Waldemar Żyszkiewicz: GMO – tanie, pyszne czy groźne?

Jeden z grasujących w Salonie24 lobbystów układu CETA, a jako komentator nader rozwlekły i porywczy, wśród różnych mniej lub bardziej księżycowych opinii na temat współczesnej polskiej wsi oraz polskiego rolnictwa, w jednej sprawie miał wszakże rację. No, powiedzmy, część racji...
 Waldemar Żyszkiewicz: GMO – tanie, pyszne czy groźne?
/ morguefile.com
Jego opinie o polskiej wsi uznaję za księżycowe, bo ów bloger od lat mieszka w USA i – jak wielu Polonusów żyjących poza krajem – uważa się za szczególnie kompetentnego oraz powołanego, aby nas nadwiślańskich tubylców ewangelizować, oczywiście zgodnie z interesem kraju swego nowego osiedlenia. 

Krewki bloger o współczesności polskiego rolnictwa coś jednak wie, bo (według jego własnej deklaracji) raz do roku przyjeżdża do swojej rodzinnej wsi i rozmawia ze znajomym, który nie dość, że sam posiada 150-hektarowe gospodarstwo, to jeszcze 180 hektarów wydzierżawił, więc w sumie gospodaruje, jak należy, na przeszło 300 hektarach gruntów rolnych. 

Widać stąd jasno, że bloger lobbujący za umowami CETA=>TTIP pogląd na polską wieś i produkcję żywności ma mocno ugruntowany. Nic dziwnego, że wielu osobom nie podzielającym jego zachwytów nad umową o wolnym handlu, która liczy ponad 1600 stron (w polskiej wersji językowej zapewne o kilkaset więcej),  mocno się od Polonusa ze stanu Illinois dostało... Także w słowach odległych od tego, co zwykliśmy uważać za cywilizowaną formę polemiki. 
*
W jednym wszakże krewki bloger-lobbysta miał rację, zwracając uwagę na fakt, że obawy żywione przed żywnością typu GMO są cokolwiek poniewczasie, skoro już od lat polscy hodowcy używają pasz z roślin genetycznie modyfikowanych. Tak, to niestety prawda, bo ustawę zakazującą stosowania pasz GMO przyjęto latem 2006, ale z dwuletnim moratorium, aby dać rynkowi czas na przystosowanie się do nowych warunków. Tymczasem w rok później sytuacja polityczna dość istotnie się zmieniła i zagraniczni producenci soi modyfikowanej mogli odetchnąć z ulgą, przynajmniej jeśli idzie o jej i własną dalszą obecność na polskim rynku.   

Znaczącą rolę w zapewnieniu tej dalszej obecności specjałów firmy Monsanto na polskim stole odegrał Marek Sawicki, przecudnej urody minister rolnictwa w latach 2007–2012 oraz 2014–2015. Poza tym, inżynier-rolnik i etatowy poseł na Sejm od drugiej do bieżącej kadencji włącznie, czyli od roku 1993 do chwili obecnej. 

Poseł Sawicki w czasie rządów osławionej koalicji PO-PSL był też w zasadzie etatowym szefem resortu, a tę krótką dwuletnią przerwę w ministrowaniu spowodował jedynie wypadek przy nieostrożnej pracy z Elewarrem. Starsi pamiętają, ale młodszym warto przypomnieć, że Elewarr to takie narzędzie, w zasadzie wymyślone przez Nikodema Dyzmę, ale podczas ministrowania Marka Sawickiego znacznie  udoskonalone,  bo produkujące, jak stwierdziła kontrola NIK-u, przede wszystkim znakomite uposażenia dla kadry nim zarządzającej. 

W przeciwieństwie do Kolegi blogera z Illinois na rolnictwie się nie znam, ale już na różnych mniej czy bardziej zmyślnych grach parlamentarnych, owszem, czemu nie. Otóż, jak się pewne niuanse procesów legislacyjnych, te wszystkie hibernacje u marszałka, odesłania do komisji, rytm kolejnych czytań czy mnożenie poprawek trochę poobserwuje, to można nawet zrekonstruować realne intencje polityczne posłów, którzy do kamer telewizyjnych mają przecież usta zawsze pełne demokracji, suwerenności, interesu narodowego i czego tam jeszcze... 

