Waldemar Żyszkiewicz: Wojna o polską duszę

Przejeżdżając niedawno przez wiadukt, ujrzałem duży bilbord. Na nim dziewczynka, z miną starej-maleńkiej, wskazuje słowa napisane kredą na tablicy: Szkoła to nie Kościół. I jeszcze trzy wykrzykniki mające sugerować doniosłość sprawy.
 Waldemar Żyszkiewicz: Wojna o polską duszę
/ screen YouTube
Tydzień później obok tego pierwszego bilbordu wisiał już drugi, z odpowiednim piktogramem oraz napisem: Szkoła to nie Czerwony Domek. Sprzeciw wobec obecności seksedukatorów w przestrzeni szkolnej był czytelny. Po kilku następnych dniach na trzecim bilbordzie puentującym to światopoglądowe starcie widniało hasło: Dziecko to (jeszcze) nie obywatel. Z dodanym niżej wyjaśnieniem, że wprawdzie dziecko rodziców będących obywatelami Rzeczypospolitej staje się polskim obywatelem z mocy obowiązującej konstytucji, ale nie przysługuje mu jeszcze pełnia praw obywatelskich, toteż zgodnie z art. 48.1 tej samej ustawy zasadniczej decyzje o sposobie wychowania dziecka podejmują rodzice.

Ktoś ciekawy zapyta, gdzie owa wojna na bilbordy miała miejsce. Gdzie wypracowywanie kształtu przyszłego społecznego konsensu odbywa się z takim uporem, zaangażowaniem oraz przemyślnością? Niestety, nigdzie poza tym tekstem...

Aktywiści z Fundacji Wolność od Religii, założonej blisko sześć lat temu w Lublinie, upodobali sobie kampanie społeczne oraz akcje bilbordowe. Ich prawo. Rzecz w tym, że dotąd w większości przypadków umieszczali w przestrzeni publicznej hasła zabawne (Ateiści są boscy) lub banalne (Nie zabijam. Nie kradnę. Nie wierzę). Czczą deklaratywność tego drugiego hasełka dobitnie obnażyła historia powszechna. W tym zwłaszcza rewolucje: francuska, hiszpańska, meksykańska, komunistyczna w Rosji, narodowo-socjalistyczna w Niemczech, polpotowska w Kambodży.

Swą walkę o gwarancje uprawnień dla niewierzących Fundacja WoR prowadzi oczywiście w imię walki z dyskryminacją. Formy opresji, jakiej mają być poddawani ludzie pozbawieni łaski wiary, zostały jednak tak zdefiniowane, że realizacja antydyskryminacyjnych zaleceń nie dość, że zasadniczo ograniczyłaby wolność osób wierzących, ale co więcej musiałaby prowadzić do rugowania istotnych czynników tradycyjnej polskiej tożsamości z przestrzeni publicznej.

Opresyjne jasełka. Krzyż. Przecież na to się nie da patrzeć, zapytajcie tylko prawowiernych wolnomyślicieli. Co ciekawe, podobno dzieci niewierzących rodziców bardzo stresuje widok katolickiego księdza w koloratce, natomiast na czadowego seksedukatora z kolczykiem w nosie czy tatuażem na łydce reagują nader pozytywnie.

W jaki sposób i czy w ogóle można rozwiązać ten problem? Posłużę się przykładem, pewnie równie przesadzonym, jak żale ateuszy na ucisk ze strony katolickich opresorów, ale za to dostatecznie wyrazistym. Nie ma zmiłuj: dla realizacji pełni praw kanibali, ktoś musi się poświęcić i dać się zjeść.
 
Fundacja Wolność od Religii wśród podmiotów wspierających swoje działania wymienia m.in. Fundusze Norweskie oraz Fundację Batorego... Zaskakujące, prawda? No, bo któż mógłby przypuszczać, że tym nowoczesnym Norwegom albo Alikowi Smolarowi (tak o prezesie zarządu Fundacji z ulicy Sapieżyńskiej mówiono kiedyś w kręgach najbardziej postępowej młodzieży), może przeszkadzać tradycyjny polski katolicyzm? Według danych Fundacji WoR, koszt obecnej kampanii z afiszami na 53 wielkich bilbordach, rozwieszonych na ulicach trzydziestu polskich miast, miał wynieść zaledwie 60,5 tys. złotych. Więc całkiem tanio.
 
