Policyjna sensacja na krótkich nogach – zabójczych „zawodów w piciu wódki” prawdopodobnie nigdy nie było

W ostatnich dniach część mediów – także na antenach ogólnopolskich - skwapliwie podchwyciło sensacyjną i ciekawie brzmiącą informację zabrzańskiej policji o tym, iż na skutek „zawodów w piciu wódki” zmarł 54-letni klient pubu. Rzekomy zakład – zdaniem stróżów prawa – miał polegać na tym, że wygrywa ten, kto wypije najszybciej i najwięcej trunku. Tymczasem okazuje się, że personel pubu takiej relacji kategorycznie zaprzecza i zażegnuje się w rozmowie z dziennikarzem „Głosu Zabrza i Rudy Śl.”, iż o żadnym piciu na wyścigi mowy być nie może. Nawet szef tutejszej prokuratury potwierdza, że do zgonu doszło po opróżnieniu zaledwie jednej „setki” wódki absolwent, choć rzeczywiście w ramach jakiegoś zakładu. Niestety, prawdopodobnie nigdy nie poznamy dokładnej przyczyny zgonu mężczyzny, bo śledczy odstąpili od jej dalszego wyjaśniania i przeprowadzania sekcji zwłok. Uznali, że denat był schorowanym alkoholikiem i musiał mieć sporo w czubie, skoro jego kompana odratowano z zabójczym wynikiem ponad 5 promili. Rzecz w tym, że panowie razem wypili prawdopodobnie tylko jedną wspomnianą literatkę i to w długim czasie.
 Policyjna sensacja na krótkich nogach –  zabójczych „zawodów w piciu wódki” prawdopodobnie nigdy nie było
/ morguefile.com

Dramat rozegrał się w sobotnie popołudnie, przed godz. 18. „Z policyjnych ustaleń wynika, że panowie, którzy w chwili wejścia do baru byli już pod wpływem alkoholu, urządzili sobie zawody w piciu wódki. Wygrać miał ten, który w jak najkrótszym czasie spożyje jak największą ilość alkoholu. W pewnej chwili mężczyźni upadli pod stół i stracili przytomność” – to fragment komunikatu komendy policji w Zabrzu z minionego wtorku. Potwierdziła go także w bezpośredniej rozmowie ze mną Agnieszka Żyłka, rzecznik prasowa mundurowych.

Wypili po setce…
Jednak nieco inaczej sprawę od początku relacjonował Krzysztof Garbala, szef Prokuratury Rejonowej w Zabrzu. – Był jakiś zakład, ale ograniczył się on do opróżnienia przez każdego z panów po jednej 100-mililitrowej literatce. Po tym 54-latek wyglądał jakby zasnął podparty o łokieć, ale gdy nagle spadł z krzesła na podłogę, zaczęła mu z ust wydobywać się piana. Niedługo potem zmarł. Wezwane pogotowie ratunkowe nie zdołało go odratować. Wygląda, że ewidentnie zapił się na śmierć. Z relacji rodziny wynika, że był schorowanym alkoholikiem, miał nawet padaczkę alkoholową. Ostatnio nawet chodził cały opuchnięty. 
Do szpitala trafił natomiast kompan zmarłego. Jego udało się odratować, choć miał we krwi ponad 5 promili alkoholu! - Miał dużo szczęścia, bo to przecież ewidentnie jest dawka śmiertelna – zaznacza prokurator.

Policja zabezpieczyła do badań butelkę z alkoholem, którym raczyli się koledzy. – To pewna formalność, bo wydaje się, że alkohol ten był z legalnego źródła i ze znakami akcyzy. Ale musimy to dokładnie sprawdzić – tłumaczy rzeczniczka policji.
W miniony wtorek odwiedziłem miejsce tragedii. Pub – choć z zewnątrz nie wygląda zachęcająco, wewnątrz nie odstrasza widokiem i nie przypomina „speluny”. Jest czysto i schludnie, wystrój dość nowoczesny. Początkowo kelnerka nie chce w ogóle rozmawiać o tej historii.

– Mam już dość tych wszystkich bzdur, które od rana słyszę z różnych przekazów medialnych. Byłam przy śmierci tego człowieka, próbowałam go ratować i wiem, jak było naprawdę. Nie było żadnego polewania na wyścigi – rzuciła młoda kobieta i ucięła rozmowę.

