Marek Nowak: Szkoła nierówności

Barbara Nowacka zapowiadała, że jednym z zadań kierowanego przez nią resortu edukacji będzie wyrównywanie szans. Tymczasem cały pomysł na edukację to uporczywe zmierzanie w kierunku modelu niesprzyjającemu równości, bo dającemu większe szanse dzieciom zamożnych rodziców i takich o większym kapitale kulturowym. Zamiast szkoły walczącej z nierównościami mamy więc szkołę, która te nierówności pogłębia.
 Marek Nowak: Szkoła nierówności
/ AdobeStock

Co musisz wiedzieć?

  • W opublikowanym w połowie lipca sondażu, który dla „Wprost” przeprowadziła pracownia SW Research, ministra Nowacka została oceniona przez Polaków jako najgorszy członek obecnej ekipy.
  • Od 1 kwietnia 2024 roku nauczyciele nie mogą oceniać prac domowych, a ich odrabianie jest dobrowolne.
  • Ustawienie sporu o wizję szkoły na osi wojny kulturowo-obyczajowej jest dla obecnej szefowej MEN podziałem bardzo wygodnym i politycznie ją wzmacniającym

Walka z pracami domowymi

W opublikowanym w połowie lipca sondażu, który dla „Wprost” przeprowadziła pracownia SW Research, ministra Nowacka została oceniona przez Polaków jako najgorszy członek obecnej ekipy. Ex aequo na drugim miejscu znaleźli się minister zdrowia Izabela Leszczyna oraz kierujący ministerstwem sprawiedliwości Adam Bodnar. Choć zarówno Bodnar, jak i Leszczyna nie przetrwali niedawnej rekonstrukcji rządu i musieli pożegnać się z piastowanymi funkcjami, to pozycja Nowackiej w rządzie wydaje się bardzo silna. Z czego wynika ta siła? Zapewne jednym z istotniejszych czynników jest tutaj lubiana przez premiera polityka oparta na silnej społecznej polaryzacji. Wywodząca się z lewicy Nowacka od początku więc na nią postawiła, obsadzając samą siebie w roli rzeczniczki szkoły nowoczesnej, „europejskiej”, otwartej i równościowej, a swoich przeciwników w roli ludzi zacofanych, broniących hierarchicznej i skostniałej instytucji. Ludzie zastygli w przeszłości kontra ludzie otwarci na nowoczesność? Ustawienie sporu o wizję szkoły na osi wojny kulturowo-obyczajowej jest dla obecnej szefowej MEN podziałem bardzo wygodnym i politycznie ją wzmacniającym. Duża część ataków z prawej strony przedstawiających Nowacką jako „skrajnie lewacką deprawatorkę dzieci” doskonale się w ten obraz wpisuje. Pozwala też szefowej MEN uciec od naprawdę ważnych pytań. Jednym z nich jest to, czy rzeczywiście szkoła, która wyłoni się z proponowanych przez obecne władze resortu reform, będzie szkołą bardziej równościową, zwalczającą społeczne nierówności? Przyglądając się zmianom, które wprowadził w polskiej edukacji resort kierowany przez Barbarę Nowacką, można mieć wątpliwości.

W opublikowanym w połowie lipca sondażu, który dla „Wprost” przeprowadziła pracownia SW Research, ministra Nowacka została oceniona przez Polaków jako najgorszy członek obecnej ekipy.