*
Bierna, tzw. milcząca większość polskiego społeczeństwa zdaje się nie dostrzegać, że powoli, lecz systematycznie traci wpływ na świat, w którym żyje, że wkrótce – mimo liczebnej przewagi – może stać się we własnej ojczyźnie społecznością stygmatyzowaną, a nawet dyskryminowaną za przywiązanie do tradycji i wiary przodków. Dokonają tego nieliczne, ale bardzo ekspansywne w przestrzeni publicznej mniejszości kulturowe, etniczne czy wyznaniowe.

Pytanie, dlaczego milcząca większość tych niekorzystnych dla siebie zmian nie dostrzega. Przecież niepokorne media bez przerwy analizują ważkie kwestie społeczne i ustrojowe podnoszone przez Tomasza Lisa czy Jacka Żakowskiego. Przecież liderzy prawicowej opinii bez zbędnej zwłoki cytują Stefana Niesiołowskiego, Ryszarda Petru i jego słoneczny patrol, a nawet Emmanuela Macrona wykrzykującego w kampanii wyborczej obraźliwe kwestie przeciw Polakom.

Mówiąc serio, wciąż zbyt mały, ale przecież istniejący sektor mediów sprzyjających obecnej władzy nie spełnia należycie przyjętej na siebie roli. Małostkowe spory, igrce w tzw. portalach społecznościowych pochłaniają więcej zapału i starań niż diagnozowanie dynamicznych zmian w otaczającym nas świecie.
 
Publicyści prawej strony, zamiast inspirować debatę publiczną o istotnych problemach, których nie brakuje, przerzucają się lapidarnymi wpisami z fejsbuka czy tłitera, czasem zabawnymi, częściej zapalczywymi, ale prawie nigdy mimo zwięzłości nie sięgającymi głębi aforyzmu. I nie zauważają, że personalne, okraszone inwektywami spory polityków, a już zwłaszcza podjazdowe harce tuzów środowiska dziennikarskiego, nikogo poza samymi bohaterami tych smętnych potyczek nie obchodzą.

A przecież od tego, co będą myśleć Polacy, na ile potrafią rozpoznać rzeczywistość, jakie cele i wartości uznają za godne siebie, za odpowiednie dla swych dzieci, zależy przyszłość naszego państwa oraz w długiej perspektywie pomyślność narodu.  
 
*                                                         
Nie jest tajemnicą, że współcześni politycy, uzależnieni od kalendarza wyborczego, zamiast informować rządzonych o realizacji zadań, do których w wyniku społecznej debaty oraz rozkładu wyborczych preferencji zostali desygnowani, najczęściej reklamują modne partyjne ideologie, maskujące realną grę interesów. Tam, gdzie nominalnie obowiązują procedury demokratyczne, stało się to możliwe tylko dzięki istnieniu mediów, które sugerują, że świat jest inny, niż w istocie jest. A ludzie myślą inaczej niż naprawdę myślą.

Po półtora roku od przejęcia władzy, Prawo i Sprawiedliwość nie tylko nie prowadzi żadnej spójnej polityki informacyjnej, ale również (co wcale nie jest tożsame) nie dba o wizerunek własnych liderów, mimo że sposób ich postrzegania przez opinię publiczną w znacznej mierze przesądza o społecznym odbiorze całej formacji. Oczywiście, rządzący mają prawo do takiej wizerunkowej dezynwoltury, choć coraz powszechniejszy staje się pogląd, że nie jest to korzystne ani dla nich, ani – co znacznie istotniejsze – dla przyszłości Polski.

Mniejsza już o względy czysto wizerunkowe. Trzeba bowiem przyznać, że picerskie praktyki, z pietyzmem odprawiane w ciągu dwóch kadencji przez Donalda Tuska oraz innych przystojniaków czy bardotki z jego ekipy, mogły obrzydzić ten aspekt starań o utrzymanie władzy. (Pomstującym na karierę Misiewicza, warto przypomnieć choćby próbę nagrodzenia Igora Ostachowicza, m.in. byłego pielęgniarza w szpitalu w Tworkach, powołaniem we wrześniu 2014 roku na dwa dni w skład zarządu PKN Orlen). Nie potrafię jednak zrozumieć niemal całkowitego braku komunikowania się obozu władzy z tymi, dla których – jak deklarowano w kampanii wyborczej – PiS podjęło się zadbać o kraj oraz naprawić dewastowane przez minione dekady polskie państwo.