Tego samego wieczoru się jednak zreflektowała i sama odnalazła kontakt do mnie, choć po zdecydowanej odmowie nie zostawiłem jej nawet numeru telefonu komórkowego. Dzień później łamiącym głosem odtworzyła tamte dramatyczne chwile. 

Klient z zakazem
- Ten zmarły to pan Andrzej, stały bywalec lokalu w weekendy, bo w tygodniu normalnie pracował. Jeździł po Polsce i montował klimatyzacje. Był bardzo zadowolony z tej pracy. Nigdy nie wyglądał na człowieka z marginesu, który się stoczył na dno. Choć opowiadał mi kiedyś, że wpadł w alkoholizm po odejściu żony. Ale rzadko kiedy widziałam go przy wódce. Nie pił nawet wtedy, gdy po wygranym meczu oglądanym w telewizji jeden z klientów postawił gościom lokalu butelkę alkoholu. Andrzej zazwyczaj raczył się piwem – wspomina kelnerka. 

Feralnego dnia mężczyzna sam przyszedł do pubu. Wypił najpierw duże piwo, potem małe. Nie działo się nic szczególnego do czasu, aż w lokalu pojawił się jego mocno „wstawiony” kolega. - Ten to faktycznie sprawiał ciągle problemy i po spożyciu alkoholu stawał się agresywny. Więc u nas miała zakaz wstępu. Ale wytłumaczył się, że przyszedł na chwilę oddać jakieś pieniądze Andrzejowi – wyjaśnia kobieta.

Zdziwiło ją, gdy ten ostatni podszedł do baru i zamówił dwie literatki z wódką. – Faktycznie, rzucił coś, że to w ramach jakiegoś zakładu z kolegą. Nie zrozumiałam jednak czy stawiał kolejkę z racji jakiegoś rozstrzygniętego zakładu czy to zamówienie miało być jego elementem. Ale jednego jestem pewna: nie było żadnego polewania na wyścigi przy pełnej butelce. Te dwie literatki bardzo długo stały wręcz nietknięte – opowiada kelnerka.

Gdy po raz kolejny zajrzała do palarni, gdzie panowie się „umościli”, literatki były już puste, a Andrzej w najlepsze wygłupiał się z kolegą. Po czasie zmożony, mamrocząc coś pod nosem zaczął podsypiać na siedząco. Potem ktoś z towarzystwa pomógł mu położyć się na ziemi i podłożył pod głowę kurtkę. – Wówczas nie działo się jednak nic nagłego i groźnego. Dopiero po pewnym czasie zauważyłam, że leżącemu na plecach panu Andrzejowi leci z ust ślina, a brzuch jakby podskakuje. Więc z innym klientem pubu przewróciłam go na bok i poklepałam po plecach, bo wyglądało, jakby chciał zwymiotować. Odchrząknął i na chwilę się uspokoił, ale wkrótce na jego ustach pojawiła się piana w ustach. Zadzwoniłam więc po pogotowie – relacjonuje kobieta ocierając łzy z twarzy.

Akcja resuscytacja
W trakcie tej rozmowy zorientowała się, że mężczyzna przestał oddychać. Dyspozytorka pogotowia poleciła rozpocząć akcję reanimacyjną. Przez telefon instruowała co i jak należy robić. Kelnerce pomagał przypadkowy klient lokalu. On uciskał serce, ona trzymała głowę nieprzytomnego i zatykała mu nos w trakcie fazy wdechu. - Karetka przyjechała po 7 minutach i przejęła akcję resuscytacyjną, ale bez efektu. Ratownicy stwierdzili zgon i odjechali. Na miejsce zaczęła zjeżdżać policja, a ciało zabrał zakład pogrzebowy. Do dziś nie potrafię się otrząsnąć z tego koszmarnego wspomnienia. Po raz pierwszy osobiście uczestniczyłam w sytuacji, w której ważyło się ludzkie życie i przegrałam walkę o nie – podsumowuje szlochając. 

 

POLECANE
Aktorzy serialu „Ranczo” ogłosili radosną nowinę Wiadomości
Aktorzy serialu „Ranczo” ogłosili radosną nowinę

Radosna nowina z życia prywatnego pary znanej z serialu „Ranczo” poruszyła fanów. Ewa Kuryło i Piotr Pręgowski właśnie zostali po raz pierwszy dziadkami. Ich wnuk, mały Aleksander, urodził się niedawno w Atenach.

Nie żyje DJ Hazel. Wiadomo, jaka była przyczyna śmierci z ostatniej chwili
Nie żyje DJ Hazel. Wiadomo, jaka była przyczyna śmierci

W środę smutna wiadomość obiegła Polskę – nie żyje DJ Hazel, czyli Michał Orzechowski. Znany i lubiany artysta miał zaledwie 44 lata. Ciało muzyka odnaleziono w samochodzie zaparkowanym przy jeziorze w Skępem. W piątek prokuratura przekazała informacje o przyczynach jego śmierci.

Światowe gwiazdy filmu na trybunie honorowej w Moskwie Wiadomości
Światowe gwiazdy filmu na trybunie honorowej w Moskwie

Na trybunie honorowej w Moskwie zasiedli goście zaproszeni przez prezydenta Rosji na defiladę z okazji Dnia Zwycięstwa. Wśród zaproszonych pojawiło się m.in 27 prezydentów i światowi twórcy filmowi sprzyjający Rosji.

Atak na Uniwersytecie Warszawskim. Są nowe informacje Wiadomości
Atak na Uniwersytecie Warszawskim. Są nowe informacje

Warszawska prokuratura i obrońcy podejrzanego o brutalne morderstwo na UW Mieszka R. chcą, by odbywał on ewentualny areszt w specjalnej jednostce penitencjarnej z leczniczym zakładem psychiatrycznym.

Nieproszeni goście. Niemcy bezradne wobec Tapinoma magnum z ostatniej chwili
Nieproszeni goście. Niemcy bezradne wobec Tapinoma magnum

Niemcy walczą z Tapinoma magnum – mrówkami tworzącymi milionowe superkolonie. Miasta wydają specjalne instrukcje, w których tłumaczą, jak z nimi walczyć.

Tragedia w Słupsku: Nie żyje ciężko poparzona 2,5-latka. Zatrzymano dwie osoby z ostatniej chwili
Tragedia w Słupsku: Nie żyje ciężko poparzona 2,5-latka. Zatrzymano dwie osoby

2,5 letnia dziewczynka trafiła w piątek z ciężkimi poparzeniami do szpitalnego oddziału ratunkowego w Słupsku. Lekarzom nie udało jej się uratować. Sprawę bada prokuratura, a policja zatrzymała dwie młode osoby.

Trener znanego piłkarskiego klubu w szpitalu Wiadomości
Trener znanego piłkarskiego klubu w szpitalu

Niepokojące wieści napłynęły z Hiszpanii. Michel Sánchez, trener Girony występującej w La Liga, trafił do szpitala z powodu problemów zdrowotnych. Klub przekazał, że szkoleniowiec jest pod opieką lekarzy i jego stan ulega poprawie.

Dotychczasowy prezes Grupy Azoty nowym prezesem Polskiej Grupy Zbrojeniowej z ostatniej chwili
Dotychczasowy prezes Grupy Azoty nowym prezesem Polskiej Grupy Zbrojeniowej

9 maja 2025 r. Rada Nadzorcza Polskiej Grupy Zbrojeniowej dokonała wyboru prezesa – został nim Adam Leszkiewicz, dotychczas pełniący funkcję prezesa Grupy Azoty. Obowiązki obejmie 12 maja.

Media: Mentzen straci partię. Będzie wniosek o delegalizację z ostatniej chwili
Media: Mentzen straci partię. Będzie wniosek o delegalizację

Partia Nowa Nadzieja kierowana przez Sławomira Mentzena może zostać wykreślona z ewidencji za brak sprawozdania finansowego –informuje dziennik "Rzeczpospolita".

Monika Rutke zaatakowana na wiecu Trzaskowskiego: Poczułam uderzenie w brzuch i kopnięcie z ostatniej chwili
Monika Rutke zaatakowana na wiecu Trzaskowskiego: Poczułam uderzenie w brzuch i kopnięcie

Siódmego maja dziennikarz Telewizji Republika Janusz Życzkowski opublikował nagranie, na którym widać, jak podczas wiecu Rafała Trzaskowskiego, w obecności Sławomira Nitrasa, jest szarpany i kopany. Jak się okazuje, nie jest to jedyny taki przypadek agresji wobec dziennikarzy. Podobne sytuacje opisuje dziennikarka Tysol.pl i Telewizji Republika Monika Rutke.

REKLAMA

Policyjna sensacja na krótkich nogach – zabójczych „zawodów w piciu wódki” prawdopodobnie nigdy nie było

W ostatnich dniach część mediów – także na antenach ogólnopolskich - skwapliwie podchwyciło sensacyjną i ciekawie brzmiącą informację zabrzańskiej policji o tym, iż na skutek „zawodów w piciu wódki” zmarł 54-letni klient pubu. Rzekomy zakład – zdaniem stróżów prawa – miał polegać na tym, że wygrywa ten, kto wypije najszybciej i najwięcej trunku. Tymczasem okazuje się, że personel pubu takiej relacji kategorycznie zaprzecza i zażegnuje się w rozmowie z dziennikarzem „Głosu Zabrza i Rudy Śl.”, iż o żadnym piciu na wyścigi mowy być nie może. Nawet szef tutejszej prokuratury potwierdza, że do zgonu doszło po opróżnieniu zaledwie jednej „setki” wódki absolwent, choć rzeczywiście w ramach jakiegoś zakładu. Niestety, prawdopodobnie nigdy nie poznamy dokładnej przyczyny zgonu mężczyzny, bo śledczy odstąpili od jej dalszego wyjaśniania i przeprowadzania sekcji zwłok. Uznali, że denat był schorowanym alkoholikiem i musiał mieć sporo w czubie, skoro jego kompana odratowano z zabójczym wynikiem ponad 5 promili. Rzecz w tym, że panowie razem wypili prawdopodobnie tylko jedną wspomnianą literatkę i to w długim czasie.
 Policyjna sensacja na krótkich nogach –  zabójczych „zawodów w piciu wódki” prawdopodobnie nigdy nie było
/ morguefile.com

Dramat rozegrał się w sobotnie popołudnie, przed godz. 18. „Z policyjnych ustaleń wynika, że panowie, którzy w chwili wejścia do baru byli już pod wpływem alkoholu, urządzili sobie zawody w piciu wódki. Wygrać miał ten, który w jak najkrótszym czasie spożyje jak największą ilość alkoholu. W pewnej chwili mężczyźni upadli pod stół i stracili przytomność” – to fragment komunikatu komendy policji w Zabrzu z minionego wtorku. Potwierdziła go także w bezpośredniej rozmowie ze mną Agnieszka Żyłka, rzecznik prasowa mundurowych.

Wypili po setce…
Jednak nieco inaczej sprawę od początku relacjonował Krzysztof Garbala, szef Prokuratury Rejonowej w Zabrzu. – Był jakiś zakład, ale ograniczył się on do opróżnienia przez każdego z panów po jednej 100-mililitrowej literatce. Po tym 54-latek wyglądał jakby zasnął podparty o łokieć, ale gdy nagle spadł z krzesła na podłogę, zaczęła mu z ust wydobywać się piana. Niedługo potem zmarł. Wezwane pogotowie ratunkowe nie zdołało go odratować. Wygląda, że ewidentnie zapił się na śmierć. Z relacji rodziny wynika, że był schorowanym alkoholikiem, miał nawet padaczkę alkoholową. Ostatnio nawet chodził cały opuchnięty. 
Do szpitala trafił natomiast kompan zmarłego. Jego udało się odratować, choć miał we krwi ponad 5 promili alkoholu! - Miał dużo szczęścia, bo to przecież ewidentnie jest dawka śmiertelna – zaznacza prokurator.

Policja zabezpieczyła do badań butelkę z alkoholem, którym raczyli się koledzy. – To pewna formalność, bo wydaje się, że alkohol ten był z legalnego źródła i ze znakami akcyzy. Ale musimy to dokładnie sprawdzić – tłumaczy rzeczniczka policji.
W miniony wtorek odwiedziłem miejsce tragedii. Pub – choć z zewnątrz nie wygląda zachęcająco, wewnątrz nie odstrasza widokiem i nie przypomina „speluny”. Jest czysto i schludnie, wystrój dość nowoczesny. Początkowo kelnerka nie chce w ogóle rozmawiać o tej historii.

– Mam już dość tych wszystkich bzdur, które od rana słyszę z różnych przekazów medialnych. Byłam przy śmierci tego człowieka, próbowałam go ratować i wiem, jak było naprawdę. Nie było żadnego polewania na wyścigi – rzuciła młoda kobieta i ucięła rozmowę.

Tego samego wieczoru się jednak zreflektowała i sama odnalazła kontakt do mnie, choć po zdecydowanej odmowie nie zostawiłem jej nawet numeru telefonu komórkowego. Dzień później łamiącym głosem odtworzyła tamte dramatyczne chwile. 

Klient z zakazem
- Ten zmarły to pan Andrzej, stały bywalec lokalu w weekendy, bo w tygodniu normalnie pracował. Jeździł po Polsce i montował klimatyzacje. Był bardzo zadowolony z tej pracy. Nigdy nie wyglądał na człowieka z marginesu, który się stoczył na dno. Choć opowiadał mi kiedyś, że wpadł w alkoholizm po odejściu żony. Ale rzadko kiedy widziałam go przy wódce. Nie pił nawet wtedy, gdy po wygranym meczu oglądanym w telewizji jeden z klientów postawił gościom lokalu butelkę alkoholu. Andrzej zazwyczaj raczył się piwem – wspomina kelnerka. 

Feralnego dnia mężczyzna sam przyszedł do pubu. Wypił najpierw duże piwo, potem małe. Nie działo się nic szczególnego do czasu, aż w lokalu pojawił się jego mocno „wstawiony” kolega. - Ten to faktycznie sprawiał ciągle problemy i po spożyciu alkoholu stawał się agresywny. Więc u nas miała zakaz wstępu. Ale wytłumaczył się, że przyszedł na chwilę oddać jakieś pieniądze Andrzejowi – wyjaśnia kobieta.

Zdziwiło ją, gdy ten ostatni podszedł do baru i zamówił dwie literatki z wódką. – Faktycznie, rzucił coś, że to w ramach jakiegoś zakładu z kolegą. Nie zrozumiałam jednak czy stawiał kolejkę z racji jakiegoś rozstrzygniętego zakładu czy to zamówienie miało być jego elementem. Ale jednego jestem pewna: nie było żadnego polewania na wyścigi przy pełnej butelce. Te dwie literatki bardzo długo stały wręcz nietknięte – opowiada kelnerka.

Gdy po raz kolejny zajrzała do palarni, gdzie panowie się „umościli”, literatki były już puste, a Andrzej w najlepsze wygłupiał się z kolegą. Po czasie zmożony, mamrocząc coś pod nosem zaczął podsypiać na siedząco. Potem ktoś z towarzystwa pomógł mu położyć się na ziemi i podłożył pod głowę kurtkę. – Wówczas nie działo się jednak nic nagłego i groźnego. Dopiero po pewnym czasie zauważyłam, że leżącemu na plecach panu Andrzejowi leci z ust ślina, a brzuch jakby podskakuje. Więc z innym klientem pubu przewróciłam go na bok i poklepałam po plecach, bo wyglądało, jakby chciał zwymiotować. Odchrząknął i na chwilę się uspokoił, ale wkrótce na jego ustach pojawiła się piana w ustach. Zadzwoniłam więc po pogotowie – relacjonuje kobieta ocierając łzy z twarzy.

Akcja resuscytacja
W trakcie tej rozmowy zorientowała się, że mężczyzna przestał oddychać. Dyspozytorka pogotowia poleciła rozpocząć akcję reanimacyjną. Przez telefon instruowała co i jak należy robić. Kelnerce pomagał przypadkowy klient lokalu. On uciskał serce, ona trzymała głowę nieprzytomnego i zatykała mu nos w trakcie fazy wdechu. - Karetka przyjechała po 7 minutach i przejęła akcję resuscytacyjną, ale bez efektu. Ratownicy stwierdzili zgon i odjechali. Na miejsce zaczęła zjeżdżać policja, a ciało zabrał zakład pogrzebowy. Do dziś nie potrafię się otrząsnąć z tego koszmarnego wspomnienia. Po raz pierwszy osobiście uczestniczyłam w sytuacji, w której ważyło się ludzkie życie i przegrałam walkę o nie – podsumowuje szlochając. 


 

Polecane
Emerytury
Stażowe