zjawisk przyrody były budowane z nieobrobionych bądź obrobionych częściowo bloków skalnych, bez użycia zaprawy. Dolmeny (prostokątne grobowce), menhiry (wkopane w ziemię olbrzymie słupy), kromlechy (konstrukcje koliste) fascynują wciąż, bo emanuje z nich tajemnicza moc. Rzec można, megaenergia. Najsłynniejszy europejski kromlech, Stonehenge, mógł być związany z kultem Księżyca i Słońca, a co najbardziej zadziwiające, ustawienie głazów ma powiązanie z pozycją ciał niebieskich, służąc nawet – zdaniem niektórych naukowców – do przewidywania zaćmień.

 

Kamienne kręgi 

Może to kogoś zdziwić, ale megalityczne budowle rezonują we współczesnej sztuce. W 1970 roku Robert Smithson, amerykański artysta, usypał na brzegu Wielkiego Jeziora Słonego w stanie Utah spiralną groblę z ziemi, skał i kryształów soli. Wał, zakręcony w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, ma szerokość 4,5 metra, zaś długi jest na 450 metrów. Smithson dokonał tego w pojedynkę w niespełna tydzień. Co fascynujące: artysta wykorzystał czas, gdy ze względu na suszę poziom wód jeziora znacznie się obniżył. Po kilku latach wody się podniosły i zatopiły groblę na kolejne trzy dekady. Konstrukcja wynurzyła się ponownie w 2004 roku, pozostała widoczna przez rok, by wiosną następnego roku powtórnie zniknąć pod wodą. I tak raz natura, raz człowiek biorą górę. Idea spiralnej grobli – najlepiej widocznej z lotu ptaka – nawiązuje do konstrukcji kromlechu. 

Mniej znany niż wspomniane dzieło jest inny „ołtarz” – Pomnik Męczenników Terroru Komunistycznego 1944–1956. Odsłonięty w 1993 roku, powstał obok kościoła św. Katarzyny na warszawskim Służewiu; jego autorem jest rzeźbiarz Maciej Szańkowski. Mało kto wie, że pomnik stanął w miejscu, gdzie od 1945 roku Urząd Bezpieczeństwa grzebał ofiary mordów politycznych dokonywanych w więzieniu na Mokotowie. Wokół ośmiometrowego krzyża rozmieszczone są po elipsie głazy narzutowe; w ten pełniący funkcję ołtarza wmurowano urnę z prochami ofiar. Pomiędzy kamieniami widnieją rozerwane kraty, symbol odzyskanej wolności. 

Równie wymowny jest grób ks. Jerzego Popiełuszki przy kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu (projekt artysty Jerzego Kaliny). Kurhan przykryty kamienną płytą w kształcie krzyża otacza ułożony z polnych kamieni kontur granic Polski. Jest ich 58, czyli tyle, ile paciorków w różańcu.

 

