Macron i elity francuskie uciekają przed własnym narodem
Co musisz wiedzieć:
- Zdaniem autora Francja pogrąża się w najpoważniejszym od II wojny światowej kryzysie ustrojowym, którego symbolem jest paraliż rządów i utrata zaufania obywateli do prezydenta Macrona.
- Tekst stawia tezę, że obecne elity polityczne, ogarnięte lękiem przed wyborami i utratą władzy, doprowadziły do regresu instytucjonalnego i zerwania więzi między klasami społecznymi.
- Publicysta Tygodnika Solidarność stwierdza, że strach Emmanuela Macrona przed demokratycznym werdyktem pokazuje pogardę dla ducha konstytucji V Republiki oraz dla samego narodu.
Rekordy i regresy demokracji
Wiele niechlubnych rekordów zostało pobitych. I trudno sobie wyobrazić, czy ostatnie tak wyśrubowane osiągnięcia polityczne i ekonomiczne Francji, eufemistycznie rzecz ujmując, zostaną kiedykolwiek przebite. Ile jeszcze osiągnięć wytrzyma francuski człowiek pospolity, monsieur Dupont i madame Martin, trudno orzec. Nie ulega jednak wątpliwości, że jesteśmy świadkami końca solidnych fundamentów ustrojowych stworzonych pod koniec lat pięćdziesiątych przez generała Charles’a de Gaulle’a.
Pierwszy wyczyn jest anegdotyczny i mierzony temporalnie. Rząd Sébastiena Lecornu funkcjonował niecałe dwadzieścia cztery godziny. Zdymisjonowani po niemal dobie rządzenia ministrowie, według francuskiego prawa pracy, dostaną odprawy w wysokości trzykrotności miesięcznej pensji, czyli grosso modo 30 tys. euro… Lecornu oznajmił kategorycznie, że żadnych odpraw nie będzie. Pożyjemy, zobaczymy…
Drugi „wyczyn” mierzy się słupkami poparcia. Według sondażu wykonanego przez pracownię Elabe dla dziennika „Les Echos” jedynie 14% Francuzów darzy zaufaniem prezydenta Emmanuela Macrona. W ten sposób obecny lokator Pałacu Elizejskiego dorównał niechlubnym osiągnięciom swojego poprzednika François Hollande’a. Przypomnijmy, że fundamentalny kryzys zaufania skutkował bezprecedensową decyzją Hollande’a. Po raz pierwszy w historii V Republiki panujący prezydent postanowił bowiem nie ubiegać się o reelekcję.
Kryzys finansowy
To nie koniec rapsodycznych osiągnięć. W drugim trymestrze 2025 roku zadłużenie Francji wyniosło 3416,3 miliarda euro, to jest 115,6% PKB kraju. Pułap 60% krajowego wytworu został zatem przekroczony dość istotnie, i to już dawno. Chyba nie trzeba podkreślać, że Francja nie przestrzega reguł budżetowych ustalonych w Traktacie z Maastricht. Ponaglenia Brukseli nic tu nie wskórają. Ponadto według obowiązującego kalendarza rząd winien uchwalić ustawę budżetową do końca października. Zegar tyka. Agencje ratingowe bankowo nomen omen perspektywy ekonomiczne Francji obniżą, zwiększając tym samym już faraoniczne oprocentowanie długu kraju przewodzonego przez „Mozarta finansjery” (tak nazywano Emmanuela Macrona, gdy obejmował swoje funkcje).
Jak widać, ogłupiające dreptanie w kole trwa, odkąd prezydent Macron postanowił rozpisać wcześniejsze wybory, przestraszywszy się rekordowej delegacji Zjednoczenia Narodowego w Parlamencie Europejskim. Mówił wówczas, w charakterystycznej dla siebie frazeologii, o niezbędnej klaryfikacji. I jako dobry „ojciec narodu” usłyszał „krzyk” francuskich peryferii.
Co ciekawe, owo niezadowolenie nie dochodziło do uszu Macrona wcześniej, ani podczas protestów „żółtych kamizelek”, ani po masowych manifestacjach sprzeciwiających się podwyższeniu wieku emerytalnego. Otumanienie, innego słowa nie sposób znaleźć, łączy się tutaj z osobliwą odrazą do narodu.