Otóż, ze wspomnianą wyżej ustawą z sierpnia 2006 było tak: w czasie jej dwuletniego vacatio legis zmieniła się koalicja rządząca i gabinet. Toteż w sierpniu 2008 roku przesunięto wdrożenie zakazu stosowania pasz GMO na 1 stycznia 2013, ale w stosownej chwili znów czujnie odsunięto jej termin wejścia w życie o kolejne cztery lata. Zakaz miałby więc zacząć obowiązywać już za dwa miesiące. No i dobrze, bo Polacy raczej nie chcą jeść żywności transgenicznej. 

Piszę: raczej nie chcą, bo oczywiście nikt żadnej debaty publicznej w tej żywotnej sprawie dotąd nie zorganizował. Ale jeśli ważni politycy dość powszechnie deklarują, że są przeciwko GMO, to znaczy, że wolą się swym wyborcom nie narażać. Tym bardziej że wypracowano przecież sposoby skutecznego osiągania celów niedeklarowanych, np. metodą klasyczną pod nazwą „lub czasopisma”, wraz z licznymi wcześniejszymi i późniejszymi modyfikacjami. 
*
To opóźnianie zakazu „wytwarzania, wprowadzania do obrotu i stosowania w żywieniu zwierząt pasz genetycznie zmodyfikowanych oraz organizmów genetycznie zmodyfikowanych przeznaczonych do użytku paszowego” odbywa się zwykle tak, że kolejni ministrowie kolejnych rządów przygotowują kolejne projekty ustawy, które mają oczywiście zmienić fatalne decyzje poprzedników.

W czerwcu 2012 roku, kiedy koalicja rządząca szykowała się do odroczenia zakazu stosowania pasz GMO o następne cztery lata, odbyła się w sejmie konferencja prasowa zwołana pod szczytnym hasłem „Polska wolna od GMO”. Wzięli w niej udział kompetentni posłowie Prawa i Sprawiedliwości, w tym obecny minister środowiska prof. Jan Szyszko oraz ówczesny i obecny wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi Jan Krzysztof Ardanowski, którzy zdecydowanie wystąpili przeciwko dalszemu stosowaniu w Polsce organizmów genetycznie modyfikowanych przy produkcji żywności. 

Przedstawiciele PiS mówili cztery lata temu o rosnącej modzie na żywność naturalną, czyli ekologiczną, podkreślali renomę polskich produktów w Europie, wskazywali na możliwości pozyskania innych niż transgeniczna soja białkowych komponentów do pasz. I, co dość  oczywiste, sprzeciwiali się kolejnemu odroczeniu zakazu. Podczas dotychczasowych sześciu lat obowiązywania moratorium nie zmieniono nic, więc dalsza zwłoka nie ma sensu – argumentowali posłowie ówczesnej opozycji podczas konferencji. 
*
Koalicyjna maszynka sejmowa PO-PSL zrobiła jednak wtedy swoje, a cztery lata minęły dość szybko... I teraz w jednym z licznych mejli, które trafiają do skrzynki poczty elektronicznej czytam: 

Szanowni Państwo,

3 listopada (czwartek) o godz. 10.30, w Sejmie w sali Kolumnowej jest bardzo ważne posiedzenie komisji rolnictwa w związku z pierwszym czytaniem rządowego projektu ustawy o zmianie ustawy o paszach (druk nr 734). UWAGA! DRUGIE CZYTANIE JEST TEGO SAMEGO DNIA W NOCY...więc zamiar jest jasny.

(...) Bardzo prosimy o mobilizację i aktywny udział w posiedzeniu 3 listopada abyśmy dali jasny znak rządowi i posłom i wspólnie obronili Polskę przed GMO!


List jest utrzymany w tonie cokolwiek alarmistycznym, ale i jego treść brzmi niepokojąco. Autorzy piszą otwartym tekstem, że projekt nowej ustawy (druk nr 734) to kolejny ukłon w stronę korporacji, niestety „kosztem zdrowia, niezależności i wolności Polaków”. Ubolewają też, że mimo upływu całej dekady od uchwalenia ustawy o zakazie pasz z komponentem GMO wciąż nie udaje się jej wdrożyć w życie.
Zaalarmowany klikam w podany link, otwieram plik z tekstem projektu ustawy i... widzę trzy linijki tekstu, których sens sprowadza się do zastąpienia w tekście ustawy z roku 2006 słów „1 stycznia 2017” słowami „1 stycznia 2021”. Czyli zanosi się na odroczenie o dalsze cztery lata. 
*
Ciekawszej lektury dostarcza uzasadnienie: osiem stron drobną czcionką, prawie 20 tys. znaków ze spacją. Najpierw przypomniano ścieżkę odroczeń ustawy, potem następują rytualne zapewnienia o zgodności z prawem UE oraz informacja, że ostatecznie wygraliśmy sprawę z Komisją Europejską  przed ETS, nie musimy niczego zmieniać, słowem sama słodycz. 