Kości ziemi

Kamienie pojawiają się także w sztuce o mniej czytelnej symbolice. „To są kości ziemi” – tłumaczył kiedyś Kōji Kamoji, naturalizowany w Polsce Japończyk (mieszka tu od ponad półwiecza), który w wielu swoich instalacjach i obrazach używa kamyków. W oszczędnych jak haiku pracach od początku nawiązywał do ojczystej tradycji i estetyki. Początkowo szokował, obecnie uchodzi za „klasyka” nowoczesności. Jego kamyki zaakceptowano poniekąd dlatego, że do współczesnej kultury zachodniej został „przeflancowany” z Japonii ogród zen – karesansui, czyli ogród suchego krajobrazu. Oryginalnie składał się z kamieni i starannie grabionego na podobieństwo fal żwiru lub piasku, na którym nikt poza mnichami wyznaczonymi do tego zajęcia nie miał prawa postawić stopy. Komponowano go jak minimalistyczny abstrakcyjny obraz, bez specjalnej ingerencji w naturę. Skałki symbolizują wyspy, żwirek bądź piasek – wodę; yin i yang. Pierwsze ogrody tego typu powstawały przy świątyniach buddyjskich, gdzie służyły jako miejsca medytacji i wyciszenia. Największy rozgłos zyskał powstały w XV wieku Ryōan-ji w Kioto, w którym z wysypanej żwirkiem połaci o wymiarach 25 x 10 m wystaje 15 większych i mniejszych głazów. Fascynuje nie tylko niejasna symbolika skałek, ale nade wszystko ich rozlokowanie. Mianowicie nie ma takiego miejsca, z którego byłoby widać wszystkie kamienie jednocześnie, choć pozornie nic ich nie przysłania, leżą jak na patelni. Paradoksalnie zen garden robi dziś karierę, niejako na przekór filozofii, z której się wywodzi. Otóż dostrzeżono jego wizualne, powierzchowne walory – że pasuje do przestrzeni, gdzie dominują szkło, stal i beton; do wielkich miast, nowoczesnych osiedli, ich pozornego blichtru. Może powstać tam, gdzie warunki glebowe nie sprzyjają żadnej uprawie, choćby na tarasie, a nawet w pokoju. Reklamowany jest jako najłatwiejszy w pielęgnacji, bo może być całkowicie pozbawiony roślin. Raz zaprojektowany przez fachowca latami nie wymaga praktycznie niczego. Ba, nawet wodę – strumyki i oczka wodne – można zastąpić kamyczkami imitującymi fale, wodospady czy kręgi wodne. I tak filozofia zen spotkała się z komercją.

 

Lodowcowe zadziory

Na Ursynowie, gdzie mieszkam, leży sporo narzutniaków. Na niektórych przytwierdzono inskrypcję, że są pomnikiem przyrody. Nasz największy, prawie trzymetrowej wysokości „Głaz Ursynowski” został opatrzony metryczką. Wynika z niej, że przyniosły go na nasze tereny lądolody skandynawskie w starszej epoce czwartorzędu zwanej plejstocenem, trwającej ponad 2,5 miliona lat. „Na czołowej ścianie głazu obserwuje się efekty pełznięcia lodowca po podłożu skalnym, w którym niegdyś tkwił oglądany blok skalny” – czytamy w opisie. Dowiadujemy też się, że dany masyw posiada liczne ślady po „boksowaniu się” z lodowcem, zwane zadziorami lodowcowymi. Jaki dzielny! Ten gigant znacznie przewyższa rozmiarami eratyka reprezentującego polskie wojenne straty, ale żaden dźwig nie byłby w stanie go ruszyć. Trzeba było zadowolić się pomniejszą skałą. Taką na miarę naszych możliwości w stosunku do sąsiadów. W tym sensie kamień berliński rzeczywiście symbolizuje polskie szanse na pomnik z prawdziwego zdarzenia.


 

POLECANE
Wypadek na A4. Droga zablokowana, jest komunikat GDDKiA z ostatniej chwili
Wypadek na A4. Droga zablokowana, jest komunikat GDDKiA

Na autostradzie A4 między Kędzierzynem-Koźlem a Krapkowicami doszło do groźnie wyglądającego wypadku. Droga w kierunku Wrocławia jest zablokowana.

Klub jest już pewny. Nowe doniesienia ws. Wojciecha Szczęsnego Wiadomości
"Klub jest już pewny". Nowe doniesienia ws. Wojciecha Szczęsnego

Przyszłość Wojciecha Szczęsnego w Barcelonie przestaje być tajemnicą. Jak donosi hiszpański dziennik Mundo Deportivo, polski bramkarz zaakceptował propozycję nowego kontraktu. Umowa ma obowiązywać przez rok z możliwością przedłużenia o kolejny sezon. „Szczęsny już zgodził się na ofertę Barcy. Klub jest już pewny pozostania polskiego bramkarza. Kontrakt będzie miał formę 1+1” - piszą dziennikarze.