Pierwszą istotną zmianą wprowadzoną przez MEN pod kierownictwem Nowackiej jest zlikwidowanie prac domowych dla uczniów szkół podstawowych. Od 1 kwietnia 2024 roku nauczyciele nie mogą oceniać takich prac, a ich odrabianie jest dobrowolne. – Rozumiem, że to budzi dyskusje. Ale polska szkoła potrzebuje zmiany. Dzieci mają prawo do czasu wolnego i mogą go spędzać, jak chcą. Np. na czytaniu lektur, na zajęciach dodatkowych. Ale szkoła ma też za zadanie wyrównać szanse. Mam poczucie głębokiej niesprawiedliwości, że dzieci rodziców zamożniejszych albo z większą ilością czasu i wysokimi kompetencjami społecznymi mogły się znacznie lepiej przygotowywać w domu niż dzieci, które były stygmatyzowane brakiem pracy domowej i złą oceną – mówiła Nowacka. Doprawdy trudno zrozumieć infantylizm takiego myślenia. Czy szefowa MEN naprawdę wierzy, że zmniejszenie obowiązków edukacyjnych dotyczących wszystkich nie oznacza w praktyce zwiększonych szans dla dzieci o wysokim kapitale kulturowym, które nabywają umiejętności i kompetencji kulturowych w dużym stopniu już w miejscach socjalizacji pierwotnej, takich jak dom i rodzina? Miejsca socjalizacji wtórnej, takie jak szkoła, w założeniu mają próbować te różnice niwelować. Jednym z narzędzi temu służących są właśnie prace domowe. Opowieści ministry Nowackiej o „zajęciach dodatkowych”, na których dzieci będą spędzać czas, zamiast odrabiać prace domowe, to jedynie perspektywa dla tych młodych ludzi, których rodzice mają na tyle zasobne portfele, by za takie zajęcia zapłacić. O problemach z dostępnością do takich zajęć poza dużymi miastami nawet nie wspomnę. Co te zmiany będą oznaczały z perspektywy szkoły rozumianej jako organizm społeczny? Przede wszystkim znaczące pogłębienie podziałów klasowych panujących w szkolnej społeczności. Czy wywodząca się z lewicy polityczka tego nie widzi? Czy ważniejsze od prostej społecznej obserwacji jest dla władz resortu edukacji ich przywiązanie do postępowych teorii na temat edukacji, które były świeże 30 lat temu? Wszak w części krajów zachodnich już się zaczyna od nich odchodzić. Społeczeństwo się zmieniło, kapitalizm dziś inaczej funkcjonuje i wyzwania, przed którymi stajemy, również są inne. Prace domowe, o których kształcie, a także edukacyjnej i społecznej funkcji należy rozmawiać, są dziś bardziej potrzebne niż kiedykolwiek.

Cięcie programu czy… edukacyjnych szans?

Następną niepokojącą zmianą, którą wręcz chwali się obecne kierownictwo MEN, jest uszczuplenie podstawy programowej o około 20 proc. dla 18 przedmiotów w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych. Czy ta decyzja poprzedzona była jakąkolwiek pogłębioną analizą? Czy cięto mechanicznie, bo rzekomo „wszystkiego jest za dużo”? Poszczególne rządy w III RP jak mantrę powtarzały hasło o przeładowanych programach szkolnych. W rezultacie każda kolejna reforma edukacyjna powodowała stopniową redukcję poziomu ogólnokształcącej wiedzy. Zakres wymaganej wiedzy z biologii, matematyki, geografii czy fizyki był już ścinany wielokrotnie. Czy naprawdę jest jeszcze co ścinać? Odpowiedź na to pytanie zależy oczywiście od tego, czego właściwie jako wspólnota oczekujemy od systemu edukacji. Zwolennicy kolejnych ograniczeń szkolnych programów powtarzają, że szkoła bardziej egalitarystyczna, nastawiona w większym stopniu na społeczną socjalizację niż wyłanianie przyszłych elit, zawsze będzie musiała swój bardziej powszechny charakter okupić spadkiem jakości edukacji. Oczywiście to prawda, proces ten wciąż się dzieje. Sam nie jestem w tej sprawie dogmatykiem. Nie jestem za tym, by nigdy nie obniżać wymagań. Jestem jednak za tym, by zawsze robić to refleksyjnie. Z jakich wymagań można zrezygnować i co ta rezygnacja przyniesie? A z czego i w imię jakich celów/wartości rezygnować nie chcemy? Szkoła Nowackiej ma być szkołą mniej wymagającą, w której sama redukcja stresu związanego z nauką jest jednym z najważniejszych paradygmatów formujących tę instytucję. Pytanie, do czego prowadzi takie podejście? Dobrze funkcjonująca, a co za tym idzie – odpowiednio wymagająca szkoła publiczna zawsze była narzędziem, które mogło pomóc dzieciom z biedniejszych domów i takich o niższym kapitale kulturowym oraz przezwyciężać różnice klasowe wynikające z urodzenia. Czy zmieniona we własną atrapę szkoła publiczna niczego niewymagająca i niewiele ucząca swoich uczniów ma szansę pełnić taką funkcję? Czy zatem – wbrew zapowiedziom – wizja szkoły proponowana przez obecną ministrę edukacji nie jest w gruncie rzeczy wizją bardzo elitarystyczną? Taką, w której dzieci osób z wyższych klas społecznych albo uciekną z powszechnego systemu do prywatnych, alternatywnych systemów nauczania, lub nawet jeśli zostaną w publicznym systemie, to będą kompensować swoim dzieciom jego stopniowy rozkład poprzez liczne zajęcia pozaszkolne. A  co z pozostałymi?

