[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Kiedy lewica świętuje, Berlin płonie

Jest 1 maja 2017 roku. Poniedziałek. Zaczął się słoneczny dzień i każdy w Berlinie myśli, że lato przyszło się już na dobre. Czasem jeszcze widać ludzi ubranych w kurtki, ale większość wychodzi na miasto w krótkich spodniach i spódniczkach. Na południu miasta, gdzie mieszkam, widać rodziny z dziećmi w wózkach i pary jedzące lody z okolicznej lodziarni. Ja sam, wychodząc z mieszkania, postanawiam ubrać sportowy podkoszulek z numerem jakiegoś amerykańskiego gracza, którego nie znam. Podoba mi się kolor, a materiał jest przyjemny. Kilka godzin później będę rozbierał się z tego podkoszulka, uciekając półnagi przez miasto.
Płonący samochód. Zdjęcie ilustracyjne [Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Kiedy lewica świętuje, Berlin płonie
Płonący samochód. Zdjęcie ilustracyjne / Pixabay.com

Jadę na Kreuzberg, do mojego eksa – teraz jesteśmy jeszcze razem już od dwóch lat – żeby zrobić mu niespodziankę. K. pracuje w barze i mówił, że będzie miał wyjątkowo ciężki dzień, że może bardzo późno wrócić do domu. Myślę więc, że będzie miło, jak wpadnę: znam innych barmanów, znam właścicielkę lokalu, jeżeli on będzie zajęty, będę miał z kim pogadać. Nie mam też lepszych planów na ten dzień wolny – pierwszy dzień maja jest oczywiście w lewicowym Berlinie świętem. Świętem pompowanym przez szumne zapowiedzi przez całe tygodnie! Nawet w Poczdamie, gdzie studiuję, wszędzie wiszą plakaty, zachęcające do demonstracji. Część z tych plakatów mnie dziwi: na ostrym, czerwonym tle widnieje Marks, Engels i Lenin.

- Wiesz, że w tym budynku, w którym mamy semantykę, siedziało wcześniej Stasi? - opowiadał mi w miniony piątek znajomy. Dla mnie było to nowością – tutaj naprawdę jeszcze ludzie wierzą w komunizm?

Jestem już w metrze. Im bliżej centrum, tym więcej czerwonych flag wsiada do pociągu. Część z nich to Niemcy, ale większość mówi w innych językach. Część jest półnaga. Przede mną na siedzenie wpada para chłopaków, którzy nie mają na sobie nic poza krótkimi spódniczkami ze słomy. Siadają tak, że kobieta obok mnie odwraca się w stronę okna, unikając widoku genitaliów młodych mężczyzn, którzy swoje brudne, bose stopy próbują ułożyć bezczelnie między mną a nią.

Z nieprzyjemnej sytuacji wybawia nas przesiadka. Wychodzę z pociągu na Potsdamer Platz z wrażeniem, że zostałem porwany do cyrku, do którego wcale nie chciałem iść. Obrzydzenie spowodowane umazanymi ekshibicjonistami z przedziału jednak szybko mija, bo... zaczyna się trzęsienie ziemi. Tak to przynajmniej w pierwszej chwili odbieram.

 

"Ci, co się napi*rdalają"

Bum! Bum! Bum! Trzęsie się beton, na którym stoję, a zapowiedzi nadjeżdżających pociągów giną w fali niezrozumiałych dla mnie okrzyków. Z poziomu niżej, gdzie jedzie pierwsza i druga linia Strassenbahn, wylewa się na wierzch czarne, ludzkie morze. Każdy jest ubrany na ciemno od stóp do głów, każdy odsłania tylko małą szparkę w kominiarce. Wszyscy krzyczą coś po włosku, a ja rozumiem tylko jedno słowo: Antifa.

To czarny blok, ci, co się napi*rdalają. - mówi jakiś chłopak do swojej dziewczyny, trzymając ją za rękę. Oboje uciekają w kierunku wyjścia, a ja postanawiam iść ich śladem.

Okazuje się, że U1 nie jedzie na Kreuzberg: większość linii metra jest zablokowanych. Wsiadam więc do busa, zastanawiając się, czy kiedykolwiek dotrę na Kottbuser Tor.