Dlaczego więc nie wdrażamy zakazu? Bo – tłumaczy anonimowy autor uzasadnienia – w 2006 roku nie mieliśmy żadnych badań w sprawie ewentualnej szkodliwości GMO, a teraz dzięki badaniom w stosownych instytutach w Krakowie i Puławach stwierdzono, że to nic a nic nie szkodzi. 

"Na podstawie uzyskanych wyników badań nie stwierdzono negatywnego wpływu skarmiania pasz GMO na jakość i bezpieczeństwo produktów zwierzęcych, zdrowie ludzi i zwierząt oraz na środowisko. Powyższe badania były prowadzone na krowach mlecznych, cielętach, lochach, prosiętach i tucznikach, kurach nioskach i kurczętach rzeźnych. Do badań użyto dwóch podstawowych pasz zmodyfikowanych genetycznie, istotnych dla krajowego bilansu paszowego, tj.: śrutę sojową oraz ziarno kukurydzy mieszańca MON 810.

W wyniku przeprowadzonych badań stwierdzono, iż skład chemiczny ziarna kukurydzy MON 810 i jej konwencjonalnej linii rodzicielskiej wskazuje na ich równowartość pokarmową w żywieniu zwierząt gospodarskich. Ponadto nie stwierdzono negatywnego wpływu skarmiania śruty sojowej genetycznie modyfikowanej na jakość i bezpieczeństwo produktów zwierzęcych, zdrowie ludzi i zwierząt oraz na środowisko". 

I dalej ta otucha płynie szerokim nurtem, cały czas bezosobowo, bez jednego nazwiska z tytułem profesorskim, bez wskazania na rodzaj badań czy tytuły opracowań z ich wynikami, bez określenia wielkości próbki czy choćby okresu prowadzenia prac badawczych. Po prostu „Byczo jest”. 

Ale można w tym (przez nikogo niepodpisanym) uzasadnieniu znaleźć odpowiedź, dlaczego mimo racjonalnych obaw, oporów oraz niechęci konsumentów z uporem godnym lepszej sprawy brniemy w to GMO. Krótko rzecz ujmując, z tych samych względów, co korporacja Monsanto: można na tym dobrze zarobić. 
*
Podaję główne tezy uzasadnienia: Podobno u nas i krajach UE istnieje deficyt białka paszowego, podobno został on spowodowany (od roku 2000) zakazem stosowania mączek pochodzenia zwierzęcego. Wcale nie wykluczam, że tak właśnie jest, ale chciałbym usłyszeć o tym od fachowców w szerokiej debacie publicznej. Łącznie z odpowiedzią na pytanie, dlaczego w ogóle zakazano tych mączek? I w czym były one gorsze od białka z roślin GMO?

Podobno zastąpienie soi transgenicznej bobikiem, grochem czy śrutą rzepakową jest w polskich warunkach niemożliwe. Niemożliwe? No, nawet anonim przyznaje, że owszem można, ale trzeba by znacznie zwiększyć areał upraw, nakłady pracy, co podrożyłoby produkcję i w konsekwencji polskie brojlery przestałyby być konkurencyjne w UE. No, to jesteśmy w domu. Niestety, wychodzi na to, że to jest dom zły. Jak zawsze, gdy pokusa zysku przesłania racjonalne obawy przed wypuszczeniem nieobliczalnego dżina z butelki.  

Anonimowy autor tekstu „uzasadnienia” (bo nazwisk dwóch pań znalezionych we właściwościach wordowskich plików z nim nie utożsamiam) zapewnia na koniec, że podczas kolejnych czterech lat moratorium można próbować także karmić zwierzęta m.in. białkiem z owadów. Co może oznaczać, że chyba wkraczamy do... Azji.  

*
Nie wiem, kto ma rację. Być może stoimy u progu nieuniknionych wyzwań i nowych konieczności. Być może sałata z genem ryby czy ślimaka to jest prawdziwy cymes, ale wolałbym, żeby tak poważne zmiany w naszym menu były jednak jakoś na serio konsultowane. 

Polacy nie chcieli ustawy 67, ale dostali ją. Zresztą Polki również, w ramach równouprawnienia. Polacy nie chcieli zbrojnej pomocy z zagranicy (ustawa 1066), ale dostali ją. Polaków nikt nie zapytał, czy chcą CETA, nikt nie pytał, co sądzą o GMO, które będą przecież musieli potem jeść... Więc może rację ma jednak tych dwoje ludzi, którzy o zdrową, wolną od GMO i produkowaną w Polsce żywność walczą już od kilku dobrych lat. 

W swym liście-apelu, który trafił też do mojej poczty elektronicznej, Jadwiga Łopata i Julian Rose, założyciele Fundacji Międzynarodowa Koalicja dla Ochrony Polskiej Wsi (ICPPC) piszą między innymi: 

DOMAGAMY SIĘ od Rządu RP, Posłów i Senatorów podjęcia natychmiastowych działań w celu zdemonopolizowania rynku paszowego w Polsce. Mówimy zdecydowanie NIE dla nowej propozycji ustawy o paszach! Domagamy się wdrożenia procesu odchodzenia od GMO w paszach - w pierwszym roku (2017) redukcja białka GMO o 35%, w drugim (2018) o 70%, w a po trzech latach zupełne zaprzestanie stosowania tego białka.

Waldemar Żyszkiewicz 
 

 

POLECANE
Atrakcja dla fanów kosmosu. Już niedługo w Krakowie z ostatniej chwili
Atrakcja dla fanów kosmosu. Już niedługo w Krakowie

Międzynarodowe zawody łazików marsjańskich, 11. European Rover Challenge 2025, rozpoczną się za tydzień w Krakowie na specjalnie przygotowanym Marsyardzie – terenie imitującym powierzchnię Marsa. W prestiżowym konkursie wystartuje 25 zespołów studenckich z różnych krajów świata.

Polskie siatkarki pokonały Wietnam w swoim pierwszym meczu mistrzostw świata Wiadomości
Polskie siatkarki pokonały Wietnam w swoim pierwszym meczu mistrzostw świata

Polski siatkarki nie bez problemów pokonały w Phuket Wietnam 3:1 (23:25, 25:10, 25:12, 25:22) w swoim pierwszym meczu mistrzostw świata. Kolejne spotkanie podopieczne trenera Stefano Lavariniego rozegrają w poniedziałek z Kenią.

Niemieckie media prawnicze proponują Polsce nową konstytucję, a w niej landyzację kraju gorące
Niemieckie media prawnicze proponują Polsce nową konstytucję, a w niej landyzację kraju

Wizja konstytucji zbudowana na pogardzie, czyli krótka prezentacja tego jak w zachodniej prasie prawniczej (finansowanej za niemieckie pieniądze) pisze się o sytuacji prawnej w i co z tego wynika.

Antyimigranckie manifestacje w wielu miastach Wielkiej Brytanii Wiadomości
Antyimigranckie manifestacje w wielu miastach Wielkiej Brytanii

W kilkunastu miastach w całej Wielkiej Brytanii pod hotelami dla azylantów odbyły się w sobotę antyimigranckie manifestacje oraz kontrdemonstracje. Policja w Liverpoolu zatrzymała co najmniej 11 osób. W Bristolu doszło do starć między funkcjonariuszami a protestującymi.

Niebezpieczna sytuacja w Łodzi. Dwulatka opuściła żłobek bez opieki Wiadomości
Niebezpieczna sytuacja w Łodzi. Dwulatka opuściła żłobek bez opieki

W Łodzi doszło do groźnej sytuacji. Dwuletnia dziewczynka samodzielnie opuściła teren Żłobka Miejskiego nr 6 przy ul. Elsnera i znalazła się na ulicy. Do zdarzenia doszło w czwartek, 22 sierpnia, około godziny 11:00.

Gratka dla miłośników astronomii. Nie przegap tego zjawiska Wiadomości
Gratka dla miłośników astronomii. Nie przegap tego zjawiska

Na początku września czeka nas niezwykłe wydarzenie na nocnym niebie. 7 września będzie można z Polski obserwować całkowite zaćmienie Księżyca, podczas którego nasz naturalny satelita przybierze intensywnie czerwoną barwę. To efekt wejścia Srebrnego Globu w stożek cienia Ziemi. „Będzie okazja zobaczyć, jak Księżyc poczerwienieje w trakcie swojego całkowitego zaćmienia. Faza maksymalna zaćmienia całkowitego wyniesie 1,36, czyli Srebrny Glob będzie dość głęboko w cieniu Ziemi, a to oznacza, iż są szanse na intensywne kolory czerwone” - podkreślają specjaliści.

Tajlandia rozdaje darmowe bilety. Nowa akcja dla turystów zagranicznych z ostatniej chwili
Tajlandia rozdaje darmowe bilety. Nowa akcja dla turystów zagranicznych

Tajlandia szykuje nową kampanię, która ma zachęcić podróżnych do odkrywania kraju w mniej popularny sposób. Zamiast standardowych reklam i spotów w mediach, rząd postanowił zaoferować coś bardziej konkretnego - darmowe bilety lotnicze na podróże wewnątrz kraju.

Pierwsza dama RP w swoim pierwszym oficjalnym wystąpieniu z ostatniej chwili
Pierwsza dama RP w swoim pierwszym oficjalnym wystąpieniu

Wasza pasja, energia i waleczność udowadniają, że futbol to nie jest tylko domena męska - powiedziała w sobotę pierwsza dama RP Marta Nawrocka podczas IV Podkarpackiego Festiwalu Piłki Nożnej Kobiecej w Tarnobrzegu (woj. podkarpackie).

Co nas czeka w pogodzie? Jest nowy komunikat IMGW z ostatniej chwili
Co nas czeka w pogodzie? Jest nowy komunikat IMGW

Jak poinformował IMGW, północna i wschodnia Europa oraz Półwysep Iberyjski znajdą się pod wpływem niżów. Na pozostałym obszarze kontynentu pogodę kształtować będą układy wysokiego ciśnienia. Polska północno-wschodnia będzie pod wpływem zatoki niżu znad Finlandii, a pozostały obszar kraju dostanie się w zasięg klina wyżu znad Morza Północnego. Napływać będzie chłodna polarna morska masa powietrza.

Tusk abdykował, ministrowie nie wiedzą co mają robić Wiadomości
"Tusk abdykował, ministrowie nie wiedzą co mają robić"

Po rekonstrukcji rządu, która miała przynieść ofensywę, sytuacja w koalicji wygląda na zawieszoną - przyznaje anonimowy polityk z obozu władzy. Jak relacjonuje tygodnik „Wprost”, ministrowie nie mają jasnego planu działania i po prostu czekają, aż Donald Tusk wróci z wakacji. Gdy cała koalicja znajduje się w stanie stagnacji, Polacy, zamiast politycznych rozliczeń, oczekują realnych działań, które poprawią rozwój kraju i jakość życia.

REKLAMA

Waldemar Żyszkiewicz: GMO – tanie, pyszne czy groźne?

Jeden z grasujących w Salonie24 lobbystów układu CETA, a jako komentator nader rozwlekły i porywczy, wśród różnych mniej lub bardziej księżycowych opinii na temat współczesnej polskiej wsi oraz polskiego rolnictwa, w jednej sprawie miał wszakże rację. No, powiedzmy, część racji...
 Waldemar Żyszkiewicz: GMO – tanie, pyszne czy groźne?
/ morguefile.com
Jego opinie o polskiej wsi uznaję za księżycowe, bo ów bloger od lat mieszka w USA i – jak wielu Polonusów żyjących poza krajem – uważa się za szczególnie kompetentnego oraz powołanego, aby nas nadwiślańskich tubylców ewangelizować, oczywiście zgodnie z interesem kraju swego nowego osiedlenia. 

Krewki bloger o współczesności polskiego rolnictwa coś jednak wie, bo (według jego własnej deklaracji) raz do roku przyjeżdża do swojej rodzinnej wsi i rozmawia ze znajomym, który nie dość, że sam posiada 150-hektarowe gospodarstwo, to jeszcze 180 hektarów wydzierżawił, więc w sumie gospodaruje, jak należy, na przeszło 300 hektarach gruntów rolnych. 

Widać stąd jasno, że bloger lobbujący za umowami CETA=>TTIP pogląd na polską wieś i produkcję żywności ma mocno ugruntowany. Nic dziwnego, że wielu osobom nie podzielającym jego zachwytów nad umową o wolnym handlu, która liczy ponad 1600 stron (w polskiej wersji językowej zapewne o kilkaset więcej),  mocno się od Polonusa ze stanu Illinois dostało... Także w słowach odległych od tego, co zwykliśmy uważać za cywilizowaną formę polemiki. 
*
W jednym wszakże krewki bloger-lobbysta miał rację, zwracając uwagę na fakt, że obawy żywione przed żywnością typu GMO są cokolwiek poniewczasie, skoro już od lat polscy hodowcy używają pasz z roślin genetycznie modyfikowanych. Tak, to niestety prawda, bo ustawę zakazującą stosowania pasz GMO przyjęto latem 2006, ale z dwuletnim moratorium, aby dać rynkowi czas na przystosowanie się do nowych warunków. Tymczasem w rok później sytuacja polityczna dość istotnie się zmieniła i zagraniczni producenci soi modyfikowanej mogli odetchnąć z ulgą, przynajmniej jeśli idzie o jej i własną dalszą obecność na polskim rynku.   

Znaczącą rolę w zapewnieniu tej dalszej obecności specjałów firmy Monsanto na polskim stole odegrał Marek Sawicki, przecudnej urody minister rolnictwa w latach 2007–2012 oraz 2014–2015. Poza tym, inżynier-rolnik i etatowy poseł na Sejm od drugiej do bieżącej kadencji włącznie, czyli od roku 1993 do chwili obecnej. 

Poseł Sawicki w czasie rządów osławionej koalicji PO-PSL był też w zasadzie etatowym szefem resortu, a tę krótką dwuletnią przerwę w ministrowaniu spowodował jedynie wypadek przy nieostrożnej pracy z Elewarrem. Starsi pamiętają, ale młodszym warto przypomnieć, że Elewarr to takie narzędzie, w zasadzie wymyślone przez Nikodema Dyzmę, ale podczas ministrowania Marka Sawickiego znacznie  udoskonalone,  bo produkujące, jak stwierdziła kontrola NIK-u, przede wszystkim znakomite uposażenia dla kadry nim zarządzającej. 

W przeciwieństwie do Kolegi blogera z Illinois na rolnictwie się nie znam, ale już na różnych mniej czy bardziej zmyślnych grach parlamentarnych, owszem, czemu nie. Otóż, jak się pewne niuanse procesów legislacyjnych, te wszystkie hibernacje u marszałka, odesłania do komisji, rytm kolejnych czytań czy mnożenie poprawek trochę poobserwuje, to można nawet zrekonstruować realne intencje polityczne posłów, którzy do kamer telewizyjnych mają przecież usta zawsze pełne demokracji, suwerenności, interesu narodowego i czego tam jeszcze... 

Otóż, ze wspomnianą wyżej ustawą z sierpnia 2006 było tak: w czasie jej dwuletniego vacatio legis zmieniła się koalicja rządząca i gabinet. Toteż w sierpniu 2008 roku przesunięto wdrożenie zakazu stosowania pasz GMO na 1 stycznia 2013, ale w stosownej chwili znów czujnie odsunięto jej termin wejścia w życie o kolejne cztery lata. Zakaz miałby więc zacząć obowiązywać już za dwa miesiące. No i dobrze, bo Polacy raczej nie chcą jeść żywności transgenicznej. 

Piszę: raczej nie chcą, bo oczywiście nikt żadnej debaty publicznej w tej żywotnej sprawie dotąd nie zorganizował. Ale jeśli ważni politycy dość powszechnie deklarują, że są przeciwko GMO, to znaczy, że wolą się swym wyborcom nie narażać. Tym bardziej że wypracowano przecież sposoby skutecznego osiągania celów niedeklarowanych, np. metodą klasyczną pod nazwą „lub czasopisma”, wraz z licznymi wcześniejszymi i późniejszymi modyfikacjami. 
*
To opóźnianie zakazu „wytwarzania, wprowadzania do obrotu i stosowania w żywieniu zwierząt pasz genetycznie zmodyfikowanych oraz organizmów genetycznie zmodyfikowanych przeznaczonych do użytku paszowego” odbywa się zwykle tak, że kolejni ministrowie kolejnych rządów przygotowują kolejne projekty ustawy, które mają oczywiście zmienić fatalne decyzje poprzedników.

W czerwcu 2012 roku, kiedy koalicja rządząca szykowała się do odroczenia zakazu stosowania pasz GMO o następne cztery lata, odbyła się w sejmie konferencja prasowa zwołana pod szczytnym hasłem „Polska wolna od GMO”. Wzięli w niej udział kompetentni posłowie Prawa i Sprawiedliwości, w tym obecny minister środowiska prof. Jan Szyszko oraz ówczesny i obecny wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi Jan Krzysztof Ardanowski, którzy zdecydowanie wystąpili przeciwko dalszemu stosowaniu w Polsce organizmów genetycznie modyfikowanych przy produkcji żywności. 

Przedstawiciele PiS mówili cztery lata temu o rosnącej modzie na żywność naturalną, czyli ekologiczną, podkreślali renomę polskich produktów w Europie, wskazywali na możliwości pozyskania innych niż transgeniczna soja białkowych komponentów do pasz. I, co dość  oczywiste, sprzeciwiali się kolejnemu odroczeniu zakazu. Podczas dotychczasowych sześciu lat obowiązywania moratorium nie zmieniono nic, więc dalsza zwłoka nie ma sensu – argumentowali posłowie ówczesnej opozycji podczas konferencji. 
*
Koalicyjna maszynka sejmowa PO-PSL zrobiła jednak wtedy swoje, a cztery lata minęły dość szybko... I teraz w jednym z licznych mejli, które trafiają do skrzynki poczty elektronicznej czytam: 

Szanowni Państwo,

3 listopada (czwartek) o godz. 10.30, w Sejmie w sali Kolumnowej jest bardzo ważne posiedzenie komisji rolnictwa w związku z pierwszym czytaniem rządowego projektu ustawy o zmianie ustawy o paszach (druk nr 734). UWAGA! DRUGIE CZYTANIE JEST TEGO SAMEGO DNIA W NOCY...więc zamiar jest jasny.

(...) Bardzo prosimy o mobilizację i aktywny udział w posiedzeniu 3 listopada abyśmy dali jasny znak rządowi i posłom i wspólnie obronili Polskę przed GMO!


List jest utrzymany w tonie cokolwiek alarmistycznym, ale i jego treść brzmi niepokojąco. Autorzy piszą otwartym tekstem, że projekt nowej ustawy (druk nr 734) to kolejny ukłon w stronę korporacji, niestety „kosztem zdrowia, niezależności i wolności Polaków”. Ubolewają też, że mimo upływu całej dekady od uchwalenia ustawy o zakazie pasz z komponentem GMO wciąż nie udaje się jej wdrożyć w życie.
Zaalarmowany klikam w podany link, otwieram plik z tekstem projektu ustawy i... widzę trzy linijki tekstu, których sens sprowadza się do zastąpienia w tekście ustawy z roku 2006 słów „1 stycznia 2017” słowami „1 stycznia 2021”. Czyli zanosi się na odroczenie o dalsze cztery lata. 
*
Ciekawszej lektury dostarcza uzasadnienie: osiem stron drobną czcionką, prawie 20 tys. znaków ze spacją. Najpierw przypomniano ścieżkę odroczeń ustawy, potem następują rytualne zapewnienia o zgodności z prawem UE oraz informacja, że ostatecznie wygraliśmy sprawę z Komisją Europejską  przed ETS, nie musimy niczego zmieniać, słowem sama słodycz. 

Dlaczego więc nie wdrażamy zakazu? Bo – tłumaczy anonimowy autor uzasadnienia – w 2006 roku nie mieliśmy żadnych badań w sprawie ewentualnej szkodliwości GMO, a teraz dzięki badaniom w stosownych instytutach w Krakowie i Puławach stwierdzono, że to nic a nic nie szkodzi. 

"Na podstawie uzyskanych wyników badań nie stwierdzono negatywnego wpływu skarmiania pasz GMO na jakość i bezpieczeństwo produktów zwierzęcych, zdrowie ludzi i zwierząt oraz na środowisko. Powyższe badania były prowadzone na krowach mlecznych, cielętach, lochach, prosiętach i tucznikach, kurach nioskach i kurczętach rzeźnych. Do badań użyto dwóch podstawowych pasz zmodyfikowanych genetycznie, istotnych dla krajowego bilansu paszowego, tj.: śrutę sojową oraz ziarno kukurydzy mieszańca MON 810.

W wyniku przeprowadzonych badań stwierdzono, iż skład chemiczny ziarna kukurydzy MON 810 i jej konwencjonalnej linii rodzicielskiej wskazuje na ich równowartość pokarmową w żywieniu zwierząt gospodarskich. Ponadto nie stwierdzono negatywnego wpływu skarmiania śruty sojowej genetycznie modyfikowanej na jakość i bezpieczeństwo produktów zwierzęcych, zdrowie ludzi i zwierząt oraz na środowisko". 

I dalej ta otucha płynie szerokim nurtem, cały czas bezosobowo, bez jednego nazwiska z tytułem profesorskim, bez wskazania na rodzaj badań czy tytuły opracowań z ich wynikami, bez określenia wielkości próbki czy choćby okresu prowadzenia prac badawczych. Po prostu „Byczo jest”. 

Ale można w tym (przez nikogo niepodpisanym) uzasadnieniu znaleźć odpowiedź, dlaczego mimo racjonalnych obaw, oporów oraz niechęci konsumentów z uporem godnym lepszej sprawy brniemy w to GMO. Krótko rzecz ujmując, z tych samych względów, co korporacja Monsanto: można na tym dobrze zarobić. 
*
Podaję główne tezy uzasadnienia: Podobno u nas i krajach UE istnieje deficyt białka paszowego, podobno został on spowodowany (od roku 2000) zakazem stosowania mączek pochodzenia zwierzęcego. Wcale nie wykluczam, że tak właśnie jest, ale chciałbym usłyszeć o tym od fachowców w szerokiej debacie publicznej. Łącznie z odpowiedzią na pytanie, dlaczego w ogóle zakazano tych mączek? I w czym były one gorsze od białka z roślin GMO?

Podobno zastąpienie soi transgenicznej bobikiem, grochem czy śrutą rzepakową jest w polskich warunkach niemożliwe. Niemożliwe? No, nawet anonim przyznaje, że owszem można, ale trzeba by znacznie zwiększyć areał upraw, nakłady pracy, co podrożyłoby produkcję i w konsekwencji polskie brojlery przestałyby być konkurencyjne w UE. No, to jesteśmy w domu. Niestety, wychodzi na to, że to jest dom zły. Jak zawsze, gdy pokusa zysku przesłania racjonalne obawy przed wypuszczeniem nieobliczalnego dżina z butelki.  

Anonimowy autor tekstu „uzasadnienia” (bo nazwisk dwóch pań znalezionych we właściwościach wordowskich plików z nim nie utożsamiam) zapewnia na koniec, że podczas kolejnych czterech lat moratorium można próbować także karmić zwierzęta m.in. białkiem z owadów. Co może oznaczać, że chyba wkraczamy do... Azji.  

*
Nie wiem, kto ma rację. Być może stoimy u progu nieuniknionych wyzwań i nowych konieczności. Być może sałata z genem ryby czy ślimaka to jest prawdziwy cymes, ale wolałbym, żeby tak poważne zmiany w naszym menu były jednak jakoś na serio konsultowane. 

Polacy nie chcieli ustawy 67, ale dostali ją. Zresztą Polki również, w ramach równouprawnienia. Polacy nie chcieli zbrojnej pomocy z zagranicy (ustawa 1066), ale dostali ją. Polaków nikt nie zapytał, czy chcą CETA, nikt nie pytał, co sądzą o GMO, które będą przecież musieli potem jeść... Więc może rację ma jednak tych dwoje ludzi, którzy o zdrową, wolną od GMO i produkowaną w Polsce żywność walczą już od kilku dobrych lat. 

W swym liście-apelu, który trafił też do mojej poczty elektronicznej, Jadwiga Łopata i Julian Rose, założyciele Fundacji Międzynarodowa Koalicja dla Ochrony Polskiej Wsi (ICPPC) piszą między innymi: 

DOMAGAMY SIĘ od Rządu RP, Posłów i Senatorów podjęcia natychmiastowych działań w celu zdemonopolizowania rynku paszowego w Polsce. Mówimy zdecydowanie NIE dla nowej propozycji ustawy o paszach! Domagamy się wdrożenia procesu odchodzenia od GMO w paszach - w pierwszym roku (2017) redukcja białka GMO o 35%, w drugim (2018) o 70%, w a po trzech latach zupełne zaprzestanie stosowania tego białka.

Waldemar Żyszkiewicz 
 


 

Polecane
Emerytury
Stażowe