Niepokojącą zmianą, którą wręcz chwali się obecne kierownictwo MEN, jest uszczuplenie podstawy programowej o około 20 proc. dla 18 przedmiotów w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych.

Co jeszcze planuje MEN?

Zarówno likwidacja prac domowych, jak i dalsze mechaniczne cięcie podstaw programowych to decyzje w oczywisty sposób zwiększające nierówności i premiujące dzieci osób o wyższym kapitale finansowym i kulturowym. To, że obecny resort edukacji zdecydował się na wprowadzenie ich obu naraz, to recepta na jeszcze większe pogłębienie podziałów klasowych. Decyzji podjętych lub zapowiedzianych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej – mogących w tym kontekście budzić niepokój – jest niestety więcej – choćby dążenie do całkowitego odejścia od tradycyjnych podręczników – a przytoczenie i omówienie ich wszystkich wymagałoby znacznie dłuższego tekstu. Niepokój budzić mogą nie tylko kolejne propozycje kierownictwa MEN, ale także te zgłaszane przez współpracujących z ministerstwem ekspertów. Niedawno w „Gazecie Wyborczej” ukazał się tekst z wypowiedziami dr Kingi Białek kierującej zespołem pracującym przy Instytucie Badań Edukacyjnych nad nową podstawą programową języka polskiego dla szkół podstawowych. Dr Białek przekazała, że eksperci proponują m.in. mniejszą liczbę lektur obowiązkowych, a w klasach IV–VI szkoły podstawowej w ogóle nie przewidziano żadnej listy obowiązkowych lektur z dużymi pozycjami książkowymi. Propozycja ta wywołała ogromne poruszenie i liczne, głównie negatywne, komentarze w mediach społecznościowych. Zmuszona do gaszenia tego pożaru była sama ministra Nowacka, która na portalu X opublikowała stanowisko w tej sprawie. „Co się zmienia w kanonie lektur? Nic. Propozycje ekspertów, nawet te najbardziej emocjonujące, pozostają propozycjami ekspertów, a nie działaniem MEN”. Sam pomysł jest oczywiście absurdalny. Brak wspólnego kanonu dzieł literackich, do którego moglibyśmy się odwołać jako wspólnota, byłby z punktu widzenia tej wspólnoty kompletnie dewastujący. To, że dla części społeczeństwa bliższa jest np. tradycja romantyczna, a dla innej, dajmy na to, pozytywistyczna – i w związku z tym możemy ze sobą dyskutować i polemizować – jest pochodną tego, że wszyscy poznaliśmy dane tradycje w procesie edukacji. W tym sensie oczywiście cieszy mnie, że MEN odrzuciło ten szalony pomysł, na który wpadło pracujące z jego rekomendacji grono ekspertów. Jednak to, że w tym gronie tego typu pomysły powstają i są one z pełną powagą przedstawiane, budzi mój niepokój. Ile idących w podobnym kierunku rozwiązań zostanie jeszcze zarekomendowanych? Czy część z nich będzie przez ministerstwo realizowana? Strach o tym myśleć.


 

POLECANE
Potężna awaria platformy X z ostatniej chwili
Potężna awaria platformy X

Platforma X (dawniej Twitter) zmaga się z poważną awarią, która dotknęła użytkowników na całym świecie – także w Polsce. Strona downdetector notuje raporty o awarii od godziny 23.17.