Finał Ligi Mistrzów. Zaskakujący typ Zbigniewa Bońka z ostatniej chwili
Finał Ligi Mistrzów. Zaskakujący typ Zbigniewa Bońka

W sobotni wieczór w Monachium kibice zobaczą starcie Interu Mediolan z Paris Saint-Germain w finale Ligi Mistrzów. W grze o trofeum są także dwaj reprezentanci Polski: Piotr Zieliński i Nicola Zalewski, którzy mogą przejść do historii jako kolejni biało-czerwoni z triumfem w Champions League. W rozmowie z TVP Sport głos ws. meczu zabrał Zbigniew Boniek.

Gwiazda M jak miłość wydała oświadczenie. Fani nie będą zachwyceni Wiadomości
Gwiazda "M jak miłość" wydała oświadczenie. Fani nie będą zachwyceni

Anna Mucha, znana z popularnych ról telewizyjnych i teatralnych, właśnie przekazała swoim fanom niezbyt radosną wiadomość. W specjalnej relacji opublikowanej na Instagramie poinformowała o zmianach w repertuarze - odwołano zaplanowany spektakl w Częstochowie.

Paryż: Pięć budynków związanych ze wspólnotą żydowską oblanych zieloną farbą z ostatniej chwili
Paryż: Pięć budynków związanych ze wspólnotą żydowską oblanych zieloną farbą

Pięć budynków związanych ze wspólnotą żydowską w Paryżu, w tym trzy synagogi, zostało oblanych zieloną farbą w nocy z piątku na sobotę - poinformowała w sobotę paryska policja. Minister spraw wewnętrznych Francji Bruno Retailleau określił te wydarzenia jako ohydne.

Iga Świątek w wyjątkowej sytuacji. Tylko ona może powtórzyć sukces sprzed lat Wiadomości
Iga Świątek w wyjątkowej sytuacji. Tylko ona może powtórzyć sukces sprzed lat

Po sześciu dniach rywalizacji we French Open 2025 Iga Świątek została jedyną tenisistką, która wciąż ma na koncie wcześniejsze zwycięstwo na kortach Rolanda Garrosa. To oznacza, że turniej albo wyłoni nową mistrzynię, albo po raz piąty wygra go właśnie Polka.

Komunikat dla mieszkańców Łodzi Wiadomości
Komunikat dla mieszkańców Łodzi

Od 1 czerwca Łódź poszerza strefę płatnego parkowania i wydłuża godziny jej funkcjonowania – opłaty będą obowiązywać w godzinach 7:00–19:00.

Niemiecki ekspert nie chce, by Polska mogła kształtować swoje bezpieczeństwo w oparciu o USA polityka
Niemiecki ekspert nie chce, by Polska mogła kształtować swoje bezpieczeństwo w oparciu o USA

W tekście, który pojawił się na portalu www.wsp-berlin.org pt.: "Polityka bezpieczeństwa Polski: niepewność co do USA i czas na Europę" autor argumentuje, że dotychczasowy sojusz Polski z USA zaczyna pękać.

BBC: Od wybuchu wojny Zachód więcej zapłacił Rosji trzy razy więcej, niż przekazał Ukrainie z ostatniej chwili
BBC: Od wybuchu wojny Zachód więcej zapłacił Rosji trzy razy więcej, niż przekazał Ukrainie

Choć wojna na Ukrainie trwa już czwarty rok, Rosja wciąż czerpie gigantyczne zyski ze sprzedaży ropy i gazu do krajów Zachodu. Jak podaje BBC, wg danych Centre for Research on Energy and Clean Air (CREA), od lutego 2022 roku Kreml zarobił już ponad 883 miliardy euro na eksporcie paliw kopalnych.

IMGW wydał ostrzeżenie przed burzami. Alerty w kilku województwach Wiadomości
IMGW wydał ostrzeżenie przed burzami. Alerty w kilku województwach

W weekend prognozowane są przelotne opady deszczu i burze, z opadami gradu – poinformował synoptyk Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Mariusz Cebula. W sobotę dla południowej i zachodniej Polski wydano ostrzeżenie I stopnia przed burzami.