Udaje mi się tam jednak dojechać: bus staje czasem pośrodku ulicy, na której zamaskowani demonstranci malują farbą swoje znaki, ale koniec końców osiągamy moją staję. Do baru mojego partnera biegnę, mijając ludzi z kijami bejsbolowymi w dłoni.

Co ty tu robisz? - pyta mój facet, bardziej zdenerwowany, niż rady mnie widzieć – Ty wiesz, jaki jest dzisiaj dzień?

Siadam w kącie. Mój partner w tym czasie stoi przy wejściu, a nie za barem, sprawdzając, czy wchodzący do lokalu nie mają przy sobie broni. To lewicowy lokal i – tak mi się wtedy wydaje – nic nie powinno się tu złego wydarzyć. Ale wtedy czuję na sobie pierwsze pogardliwe spojrzenia.

Ludzie mijają mnie, spoglądając na mnie jak na zdechłego szczura, a ja nie wiem, o co chodzi. Mija najpierw godzina, potem dwie, aż wraca do mnie mój partner.

Ja tu dzisiaj będę cały dzień. Metro nie jeździ. Czy na pewno jest sens, żebyś czekał?

Zanim udaje mi się odpowiedzieć, gdzieś w tle słychać wybuch. Nie fajerwerki, nie bomba, coś jeszcze innego. Mój partner zapewnia mnie, że się cieszy, że jestem, ale nalega, żebym wrócił do domu. Pyta, czy mam na taksówkę, a ja obiecuję, że mam i że tak dojadę do domu.

Opuszczam lokal. Staram oddalić się od Kottiego – tak berlińczycy mówią na Kottbuser Tor – w kierunku mostu, po którym zaczyna się inna dzielnica, Neukölln. W tym momencie nie wiem, że idę w kierunku epicentrum zła.

 

Płonące samochody i agresja

Mijam pierwszy płonący samochód. Auto stoi w płomieniach na skraju zielonego skwerku i bocznej ulicy. Niewiele już z niego zostało. Może to jego wybuch słyszałem wcześniej?

Cała ulica jest pełna ludzi – niektórzy w negliżu, również kobiety, inni z transparentami i tęczowymi flagami. Tłum jest tak gęsty i napiera w różne kierunki, że trudno się przez niego przedostać. Spoglądam szybko na telefon, pilnując jednocześnie, by nikt nie ukradł mi ani jego, ani portfela, i widzę, że nie ma zasięgu. Czy jest specjalnie blokowany przez policję? Czy może nie ma sieci, bo za wiele osób w jednym miejscu próbuje się gdzieś dodzwonić? Uciekam w jedną z bocznych ulic, by jakoś znaleźć miejsce, skąd mógłbym wziąć taksówkę.

Wtedy czuję, że ktoś brutalnie popycha mnie w prawe ramię. Odwracam się i staję twarzą w twarz z grupką zamaskowanych ludzi. To trzej mężczyźni i kobieta. Oni noszą kominiarki, ona chustę zakrywającą usta. Krzyczą do mnie po francusku, pokazując na mój podkoszulek. Jedyne słowo, jakie rozumiem to „nazi”.

Pytam, czy znają angielski. Zaprzeczają agresywnie. Pytam, czy znają niemiecki. Również zaprzeczają, a jeden dźga mnie boleśnie wskazującym palcem w pierś. Nie licząc, że znają polski albo rosyjski, chwytam się mojej ostatniej deski ratunku:

Español?

Dlaczego nosisz na sobie symbol Hitlera? - pyta mnie wtedy jeden z nich w łamanym katalońskim.

Jaki symbol Hitlera?! - pytam zszokowany.

On zaczyna tłumaczyć mi, że liczba 88 – numer jakiegoś amerykańskiego koszykarza na moim podkoszulku – to nazistowski symbol. To ósma litera alfabetu. Heil Hitler.

Ja zaprzeczam dalej w moim zdziwieniu, a oni widząc, że popełnili błąd, machają ręką i pędzą. Ja zdejmuję z siebie podkoszulek i biegnę półnagi jedną z pustych ulic, aż znajduję taksówkę gotową zabrać mnie do domu.

Kiedy opuszczamy Neukölln, w oddali słychać kolejne wybuchy. Oprócz wybuchów słychać teraz też strzały. Zanim zjedziemy na autostradę, mijamy grupę zamaskowanych mężczyzn z koktajlami Mołotowa w dłoniach:

„Gib dem Bullen, was er braucht: 9 Millimeter in den Bauch.“ - skandują – Daj gliniarzowi to, czego mu trzeba: 9 milimetrów w brzuch!

***

I w tym roku Berlin przygotowuje się na pierwszy dzień maja – największe lewicowe święto tutaj. Pierwsze manify zapowiedziane są już na ostatnią noc przed majem, a policja ostrzega przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Znowu zablokowane zostaną ulice, stłuczone szyby, napadnięte sklepy. Znowu zapłoną samochody, a ranni (zabici?) trafią do szpitali. Znowu Berlin zapłaci milionowe straty.

Tak świętować potrafi tylko lewica.

[Na zdjęciu poniżej ogłoszenie w metrze, o tym, że "spodziewamy się przemocy"]


 

POLECANE
Polacy tracą zaufanie do sądów. Sondaż ujawnia niepokojące dane z ostatniej chwili
Polacy tracą zaufanie do sądów. Sondaż ujawnia niepokojące dane

Zaufanie do wymiaru sprawiedliwości w Polsce dramatycznie spada. Ponad połowa obywateli nie wierzy sądom, a liczby pokazują, że to najgłębszy kryzys od lat.

Aleksander Grad trafił do Agencji Rozwoju Przemysłu z ostatniej chwili
Aleksander Grad trafił do Agencji Rozwoju Przemysłu

Były minister skarbu w rządzie Donalda Tuska, Aleksander Grad, został doradcą prezesa Agencji Rozwoju Przemysłu – ustaliła Telewizja Republika. Do grona doradców dołączył także Paweł Wojtunik, były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego.

Kontrola projektów KPO. Nieprawidłowości jedynie w 0,05 promila przypadków z ostatniej chwili
Kontrola projektów KPO. "Nieprawidłowości jedynie w 0,05 promila przypadków"

Resort funduszy sprawdza, jak przedsiębiorcy wydawali unijne pieniądze – w grę wchodziły nawet zakupy jachtów. Minister Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz przedstawiała podczas konferencji wyniki kontroli wydanych środków.

Były komisarz Wojciechowski o umowie UE z MERCOSUR: Jest nieakceptowalna. Może zdestabilizować rynek z ostatniej chwili
Były komisarz Wojciechowski o umowie UE z MERCOSUR: Jest nieakceptowalna. Może zdestabilizować rynek

„Wszystkie te sektory są zagrożone, bo są duże kwoty importowe, bezcłowe, m.in. z krajów Mercosuru. I to może zdestabilizować rynek, uderzyć w producentów europejskich. Umowa z krajami Mercosur jest przykładem jak korzyści innych branż, przemysłu europejskiego jest przedkładane ponad rolnictwo, dla którego nie ma praktycznie żadnych pozytywów, a wręcz jest nieakceptowalna” - mówił w wywiadzie dla portalu Farmer.pl były unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski odnosząc się do podpisanej niedawno przez Ursulę von der Leyen umowie z krajami MERCOSUR.

Burza w warszawskiej policji. Jest wniosek do MSWiA o odwołanie komendanta z ostatniej chwili
Burza w warszawskiej policji. Jest wniosek do MSWiA o odwołanie komendanta

Do MSWiA wpłynął wniosek o odwołanie z funkcji komendanta stołecznego policji insp. Dariusza Walichnowskiego – potwierdziła w piątek rzecznik prasowa resortu Karolina Gałecka.

Nowa polityka spójności zrealizuje lewicową agendę z ostatniej chwili
Nowa polityka spójności zrealizuje lewicową agendę

Parlament Europejski i Rada uzgodniły kluczowe aktualizacje polityki spójności UE, umożliwiające państwom i regionom Europy realokację środków na nowe priorytety strategiczne, takie jak obronność, zrównoważone mieszkalnictwo, odporność na wodę i transformacja energetyczna, czyli pieniądze z unijnych funduszy mają zostać przeznaczone przede wszystkim na sfinansowanie założeń Zielonego Ładu.

Fatalny błąd PAP w depeszy nt. Polski i Donalda Trumpa. „Największa dezinformacja od lat” z ostatniej chwili
Fatalny błąd PAP w depeszy nt. Polski i Donalda Trumpa. „Największa dezinformacja od lat”

Polska Agencja Prasowa znalazła się w ogniu krytyki po tym, jak opublikowała – a po paru godzinach usunęła – depeszę dotyczącą wywiadu Donalda Trumpa dla Fox News. W materiale błędnie przypisano słowa prezydenta USA o „pomocy po wojnie” Polsce, choć w rzeczywistości dotyczyły one Ukrainy.

Tusk nie zmienia linii politycznej. Minister Berek zapowiada dalsze „przywracanie praworządności” z ostatniej chwili
Tusk nie zmienia linii politycznej. Minister Berek zapowiada dalsze „przywracanie praworządności”

– Przywracanie praworządności jako punkt wyjścia musimy kontynuować w bardzo trudnych warunkach prawnych, faktycznych, związanych z różnym spojrzeniem reprezentowanym przez różne ośrodki władzy w Polsce, w tym przez prezydenta, ale nie odstąpimy od tej drogi, żeby postawić instytucje publiczne, przywrócić im ich konstytucyjny wymiar – zapowiedział minister nadzoru nad wdrażaniem polityki rządu Maciej Berek. Rząd planuje także utrzymanie możliwości orzekania dla sędziów, którzy znajdują się w stanie spoczynku, czyli de facto zamierza możliwie opóźnić wymianę pokoleniową w tej grupie zawodowej w celu utrzymania przy orzekaniu tych sędziów, którzy sprzyjają obecnej władzy.

PiS ponownie spotka się z Szymonem Hołownią z ostatniej chwili
PiS ponownie spotka się z Szymonem Hołownią

W piątek 19 września miało dojść do spotkania marszałka Sejmu Szymona Hołowni z wiceszefem klubu PiS Marcinem Ociepą. Chodzi o projekt uchwały autorstwa PiS dotyczący wywłaszczenia ambasady Rosji w Warszawie i przeniesienia jej w inne miejsce. Jak ustaliła Wirtualna Polska, PiS chce, by uchwała została podjęta jeszcze na najbliższym posiedzeniu Sejmu.

Wiadomości
Sprzedawcy na pierwszej linii profilaktyki. Jak szkolenie z odpowiedzialnej sprzedaży wpływa na dostępność alkoholu dla nieletnich

Jednym z ważnych elementów działań profilaktycznych jest uniemożliwienie zakupu alkoholu osobom niepełnoletnim i tym z grup ryzyka. Wsparciem dla sprzedawców są szkolenia z odpowiedzialnej sprzedaży alkoholu, takie jak „Zostań OSA – Odpowiedzialnym Sprzedawcą Alkoholu!”. Dzięki nim sprzedawcy zyskują umiejętność asertywnego odmawiania sprzedaży alkoholu.

REKLAMA

[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Kiedy lewica świętuje, Berlin płonie

Jest 1 maja 2017 roku. Poniedziałek. Zaczął się słoneczny dzień i każdy w Berlinie myśli, że lato przyszło się już na dobre. Czasem jeszcze widać ludzi ubranych w kurtki, ale większość wychodzi na miasto w krótkich spodniach i spódniczkach. Na południu miasta, gdzie mieszkam, widać rodziny z dziećmi w wózkach i pary jedzące lody z okolicznej lodziarni. Ja sam, wychodząc z mieszkania, postanawiam ubrać sportowy podkoszulek z numerem jakiegoś amerykańskiego gracza, którego nie znam. Podoba mi się kolor, a materiał jest przyjemny. Kilka godzin później będę rozbierał się z tego podkoszulka, uciekając półnagi przez miasto.
Płonący samochód. Zdjęcie ilustracyjne [Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Kiedy lewica świętuje, Berlin płonie
Płonący samochód. Zdjęcie ilustracyjne / Pixabay.com