Zakpił z uczczenia pamięci polskiego pilota. Szokujący wpis Biedronia z ostatniej chwili
Zakpił z uczczenia pamięci polskiego pilota. Szokujący wpis Biedronia

Amerykanie, tuż przed rozpoczęciem spotkania Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem, oddali hołd mjr. Maciejowi Krakowianowi, ps. Slab. Europoseł Robert Biedroń opublikował szokujący wpis dotyczący zdjęcia z upamiętniającego to wydarzenie.

Prezydent: Inicjatywa Trójmorza zyskała wsparcie Donalda Trumpa z ostatniej chwili
Prezydent: Inicjatywa Trójmorza zyskała wsparcie Donalda Trumpa

– Inicjatywa Trójmorza, która zyskała wsparcie prezydenta Donalda Trumpa (...) To jest projekt, któremu poświęciliśmy wiele czasu i będzie on na pewno rozwijany – przekazał prezydent Karol Nawrocki.

Sikorski z brzytwą tylko u nas
Sikorski z brzytwą

Radosław Sikorski znowu w akcji. Dużo piany, dużo błysku fleszy, dużo słów – i jak zwykle niewiele treści. W ostatnich dniach nasz minister spraw zagranicznych postanowił zrobić medialny show, byle tylko odciągnąć uwagę od tego, że dziś to prezydent Karol Nawrocki wyznacza ton polskiej polityce zagranicznej.

Karol Nawrocki: Dostałem zaproszenie na przyszłoroczny szczyt G20 z ostatniej chwili
Karol Nawrocki: Dostałem zaproszenie na przyszłoroczny szczyt G20

– Dostałem zaproszenie od prezydenta Donalda Trumpa na przyszłoroczny szczyt G20 – oświadczył prezydent Karol Nawrocki tuż po zakończonym spotkaniu z prezydentem USA Donaldem Trumpem.

Andrzej Duda zdradza nam, czy chce być premierem Wiadomości
Andrzej Duda zdradza nam, czy chce być premierem

- To nie jest tak, że po prezydenturze trzeba odejść z czynnej polityki i żadnej funkcji pełnić już nie można - powiedział Andrzej Duda w rozmowie z Rafałem Wosiem.

Karol Nawrocki otrzymał prezent od Donalda Trumpa. Krótkie przesłanie z ostatniej chwili
Karol Nawrocki otrzymał prezent od Donalda Trumpa. Krótkie przesłanie

Prezydent Karol Nawrocki spotkał się w środę w Białym Domu z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Kancelaria Prezydenta przekazała, że polski prezydent otrzymał podarunek od amerykańskiego przywódcy.

z ostatniej chwili
Fundacja Promocji Solidarności na Forum Ekonomicznym w Karpaczu – dzień 2.

Drugiego dnia XXXIV Forum Ekonomicznego w Karpaczu odbyła się prezentacja przygotowanego przez Solidarność raportu dotyczącego skutków wprowadzenia programu ETS 2. Główne tezy raportu omówił zastępca przewodniczącego NSZZ ''Solidarność'' Bartłomiej Mickiewicz. Był on także gościem studia ''Tygodnika Solidarność''. Po południu odbyła się zorganizowana przez Fundację Promocji Solidarności debata pt. "Wielka transformacja czy wielka mistyfikacja – co dalej z Zielonym Ładem?". Spotkanie poprowadził dr Adam Chmielecki, dyrektor operacyjny Fundacji Promocji Solidarności.

Pałac Buckingham. William przejmuje tytuł Kate z ostatniej chwili
Pałac Buckingham. William przejmuje tytuł Kate

Najnowszy sondaż YouGov pokazuje zmianę na szczycie: Książę William odbiera Kate tytuł "najpopularniejszej". Wiadomo także, kto wzbudza największą niechęć.

Nawrocki–Trump. ''Die Welt'': Wizyta przebiegła niezwykle pomyślnie gorące
Nawrocki–Trump. ''Die Welt'': Wizyta przebiegła niezwykle pomyślnie

Karol Nawrocki odbywa wizytę w Stanach Zjednoczonych. Najważniejszym punktem wizyty jest spotkanie z Donaldem Trumpem. ''Wizyta przebiegła niezwykle pomyślnie'' – czytamy w cyfrowej wersji niemieckiego ''Die Welt''.

REKLAMA

Marek Nowak: Szkoła nierówności

Barbara Nowacka zapowiadała, że jednym z zadań kierowanego przez nią resortu edukacji będzie wyrównywanie szans. Tymczasem cały pomysł na edukację to uporczywe zmierzanie w kierunku modelu niesprzyjającemu równości, bo dającemu większe szanse dzieciom zamożnych rodziców i takich o większym kapitale kulturowym. Zamiast szkoły walczącej z nierównościami mamy więc szkołę, która te nierówności pogłębia.
 Marek Nowak: Szkoła nierówności
/ AdobeStock

Co musisz wiedzieć?

  • W opublikowanym w połowie lipca sondażu, który dla „Wprost” przeprowadziła pracownia SW Research, ministra Nowacka została oceniona przez Polaków jako najgorszy członek obecnej ekipy.
  • Od 1 kwietnia 2024 roku nauczyciele nie mogą oceniać prac domowych, a ich odrabianie jest dobrowolne.
  • Ustawienie sporu o wizję szkoły na osi wojny kulturowo-obyczajowej jest dla obecnej szefowej MEN podziałem bardzo wygodnym i politycznie ją wzmacniającym

Walka z pracami domowymi

W opublikowanym w połowie lipca sondażu, który dla „Wprost” przeprowadziła pracownia SW Research, ministra Nowacka została oceniona przez Polaków jako najgorszy członek obecnej ekipy. Ex aequo na drugim miejscu znaleźli się minister zdrowia Izabela Leszczyna oraz kierujący ministerstwem sprawiedliwości Adam Bodnar. Choć zarówno Bodnar, jak i Leszczyna nie przetrwali niedawnej rekonstrukcji rządu i musieli pożegnać się z piastowanymi funkcjami, to pozycja Nowackiej w rządzie wydaje się bardzo silna. Z czego wynika ta siła? Zapewne jednym z istotniejszych czynników jest tutaj lubiana przez premiera polityka oparta na silnej społecznej polaryzacji. Wywodząca się z lewicy Nowacka od początku więc na nią postawiła, obsadzając samą siebie w roli rzeczniczki szkoły nowoczesnej, „europejskiej”, otwartej i równościowej, a swoich przeciwników w roli ludzi zacofanych, broniących hierarchicznej i skostniałej instytucji. Ludzie zastygli w przeszłości kontra ludzie otwarci na nowoczesność? Ustawienie sporu o wizję szkoły na osi wojny kulturowo-obyczajowej jest dla obecnej szefowej MEN podziałem bardzo wygodnym i politycznie ją wzmacniającym. Duża część ataków z prawej strony przedstawiających Nowacką jako „skrajnie lewacką deprawatorkę dzieci” doskonale się w ten obraz wpisuje. Pozwala też szefowej MEN uciec od naprawdę ważnych pytań. Jednym z nich jest to, czy rzeczywiście szkoła, która wyłoni się z proponowanych przez obecne władze resortu reform, będzie szkołą bardziej równościową, zwalczającą społeczne nierówności? Przyglądając się zmianom, które wprowadził w polskiej edukacji resort kierowany przez Barbarę Nowacką, można mieć wątpliwości.

W opublikowanym w połowie lipca sondażu, który dla „Wprost” przeprowadziła pracownia SW Research, ministra Nowacka została oceniona przez Polaków jako najgorszy członek obecnej ekipy.