REKLAMA

Kamień – byt wieloznaczny

W połowie kwietnia tego roku naprzeciwko Bundestagu zdeponowano blok skalny przywieziony z Polski spectransportem. Waży prawie 30 ton, jest szaro-granitowy, o wrzecionowatej formie. Zwykły głaz narzutowy, inaczej eratyk. Po co przytachano go do stolicy Niemiec?
Pomnik Męczenników Terroru Komunistycznego 1944–1956, zdjęcie podglądowe Kamień – byt wieloznaczny
Pomnik Męczenników Terroru Komunistycznego 1944–1956, zdjęcie podglądowe / Wikipedia CC BY-SA 3.0 / Adrian Grycuk

Kamień ma zastąpić to, co (chyba?) nie nastąpi: godny i wizualnie poruszający pomnik upamiętniający polskie ofiary II wojny światowej, bagatela, 6 milionów osób! Na razie Niemcy migają się przed wzniesieniem tego monumentu, o który od 2007 roku upominał się Władysław Bartoszewski

 

Zadośćuczynienie na chybcika

W niemieckim interesie nie leży jednak przypominanie o polskich stratach osobowych (pomijając straty materialne) poniesionych w konsekwencji nazistowskiej agresji. Może Polacy znów będą rościć pretensje o reparacje wojenne? Żeby jednak zaspokoić polskie potrzeby i ukoić emocje, znaleziono sposób „na skróty”: kamień w centrum miasta. Mało komu przyjdzie do głowy, co oznacza, zwłaszcza że kształt narzutowca narzuciła natura, nie zaś ręka ludzka. Wprawdzie obok skały umieszczono inskrypcję o treści „Polskim ofiarom nazizmu i ofiarom niemieckiej okupacji i terroru w Polsce 1939–1945”, a także ustawiono tablicę informującą, jak tragiczna dla Polaków była ta wojna i jakie organizacje zdecydowały o tym przypomnieć. Głaz ma sobie poleżeć pięć lat, grzejąc prestiżową miejscówkę na właściwy pomnik, na co liczą „po cichu” osoby zaangażowane w projekt. Dlaczego po cichu? Żeby zbyt głośnym upominaniem się o należne uhonorowanie ofiar nie urazić niemieckiej strony.

 

Pamięć niewyobrażalnego

Co innego poczucie winy za żydowskie ofiary Holocaustu. Im zadośćuczyniono w Berlinie pomnikiem Petera Eisenmana odsłoniętym 10 maja 2005 r. Ten monument jest dziełem genialnym, o trudnej do przebicia sile działania. Byłam w nim (bo to przestrzeń, w którą się wchodzi, nie obchodzi) raz i potem już tylko obchodziłam, nie chcąc powtórzyć horroru, jakiego doświadczyłam. Otóż betonowe prostopadłościany z pozoru wydają się niewysokie, wielkości dziecka, rozstawione w odległości 95 cm jeden od drugiego, w równych ciągach jak domy w mieście, jak baraki w obozie. Jednak kiedy wchodzi się między bloki, zdaje się, że one… rosną. Nagle człowiek między nimi niknie, gubi linię horyzontu, zatraca poczucie odległości. Iluzyjnie bezpieczna przestrzeń wciąga jak ruchome piaski. To efekt obniżenia pokrytego kostką gruntu, na jakim umieszczono bryły. Im bliżej środka, stają się coraz wyższe, aż wspinają się do wysokości 4,7 m. W dniu, kiedy byłam wewnątrz tej „instalacji”, spadł gorący letni deszcz; krople błyskawicznie znikały w styku z nagrzanym, śliskim betonem; parująca woda zdawała się dusić, powiększać klaustrofobiczny strach. I nagle, gdzieś za jednym z bloków rozległ się krzyk zagubionego, przerażonego dziecka: „Mamo!”. Żaden film nie odda równie organoleptycznie poczucia wejścia na równię pochyłą do piekieł. (Warto jeszcze dodać, że pod pomnikiem znajduje się podziemne muzeum o powierzchni 930 m kw. – naukowo-dokumentacyjne dopełnienie monumentu).