Jadę na Kreuzberg, do mojego eksa – teraz jesteśmy jeszcze razem już od dwóch lat – żeby zrobić mu niespodziankę. K. pracuje w barze i mówił, że będzie miał wyjątkowo ciężki dzień, że może bardzo późno wrócić do domu. Myślę więc, że będzie miło, jak wpadnę: znam innych barmanów, znam właścicielkę lokalu, jeżeli on będzie zajęty, będę miał z kim pogadać. Nie mam też lepszych planów na ten dzień wolny – pierwszy dzień maja jest oczywiście w lewicowym Berlinie świętem. Świętem pompowanym przez szumne zapowiedzi przez całe tygodnie! Nawet w Poczdamie, gdzie studiuję, wszędzie wiszą plakaty, zachęcające do demonstracji. Część z tych plakatów mnie dziwi: na ostrym, czerwonym tle widnieje Marks, Engels i Lenin.

- Wiesz, że w tym budynku, w którym mamy semantykę, siedziało wcześniej Stasi? - opowiadał mi w miniony piątek znajomy. Dla mnie było to nowością – tutaj naprawdę jeszcze ludzie wierzą w komunizm?

Jestem już w metrze. Im bliżej centrum, tym więcej czerwonych flag wsiada do pociągu. Część z nich to Niemcy, ale większość mówi w innych językach. Część jest półnaga. Przede mną na siedzenie wpada para chłopaków, którzy nie mają na sobie nic poza krótkimi spódniczkami ze słomy. Siadają tak, że kobieta obok mnie odwraca się w stronę okna, unikając widoku genitaliów młodych mężczyzn, którzy swoje brudne, bose stopy próbują ułożyć bezczelnie między mną a nią.

Z nieprzyjemnej sytuacji wybawia nas przesiadka. Wychodzę z pociągu na Potsdamer Platz z wrażeniem, że zostałem porwany do cyrku, do którego wcale nie chciałem iść. Obrzydzenie spowodowane umazanymi ekshibicjonistami z przedziału jednak szybko mija, bo... zaczyna się trzęsienie ziemi. Tak to przynajmniej w pierwszej chwili odbieram.

 

"Ci, co się napi*rdalają"

Bum! Bum! Bum! Trzęsie się beton, na którym stoję, a zapowiedzi nadjeżdżających pociągów giną w fali niezrozumiałych dla mnie okrzyków. Z poziomu niżej, gdzie jedzie pierwsza i druga linia Strassenbahn, wylewa się na wierzch czarne, ludzkie morze. Każdy jest ubrany na ciemno od stóp do głów, każdy odsłania tylko małą szparkę w kominiarce. Wszyscy krzyczą coś po włosku, a ja rozumiem tylko jedno słowo: Antifa.

To czarny blok, ci, co się napi*rdalają. - mówi jakiś chłopak do swojej dziewczyny, trzymając ją za rękę. Oboje uciekają w kierunku wyjścia, a ja postanawiam iść ich śladem.

Okazuje się, że U1 nie jedzie na Kreuzberg: większość linii metra jest zablokowanych. Wsiadam więc do busa, zastanawiając się, czy kiedykolwiek dotrę na Kottbuser Tor.

Udaje mi się tam jednak dojechać: bus staje czasem pośrodku ulicy, na której zamaskowani demonstranci malują farbą swoje znaki, ale koniec końców osiągamy moją staję. Do baru mojego partnera biegnę, mijając ludzi z kijami bejsbolowymi w dłoni.

Co ty tu robisz? - pyta mój facet, bardziej zdenerwowany, niż rady mnie widzieć – Ty wiesz, jaki jest dzisiaj dzień?

Siadam w kącie. Mój partner w tym czasie stoi przy wejściu, a nie za barem, sprawdzając, czy wchodzący do lokalu nie mają przy sobie broni. To lewicowy lokal i – tak mi się wtedy wydaje – nic nie powinno się tu złego wydarzyć. Ale wtedy czuję na sobie pierwsze pogardliwe spojrzenia.

Ludzie mijają mnie, spoglądając na mnie jak na zdechłego szczura, a ja nie wiem, o co chodzi. Mija najpierw godzina, potem dwie, aż wraca do mnie mój partner.

Ja tu dzisiaj będę cały dzień. Metro nie jeździ. Czy na pewno jest sens, żebyś czekał?

Zanim udaje mi się odpowiedzieć, gdzieś w tle słychać wybuch. Nie fajerwerki, nie bomba, coś jeszcze innego. Mój partner zapewnia mnie, że się cieszy, że jestem, ale nalega, żebym wrócił do domu. Pyta, czy mam na taksówkę, a ja obiecuję, że mam i że tak dojadę do domu.

Opuszczam lokal. Staram oddalić się od Kottiego – tak berlińczycy mówią na Kottbuser Tor – w kierunku mostu, po którym zaczyna się inna dzielnica, Neukölln. W tym momencie nie wiem, że idę w kierunku epicentrum zła.

 

Płonące samochody i agresja

Mijam pierwszy płonący samochód. Auto stoi w płomieniach na skraju zielonego skwerku i bocznej ulicy. Niewiele już z niego zostało. Może to jego wybuch słyszałem wcześniej?

Cała ulica jest pełna ludzi – niektórzy w negliżu, również kobiety, inni z transparentami i tęczowymi flagami. Tłum jest tak gęsty i napiera w różne kierunki, że trudno się przez niego przedostać. Spoglądam szybko na telefon, pilnując jednocześnie, by nikt nie ukradł mi ani jego, ani portfela, i widzę, że nie ma zasięgu. Czy jest specjalnie blokowany przez policję? Czy może nie ma sieci, bo za wiele osób w jednym miejscu próbuje się gdzieś dodzwonić? Uciekam w jedną z bocznych ulic, by jakoś znaleźć miejsce, skąd mógłbym wziąć taksówkę.

Wtedy czuję, że ktoś brutalnie popycha mnie w prawe ramię. Odwracam się i staję twarzą w twarz z grupką zamaskowanych ludzi. To trzej mężczyźni i kobieta. Oni noszą kominiarki, ona chustę zakrywającą usta. Krzyczą do mnie po francusku, pokazując na mój podkoszulek. Jedyne słowo, jakie rozumiem to „nazi”.

Pytam, czy znają angielski. Zaprzeczają agresywnie. Pytam, czy znają niemiecki. Również zaprzeczają, a jeden dźga mnie boleśnie wskazującym palcem w pierś. Nie licząc, że znają polski albo rosyjski, chwytam się mojej ostatniej deski ratunku:

Español?

Dlaczego nosisz na sobie symbol Hitlera? - pyta mnie wtedy jeden z nich w łamanym katalońskim.

Jaki symbol Hitlera?! - pytam zszokowany.

On zaczyna tłumaczyć mi, że liczba 88 – numer jakiegoś amerykańskiego koszykarza na moim podkoszulku – to nazistowski symbol. To ósma litera alfabetu. Heil Hitler.

Ja zaprzeczam dalej w moim zdziwieniu, a oni widząc, że popełnili błąd, machają ręką i pędzą. Ja zdejmuję z siebie podkoszulek i biegnę półnagi jedną z pustych ulic, aż znajduję taksówkę gotową zabrać mnie do domu.

Kiedy opuszczamy Neukölln, w oddali słychać kolejne wybuchy. Oprócz wybuchów słychać teraz też strzały. Zanim zjedziemy na autostradę, mijamy grupę zamaskowanych mężczyzn z koktajlami Mołotowa w dłoniach:

„Gib dem Bullen, was er braucht: 9 Millimeter in den Bauch.“ - skandują – Daj gliniarzowi to, czego mu trzeba: 9 milimetrów w brzuch!

***

I w tym roku Berlin przygotowuje się na pierwszy dzień maja – największe lewicowe święto tutaj. Pierwsze manify zapowiedziane są już na ostatnią noc przed majem, a policja ostrzega przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Znowu zablokowane zostaną ulice, stłuczone szyby, napadnięte sklepy. Znowu zapłoną samochody, a ranni (zabici?) trafią do szpitali. Znowu Berlin zapłaci milionowe straty.

Tak świętować potrafi tylko lewica.

[Na zdjęciu poniżej ogłoszenie w metrze, o tym, że "spodziewamy się przemocy"]



 

Polecane
Emerytury
Stażowe