Lo and behold, czyli z kamerą w niszy

Rzecz w tym, że tu, tam i wszędzie jest to samo, czyli tak zwana „nędza na telefon”, czy to w postaci piosenki, powieści, czy artykułu w gazecie.
           Rozmawialiśmy wczoraj trochę u Coryllusa na blogu o sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się on i ja, gdy wszystko wskazuje na to, że Salon24, nawet jeśli przyjmiemy, że startował, jako projekt przynajmniej w założeniu uczciwy, kończy jako miejsce spotkań wszelkiej maści prowokatorów, których jedynym zadaniem jest skompromitowanie blogosfery i przywrócenie sytuacji, gdzie jedynym poważnym źródłem opinii będą media głównego nurtu oraz uniwersytety. W trakcie owej dyskusji najpierw nasz kolega Tomek Gajek zasugerował, że mając przeciwko sobie przeciwnika o wiele potężniejszego, wchodząc w ów świat, byliśmy od początku skazani na porażkę i dziś jedyne co nam pozostało, to zszargana reputacja i wstyd wobec własnych dzieci. Po Gajku przyszedł Onyx i mimo że starał się odnaleźć dobre strony aktualnej sytuacji, stwierdził, że przy wszystkich naszych walorach, stanowimy niszę, z której możemy się wyrwać wyłącznie ekspandując na zewnątrz, a więc próbując zagarnąć jak największą część publicznej przestrzeni, dziś w całości opanowanej przez System.
      Nie muszę oczywiście się tu deklarować, że zarówno z jedną, jak i z drugą opinią radykalnie się nie zgadzam, uwagi na temat zniszczonej reputacji uważam za wyjątkowy idiotyzm, ale też z całą pewnością nie uważam, by teren, na którym działamy, stanowił jakąkolwiek niszę. Wręcz przeciwnie, w moim pojęciu, jeśli możemy dziś ową niszę gdzieś zaobserwować, to najlepiej ją w tych dniach symbolizował red. Semka podczas Targów Książki Historycznej, bezskutecznie czekając aż ktoś zechce go poprosić o autograf. Spróbujmy to wreszcie zrozumieć – ich pociąg już odjechał, a oni wszyscy zostali na peronie. A mówiąc wszyscy, mam na myśli cały wachlarz tak zwanych zawodowców, czyli pisarza Stasiuka, piosenkarza Maleńczuka, reżysera teatralnego Lupy, filmowca Koterskiego, aktora Olbrychskiego, wspomnianego dziennikarza Semki, akademika Zybertowicza, czy muzyka Hołdysa. To oni dziś stanowią całkowitą i niezgłębioną niszę, do której nawet najwięksi wariaci nie chcą już zaglądać.
      Ktoś się zapyta, czemu tak? Co się stało, że oni wszyscy nagle stali się tak okropnie nieważni? Dlaczego ich dzieło, a tym bardziej to, co oni mają do powiedzenia na tematy interesujące normalnych ludzi, przestały kogokolwiek obchodzić? Moim zdaniem powody tego stanu rzeczy są dwa. Po pierwsze, oni w pewnym momencie tak bardzo skupili się na tym, by utrzymać swoją dotychczasową pozycję ekonomiczną, że na dalszy plan zeszły choćby marzenia o tym, by stworzyć coś prawdziwie wartościowego, Zamiast próbować się rozwijać, oni wszyscy jak jeden mąż zaczęli się skupiać na tym, by nie dać się odepchnąć od tak zwanego wodopoju. Drugą przyczyną owego upadku jest oczywiście to, że większość z nich tak naprawdę nigdy nie była ani szczególnie zdolna, ani szczególnie mądra, ani nawet jakoś szczególnie sprytna. Wystarczył ów błogosławiony przypadek i odrobina bezczelności. A zatem, gdy do tego wszystkiego doszła jeszcze pycha, wszystko się w jednej chwili posypało.
       Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że wielu czytelników uzna, że ja przesadziłem. W końcu, owszem, nawet jeśli przyjmiemy, że oni są w większości słabi, to powinniśmy zachować proporcje. To są w końcu zawodowcy, a my jesteśmy jedynie aspirującymi amatorami. Utalentowanymi, ambitnymi, często inteligentnymi, jednak wciąż zaledwie amatorami. A zatem nie powinniśmy się szczególnie napinać i przynajmniej przyznać spokojnie, że te nasze talenty wciąż czekają na lepszy czas. Otóż nie. Jak mówię, wszystkie pociągi już odjechały, a oni wszyscy zamiast pilnować godziny, postanowili wskoczyć do baru na jednego, no i się zagadali. Co gorsza, kiedy się zorientowali, że zostali na peronie, zamiast gonić ten pociąg, uznali, że sobie poradzą z tym co mają w kieszeni, a jeśli im zabraknie, to ewentualnie wezmą kredyt, lub ukradną.
      Szukałem jakiegoś dobrego przykładu, który mógłby zilustrować tę moją tezę i, tak jak to się często dzieje, uratował mnie przypadek. Oto idąc na pocztę, by wysłać parę książek, zobaczyłem w kiosku z gazetami, że do najnowszego numeru „Polityki” dołączony został film Wernera Herzoga o frapującym tytule „Lo i stało się”. Ponieważ akurat z Herzogiem ma dobre wspomnienia, a 24 zł to w końcu nie majątek, kupiłem ów film i pierwsze co zobaczyłem, to to, że film nosi oryginalny tytuł „Lo and Behold”. Otóż trzeba nam wiedzieć, że owo „lo and behold” w języku angielskim oznacza coś, co na polski można by przełożyć, jako mocno już archaiczne „patrzcie jeno” i każdy kto zawodowo choćby liznął język angielski, ów zwrot zna bardzo dobrze, czy to z kolęd, czy z dawnej literatury, czy nawet z filmu, a jeśli nie zna, zagląda do słownika i już wie. I oto okazuje się, że postanowiono w Polsce wydać najnowszy film Herzoga, rozejrzano się natychmiast za doświadczonym anglistą, ten zrobił ważną minę, robotę wykonał, wziął pieniądze, no a myśmy zostali z owym „Lo i stało się”. A ja się zastanawiam, co sobie myśleli ów tłumacz, ci co go wynajęli, ci co mu zapłacili, czy wreszcie, co sobie myślą widzowie, widząc owo „lo” i dalej ani rusz? Otóż moim zdaniem część z nich zakłada, że choć to faktycznie brzmi dziwnie, pewnie tak właśnie ma być i im biednym żuczkom nic do tego, reszta natomiast, ta bardziej cwana, wie, że, jak nauczał klasyk, to wszystko i tak jest tak naprawdę „ch…, d… i kamieni kupa”, a zatem jakie to wszystko ma znaczenie, skoro tego całego Herzoga i tak nikt nie zna, a jeszcze mniej będzie oglądać?
      I to, jak mówię, fantastycznie wręcz symbolizuje stan rzeczy, jaki się wytworzył na owej scenie. Bo nie pocieszajmy się. Nie ma żadnego powodu, by uważać, że to, co nam odstawiono z polskim tytułem filmu Herzoga to wypadek i wyjątek. Bo niby czemu by tak miało być? Czemu ów wybitny tłumacz miałby być mniej wybitny niż wybitny dziennikarz, pisarz, reżyser, czy muzyk? Czy tu droga awansu zawodowego jest prostsza i mniej wyboista? W żadnym wypadku. Rzecz w tym, że tu, tam i wszędzie jest to samo, czyli tak zwana „nędza na telefon”, czy to w postaci piosenki, powieści, czy artykułu w gazecie.
      I to jest tak naprawdę owa nisza. A jak tam to wszystko wygląda, ja akurat wiem bardzo dobrze. Otóż siedzi sobie taki jeden z drugim, patrzy, widzi napis „lo and behold” i robi jedyne co potrafi, czyli wchodzi do Google Translate, wpisuje odpowiednią frazę, dostaje odpowiedź: „Lo i oto”, a ponieważ to jest zbyt niejasne, decyduje się na „Lo i stało się” i już pędzi dalej, bo z przeznaczeniem na rynek brytyjski musi przetłumaczyć kolejny rozdział najnowszej książki Szczepana Twardocha.
     Dziś rozpoczynają się wrocławskie targi książki. Coryllus już się tam rozpakowuje… i, lo and behold, jest światło. Ja przyjeżdżam w sobotę, zostaję do niedzieli. Hala Ludowa, stoisko nr 95. Zapraszamy.
 

 

POLECANE
Elon Musk ogłosił powstanie nowej partii z ostatniej chwili
Elon Musk ogłosił powstanie nowej partii

- Dziś powstaje Partia Amerykańska, aby zwrócić wam wolność - pisze Elon Musk na platformie "X".

Potężna rozróba w serbskim parlamencie. Granaty dymne, jedna z posłów w stanie krytycznym z ostatniej chwili
Potężna rozróba w serbskim parlamencie. Granaty dymne, jedna z posłów w stanie krytycznym

W serbskim parlamencie doszło do dramatycznych scen. Posłowie opozycji rzucili granaty hukowe i gaz łzawiący w proteście przeciwko rządom Aleksandara Vučića. W wyniku zamieszek posłanka Jasmina Obradović doznała udaru i walczy o życie.

Niemieckie media: Ruch Obrony Granic torpeduje niemiecką politykę migracyjną z ostatniej chwili
Niemieckie media: Ruch Obrony Granic torpeduje niemiecką politykę migracyjną

Niemiecki tygodnik „Der Spiegel” opisał serię incydentów na granicy z Polską, które wg redakcji „komplikują niemiecką politykę migracyjną”. Główna krytyka kierowana jest w stronę polskiego Ruchu Obrony Granic (ROG), który utrudnia niemieckim służbom odsyłanie nielegalnych migrantów do Polski.

Wes Anderson – nostalgiczne fantazmaty czasów, których nigdy nie było tylko u nas
Wes Anderson – nostalgiczne fantazmaty czasów, których nigdy nie było

Wes Anderson powraca na ekrany z filmem, który równie łatwo rozpoznać, co sobie odpuścić albo się zakochać. "Układ fenicki", pokazany premierowo podczas 78. Festiwalu Filmowego w Cannes, na polskie ekrany trafił 6 czerwca.

Stopnie BRAVO i BRAVO-CRP przedłużone. Pilny komunikat rządu z ostatniej chwili
Stopnie BRAVO i BRAVO-CRP przedłużone. Pilny komunikat rządu

Premier przedłużył drugi stopień alarmowy BRAVO i BRAVO-CRP na terenie całej Polski do 31 sierpnia 2025. Wyjaśniamy, co to oznacza i dlaczego władze proszą obywateli o czujność.

Ukraińskie drony znowu w akcji. Ważna fabryka w Rosji trafiona z ostatniej chwili
Ukraińskie drony znowu w akcji. Ważna fabryka w Rosji trafiona

Drony Sił Systemów Bezzałogowych ukraińskich wojsk zaatakowały w Rosji fabrykę radarów, wykorzystywanych w dronach i rakietach, które ostrzeliwują Ukrainę – powiadomił w sobotę Sztab Generalny w Kijowie.

Cztery podgatunki elit gardzących polską hołotą tylko u nas
Cztery podgatunki elit gardzących polską hołotą

Ciągle się zastanawiam skąd bierze się głębokie przekonanie niektórych środowisk o ich wyższości, lepszym wykształceniu, europejskości nad „prostakami” z prawicy, którzy nic nie kumają z otaczającej ich rzeczywistości tkwiąc mentalnie w Średniowieczu (nie będę, jaśnie oświeconym, wyjaśniał co wniosły w legacie do naszego dzisiejszego życia wykpiwane wieki średnie bo zajęłoby to zbyt wiele czasu a oni i tak by tego nie pojęli – przy okazji tylko i na końcu przypomnijmy, że między innymi ich guru Bronisław Geremek był mediewistą, zajmującym się, o zgrozo, prostytucją…) i nie wychodząc od miejscowego proboszcza (alternatywnie ”z kruchty”).

Wimbledon: Pewne zwycięstwo Igi Świątek z Danielle Collins z ostatniej chwili
Wimbledon: Pewne zwycięstwo Igi Świątek z Danielle Collins

Iga Świątek awansowała do czwartej rundy wielkoszlemowego turnieju na trawiastych kortach Wimbledonu. Rozstawiona z numerem ósmym tenisistka pewnie pokonała Amerykankę Danielle Collins 6:2, 6:3. Jej kolejną rywalką w Londynie będzie Dunka Clara Tauson.

Komu służycie?. Ostra reakcja Roberta Bąkiewicza na zaskakujący ruch policji z ostatniej chwili
"Komu służycie?". Ostra reakcja Roberta Bąkiewicza na zaskakujący ruch policji

Robert Bąkiewicz ostro skrytykował decyzję policji o wprowadzeniu zakazu lotów dronów przy granicy z Niemcami. Jak twierdzi, ograniczenia uderzają w działania obywatelskie mające na celu kontrolę migracji; zakaz ogłoszono dwa dni po tym, jak Ruch Obrony Granic zakupił własne drony do patrolowania pasa przygranicznego.

Komunikat dla mieszkańców woj. świętokrzyskiego Wiadomości
Komunikat dla mieszkańców woj. świętokrzyskiego

W sobotę uruchomiono wakacyjną, bezpłatną linię autobusową z Kielc na Święty Krzyż. Kursy realizowane będą w każdą sobotę i niedzielę do 28 września. Pasażerom towarzyszyć będzie przewodnik, który opowie o atrakcjach turystycznych regionu i zaprezentuje najciekawsze miejsca na Łysej Górze.

REKLAMA

Lo and behold, czyli z kamerą w niszy

Rzecz w tym, że tu, tam i wszędzie jest to samo, czyli tak zwana „nędza na telefon”, czy to w postaci piosenki, powieści, czy artykułu w gazecie.
           Rozmawialiśmy wczoraj trochę u Coryllusa na blogu o sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się on i ja, gdy wszystko wskazuje na to, że Salon24, nawet jeśli przyjmiemy, że startował, jako projekt przynajmniej w założeniu uczciwy, kończy jako miejsce spotkań wszelkiej maści prowokatorów, których jedynym zadaniem jest skompromitowanie blogosfery i przywrócenie sytuacji, gdzie jedynym poważnym źródłem opinii będą media głównego nurtu oraz uniwersytety. W trakcie owej dyskusji najpierw nasz kolega Tomek Gajek zasugerował, że mając przeciwko sobie przeciwnika o wiele potężniejszego, wchodząc w ów świat, byliśmy od początku skazani na porażkę i dziś jedyne co nam pozostało, to zszargana reputacja i wstyd wobec własnych dzieci. Po Gajku przyszedł Onyx i mimo że starał się odnaleźć dobre strony aktualnej sytuacji, stwierdził, że przy wszystkich naszych walorach, stanowimy niszę, z której możemy się wyrwać wyłącznie ekspandując na zewnątrz, a więc próbując zagarnąć jak największą część publicznej przestrzeni, dziś w całości opanowanej przez System.
      Nie muszę oczywiście się tu deklarować, że zarówno z jedną, jak i z drugą opinią radykalnie się nie zgadzam, uwagi na temat zniszczonej reputacji uważam za wyjątkowy idiotyzm, ale też z całą pewnością nie uważam, by teren, na którym działamy, stanowił jakąkolwiek niszę. Wręcz przeciwnie, w moim pojęciu, jeśli możemy dziś ową niszę gdzieś zaobserwować, to najlepiej ją w tych dniach symbolizował red. Semka podczas Targów Książki Historycznej, bezskutecznie czekając aż ktoś zechce go poprosić o autograf. Spróbujmy to wreszcie zrozumieć – ich pociąg już odjechał, a oni wszyscy zostali na peronie. A mówiąc wszyscy, mam na myśli cały wachlarz tak zwanych zawodowców, czyli pisarza Stasiuka, piosenkarza Maleńczuka, reżysera teatralnego Lupy, filmowca Koterskiego, aktora Olbrychskiego, wspomnianego dziennikarza Semki, akademika Zybertowicza, czy muzyka Hołdysa. To oni dziś stanowią całkowitą i niezgłębioną niszę, do której nawet najwięksi wariaci nie chcą już zaglądać.
      Ktoś się zapyta, czemu tak? Co się stało, że oni wszyscy nagle stali się tak okropnie nieważni? Dlaczego ich dzieło, a tym bardziej to, co oni mają do powiedzenia na tematy interesujące normalnych ludzi, przestały kogokolwiek obchodzić? Moim zdaniem powody tego stanu rzeczy są dwa. Po pierwsze, oni w pewnym momencie tak bardzo skupili się na tym, by utrzymać swoją dotychczasową pozycję ekonomiczną, że na dalszy plan zeszły choćby marzenia o tym, by stworzyć coś prawdziwie wartościowego, Zamiast próbować się rozwijać, oni wszyscy jak jeden mąż zaczęli się skupiać na tym, by nie dać się odepchnąć od tak zwanego wodopoju. Drugą przyczyną owego upadku jest oczywiście to, że większość z nich tak naprawdę nigdy nie była ani szczególnie zdolna, ani szczególnie mądra, ani nawet jakoś szczególnie sprytna. Wystarczył ów błogosławiony przypadek i odrobina bezczelności. A zatem, gdy do tego wszystkiego doszła jeszcze pycha, wszystko się w jednej chwili posypało.
       Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że wielu czytelników uzna, że ja przesadziłem. W końcu, owszem, nawet jeśli przyjmiemy, że oni są w większości słabi, to powinniśmy zachować proporcje. To są w końcu zawodowcy, a my jesteśmy jedynie aspirującymi amatorami. Utalentowanymi, ambitnymi, często inteligentnymi, jednak wciąż zaledwie amatorami. A zatem nie powinniśmy się szczególnie napinać i przynajmniej przyznać spokojnie, że te nasze talenty wciąż czekają na lepszy czas. Otóż nie. Jak mówię, wszystkie pociągi już odjechały, a oni wszyscy zamiast pilnować godziny, postanowili wskoczyć do baru na jednego, no i się zagadali. Co gorsza, kiedy się zorientowali, że zostali na peronie, zamiast gonić ten pociąg, uznali, że sobie poradzą z tym co mają w kieszeni, a jeśli im zabraknie, to ewentualnie wezmą kredyt, lub ukradną.
      Szukałem jakiegoś dobrego przykładu, który mógłby zilustrować tę moją tezę i, tak jak to się często dzieje, uratował mnie przypadek. Oto idąc na pocztę, by wysłać parę książek, zobaczyłem w kiosku z gazetami, że do najnowszego numeru „Polityki” dołączony został film Wernera Herzoga o frapującym tytule „Lo i stało się”. Ponieważ akurat z Herzogiem ma dobre wspomnienia, a 24 zł to w końcu nie majątek, kupiłem ów film i pierwsze co zobaczyłem, to to, że film nosi oryginalny tytuł „Lo and Behold”. Otóż trzeba nam wiedzieć, że owo „lo and behold” w języku angielskim oznacza coś, co na polski można by przełożyć, jako mocno już archaiczne „patrzcie jeno” i każdy kto zawodowo choćby liznął język angielski, ów zwrot zna bardzo dobrze, czy to z kolęd, czy z dawnej literatury, czy nawet z filmu, a jeśli nie zna, zagląda do słownika i już wie. I oto okazuje się, że postanowiono w Polsce wydać najnowszy film Herzoga, rozejrzano się natychmiast za doświadczonym anglistą, ten zrobił ważną minę, robotę wykonał, wziął pieniądze, no a myśmy zostali z owym „Lo i stało się”. A ja się zastanawiam, co sobie myśleli ów tłumacz, ci co go wynajęli, ci co mu zapłacili, czy wreszcie, co sobie myślą widzowie, widząc owo „lo” i dalej ani rusz? Otóż moim zdaniem część z nich zakłada, że choć to faktycznie brzmi dziwnie, pewnie tak właśnie ma być i im biednym żuczkom nic do tego, reszta natomiast, ta bardziej cwana, wie, że, jak nauczał klasyk, to wszystko i tak jest tak naprawdę „ch…, d… i kamieni kupa”, a zatem jakie to wszystko ma znaczenie, skoro tego całego Herzoga i tak nikt nie zna, a jeszcze mniej będzie oglądać?
      I to, jak mówię, fantastycznie wręcz symbolizuje stan rzeczy, jaki się wytworzył na owej scenie. Bo nie pocieszajmy się. Nie ma żadnego powodu, by uważać, że to, co nam odstawiono z polskim tytułem filmu Herzoga to wypadek i wyjątek. Bo niby czemu by tak miało być? Czemu ów wybitny tłumacz miałby być mniej wybitny niż wybitny dziennikarz, pisarz, reżyser, czy muzyk? Czy tu droga awansu zawodowego jest prostsza i mniej wyboista? W żadnym wypadku. Rzecz w tym, że tu, tam i wszędzie jest to samo, czyli tak zwana „nędza na telefon”, czy to w postaci piosenki, powieści, czy artykułu w gazecie.
      I to jest tak naprawdę owa nisza. A jak tam to wszystko wygląda, ja akurat wiem bardzo dobrze. Otóż siedzi sobie taki jeden z drugim, patrzy, widzi napis „lo and behold” i robi jedyne co potrafi, czyli wchodzi do Google Translate, wpisuje odpowiednią frazę, dostaje odpowiedź: „Lo i oto”, a ponieważ to jest zbyt niejasne, decyduje się na „Lo i stało się” i już pędzi dalej, bo z przeznaczeniem na rynek brytyjski musi przetłumaczyć kolejny rozdział najnowszej książki Szczepana Twardocha.
     Dziś rozpoczynają się wrocławskie targi książki. Coryllus już się tam rozpakowuje… i, lo and behold, jest światło. Ja przyjeżdżam w sobotę, zostaję do niedzieli. Hala Ludowa, stoisko nr 95. Zapraszamy.
 


 

Polecane
Emerytury
Stażowe