Tak, to była natchniona idea, lecz także duże pieniądze na jej realizację plus przychylność rządu Republiki Federalnej Niemiec, która przekazała nieodpłatnie teren o wartości 40 mln euro (w 1994 r.), następnie Bundestag wyasygnował sumę 54 mln DM na budowę pomnika. Po odsłonięciu nie obyło się bez konfliktów – protestowali Romowie oraz osoby homoseksualne i niepełnosprawne, że o ich ból nikt się nie upomniał. Polacy nie poczuli się pokrzywdzeni, a jeśli, to… dwadzieścia lat później rzucono nam kamień. Jak jeden eratyk ma się do 2711 betonowych bloków ustawionych na powierzchni 19 tysięcy metrów kwadratowych? No, jak 1:2711. Tak właśnie z niemieckiego punktu widzenia przedstawiają się symboliczne i realne proporcje wojennych strat, polskich i żydowskich. Niesprawiedliwe? Po prostu – korzystniej wylobbowane.

 

Się nie wyrobili

Dopiero około dekady temu zaczęto przebąkiwać, że nam też hitlerowska napaść mocno zaszkodziła. W wyniku zabiegów Władysława Bartoszewskiego oraz grupy niemieckich działaczy na rzecz „pogłębienia stosunków dwustronnych” postanowiono wznieść Dom Niemiecko-Polski na zlecenie i koszt państwa niemieckiego. Miało to być pokłosie ciągnącej się latami debaty o sensie przypominania zbrodni Trzeciej Rzeszy dokonywanych na polskim narodzie. Widomym symbolem tego ludobójstwa byłby wzniesiony w prestiżowym punkcie Berlina „element artystyczny” oraz muzeum, instytucja merytorycznie ukierunkowana na upamiętnianie zbrodni II wojny światowej, a także na edukowanie młodych pokoleń o tej chętnie zaniechanej historii. Ośrodek Studiów Wschodnich informuje, że od 2022 roku „za realizację tej koncepcji odpowiadają dwie instytucje: Fundacja Pomnika Pomordowanych Żydów Europy (dalej: Fundacja Pomnika) i Niemiecki Instytut Spraw Polskich (DPI). Pomimo deklarowanej ścisłej koordynacji działań między podmiotami przebiega wyraźna linia podziału. Część koncepcyjną opracowuje głównie Fundacja Pomnika, natomiast sprawy operacyjne i programy edukacyjne spoczywają w większości na DPI. Na wypracowanie zamysłu upamiętnienia Fundacja otrzymała od BKM [odpowiednik naszego MKiDN] na lata 2023–2025 dotację celową w wysokości 1 mln euro”. 

Kwota niezbyt wygórowana, ale nie ukrywajmy: projekt nie był ani nie jest oczkiem w głowie niemieckiego rządu, obecnego czy poprzednich. Jednak zastąpienie pomnika pozostającego w sferze planów i wyobrażeń „Kamieniem Pamięci dla Polski 1939–1945” przybrało groteskową i kompromitującą dla nas formę. Teoretycznie planowano „odsłonić” narzutowca w tym roku przed 8 maja, na 80. rocznicę zakończenia II wojny. Miało się to odbyć w obecności najwyższych przedstawicieli władz polskich i niemieckich. Tymczasem 6 maja w Berlinie doszło do zmiany kanclerza i „kamienna” uroczystość zeszła na dalszy, jak na razie bezterminowy, plan. Za to robotnicy wykonali plan na czas: zdążyli ubić gryz wokół narzutowca, obsadzić go drzewkami, a nawet je podlać (cytuję za agencją Deutsche Welle). Prawdziwe osiągnięcie.