Ponieważ prezydent ponownie powierzył misję stworzenia rządu temu samemu Sébastienowi Lecornu. Wszystko wskazuje na to, że bliski współpracownik prezydenta, zostanie powtórnie poniżony i trwałego rządu nie stworzy.
Strach przed nacjonalistami
Wcześniej Macron, chcąc rachować możliwość osiągnięcia niezbędnego zaufania w Zgromadzeniu Narodowym, zaprosił na konsultację reprezentantów wszystkich stronnictw tzw. łuku republikańskiego (takiego sformułowania użyto), wyjąwszy liderów Zjednoczenia Narodowego i Nieuległej Francji. Pisano i mówiono wykręty usprawiedliwienia, że demokrację należy tworzyć z demokratami, że sytuacji nie należy zaogniać, paktując z wrogami ludowładztwa.
Ale dlaczego prezydent Francji nie rozwiąże znów Zgromadzenia Narodowego? Odpowiedź jest prosta. Przezornie ukryty za kulisami kuriozalnych decyzji Emmanuela Macrona jest strach przed rozpisaniem nowych wyborów. I mamy tutaj do czynienia z największym „dokonaniem”, bez precedensu nad Sekwaną, a mianowicie lękiem przed demokracją właśnie. Przed werdyktem wyborców, który z dużym prawdopodobieństwem stałby się końcem aktualnej elity politycznej. Prezydent Francji szuka politycznego ratunku za wszelką cenę, w przymierzu ze wszystkimi dostępnymi siłami, kosztem ustrojowego regresu, po to, aby – broń Boże! – nie rozpisywać przedwczesnych wyborów grożących rządami Marine Le Pen. Aby nigdy, przenigdy, nie wchodzić w polityczne konszachty ze Zjednoczeniem Narodowym. Aby zatem trzymać ludowego Hannibala przed bramami Rzymu. Jak pouczał Niccolò Machiavelli: „Nigdy nie jest się bardziej bliskim porażki niż wówczas, gdy żywi się obawy, iż nie zdoła się zwyciężyć”.
Groźny werdykt narodu
Co ciekawe, już Alexis de Tocqueville w „Dawnym ustroju i rewolucji” dostrzegał ową francuską niechęć rządzących do wyborów i gustów politycznych pospólstwa. Cecha ta łączyła królów i rewolucjonistów, Burbonów i Robespierystów, nie ufano ani jednostkom, ani grupom. Traktowano je jak dzieci. A Republika żądała od własnych dzieci respektowania swoich cnót: przede wszystkim zaś niepodzielności. Nieprzypadkowo Francja niemalże jako ostatnia przyznała kobietom prawa wyborcze. Długo traktowała je jako zależne (w tym przypadku od Kościoła). Wystarczy przypomnieć losy „niesfornych dzieci” Republiki, które marzyły o większym udziale w rządzeniu, począwszy od żyrondystów, na „żółtych kamizelkach” kończąc.
Izolacja elit
Według Christophe’a Guilly’ego, autora słynnego eseju „No society. Koniec zachodniej klasy średniej”, Francja jest w przededniu wielkich ruchów tektonicznych, które poruszą ogół jej społeczeństwa. Tradycyjna fosa między klasami ludowymi a elitami, oznajmia francuski socjolog, pogłębia się i staje się istotnym zagrożeniem dla spoistości francuskiego społeczeństwa. Co więcej, elity wydają się coraz mniej zainteresowane dobrem wspólnym. Nie ma co się dziwić, są bowiem zglobalizowane, nomadyczne i całkowicie mobilne. Mogą zamknąć się w wieży z kości słoniowej, w rezydencjach na Lazurowym Wybrzeżu czy na Korsyce, otoczone wysokim murem, bez kontaktu z lokalnymi, dzikimi plemionami. Jeśli zaś uzna francuski ład fiskalny za niekorzystny, po prostu wyjedzie. Znajdzie lepsze i korzystniejsze dla siebie pejzaże (vide Gérard Depardieu).
Efekty owego désintéressement dla spraw publicznych łatwo przewidzieć.
W obrębie tego samego terytorium powstają dwa duże bloki coraz mniej ze sobą powiązanych i zainteresowanych współistnieniem w tej samej wspólnocie.
Z jednej strony królestwo o nazwie „Metropolia”, dobrze ułożone i prosperujące. Z drugiej Korona „Peryferii”, popadająca coraz bardziej w odmęty ubóstwa, żyjąca z podczepienia się do państwowej kroplówki rozmaitych zapomóg. Co istotne, według Guilly’ego, masowo przyłącza się do „Peryferii” pauperyzująca się klasa średnia. Mieszkańcy przeważającego ilościowo na terenie Francji bloku dostrzegają wysychające źródło programów społecznych, przy jednoczesnym i stale rosnącym przepływie przybyszów z innych królestw i księstw. Państwo nie ma innego wyjścia: znów musi zwiększać zadłużenie, aby obecny model społeczny utrzymać. Natomiast, co ciekawe, kolejnych fal migracyjnych nie zatrzymuje. Używanie preferencji narodowej byłoby bowiem, jak się wydaje, ujmą dla kolebki Praw Człowieka i Obywatela. Byłoby również stosowaniem polityki suflowanej przez największego wroga establishmentu, barbarzyńskiego Hannibala w spódnicy, przez Marine Le Pen.
Kryzys ustrojowy
Francuski kryzys należy widzieć nie tylko jako upadek klasy politycznej, ogarniętej panicznym strachem przed utratą stanowisk, apanaży i dystynkcji. To nie tylko pogłębienie rozdźwięku między warstwami całego społeczeństwa. Ani też, li tylko!, kryzys republikańskich cnót zawartych nieodmiennie w hasłach: wolność, równość, braterstwo.
Rozmaite sploty i komplikacje, wieloletnie zaniedbania, niemoc w przeprowadzeniu uzdrawiających reform, małości i gierki parlamentarne, spowodowały najpoważniejszy kryzys ustrojowy od zakończenia drugiej wojny światowej.
Obecna karuzela rządów, rozłamy, szukanie sojuszy, brak dyscyplinującego wszystkie frakcje sporu politycznego autorytetu prezydenta, spowodowały instytucjonalny regres. Oto Francja z V cofnęła się do IV Republiki. Właśnie owa konstytucja, duchowo inspirowana bonapartyzmem, spowodowała, że Francja wyszła bez większych zgrzytów ze sromoty wojny i zainicjowała instytucjonalną stabilność trwającą do dziś. Nie ma co kryć. Autor ustawy zasadniczej Charles de Gaulle pisał ją pod siebie i dla siebie. Była garniturem szytym na miarę. A warto pamiętać, że generał był mężczyzną wysokim...
Powrót do IV Republiki
V Republika, w swoim legislacyjnym duchu, miała zerwać z niekończącymi się waśniami parlamentarnymi. To po pierwsze. Po drugie, miała łączyć bezpośrednią nicią suwerena z władcą. Stąd szerokie prerogatywy prezydenta, siedmioletnia kadencja (obniżona do pięciu w nowelizacji zaproponowanej przez Jacques’a Chiraca), możliwość mianowania przezeń rządu, rozwiązania Zgromadzenia Narodowego, odwołania się do referendum.
Słowem, ustrój Francji w wizji de Gaulle’a miał być syntezą republiki i monarchii. Premier w tej ustrojowej filozofii miał pozostać współpracownikiem i wykonawcą woli ośrodka prezydenckiego. Co ciekawe, francuska konstytucja przewiduje możliwość obstrukcji Zgromadzenia Narodowego poprzez słynny artykuł 49.3. Na jego mocy rząd może ominąć głosowanie w parlamencie, jeśli nie jest pewny swojej większości, i bezpośrednio uchwalać przygotowane ustawy. Najważniejsza zaś w intencji legislatora jest wola suwerena wyrażona przez prezydenta wybieranego w wyborach powszechnych. Tę bezpośrednią zależność Charles de Gaulle traktował z powagą. Do tego stopnia, że gdy przegrał referendum w 1969 roku (dotyczące deregionalizacji i reformy senatu), tego samego dnia zrezygnował ze swoich funkcji.
Strach Macrona przed ponownymi wyborami i plebiscytem jest połączony z pogardą – do konstytucji i do narodu.
[Tytuł, śródtytuły, lead i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]