Owszem, po jakimś bezsensownym i naprawdę niekoniecznym kolapsie (przykłady sobie daruję, jest ich niestety pod dostatkiem) da się zaobserwować chwilową reanimację polityki informacyjnej. Są to jednak działania nadzwyczajne, podejmowane w reakcji na kryzys, o bardzo różnej zresztą skuteczności perswazyjnej. Zadaję sobie wtedy pytanie, dlaczego zwycięskie ugrupowanie nie korzysta niejako rutynowo z dużych w tym zakresie umiejętności Pawła Szefernakera.

Czy stanowisko sekretarza stanu w KPRM jest najlepszym sposobem, w jaki można wykorzystać jego talenty do „odczytywania” bieżącej sytuacji oraz komunikowania się z młodszą i dynamiczną częścią suwerena, bo właśnie tym mianem, w zgodzie z chwilowo panującą w mediach modą, określa się ostatnio naród polski?

A jeśli nawet Szefernaker jest rzeczywiście najpotrzebniejszy tam, gdzie właśnie pracuje, to może warto znaleźć kogoś drugiego o podobnych umiejętnościach? Bo naprawdę ta życzliwa dotąd Prawu i Sprawiedliwości część suwerena zaczyna się mocno niecierpliwić. A nawet bywa poirytowana.
 
Tekst ukazał się w Obywatelskiej, w numerze 140, z 12-25 maja 2017.
 
Waldemar Żyszkiewicz

 

POLECANE
Nieoficjalnie, tyle miałby wynieść deficyt budżetowy. Czy to wszystkie wydatki? z ostatniej chwili
Nieoficjalnie, tyle miałby wynieść deficyt budżetowy. Czy to wszystkie wydatki?

W 2026 roku deficyt budżetowy Polski miałby wynieść ok. 271 mld zł – wynika z nieoficjalnych informacji money.pl. Byłoby to mniej niż zakładane na 2025 r. 289 mld zł. Dzień wcześniej ekonomiści szacowali kwotę ok. 300 mld zł. Czy zatem po stronie wydatków znalazły się wszystkie pozycje budżetowe? Rządu ws. budżetu debatuje na specjalnym posiedzeniu, które rozpoczęło się o godzinie 14:00.

Rekordowe bezrobocie w Polsce! Najgorzej jest na Podkarpaciu z ostatniej chwili
Rekordowe bezrobocie w Polsce! Najgorzej jest na Podkarpaciu

Jak poinformował Główny Urząd Statystyczny stopa bezrobocia w Polsce wzrosła w lipcu 2025 r. do 5,4 proc. i jest najwyższa w porównaniu do kilku ostatnich miesięcy. Najgorsza sytuacja jest na Podkarpaciu, gdzie w czerwcu odnotowano 8,5-procentowy poziom bezrobocia.

Komunikat dla mieszkańców Rzeszowa z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Rzeszowa

Na podrzeszowskim lotnisku w Jasionce kończy się przebudowa 700-metrowego odcinka drogi startowej – informuje w czwartek rzeszowskie lotnisko.

Strzelał do ludzi w centrum Kalisza,  wkrótce potem zginął. Ujawniono nagranie Wiadomości
Strzelał do ludzi w centrum Kalisza, wkrótce potem zginął. Ujawniono nagranie

Nowe ustalenia w sprawie śmiertelnego pobicia przed kaliskim klubem „Pod Muzami” rzucają inne światło na postać ofiary. Nagranie, które wypłynęło w sieci, pokazuje mężczyznę, który jeszcze kilka godzin przed bójką groził bronią osobom siedzącym w ogródku restauracyjnym i oddał w ich stronę strzał.

Von der Leyen przyjedzie do Polski. Padła data z ostatniej chwili
Von der Leyen przyjedzie do Polski. Padła data

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen odwiedzi siedem państw graniczących z Rosją i Białorusią, w tym Polskę. W niedzielę pojedzie na granicę polsko-białoruską wraz z premierem Donaldem Tuskiem – poinformowała w czwartek Komisja Europejska.

Żurek ma problem. Kolegium Sądu Okręgowego we Wrocławiu odmówiło odwołania wiceprezesa z ostatniej chwili
Żurek ma problem. Kolegium Sądu Okręgowego we Wrocławiu odmówiło odwołania wiceprezesa

Waldemar Żurek poniósł porażkę w konfrontacji z Kolegium Sądu Okręgowego we Wrocławiu, dobieranym już w trakcie rządów nad resortem Adama Bodnara. Kolegium odmówiło odwołania wiceprezesa Andrzeja Lewandowskiego, stając po stronie sędziego powołanego jeszcze za czasów Zbigniewa Ziobry. Problem w tym, że minister sprawiedliwości nic sobie nie robi z werdyktów podobnych instytucji. Według ''Gazety Wyborczej'' "najpewniej zatem odczeka 30 dni od decyzji kolegium wrocławskiego sądu i uzna, że nie otrzymał uchwały KRS".

Historyczny dzień dla Szczecina. Jest komunikat z ostatniej chwili
Historyczny dzień dla Szczecina. Jest komunikat

Statek MV Tokugawa dostarczył do portu w Szczecinie blisko 50 tys. ton śruty sojowej. Przyjęcie masowca z zanurzeniem około 11 m było możliwe dzięki pogłębieniu toru wodnego – poinformował w komunikacie zarząd portu.

Wiadomości
Najczęstsze przyczyny pożarów domowych i jak im zapobiec

Wystarczy iskra, by domowe zacisze zamieniło się w chaos. Choć myślimy, że „nam się to nie przydarzy”, statystyki są nieubłagane. Najczęściej winne są drobne zaniedbania, o których nie myślimy na co dzień. Dlatego warto poznać główne zagrożenia i dowiedzieć się, jak można się przed nimi zabezpieczyć.

Nie żyje znany polski biznesmen z ostatniej chwili
Nie żyje znany polski biznesmen

Nie żyje Jan Rabiega, założyciel firmy Mirjan. W wieku 57 lat, po dwuletniej walce z nowotworem, odszedł ceniony przedsiębiorca z Wielkopolski.

Wiadomości
Jak dopasować małą czarną do swojej sylwetki?

Mała czarna od lat uchodzi za najbardziej uniwersalną i elegancką sukienkę w damskiej garderobie. To kreacja, która pasuje niemal na każdą okazję - spotkania biznesowe, uroczyste kolacje czy rodzinne uroczystości. Jej siła tkwi w prostocie i klasyce, ale także w tym, że można ją nosić na wiele różnych sposobów. Aby w pełni wykorzystać jej potencjał, warto dopasować fason do swojej sylwetki. Odpowiednio dobrana mała czarna nie tylko podkreśli atuty figury, ale również sprawi, że doda pewności siebie.

REKLAMA

Waldemar Żyszkiewicz: Wojna o polską duszę

Przejeżdżając niedawno przez wiadukt, ujrzałem duży bilbord. Na nim dziewczynka, z miną starej-maleńkiej, wskazuje słowa napisane kredą na tablicy: Szkoła to nie Kościół. I jeszcze trzy wykrzykniki mające sugerować doniosłość sprawy.
 Waldemar Żyszkiewicz: Wojna o polską duszę
/ screen YouTube
Tydzień później obok tego pierwszego bilbordu wisiał już drugi, z odpowiednim piktogramem oraz napisem: Szkoła to nie Czerwony Domek. Sprzeciw wobec obecności seksedukatorów w przestrzeni szkolnej był czytelny. Po kilku następnych dniach na trzecim bilbordzie puentującym to światopoglądowe starcie widniało hasło: Dziecko to (jeszcze) nie obywatel. Z dodanym niżej wyjaśnieniem, że wprawdzie dziecko rodziców będących obywatelami Rzeczypospolitej staje się polskim obywatelem z mocy obowiązującej konstytucji, ale nie przysługuje mu jeszcze pełnia praw obywatelskich, toteż zgodnie z art. 48.1 tej samej ustawy zasadniczej decyzje o sposobie wychowania dziecka podejmują rodzice.

Ktoś ciekawy zapyta, gdzie owa wojna na bilbordy miała miejsce. Gdzie wypracowywanie kształtu przyszłego społecznego konsensu odbywa się z takim uporem, zaangażowaniem oraz przemyślnością? Niestety, nigdzie poza tym tekstem...

Aktywiści z Fundacji Wolność od Religii, założonej blisko sześć lat temu w Lublinie, upodobali sobie kampanie społeczne oraz akcje bilbordowe. Ich prawo. Rzecz w tym, że dotąd w większości przypadków umieszczali w przestrzeni publicznej hasła zabawne (Ateiści są boscy) lub banalne (Nie zabijam. Nie kradnę. Nie wierzę). Czczą deklaratywność tego drugiego hasełka dobitnie obnażyła historia powszechna. W tym zwłaszcza rewolucje: francuska, hiszpańska, meksykańska, komunistyczna w Rosji, narodowo-socjalistyczna w Niemczech, polpotowska w Kambodży.

Swą walkę o gwarancje uprawnień dla niewierzących Fundacja WoR prowadzi oczywiście w imię walki z dyskryminacją. Formy opresji, jakiej mają być poddawani ludzie pozbawieni łaski wiary, zostały jednak tak zdefiniowane, że realizacja antydyskryminacyjnych zaleceń nie dość, że zasadniczo ograniczyłaby wolność osób wierzących, ale co więcej musiałaby prowadzić do rugowania istotnych czynników tradycyjnej polskiej tożsamości z przestrzeni publicznej.

Opresyjne jasełka. Krzyż. Przecież na to się nie da patrzeć, zapytajcie tylko prawowiernych wolnomyślicieli. Co ciekawe, podobno dzieci niewierzących rodziców bardzo stresuje widok katolickiego księdza w koloratce, natomiast na czadowego seksedukatora z kolczykiem w nosie czy tatuażem na łydce reagują nader pozytywnie.

W jaki sposób i czy w ogóle można rozwiązać ten problem? Posłużę się przykładem, pewnie równie przesadzonym, jak żale ateuszy na ucisk ze strony katolickich opresorów, ale za to dostatecznie wyrazistym. Nie ma zmiłuj: dla realizacji pełni praw kanibali, ktoś musi się poświęcić i dać się zjeść.
 
Fundacja Wolność od Religii wśród podmiotów wspierających swoje działania wymienia m.in. Fundusze Norweskie oraz Fundację Batorego... Zaskakujące, prawda? No, bo któż mógłby przypuszczać, że tym nowoczesnym Norwegom albo Alikowi Smolarowi (tak o prezesie zarządu Fundacji z ulicy Sapieżyńskiej mówiono kiedyś w kręgach najbardziej postępowej młodzieży), może przeszkadzać tradycyjny polski katolicyzm? Według danych Fundacji WoR, koszt obecnej kampanii z afiszami na 53 wielkich bilbordach, rozwieszonych na ulicach trzydziestu polskich miast, miał wynieść zaledwie 60,5 tys. złotych. Więc całkiem tanio.
 
*
Bierna, tzw. milcząca większość polskiego społeczeństwa zdaje się nie dostrzegać, że powoli, lecz systematycznie traci wpływ na świat, w którym żyje, że wkrótce – mimo liczebnej przewagi – może stać się we własnej ojczyźnie społecznością stygmatyzowaną, a nawet dyskryminowaną za przywiązanie do tradycji i wiary przodków. Dokonają tego nieliczne, ale bardzo ekspansywne w przestrzeni publicznej mniejszości kulturowe, etniczne czy wyznaniowe.

Pytanie, dlaczego milcząca większość tych niekorzystnych dla siebie zmian nie dostrzega. Przecież niepokorne media bez przerwy analizują ważkie kwestie społeczne i ustrojowe podnoszone przez Tomasza Lisa czy Jacka Żakowskiego. Przecież liderzy prawicowej opinii bez zbędnej zwłoki cytują Stefana Niesiołowskiego, Ryszarda Petru i jego słoneczny patrol, a nawet Emmanuela Macrona wykrzykującego w kampanii wyborczej obraźliwe kwestie przeciw Polakom.

Mówiąc serio, wciąż zbyt mały, ale przecież istniejący sektor mediów sprzyjających obecnej władzy nie spełnia należycie przyjętej na siebie roli. Małostkowe spory, igrce w tzw. portalach społecznościowych pochłaniają więcej zapału i starań niż diagnozowanie dynamicznych zmian w otaczającym nas świecie.
 
Publicyści prawej strony, zamiast inspirować debatę publiczną o istotnych problemach, których nie brakuje, przerzucają się lapidarnymi wpisami z fejsbuka czy tłitera, czasem zabawnymi, częściej zapalczywymi, ale prawie nigdy mimo zwięzłości nie sięgającymi głębi aforyzmu. I nie zauważają, że personalne, okraszone inwektywami spory polityków, a już zwłaszcza podjazdowe harce tuzów środowiska dziennikarskiego, nikogo poza samymi bohaterami tych smętnych potyczek nie obchodzą.

A przecież od tego, co będą myśleć Polacy, na ile potrafią rozpoznać rzeczywistość, jakie cele i wartości uznają za godne siebie, za odpowiednie dla swych dzieci, zależy przyszłość naszego państwa oraz w długiej perspektywie pomyślność narodu.  
 
*                                                         
Nie jest tajemnicą, że współcześni politycy, uzależnieni od kalendarza wyborczego, zamiast informować rządzonych o realizacji zadań, do których w wyniku społecznej debaty oraz rozkładu wyborczych preferencji zostali desygnowani, najczęściej reklamują modne partyjne ideologie, maskujące realną grę interesów. Tam, gdzie nominalnie obowiązują procedury demokratyczne, stało się to możliwe tylko dzięki istnieniu mediów, które sugerują, że świat jest inny, niż w istocie jest. A ludzie myślą inaczej niż naprawdę myślą.

Po półtora roku od przejęcia władzy, Prawo i Sprawiedliwość nie tylko nie prowadzi żadnej spójnej polityki informacyjnej, ale również (co wcale nie jest tożsame) nie dba o wizerunek własnych liderów, mimo że sposób ich postrzegania przez opinię publiczną w znacznej mierze przesądza o społecznym odbiorze całej formacji. Oczywiście, rządzący mają prawo do takiej wizerunkowej dezynwoltury, choć coraz powszechniejszy staje się pogląd, że nie jest to korzystne ani dla nich, ani – co znacznie istotniejsze – dla przyszłości Polski.

Mniejsza już o względy czysto wizerunkowe. Trzeba bowiem przyznać, że picerskie praktyki, z pietyzmem odprawiane w ciągu dwóch kadencji przez Donalda Tuska oraz innych przystojniaków czy bardotki z jego ekipy, mogły obrzydzić ten aspekt starań o utrzymanie władzy. (Pomstującym na karierę Misiewicza, warto przypomnieć choćby próbę nagrodzenia Igora Ostachowicza, m.in. byłego pielęgniarza w szpitalu w Tworkach, powołaniem we wrześniu 2014 roku na dwa dni w skład zarządu PKN Orlen). Nie potrafię jednak zrozumieć niemal całkowitego braku komunikowania się obozu władzy z tymi, dla których – jak deklarowano w kampanii wyborczej – PiS podjęło się zadbać o kraj oraz naprawić dewastowane przez minione dekady polskie państwo.

Owszem, po jakimś bezsensownym i naprawdę niekoniecznym kolapsie (przykłady sobie daruję, jest ich niestety pod dostatkiem) da się zaobserwować chwilową reanimację polityki informacyjnej. Są to jednak działania nadzwyczajne, podejmowane w reakcji na kryzys, o bardzo różnej zresztą skuteczności perswazyjnej. Zadaję sobie wtedy pytanie, dlaczego zwycięskie ugrupowanie nie korzysta niejako rutynowo z dużych w tym zakresie umiejętności Pawła Szefernakera.

Czy stanowisko sekretarza stanu w KPRM jest najlepszym sposobem, w jaki można wykorzystać jego talenty do „odczytywania” bieżącej sytuacji oraz komunikowania się z młodszą i dynamiczną częścią suwerena, bo właśnie tym mianem, w zgodzie z chwilowo panującą w mediach modą, określa się ostatnio naród polski?

A jeśli nawet Szefernaker jest rzeczywiście najpotrzebniejszy tam, gdzie właśnie pracuje, to może warto znaleźć kogoś drugiego o podobnych umiejętnościach? Bo naprawdę ta życzliwa dotąd Prawu i Sprawiedliwości część suwerena zaczyna się mocno niecierpliwić. A nawet bywa poirytowana.
 
Tekst ukazał się w Obywatelskiej, w numerze 140, z 12-25 maja 2017.
 
Waldemar Żyszkiewicz


 

Polecane
Emerytury
Stażowe