 

Mega znaczy wielki

Ale może narzutniak w Berlinie ma głębsze, metafizyczne znaczenie? Może drogą krętych skojarzeń przypomina o naszych wojennych krzywdach wyrządzonych przez Trzecią Rzeszę? No, to najpierw trzeba rozumieć symbolikę kamienia jako takiego. Od zawsze ludzkość „współżyła” z kamieniami. Od czasów prehistorycznych uważano, że mają moc. W niektórych ludach budziły lęk jako byty niezniszczalne z ludzkiej perspektywy. Nic dziwnego, że prawie wszystkie starożytne kultury przypisywały skałom pozafizyczne znaczenie. Były zawsze symbolem trwałości, siły, siedzibą bóstwa i jednocześnie jego ucieleśnieniem. Poza tym miały zastosowanie praktyczne. Robiono z nich narzędzia, używano jako broni, traktowano jako budulec. Jednak nade wszystko znaczono miejsca szczególne, o charakterze kultowym. Megality, czyli wielkie głazy zgromadzone/ustawione przez naszych praprzodków, występują na całym świecie. Datuje się je na epokę neolitu, choć funkcjonowały jeszcze w epoce brązu. Grobowce, ołtarze, miejsca obserwacji zjawisk przyrody były budowane z nieobrobionych bądź obrobionych częściowo bloków skalnych, bez użycia zaprawy. Dolmeny (prostokątne grobowce), menhiry (wkopane w ziemię olbrzymie słupy), kromlechy (konstrukcje koliste) fascynują wciąż, bo emanuje z nich tajemnicza moc. Rzec można, megaenergia. Najsłynniejszy europejski kromlech, Stonehenge, mógł być związany z kultem Księżyca i Słońca, a co najbardziej zadziwiające, ustawienie głazów ma powiązanie z pozycją ciał niebieskich, służąc nawet – zdaniem niektórych naukowców – do przewidywania zaćmień.

 

Kamienne kręgi 

Może to kogoś zdziwić, ale megalityczne budowle rezonują we współczesnej sztuce. W 1970 roku Robert Smithson, amerykański artysta, usypał na brzegu Wielkiego Jeziora Słonego w stanie Utah spiralną groblę z ziemi, skał i kryształów soli. Wał, zakręcony w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, ma szerokość 4,5 metra, zaś długi jest na 450 metrów. Smithson dokonał tego w pojedynkę w niespełna tydzień. Co fascynujące: artysta wykorzystał czas, gdy ze względu na suszę poziom wód jeziora znacznie się obniżył. Po kilku latach wody się podniosły i zatopiły groblę na kolejne trzy dekady. Konstrukcja wynurzyła się ponownie w 2004 roku, pozostała widoczna przez rok, by wiosną następnego roku powtórnie zniknąć pod wodą. I tak raz natura, raz człowiek biorą górę. Idea spiralnej grobli – najlepiej widocznej z lotu ptaka – nawiązuje do konstrukcji kromlechu. 

Mniej znany niż wspomniane dzieło jest inny „ołtarz” – Pomnik Męczenników Terroru Komunistycznego 1944–1956. Odsłonięty w 1993 roku, powstał obok kościoła św. Katarzyny na warszawskim Służewiu; jego autorem jest rzeźbiarz Maciej Szańkowski. Mało kto wie, że pomnik stanął w miejscu, gdzie od 1945 roku Urząd Bezpieczeństwa grzebał ofiary mordów politycznych dokonywanych w więzieniu na Mokotowie. Wokół ośmiometrowego krzyża rozmieszczone są po elipsie głazy narzutowe; w ten pełniący funkcję ołtarza wmurowano urnę z prochami ofiar. Pomiędzy kamieniami widnieją rozerwane kraty, symbol odzyskanej wolności. 

Równie wymowny jest grób ks. Jerzego Popiełuszki przy kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu (projekt artysty Jerzego Kaliny). Kurhan przykryty kamienną płytą w kształcie krzyża otacza ułożony z polnych kamieni kontur granic Polski. Jest ich 58, czyli tyle, ile paciorków w różańcu.

 

Kości ziemi

Kamienie pojawiają się także w sztuce o mniej czytelnej symbolice. „To są kości ziemi” – tłumaczył kiedyś Kōji Kamoji, naturalizowany w Polsce Japończyk (mieszka tu od ponad półwiecza), który w wielu swoich instalacjach i obrazach używa kamyków. W oszczędnych jak haiku pracach od początku nawiązywał do ojczystej tradycji i estetyki. Początkowo szokował, obecnie uchodzi za „klasyka” nowoczesności. Jego kamyki zaakceptowano poniekąd dlatego, że do współczesnej kultury zachodniej został „przeflancowany” z Japonii ogród zen – karesansui, czyli ogród suchego krajobrazu. Oryginalnie składał się z kamieni i starannie grabionego na podobieństwo fal żwiru lub piasku, na którym nikt poza mnichami wyznaczonymi do tego zajęcia nie miał prawa postawić stopy. Komponowano go jak minimalistyczny abstrakcyjny obraz, bez specjalnej ingerencji w naturę. Skałki symbolizują wyspy, żwirek bądź piasek – wodę; yin i yang. Pierwsze ogrody tego typu powstawały przy świątyniach buddyjskich, gdzie służyły jako miejsca medytacji i wyciszenia. Największy rozgłos zyskał powstały w XV wieku Ryōan-ji w Kioto, w którym z wysypanej żwirkiem połaci o wymiarach 25 x 10 m wystaje 15 większych i mniejszych głazów. Fascynuje nie tylko niejasna symbolika skałek, ale nade wszystko ich rozlokowanie. Mianowicie nie ma takiego miejsca, z którego byłoby widać wszystkie kamienie jednocześnie, choć pozornie nic ich nie przysłania, leżą jak na patelni. Paradoksalnie zen garden robi dziś karierę, niejako na przekór filozofii, z której się wywodzi. Otóż dostrzeżono jego wizualne, powierzchowne walory – że pasuje do przestrzeni, gdzie dominują szkło, stal i beton; do wielkich miast, nowoczesnych osiedli, ich pozornego blichtru. Może powstać tam, gdzie warunki glebowe nie sprzyjają żadnej uprawie, choćby na tarasie, a nawet w pokoju. Reklamowany jest jako najłatwiejszy w pielęgnacji, bo może być całkowicie pozbawiony roślin. Raz zaprojektowany przez fachowca latami nie wymaga praktycznie niczego. Ba, nawet wodę – strumyki i oczka wodne – można zastąpić kamyczkami imitującymi fale, wodospady czy kręgi wodne. I tak filozofia zen spotkała się z komercją.

 

Lodowcowe zadziory

Na Ursynowie, gdzie mieszkam, leży sporo narzutniaków. Na niektórych przytwierdzono inskrypcję, że są pomnikiem przyrody. Nasz największy, prawie trzymetrowej wysokości „Głaz Ursynowski” został opatrzony metryczką. Wynika z niej, że przyniosły go na nasze tereny lądolody skandynawskie w starszej epoce czwartorzędu zwanej plejstocenem, trwającej ponad 2,5 miliona lat. „Na czołowej ścianie głazu obserwuje się efekty pełznięcia lodowca po podłożu skalnym, w którym niegdyś tkwił oglądany blok skalny” – czytamy w opisie. Dowiadujemy też się, że dany masyw posiada liczne ślady po „boksowaniu się” z lodowcem, zwane zadziorami lodowcowymi. Jaki dzielny! Ten gigant znacznie przewyższa rozmiarami eratyka reprezentującego polskie wojenne straty, ale żaden dźwig nie byłby w stanie go ruszyć. Trzeba było zadowolić się pomniejszą skałą. Taką na miarę naszych możliwości w stosunku do sąsiadów. W tym sensie kamień berliński rzeczywiście symbolizuje polskie szanse na pomnik z prawdziwego zdarzenia.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe