Kameralne Lato 2025. Co kręcą młodzi

Co musisz wiedzieć?
- Kameralne Lato to odbywający się od 2008 roku festiwal filmowy dla młodych twórców. Od wielu lat odbywa się w Radomiu.
- Pokazy w ramach Kameralnego Lata i Freedom Film Festival podzielono na: „Wysokie Loty” (filmy nastoletnich twórców), „Hyde Park” (filmy nietypowe, amatorskie, eksperymentalne) oraz Ogólnopolski Festiwal Filmów Krótkometrażowych (produkacje bardziej profesjonalne).
- Każda sekcja ukazuje inny etap i styl twórczości filmowej.
Struktura imprezy
Nim odpowiemy sobie na to pytanie, trzeba jeszcze przyjrzeć się strukturze tej złożonej imprezy. W ramach obu festiwali polskie produkcje możemy obejrzeć w ramach trzech bloków pokazów: „Wysokich Lotów” i Konkursu Filmów Odrzutowych „Hyde Park”, które odbywają się w ramach Kameralnego Lata, oraz Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Krótkometrażowych będącego częścią Freedom Film Festival. Ten podział ma swoje uzasadnienie. „Wysokie Loty” pokazują filmy najmłodszych twórców, często działających w lokalnych stowarzyszeniach lub przy swoich szkołach średnich. „Hyde Park” pokazuje filmy, które zdaniem samych twórców z różnych powodów nie mają szans na inne festiwale jako eksperymenty, wygłupy, dzieła nietypowe lub po prostu w starym stylu, amatorskie. Dawne kino niezależne się bowiem w międzyczasie dość mocno sprofesjonalizowało, znajdując często przystań w rozmaitych programach dla młodych twórców, prowadzonych przez szkoły filmowe, stacje telewizyjne i studia produkcyjne. I taka właśnie oferta prezentowana jest w konkursie filmów krótkometrażowych.
Konkurs Filmów Odrzutowych
Zacznijmy od tego, co widzowie zobaczyć mogli podczas najbardziej szalonego pokazu, czyli Konkursu Filmów Odrzutowych. Ideę stojącą za tym przedsięwzięciem chyba całkiem dobrze definiuje film, który w tym roku wygrał głosowanie publiczności. „Podbój terytorium” to rasowe kino gangsterskie opowiadające o walce dwóch klanów o dominację w małym miasteczku. Mamy tu (udawaną) przemoc, interesy, mafijne meliny w klubach… tyle że wszystko zamknięte w sześciu minutach filmiku przygotowanego przez składającą się z sześciu zdolnych i pozbawionych kompleksów chłopaków w wieku 11–15 lat z grupy filmowej „Mirabelki” z Ińska. Uwaga, ten film znajdą Państwo również na YouTubie. Poza „Podbojem...” zobaczyć mogliśmy między innymi szaloną komedię o poszukiwaniu złodzieja kiełbasy znikającej ze szpitalnej lodówki („Krucha, swojska, wędzona” Wawrzyńca Turowskiego), mroczną komedię pełną ducha polskiego kina niezależnego „Biwakowicz” weterana tej sceny, czyli Tomira Dąbrowskiego, satyrę współczesną „Sobota” Wiesława Zielińskiego, chyba najstarszego z autorów (rocznik ’67), a nawet rasowy horror „Weles” Dominika Goneta. Oprócz tego garść brawurowych animacji, z których najbardziej podobała mi się „Tu szybko palić” Michała Kotwicy. W tym kinie najmniej było mówienia o problemach (choć i one się pojawiły), a najwięcej zabawy i szaleństwa.
"Wysokie loty"
„Wysokie loty” to już trochę inna historia. Tę część przeglądu wygrał najdłuższy (18 minut) z pokazanych filmów „Niedaleko pada jabłko” Łukasza Sosnowskiego i Szymona Szulakowskiego. To utrzymana w konwencji horroru opowieść o synu alkoholika, który wraca po latach do rodzinnego domu. Inne problemy, których w najciekawszy sposób dotknęli młodzi twórcy, to: osamotnienie i potrzeba bliskości („Pociąg donikąd”, reż. Aleksander Szeląg; „Take it easy” Idy Kunze – ten drugi o tyle ciekawy, że początkowo udaje amerykański serial dla nastolatków, by nagle wrzucić bohatera do szarego polskiego liceum), ograniczenie człowieka przez własne lęki („Pchły w słoiku” Leszka Leszczyńskiego), rozterki związane z wyborem drogi życiowej („Wybór”, reż. Marcjanna Wołoszyn) czy nawet poważne dylematy moralne w umieszczonej gdzieś na pograniczu horroru i moralitetu „Cenie duszy” suwalskiej maturzystki Wiktorii Jaworowskiej. W tym ostatnim filmie lekarz odwiedzający chorą matkę okazuje się diabłem, który i dla niej, i dla jej syna ma swoją ofertę. To tylko kilka minut, ale ten czas wystarcza na podbudowanie widza. Oczywiście i tu pojawiają się ciekawe animacje (np. „Odwiedził mnie dziś wieloryb”, w którym Matylda Maciejewska symbolicznie opowiada o depresji i wyobcowaniu) i filmy z pogranicza fantazji. Oddzielnie warto wspomnieć o „Historii pewnej znajomości” Karoliny Zielińskiej. Zielińska to pochodząca z Radomia studentka psychologii, która postanowiła w opowieść o spotkaniu dwójki młodych ludzi wpleść kawałek historii swojego miasta. Akcja filmu toczy się więc tuż po Czerwcu ’76, a młodzi bohaterowie okazują się postawieni po dwóch stronach historii. A ta – wciąż jest żywa dla mieszkańców miasta. Ostatni film, na który chciałbym zwrócić uwagę, to „Marionetki” Franciszka Chwedorczuka. To autorski żart oparty na „Lalce” Bolesława Prusa – do znalezienia na YouTubie. Razem na „Wysokich Lotach” obejrzeliśmy 16 filmów twórców, którzy nie skończyli jeszcze 20 lat. Można mieć nadzieję, że przynajmniej część z nich dalej będzie robić filmy, ponieważ prawie wszyscy mają coś do powiedzenia, a większość z nich potrafi to również pokazać lub jest na dobrej drodze, by się tego nauczyć.
Ogólnopolski Festiwal Filmów Krótkometrażowych
W ramach Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Krótkometrażowych zobaczyliśmy 25 krótkich, lecz już praktycznie w pełni profesjonalnych produkcji. Tu też mieliśmy do czynienia z dużym rozrzutem stylistycznym i tematycznym. Widzieliśmy więc dokumenty o dzielących się refleksjami podczas gimnastyki pensjonariuszach sanatorium („Powtórzenia”, reż. Maciej Czuchryta), nagrodzonego „Świeżaka” – kręconą przez kilka lat opowieść o chłopakach z poprawczaka autorstwa Michała Edelmana i Tomasza Pawlika – czy „Olgę” Lulu Pomorovej pokazującą nie najszczęśliwsze życie żyjącej z różnych form udostępniania swego ciała uczestniczki protestów zwolenniczek aborcji. Wątki LGBT pojawiają się w filmie „Królowe” Sary Bustamante-Drozdek, którego puentę jednak – raczej wbrew intencjom autorki – można uznać za całkiem konserwatywną. Na pograniczu dokumentu i animacji umiejscowił się „Drogi Leo Sokolovsky” Weroniki Szymy – ubrany w formę filmu animowanego list do kolegi dziadka nadawczyni z obozu jenieckiego. W filmach często przewijał się wątek wielokulturowości, przy czym sposób jej ukazania był bardzo odległy zarówno od lewicowego, jak prawicowego stereotypu. „Entropia” Anna Fam-Rieskaniemi, Polki o wietnamskich korzeniach, pokazuje, jak proces asymilacji Wietnamczyków w Polsce wpływa na tę społeczność i powstające w jej ramach relacje międzypokoleniowe. „Przybieżeli” Bartosza Brzezińskiego i „Pilotka” Katarzyny Bojkowskiej dotykają trwającego kryzysu migracyjnego. „Przybieżeli” używa środków typowych dla rasowego horroru, w którym świeżo owdowiała Podlasianka, znakomicie zagrana przez Dorotę Pomykałę, nie wie, czy w jej lekko przerażającym domu ukrywa się duch jej męża, czy uchodźca, czy jeden i drugi. Z kolei „Pilotka” to poruszający thriller psychologiczny, w którym tytułowa opiekunka wycieczki niewidomych pomaga przedostać się bliskowschodniemu uciekinierowi do Niemiec. Gdy jego obecność odkrywa reszta kadry, dochodzi do spiętrzenia dramatycznych wydarzeń. Warto docenić, że Bojkowska, sama mająca w CV pilotowanie wycieczek, pokazuje tu racje wszystkich stron wybuchającego sporu – i każda z nich jest racjonalna i dobrze umotywowana, nawet jeśli ktoś wydaje się zbyt zimny i bezduszny.
Kolejny poruszany w konkursowych filmach problem to niesprawność intelektualna i jej konsekwencje. Większość festiwalowych nagród zdobył film „Ave Ewa” Agnieszki Nowosielskiej opowiadający o burzliwym dojrzeniu płciowym tytułowej bohaterki (brawurowa kreacja Zofii Zoń), która zupełnie nie wie, co się z nią dzieje i co właśnie przeżywa. Wie to za to jej ojciec (w tej roli Andrzej Chyra), jednak trudno jest mu sobie z nią poradzić. Uprzedzam, że to film trudny, dla wielu widzów potencjalnie zbyt trudny, dotykający problemu, przed którym poza rodzicami chorych każdy chciałby raczej uciec. Drugi obraz, dotykający tematu niepełnosprawności, to „Syn szczęścia” – historia ojca opiekującego się synem z zespołem Downa i marzącego o karierze aktorskiej. W tej ostatniej roli wystąpił autentyczny chory Jan Skiba, z którym – tak samo jak z jego rodziną – reżyserowi Dominikowi Mireckiemu pracowało się bardzo dobrze. „Syn szczęścia” to opowieść ciepła, jednak trzymająca się realizmu.
Różne aspekty nowych mediów pokazali Agnieszka Kalińska w filmie „Essa” i Patryk Kaflowski w „Dniu ojca”. Kalińska pokazuje świat współczesnych nastolatek, w którym najważniejsze są media społecznościowe, więc i główną gwiazdą socjogramu dużo młodszych dzieci jest starsza siostra urządzającej imprezę dziewczynki – influencerka. Kaflowski z kolei pokazuje nam bardzo gęstą opowieść o dziennikarzu, który stracił syna, i jego adwersarzu – internetowym fanie teorii spiskowych, który kwestionuje tragedię pochłaniającą między innymi to właśnie dziecko. No dobrze, ale jako dziennikarza „Tygodnika Solidarność” najmocniej powinny interesować mnie problemy świata pracy. I tak, również one znajdują swoje odzwierciedlenie w pokazywanych przez młodych twórców filmach. Zaskakujący finał przybiera rekrutacja, zderzająca dwóch starych rekruterów z młodą, mającą niewyjawiony przed widzem problem ze sobą aplikantką w „Królowej mrówek” Michała Mroza. „Love Proxy” to zamknięta w biurowej przestrzeni futurystyczna historia, rozgrywająca się w korporacji przyszłości. Firma może kreować klony i awatary pracowników, lecz jedno się nie zmienia – szef nadal potrafi być mobbingującym, antypatycznym bucem i korzysta z tej możliwości, dopóki może.
Sportowe emocje
Ostatnio miałem okazję pisać do „TS” o wątku kibicowskim w dużych produkcjach telewizyjnych. Bardzo miłą odskocznią, a zarazem dopełnieniem tematu okazał się film Natalii Nylec „Fiber” opowiadający o dziewczynie – kibicce jednej ze śląskich drużyn – i jej życiu toczonym przez konflikty z rodzicami, kibicami wrogiej drużyny z tej samej aglomeracji, wreszcie z jej własnymi przyjaciółmi. Film jest bardzo sprawnie zrealizowany, wiarygodny, a zarazem bardzo ciekawie poprowadzony. Dość ciężki klimat przełamują bardziej komediowe sceny, wśród których najciekawsza jest wyprawa zawróconej pielgrzymki. Realizmu dodaje filmowi wymieszanie literackiej polszczyzny z gwarą śląską, pokazujące realia życia bohaterów. Dodatkowym atutem tego obrazu jest gra Zofii Gołaj i bardzo dojrzałe, plastyczne zdjęcia.
Poza tymi wątkami znajdują się jeszcze filmy lżejsze, jak bardzo fajny „Taniec w narożniku” Piotra Bujnowskiego, w którym życie bohatera splata się z fatalną grą polskiej reprezentacji i magicznym starym, psującym się telewizorem, czy lekko bajkowy „Call me Lala” Zuzanny Sorówki, w którym grana przez Aleksandrę Pisulę zwariowana taksówkarka czeka na wyniki castingu i próbuje złapać swoją życiową szansę. Oczywiście nie zabrakło też animacji, wśród których wyróżniłbym „Złoty step” Macieja Liska, pokazujący w lekkiej formie poważny problem rabunkowej gospodarki w dalekiej Azji, i wzruszający „Brzask” Anny Karwali o niepogodzonym ze stratą najbliższej osoby misiu. Nie wspomniałem jeszcze o wielu filmach, a przecież każdy był na swój sposób wart uwagi. Poza konkursem pokazano „Pod szarym niebem” Mary Tamkovich, zrealizowaną w Polsce w większości przez białoruską ekipę fabułę, opartą na losach prześladowanej przez reżim Łukaszenki dziennikarki i walczącego o nią męża. Ogólne wnioski są jednak budujące. Mamy wielu bardzo zdolnych twórców, którzy – jeśli dostaną odpowiednie możliwości – będą dla nas robić naprawdę dobre filmy. Dzięki szkołom i wsparciu rozmaitych instytucji mają duże szanse, by osiągnąć ten cel. Jest jednak jedno „ale”. Jak mówiła mi w pofestiwalowej rozmowie Natalia Nylec, problem zaczyna się tak naprawdę wtedy, gdy ludzie pytają, gdzie można te filmy obejrzeć. I faktycznie poza obiegiem festiwalowym jest to dość trudne, czasem tylko coś pokaże późną nocą Canal+ lub inny kanał telewizyjny. Szkoda, bo przecież „nie po to światło, by pod korcem stało”. Oglądajcie filmy młodych twórców, a jeśli macie takie możliwości – pokazujcie je.