Pierwszą istotną zmianą wprowadzoną przez MEN pod kierownictwem Nowackiej jest zlikwidowanie prac domowych dla uczniów szkół podstawowych. Od 1 kwietnia 2024 roku nauczyciele nie mogą oceniać takich prac, a ich odrabianie jest dobrowolne. – Rozumiem, że to budzi dyskusje. Ale polska szkoła potrzebuje zmiany. Dzieci mają prawo do czasu wolnego i mogą go spędzać, jak chcą. Np. na czytaniu lektur, na zajęciach dodatkowych. Ale szkoła ma też za zadanie wyrównać szanse. Mam poczucie głębokiej niesprawiedliwości, że dzieci rodziców zamożniejszych albo z większą ilością czasu i wysokimi kompetencjami społecznymi mogły się znacznie lepiej przygotowywać w domu niż dzieci, które były stygmatyzowane brakiem pracy domowej i złą oceną – mówiła Nowacka. Doprawdy trudno zrozumieć infantylizm takiego myślenia. Czy szefowa MEN naprawdę wierzy, że zmniejszenie obowiązków edukacyjnych dotyczących wszystkich nie oznacza w praktyce zwiększonych szans dla dzieci o wysokim kapitale kulturowym, które nabywają umiejętności i kompetencji kulturowych w dużym stopniu już w miejscach socjalizacji pierwotnej, takich jak dom i rodzina? Miejsca socjalizacji wtórnej, takie jak szkoła, w założeniu mają próbować te różnice niwelować. Jednym z narzędzi temu służących są właśnie prace domowe. Opowieści ministry Nowackiej o „zajęciach dodatkowych”, na których dzieci będą spędzać czas, zamiast odrabiać prace domowe, to jedynie perspektywa dla tych młodych ludzi, których rodzice mają na tyle zasobne portfele, by za takie zajęcia zapłacić. O problemach z dostępnością do takich zajęć poza dużymi miastami nawet nie wspomnę. Co te zmiany będą oznaczały z perspektywy szkoły rozumianej jako organizm społeczny? Przede wszystkim znaczące pogłębienie podziałów klasowych panujących w szkolnej społeczności. Czy wywodząca się z lewicy polityczka tego nie widzi? Czy ważniejsze od prostej społecznej obserwacji jest dla władz resortu edukacji ich przywiązanie do postępowych teorii na temat edukacji, które były świeże 30 lat temu? Wszak w części krajów zachodnich już się zaczyna od nich odchodzić. Społeczeństwo się zmieniło, kapitalizm dziś inaczej funkcjonuje i wyzwania, przed którymi stajemy, również są inne. Prace domowe, o których kształcie, a także edukacyjnej i społecznej funkcji należy rozmawiać, są dziś bardziej potrzebne niż kiedykolwiek.

Cięcie programu czy… edukacyjnych szans?

Następną niepokojącą zmianą, którą wręcz chwali się obecne kierownictwo MEN, jest uszczuplenie podstawy programowej o około 20 proc. dla 18 przedmiotów w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych. Czy ta decyzja poprzedzona była jakąkolwiek pogłębioną analizą? Czy cięto mechanicznie, bo rzekomo „wszystkiego jest za dużo”? Poszczególne rządy w III RP jak mantrę powtarzały hasło o przeładowanych programach szkolnych. W rezultacie każda kolejna reforma edukacyjna powodowała stopniową redukcję poziomu ogólnokształcącej wiedzy. Zakres wymaganej wiedzy z biologii, matematyki, geografii czy fizyki był już ścinany wielokrotnie. Czy naprawdę jest jeszcze co ścinać? Odpowiedź na to pytanie zależy oczywiście od tego, czego właściwie jako wspólnota oczekujemy od systemu edukacji. Zwolennicy kolejnych ograniczeń szkolnych programów powtarzają, że szkoła bardziej egalitarystyczna, nastawiona w większym stopniu na społeczną socjalizację niż wyłanianie przyszłych elit, zawsze będzie musiała swój bardziej powszechny charakter okupić spadkiem jakości edukacji. Oczywiście to prawda, proces ten wciąż się dzieje. Sam nie jestem w tej sprawie dogmatykiem. Nie jestem za tym, by nigdy nie obniżać wymagań. Jestem jednak za tym, by zawsze robić to refleksyjnie. Z jakich wymagań można zrezygnować i co ta rezygnacja przyniesie? A z czego i w imię jakich celów/wartości rezygnować nie chcemy? Szkoła Nowackiej ma być szkołą mniej wymagającą, w której sama redukcja stresu związanego z nauką jest jednym z najważniejszych paradygmatów formujących tę instytucję. Pytanie, do czego prowadzi takie podejście? Dobrze funkcjonująca, a co za tym idzie – odpowiednio wymagająca szkoła publiczna zawsze była narzędziem, które mogło pomóc dzieciom z biedniejszych domów i takich o niższym kapitale kulturowym oraz przezwyciężać różnice klasowe wynikające z urodzenia. Czy zmieniona we własną atrapę szkoła publiczna niczego niewymagająca i niewiele ucząca swoich uczniów ma szansę pełnić taką funkcję? Czy zatem – wbrew zapowiedziom – wizja szkoły proponowana przez obecną ministrę edukacji nie jest w gruncie rzeczy wizją bardzo elitarystyczną? Taką, w której dzieci osób z wyższych klas społecznych albo uciekną z powszechnego systemu do prywatnych, alternatywnych systemów nauczania, lub nawet jeśli zostaną w publicznym systemie, to będą kompensować swoim dzieciom jego stopniowy rozkład poprzez liczne zajęcia pozaszkolne. A  co z pozostałymi?

Niepokojącą zmianą, którą wręcz chwali się obecne kierownictwo MEN, jest uszczuplenie podstawy programowej o około 20 proc. dla 18 przedmiotów w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych.

Co jeszcze planuje MEN?

Zarówno likwidacja prac domowych, jak i dalsze mechaniczne cięcie podstaw programowych to decyzje w oczywisty sposób zwiększające nierówności i premiujące dzieci osób o wyższym kapitale finansowym i kulturowym. To, że obecny resort edukacji zdecydował się na wprowadzenie ich obu naraz, to recepta na jeszcze większe pogłębienie podziałów klasowych. Decyzji podjętych lub zapowiedzianych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej – mogących w tym kontekście budzić niepokój – jest niestety więcej – choćby dążenie do całkowitego odejścia od tradycyjnych podręczników – a przytoczenie i omówienie ich wszystkich wymagałoby znacznie dłuższego tekstu. Niepokój budzić mogą nie tylko kolejne propozycje kierownictwa MEN, ale także te zgłaszane przez współpracujących z ministerstwem ekspertów. Niedawno w „Gazecie Wyborczej” ukazał się tekst z wypowiedziami dr Kingi Białek kierującej zespołem pracującym przy Instytucie Badań Edukacyjnych nad nową podstawą programową języka polskiego dla szkół podstawowych. Dr Białek przekazała, że eksperci proponują m.in. mniejszą liczbę lektur obowiązkowych, a w klasach IV–VI szkoły podstawowej w ogóle nie przewidziano żadnej listy obowiązkowych lektur z dużymi pozycjami książkowymi. Propozycja ta wywołała ogromne poruszenie i liczne, głównie negatywne, komentarze w mediach społecznościowych. Zmuszona do gaszenia tego pożaru była sama ministra Nowacka, która na portalu X opublikowała stanowisko w tej sprawie. „Co się zmienia w kanonie lektur? Nic. Propozycje ekspertów, nawet te najbardziej emocjonujące, pozostają propozycjami ekspertów, a nie działaniem MEN”. Sam pomysł jest oczywiście absurdalny. Brak wspólnego kanonu dzieł literackich, do którego moglibyśmy się odwołać jako wspólnota, byłby z punktu widzenia tej wspólnoty kompletnie dewastujący. To, że dla części społeczeństwa bliższa jest np. tradycja romantyczna, a dla innej, dajmy na to, pozytywistyczna – i w związku z tym możemy ze sobą dyskutować i polemizować – jest pochodną tego, że wszyscy poznaliśmy dane tradycje w procesie edukacji. W tym sensie oczywiście cieszy mnie, że MEN odrzuciło ten szalony pomysł, na który wpadło pracujące z jego rekomendacji grono ekspertów. Jednak to, że w tym gronie tego typu pomysły powstają i są one z pełną powagą przedstawiane, budzi mój niepokój. Ile idących w podobnym kierunku rozwiązań zostanie jeszcze zarekomendowanych? Czy część z nich będzie przez ministerstwo realizowana? Strach o tym myśleć.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe