Ludzie wolności i Solidarnośći: Marek Muszyński

Marek Muszyński. Autor ulotki protestującej przeciwko prześladowaniu studentów w marcu 1968 roku. Zatrzymany, wyszedł po trzech miesiącach aresztu. Skazany w lipcowym procesie na dwa lata więzienia w zawieszeniu. W 1980 roku współtwórca „S” na Politechnice Wrocławskiej. W stanie wojennym najdłużej ukrywający się działacz podziemnej Solidarności. 
 Ludzie wolności i Solidarnośći: Marek Muszyński
/ Fot. Janusz Wolniak

Syn lekarzy czynnie walczących o niepodległość Polski w czasie drugiej wojny światowej. Jeden z czworga rodzeństwa. Absolwent fizyki na Uniwersytecie Wrocławskim. W III RP poseł dwóch kadencji. W 2006 roku odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski z Gwiazdą. Jedenaście lat później Krzyżem Wolności i Solidarności. 

‒ Nie byłem działaczem żadnej organizacji opozycyjnej w 1968 roku. Ot, pracowaliśmy w studenckiej spółdzielni pracy „Robot”. Myliśmy okna we wrocławskim PZU, a tam w każdym pokoju była maszyna do pisania. Więc z Jackiem Filipeckim napisaliśmy odezwę ‒ protest w sprawie aresztowania studentów. Podjęliśmy, jako jedyna uczelnia w Polsce, strajk okupacyjny, więc było dla nas oczywistym, że powinniśmy w jakiś sposób zaprotestować przeciwko władzy ludowej, jak się wtedy mówiło – wspomina dziś Marek Muszyński. ‒ Kilkadziesiąt minut po napisaniu naszej ulotki pojawiała się milicja. Zadenuncjował nas kolega, ale on już dziś nie żyje, więc nie będę podawał nazwiska. Mnie i Filipeckiego, a także kilka innych osób zabrali do suki. Ich wypuścili, a mnie i Jackowi dali sankcję prokuratorską na trzy miesiące. 
***
Udział w proteście marcowym nie zaprowadził Marka Muszyńskiego do polityki. Stracił rok studiów, ale nie wpłynęło to w jakiś szczególny sposób na jego pracę naukową czy świadomość polityczną. Nadal był wiernym słuchaczem Radia Wolna Europa, które, jak dziś mówi, było jego politycznym uniwersytetem. Funkcjonariuszy PZPR uważał za obcych Polsce i jak wielu jego bliskich opatrywał terminem „oni”. 
Znakomicie skończył studia i podjął pracę naukową na Politechnice Wrocławskiej. Niebawem ożenił się. Młode małżeństwo zamieszkało w pokoju asystenckim politechniki. Wszystko wskazywało na to, że praca naukowa będzie jego największą pasją. Czasem tylko myślał z goryczą, że panuje w kraju marazm. Polska zaś nie jest i za jego życia nie będzie niepodległa. Tymczasem spokojne życie młodego naukowca przerwał wybór Karola Wojtyły na papieża. 
‒ Wiedziałem, że ten wybór będzie miał wpływ na to, co się będzie działo w Polsce, zarówno w sferze religijnej, jak i politycznej. Ale nie wiedziałem, jaki – mówi Marek Muszyński. – Podczas pierwszej pielgrzymki JP II do kraju pojechaliśmy moją „syrenką” z grupą osób na Mszę do Częstochowy. W czasie drogi bardzo zdziwiły nas pozdejmowane drogowskazy z napisem Częstochowa. To nam unaoczniało, jak komuniści bali się tego wyboru. 
***
    Strajki 1980 roku nie były dla przyszłego działacza Solidności jakimś szczególnym zaskoczeniem. Wiedział już o wcześniejszych buntach w wielu miastach kraju. Nieobojętny był mu też rok 1970 i 1976 roku. Jednak nie przypuszczał, że te wydarzenia będą miały tak duży wymiar i doprowadzą do podpisania porozumień komunistów ze strajkującymi, a następnie do powstania Solidarności ‒ związku zawodowego, który już u swych początków stał się ruchem społeczno-zawodowym. Marek Muszyński szybko zajął się wraz z innymi organizowaniem Komisji Zakładowej Solidarności na Politechnice Wrocławskiej, której został wiceprzewodniczącym. Tam też poznał Tomasza Wójcika, również aresztowanego za strajk w 1968, o czym wzajemnie obaj nie wiedzieli. 
‒ Głównymi organizatorami „S” na Politechnice byli Tomasz Wójcik i Jadwiga Szymonik. Na początku była nas nieliczna grupka zapaleńców – opowiada Marek Muszyński. – Niebawem wszyscy, którzy wierzyli w niepodległość, organizowali się wokół walki o wolną Polskę. Mówienie o tym, że to mają być wolne związki i tylko związki, było moim zdaniem ‒ i nie tylko moim ‒ zasłoną. Solidarność była narzędziem do odzyskiwania niepodległości. 
Marek Muszyński rozpoczyna aktywną działalność w Solidarności, zajmuje się sprawami organizacyjnymi. Między innymi uczestniczy w pracach programowych Zarządu Regionu „S” Dolnego Śląska. Współorganizuje bibliotekę niezależnych wydawnictw na Politechnice. Jeździ po bezdebitowe książki i prasę do Warszawy. Współorganizuje wszechnicę związkową, gdzie odbywają się wykłady z najnowszej, niezakłamanej historii Polski, a również ekonomii i filozofii. Pracuje przy organizowaniu sieci zakładów wiodących „S”. Jest na tyle aktywny, że zostaje wybrany delegatem na I WZD Regionu Dolnośląskiego. Również na I Krajowy Zjazd NSZZ „S” w Gdańsku. Nie liczy czasu spędzonego poza domem. Wie, że podobny już się nie powtórzy. I w tym podmuchu wolności zastaje go stan wojenny. Organizuje strajk na Politechnice, ale ten po dwóch dniach rozbija ZOMO. Marek Muszyński przechodzi do działalności podziemnej. 
***
‒ Z jednej strony spodziewałem się ataku komunistów, a z drugiej uważałem, że nasz dziesięciomilionowy ruch nie może zostać zaatakowany – mówi Marek Muszyński. ‒ Czuliśmy się tacy silni. Ale też, realnie patrząc, trudno było sądzić, że PZPR-owcy nie zareagują, kiedy hegemonia wymykała im się z rąk. Widzieli, że już nie mają monopolu na propagandę czy oświatę. 
W nocy z dwunastego na trzynastego Marek Muszyński z Jadwigą Szymonik drukował kolejne egzemplarze bibuły w KZ na Politechnice. Około drugiej w nocy poszedł do niewielkiego mieszkanka w Domu Asystenta oddalonym o kilkaset metrów. Nie widział nic niepokojącego. Po ciężkiej pracy padł prawie nieprzytomny na łóżko. 
‒ Około piątej rano dobija się kolega i woła podekscytowany: Wojsko na ulicach! – wspomina Marek Muszyński. – Zapytałem: czyje? polskie czy sowieckie ? Na co on powiada ‒ polskie. Ruszyłem w miasto. Mieliśmy plan, kto kogo zawiadamia w takich sytuacjach. Wsiedliśmy do mojej „Syrenki” i dotarliśmy do kogo trzeba. I jak wyjechałem wtedy z domu, to wróciłem dopiero po kilku latach. Na wypadek stanu wojennego mieliśmy wyznaczone posiedzenie prezydium KZ „S”. Podjęliśmy decyzję o strajku na Politechnice. Mnóstwo osób wzięło w nim udział. Zostałem jego przewodniczącym. Niestety, po dwóch dniach nas rozbito. Spałowano wielu ludzi. Zatrzymano na komendach, ale po krótkim czasie wypuszczono. Ja sam uniknąłem aresztowania. SB przyszło do domu, ale mnie już nie zastali. 
W połowie grudnia 1982 roku za Markiem Muszyńskim SB wysłała listy gończe. Od tego też czasu będzie jednym z najbardziej poszukiwanych i aktywnych działaczy podziemia. Wchodzi w skład podziemnego Regionalnego Komitetu Strajkowego Dolny Śląsk. Od maja 1982 roku odpowiedzialny jest za sprawy organizacyjne, w tym za komórki wywiadu i kontrwywiadu.
‒ Chcieliśmy wiedzieć jak najwięcej o tym, co się dzieje w MO i SB – opowiada Marek Muszyński. ‒ W głównej mierze interesowało nas, co oni tak naprawdę wiedzą na temat naszej działalności. Mieliśmy przede wszystkim nasłuch SB i milicji. Dostawaliśmy też informacje od ludzi z zakładów Dolnego Śląska. Jakieś przecieki docierały do nas z milicji, czasem z SB. Prowadziliśmy też „biały wywiad”. To wymagało pracy analitycznej bardzo wielu osób. Sporo ludzi wtedy z nami współpracowało. 
Region Dolnośląski miał wówczas swoich bohaterów: Frasyniuka, Bednarza, Piniora i Muszyńskiego. Głośnym echem odbiło się wypłacenie przed stanem wojennym osiemdziesięciu milionów złotych ‒ pieniędzy ZR „S”. Region uchodził za bogaty. Decyzją RKS wstrzymano więc zbieranie składek związkowych, co dla wielu działaczy zakładowych podziemnych struktur było złym pomysłem. Uważano, że w ten sposób RKS traci kontakt z zakładami pracy. Owa idylla nie trwała długo. W październiku 1982 roku aresztowany został Władysław Frasyniuk, miesiąc później Piotr Bednorz, w kwietniu zaś 1983 roku Józef Pinior. Na działaczy dolnośląskiego podziemia padł blady strach. Cześć kurierów zawiesiła kontakty z innymi regionami, podobnie kolporterzy. 
‒ Rzeczywiście po tych aresztowaniach sytuacja w regionie zrobiła się markotna. W niektórych kręgach działaczy pojawiły się defetystyczne nastroje podsycane przez SB. Panowało przekonanie, że jesteśmy całkowicie zinfiltrowani i to tylko kwestia czasu, kiedy nas całkowicie spacyfikują ‒ mówi Marek Muszyński. – W RKS byłem od 1982 roku, ale nie ujawniany z nazwiska. W międzyczasie, jeszcze za przewodnictwa Józka Piniora, na posiedzeniu RKS po raz pierwszy w historii Solidarności zostali wybrani dwaj wiceprzewodniczący. Jednym z nich był Zenon Tankiewicz, drugim ja. Po aresztowaniu Piniora w tajnym glosowaniu wybrano na przewodniczącego mnie. Przyjąłem wtedy pseudonim „Witold”, podpisując się w oświadczeniach RKS, jak też w Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej „S” [TKK]. 

***

Nowy przewodniczący RKS Marek Muszyński postanowił niemal od podstaw zreorganizować struktury. Istniało bowiem podejrzenie, iż SB niemal całkowicie zinfiltrowała dolnośląskie podziemie. Tym bardziej że po aresztowaniach przywódców Dolnego Śląska nastąpiły również inne. W sumie zatrzymano lub aresztowano kilkadziesiąt osób pracujących w regionie bądź z nim współpracujące. 
 – Dziś już wiadomo, że mieliśmy w strukturach naszego „Maleszkę”. To jedno. Po drugie panowała konspiracyjna niefrasobliwość – mówi Marek Muszyński. – W każdym razie zapanowała fatalna atmosfera, bo wiedzieliśmy, że esbecy uderzają celnie. Przede wszystkim trzeba było niemal całkowicie przebudować się, polikwidować liczne skrzynki. Jednocześnie musiała zacząć szybko działać nowa struktura, bo nie chcieliśmy pokazać, że SB odnosiła sukces. Słowem, trzeba było niemal wszystko zorganizować na nowo. Skontaktowaliśmy się z aresztowanym Piniorem, by przekazał zdeponowane pieniądze. Zarządzał nimi Frasyniuk, który dał nam odpowiedź, że pieniędzy nie dostaniemy i że powinniśmy zakończyć działalność, bo ta nie ma sensu. Dla mnie był to szok. Ale nie należało się rozczulać. Wystąpiłem do innych regionów o pożyczkę, także do Politechniki. Ale przede wszystkim z apelem do zakładów pracy o ponowne zbieranie składek. Sytuacja była nieciekawa, bo uważano, że jesteśmy krezusami finansowymi, „mieliśmy” przecież te 80 milionów. Ale nie mogliśmy powiedzieć, że Władek nie oddał pieniędzy. Okazało się też, że region ma do spłacenia zaległości. Zamówił, a nie zapłacił za pomnik. Trzeba to było uregulować. W każdym razie ludzie w zakładach zrozumieli sytuację i szybko pieniądze zaczęły napływać. Niebawem było można kupić papier, zapłacić za druk, a także za maszyny drukarskie. Musiałem uruchomić kontakty z naszym regionalnym pismem „Z dnia na dzień”. Ale ci się na mnie ze strachu wypięli. A przecież widoczną oznaką działalności jest wydawanie pisma. Poradziłem sobie i z tym, pismo zaczęło wychodzić. Słowem, ta faza organizacyjna trwała dwa miesiące. Nawiązałem też stały kontakt z Kornelem Morawieckim i zasypałem dzielącą nas niechęć. Wtedy we Wrocławiu panowała wśród działaczy może nie wrogość, ale nieufność pomiędzy RKS a „Solidarnością Walczącą”. Mieliśmy do nich pretensje, a oni do nas ‒ o podkradanie sobie działaczy, sprzętu, lokali. Trudne to było do wyprostowania, ale udało się. 

***

Marek Muszyński pełnił funkcję przewodniczącego RKS do 1985 roku. Jako „Witold” do 1984 roku. Później już pod swoim nazwiskiem. Ponownie został wybrany przez działaczy RKS na kolejną, dwuletnią kadencję. Wchodził też w skład Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej „S”. Region Dolnośląski uchodził wówczas za jeden z najbardziej dynamicznych. Ukazywało się kilkadziesiąt pism: zakładowych, miejskich, tygodników, miesięczników. Drukowano liczne bezdebitowe książki. Marek Muszyński wyszedł z podziemia w październiku 1986 roku. Po raz pierwszy pokazał się na Mszy za ojczyznę w Kościele pw. Klemensa Dworzaka przy Alei Pracy. Na krótko został zatrzymany przez SB. Do 1989 roku był zatrzymywany jeszcze wielokrotnie. Podobnie do 1989 roku miał częste rewizje w domu. W 1988 roku wziął udział w Konferencji Praw Człowieka w podkrakowskich Mistrzejowicach. W następnym roku kontestował obrady Okrągłego Stołu, uważając, że Solidarność nie musiała iść na układy z komunistami. Dopiero w 1991 roku uznał, że Polska jest wolna podczas całkowicie wolnych wyborów do sejmu i senatu. 
‒ W tym czasie w Solidarności trwała dyskusja: działać jawnie, czy w ukryciu? Zakładać tymczasowe komitety założycielskie, czy nie? Myśmy byli zdania, że i jawnie, i niejawnie. Mówiłem, że struktury podziemne TKZ „S” i RKS są bezpiecznikiem dla struktur jawnych. Bo w każdej chwili, jeśli komuniści zaostrzą kurs, to mogą nas zamknąć. Moim zdaniem tajne struktury ubezpieczały nas przed tym. Wiedzieliśmy, jednak, że nie może związek działać cały czas w podziemiu. Wyszedłem z podziemia, choć miałem jeszcze kilka miesięcy kadencji, na wyraźne życzenie Wałęsy. Spotkałem się z nim. Bardzo napierał na wyjście i ujawnienie się TKK. Dziś powiem: pewnie obiecał to swoim mocodawcom. Okazało, się że z ludzi ukrywających się zostałem ja i Jan Górny. Też wybrany na moje stanowisko Genek Szumiejko. Kilka miesięcy wcześniej aresztowany został Bujak. Zawarłem umowę z Wałęsą, że wyjdę z podziemia, ale pod warunkiem, że dalej naczelną władzą zostaje TKK. Zgodził się. Po raz pierwszy pokazałem się jawnie w kościele przy Alei Pracy. Ksiądz zapowiedział, że we Mszy będzie uczestniczył szef RKS Marek Muszyński. Szum się zrobił nieprawdopodobny. Spotkałem się tego dnia z wieloma osobami. Dwa dni później do domu przyjechało SB. Zabrali mnie na komendę. Przesłuchanie było takie dość idiotyczne, bo chcieli, bym im powiedział, gdzie się ukrywałem. 
‒ Działałem w ukryciu pięć lat. Tyle ile trwała druga wojna światowa – mówi dalej Marek Muszyński. – Towarzyszył temu stres. Ale cały czas musiałem zachowywać czujność. Mówiąc językiem informatycznym, mózg działał w „przerwaniach”. Rejestrował zagrożenia. To było poza świadomością. Powodowało, że stąpałem ostrożnie. Pewnego razu znajomi mi uświadomili, że jeśli przez pięć lat nie wpadłem, to musiałem mieć w sobie jakiś czujnik. 


 

POLECANE
Schetyna: Nie mamy zamkniętego składu wyścigu prezydenckiego z ostatniej chwili
Schetyna: "Nie mamy zamkniętego składu wyścigu prezydenckiego"

Senator KO i były przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna skomentował niedzielną prezentację Karola Nawrockiego jako kandydata PiS na prezydenta.

Katastrofa lotnicza w Wilnie: Samolot spadł na budynek mieszkalny pilne
Katastrofa lotnicza w Wilnie: Samolot spadł na budynek mieszkalny

Samolot transportowy należący do firmy logistycznej DHL w poniedziałek rano spadł w pobliżu lotniska w Wilnie, uszkadzając budynek mieszkalny. Zginął jeden z czterech członków załogi maszyny. Trwa ustalanie przyczyn katastrofy.

W Pałacu Buckingham nastąpił potężny przełom. Chodzi o księżną Kate z ostatniej chwili
W Pałacu Buckingham nastąpił potężny przełom. Chodzi o księżną Kate

Od czasu, kiedy świat obiegły informacje, że księżna Kate, żona brytyjskiego następcy tronu księcia Williama, zmaga się z wykrytym u niej rakiem, oczy całego świata skierowane są na Pałac Buckingham

Niepokojące doniesienia z granicy. Straż Graniczna wydała komunikat pilne
Niepokojące doniesienia z granicy. Straż Graniczna wydała komunikat

Straż Graniczna regularnie publikuje raporty dotyczące wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej.

Wybory prezydenckie w Rumunii. Prowadzi prawicowy kandydat polityka
Wybory prezydenckie w Rumunii. Prowadzi prawicowy kandydat

Pierwsze miejsce w I turze wyborów prezydenckich w Rumunii zajął prawicowy kandydat Calin Georgescu. Nie wiadomo jeszcze, kto wejdzie do drugiej tury wyborów.

Dramat w Namysłowie. Są zabici, wśród zakładników dzieci z ostatniej chwili
Dramat w Namysłowie. Są zabici, wśród zakładników dzieci

Do tragicznej sytuacji doszło w niedzielę po południu w Namysłowie, gdzie podczas rodzinnego spotkania wywiązała się strzelanina, w wyniku której zginęły trzy osoby, a dwoje dzieci stało się zakładnikami sprawcy.

Umowy między UE a Mercosur boi się rolnictwo w całej Europie z ostatniej chwili
"Umowy między UE a Mercosur boi się rolnictwo w całej Europie"

"Umowy o wolnym handlu między UE a Mercosurem boi się nie tylko polska branża mięsna, ale rolnictwo w całej Europie. Rząd planuje sprzeciw. Naszym sojusznikiem jest Francja" – czytamy w poniedziałkowym "Pulsie Biznesu".

Plan na zakończenie wojny? Doradca Trumpa zabrał głos z ostatniej chwili
Plan na zakończenie wojny? Doradca Trumpa zabrał głos

Ekipa prezydenta elektra Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa rozpocznie współpracę z administracją prezydenta Joe Bidena w celu osiągniecia „porozumienia” między Ukrainą i Rosją - oświadczył w niedzielę w telewizji Fox News Michael Waltz, nominowany przez Trumpa na stanowisko doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego.

Genialne w swej prostocie. Zaskoczenie dla fanów Familiady z ostatniej chwili
"Genialne w swej prostocie". Zaskoczenie dla fanów "Familiady"

Z okazji 30-lecia "Familiady" produkcja programu zdecydowała się ujawnić tajemnicę słynnego kącika muzycznego. Przez lata widzowie wyobrażali sobie to miejsce jako profesjonalne, dźwiękoszczelne studio – być może szklany pokój lub elegancką kabinę. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

Nawrocki: Polska to moja miłość, dlatego jestem gotowy zostać jej prezydentem z ostatniej chwili
Nawrocki: Polska to moja miłość, dlatego jestem gotowy zostać jej prezydentem

Prezes IPN Karol Nawrocki zadeklarował podczas niedzielnej konwencji w Krakowie, że Polska to jego miłość, dlatego jest gotowy zostać jej prezydentem. Jego pierwszą obietnicą wyborczą jest zakończenie wojny polsko-polskiej.

REKLAMA

Ludzie wolności i Solidarnośći: Marek Muszyński

Marek Muszyński. Autor ulotki protestującej przeciwko prześladowaniu studentów w marcu 1968 roku. Zatrzymany, wyszedł po trzech miesiącach aresztu. Skazany w lipcowym procesie na dwa lata więzienia w zawieszeniu. W 1980 roku współtwórca „S” na Politechnice Wrocławskiej. W stanie wojennym najdłużej ukrywający się działacz podziemnej Solidarności. 
 Ludzie wolności i Solidarnośći: Marek Muszyński
/ Fot. Janusz Wolniak

Syn lekarzy czynnie walczących o niepodległość Polski w czasie drugiej wojny światowej. Jeden z czworga rodzeństwa. Absolwent fizyki na Uniwersytecie Wrocławskim. W III RP poseł dwóch kadencji. W 2006 roku odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski z Gwiazdą. Jedenaście lat później Krzyżem Wolności i Solidarności. 

‒ Nie byłem działaczem żadnej organizacji opozycyjnej w 1968 roku. Ot, pracowaliśmy w studenckiej spółdzielni pracy „Robot”. Myliśmy okna we wrocławskim PZU, a tam w każdym pokoju była maszyna do pisania. Więc z Jackiem Filipeckim napisaliśmy odezwę ‒ protest w sprawie aresztowania studentów. Podjęliśmy, jako jedyna uczelnia w Polsce, strajk okupacyjny, więc było dla nas oczywistym, że powinniśmy w jakiś sposób zaprotestować przeciwko władzy ludowej, jak się wtedy mówiło – wspomina dziś Marek Muszyński. ‒ Kilkadziesiąt minut po napisaniu naszej ulotki pojawiała się milicja. Zadenuncjował nas kolega, ale on już dziś nie żyje, więc nie będę podawał nazwiska. Mnie i Filipeckiego, a także kilka innych osób zabrali do suki. Ich wypuścili, a mnie i Jackowi dali sankcję prokuratorską na trzy miesiące. 
***
Udział w proteście marcowym nie zaprowadził Marka Muszyńskiego do polityki. Stracił rok studiów, ale nie wpłynęło to w jakiś szczególny sposób na jego pracę naukową czy świadomość polityczną. Nadal był wiernym słuchaczem Radia Wolna Europa, które, jak dziś mówi, było jego politycznym uniwersytetem. Funkcjonariuszy PZPR uważał za obcych Polsce i jak wielu jego bliskich opatrywał terminem „oni”. 
Znakomicie skończył studia i podjął pracę naukową na Politechnice Wrocławskiej. Niebawem ożenił się. Młode małżeństwo zamieszkało w pokoju asystenckim politechniki. Wszystko wskazywało na to, że praca naukowa będzie jego największą pasją. Czasem tylko myślał z goryczą, że panuje w kraju marazm. Polska zaś nie jest i za jego życia nie będzie niepodległa. Tymczasem spokojne życie młodego naukowca przerwał wybór Karola Wojtyły na papieża. 
‒ Wiedziałem, że ten wybór będzie miał wpływ na to, co się będzie działo w Polsce, zarówno w sferze religijnej, jak i politycznej. Ale nie wiedziałem, jaki – mówi Marek Muszyński. – Podczas pierwszej pielgrzymki JP II do kraju pojechaliśmy moją „syrenką” z grupą osób na Mszę do Częstochowy. W czasie drogi bardzo zdziwiły nas pozdejmowane drogowskazy z napisem Częstochowa. To nam unaoczniało, jak komuniści bali się tego wyboru. 
***
    Strajki 1980 roku nie były dla przyszłego działacza Solidności jakimś szczególnym zaskoczeniem. Wiedział już o wcześniejszych buntach w wielu miastach kraju. Nieobojętny był mu też rok 1970 i 1976 roku. Jednak nie przypuszczał, że te wydarzenia będą miały tak duży wymiar i doprowadzą do podpisania porozumień komunistów ze strajkującymi, a następnie do powstania Solidarności ‒ związku zawodowego, który już u swych początków stał się ruchem społeczno-zawodowym. Marek Muszyński szybko zajął się wraz z innymi organizowaniem Komisji Zakładowej Solidarności na Politechnice Wrocławskiej, której został wiceprzewodniczącym. Tam też poznał Tomasza Wójcika, również aresztowanego za strajk w 1968, o czym wzajemnie obaj nie wiedzieli. 
‒ Głównymi organizatorami „S” na Politechnice byli Tomasz Wójcik i Jadwiga Szymonik. Na początku była nas nieliczna grupka zapaleńców – opowiada Marek Muszyński. – Niebawem wszyscy, którzy wierzyli w niepodległość, organizowali się wokół walki o wolną Polskę. Mówienie o tym, że to mają być wolne związki i tylko związki, było moim zdaniem ‒ i nie tylko moim ‒ zasłoną. Solidarność była narzędziem do odzyskiwania niepodległości. 
Marek Muszyński rozpoczyna aktywną działalność w Solidarności, zajmuje się sprawami organizacyjnymi. Między innymi uczestniczy w pracach programowych Zarządu Regionu „S” Dolnego Śląska. Współorganizuje bibliotekę niezależnych wydawnictw na Politechnice. Jeździ po bezdebitowe książki i prasę do Warszawy. Współorganizuje wszechnicę związkową, gdzie odbywają się wykłady z najnowszej, niezakłamanej historii Polski, a również ekonomii i filozofii. Pracuje przy organizowaniu sieci zakładów wiodących „S”. Jest na tyle aktywny, że zostaje wybrany delegatem na I WZD Regionu Dolnośląskiego. Również na I Krajowy Zjazd NSZZ „S” w Gdańsku. Nie liczy czasu spędzonego poza domem. Wie, że podobny już się nie powtórzy. I w tym podmuchu wolności zastaje go stan wojenny. Organizuje strajk na Politechnice, ale ten po dwóch dniach rozbija ZOMO. Marek Muszyński przechodzi do działalności podziemnej. 
***
‒ Z jednej strony spodziewałem się ataku komunistów, a z drugiej uważałem, że nasz dziesięciomilionowy ruch nie może zostać zaatakowany – mówi Marek Muszyński. ‒ Czuliśmy się tacy silni. Ale też, realnie patrząc, trudno było sądzić, że PZPR-owcy nie zareagują, kiedy hegemonia wymykała im się z rąk. Widzieli, że już nie mają monopolu na propagandę czy oświatę. 
W nocy z dwunastego na trzynastego Marek Muszyński z Jadwigą Szymonik drukował kolejne egzemplarze bibuły w KZ na Politechnice. Około drugiej w nocy poszedł do niewielkiego mieszkanka w Domu Asystenta oddalonym o kilkaset metrów. Nie widział nic niepokojącego. Po ciężkiej pracy padł prawie nieprzytomny na łóżko. 
‒ Około piątej rano dobija się kolega i woła podekscytowany: Wojsko na ulicach! – wspomina Marek Muszyński. – Zapytałem: czyje? polskie czy sowieckie ? Na co on powiada ‒ polskie. Ruszyłem w miasto. Mieliśmy plan, kto kogo zawiadamia w takich sytuacjach. Wsiedliśmy do mojej „Syrenki” i dotarliśmy do kogo trzeba. I jak wyjechałem wtedy z domu, to wróciłem dopiero po kilku latach. Na wypadek stanu wojennego mieliśmy wyznaczone posiedzenie prezydium KZ „S”. Podjęliśmy decyzję o strajku na Politechnice. Mnóstwo osób wzięło w nim udział. Zostałem jego przewodniczącym. Niestety, po dwóch dniach nas rozbito. Spałowano wielu ludzi. Zatrzymano na komendach, ale po krótkim czasie wypuszczono. Ja sam uniknąłem aresztowania. SB przyszło do domu, ale mnie już nie zastali. 
W połowie grudnia 1982 roku za Markiem Muszyńskim SB wysłała listy gończe. Od tego też czasu będzie jednym z najbardziej poszukiwanych i aktywnych działaczy podziemia. Wchodzi w skład podziemnego Regionalnego Komitetu Strajkowego Dolny Śląsk. Od maja 1982 roku odpowiedzialny jest za sprawy organizacyjne, w tym za komórki wywiadu i kontrwywiadu.
‒ Chcieliśmy wiedzieć jak najwięcej o tym, co się dzieje w MO i SB – opowiada Marek Muszyński. ‒ W głównej mierze interesowało nas, co oni tak naprawdę wiedzą na temat naszej działalności. Mieliśmy przede wszystkim nasłuch SB i milicji. Dostawaliśmy też informacje od ludzi z zakładów Dolnego Śląska. Jakieś przecieki docierały do nas z milicji, czasem z SB. Prowadziliśmy też „biały wywiad”. To wymagało pracy analitycznej bardzo wielu osób. Sporo ludzi wtedy z nami współpracowało. 
Region Dolnośląski miał wówczas swoich bohaterów: Frasyniuka, Bednarza, Piniora i Muszyńskiego. Głośnym echem odbiło się wypłacenie przed stanem wojennym osiemdziesięciu milionów złotych ‒ pieniędzy ZR „S”. Region uchodził za bogaty. Decyzją RKS wstrzymano więc zbieranie składek związkowych, co dla wielu działaczy zakładowych podziemnych struktur było złym pomysłem. Uważano, że w ten sposób RKS traci kontakt z zakładami pracy. Owa idylla nie trwała długo. W październiku 1982 roku aresztowany został Władysław Frasyniuk, miesiąc później Piotr Bednorz, w kwietniu zaś 1983 roku Józef Pinior. Na działaczy dolnośląskiego podziemia padł blady strach. Cześć kurierów zawiesiła kontakty z innymi regionami, podobnie kolporterzy. 
‒ Rzeczywiście po tych aresztowaniach sytuacja w regionie zrobiła się markotna. W niektórych kręgach działaczy pojawiły się defetystyczne nastroje podsycane przez SB. Panowało przekonanie, że jesteśmy całkowicie zinfiltrowani i to tylko kwestia czasu, kiedy nas całkowicie spacyfikują ‒ mówi Marek Muszyński. – W RKS byłem od 1982 roku, ale nie ujawniany z nazwiska. W międzyczasie, jeszcze za przewodnictwa Józka Piniora, na posiedzeniu RKS po raz pierwszy w historii Solidarności zostali wybrani dwaj wiceprzewodniczący. Jednym z nich był Zenon Tankiewicz, drugim ja. Po aresztowaniu Piniora w tajnym glosowaniu wybrano na przewodniczącego mnie. Przyjąłem wtedy pseudonim „Witold”, podpisując się w oświadczeniach RKS, jak też w Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej „S” [TKK]. 

***

Nowy przewodniczący RKS Marek Muszyński postanowił niemal od podstaw zreorganizować struktury. Istniało bowiem podejrzenie, iż SB niemal całkowicie zinfiltrowała dolnośląskie podziemie. Tym bardziej że po aresztowaniach przywódców Dolnego Śląska nastąpiły również inne. W sumie zatrzymano lub aresztowano kilkadziesiąt osób pracujących w regionie bądź z nim współpracujące. 
 – Dziś już wiadomo, że mieliśmy w strukturach naszego „Maleszkę”. To jedno. Po drugie panowała konspiracyjna niefrasobliwość – mówi Marek Muszyński. – W każdym razie zapanowała fatalna atmosfera, bo wiedzieliśmy, że esbecy uderzają celnie. Przede wszystkim trzeba było niemal całkowicie przebudować się, polikwidować liczne skrzynki. Jednocześnie musiała zacząć szybko działać nowa struktura, bo nie chcieliśmy pokazać, że SB odnosiła sukces. Słowem, trzeba było niemal wszystko zorganizować na nowo. Skontaktowaliśmy się z aresztowanym Piniorem, by przekazał zdeponowane pieniądze. Zarządzał nimi Frasyniuk, który dał nam odpowiedź, że pieniędzy nie dostaniemy i że powinniśmy zakończyć działalność, bo ta nie ma sensu. Dla mnie był to szok. Ale nie należało się rozczulać. Wystąpiłem do innych regionów o pożyczkę, także do Politechniki. Ale przede wszystkim z apelem do zakładów pracy o ponowne zbieranie składek. Sytuacja była nieciekawa, bo uważano, że jesteśmy krezusami finansowymi, „mieliśmy” przecież te 80 milionów. Ale nie mogliśmy powiedzieć, że Władek nie oddał pieniędzy. Okazało się też, że region ma do spłacenia zaległości. Zamówił, a nie zapłacił za pomnik. Trzeba to było uregulować. W każdym razie ludzie w zakładach zrozumieli sytuację i szybko pieniądze zaczęły napływać. Niebawem było można kupić papier, zapłacić za druk, a także za maszyny drukarskie. Musiałem uruchomić kontakty z naszym regionalnym pismem „Z dnia na dzień”. Ale ci się na mnie ze strachu wypięli. A przecież widoczną oznaką działalności jest wydawanie pisma. Poradziłem sobie i z tym, pismo zaczęło wychodzić. Słowem, ta faza organizacyjna trwała dwa miesiące. Nawiązałem też stały kontakt z Kornelem Morawieckim i zasypałem dzielącą nas niechęć. Wtedy we Wrocławiu panowała wśród działaczy może nie wrogość, ale nieufność pomiędzy RKS a „Solidarnością Walczącą”. Mieliśmy do nich pretensje, a oni do nas ‒ o podkradanie sobie działaczy, sprzętu, lokali. Trudne to było do wyprostowania, ale udało się. 

***

Marek Muszyński pełnił funkcję przewodniczącego RKS do 1985 roku. Jako „Witold” do 1984 roku. Później już pod swoim nazwiskiem. Ponownie został wybrany przez działaczy RKS na kolejną, dwuletnią kadencję. Wchodził też w skład Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej „S”. Region Dolnośląski uchodził wówczas za jeden z najbardziej dynamicznych. Ukazywało się kilkadziesiąt pism: zakładowych, miejskich, tygodników, miesięczników. Drukowano liczne bezdebitowe książki. Marek Muszyński wyszedł z podziemia w październiku 1986 roku. Po raz pierwszy pokazał się na Mszy za ojczyznę w Kościele pw. Klemensa Dworzaka przy Alei Pracy. Na krótko został zatrzymany przez SB. Do 1989 roku był zatrzymywany jeszcze wielokrotnie. Podobnie do 1989 roku miał częste rewizje w domu. W 1988 roku wziął udział w Konferencji Praw Człowieka w podkrakowskich Mistrzejowicach. W następnym roku kontestował obrady Okrągłego Stołu, uważając, że Solidarność nie musiała iść na układy z komunistami. Dopiero w 1991 roku uznał, że Polska jest wolna podczas całkowicie wolnych wyborów do sejmu i senatu. 
‒ W tym czasie w Solidarności trwała dyskusja: działać jawnie, czy w ukryciu? Zakładać tymczasowe komitety założycielskie, czy nie? Myśmy byli zdania, że i jawnie, i niejawnie. Mówiłem, że struktury podziemne TKZ „S” i RKS są bezpiecznikiem dla struktur jawnych. Bo w każdej chwili, jeśli komuniści zaostrzą kurs, to mogą nas zamknąć. Moim zdaniem tajne struktury ubezpieczały nas przed tym. Wiedzieliśmy, jednak, że nie może związek działać cały czas w podziemiu. Wyszedłem z podziemia, choć miałem jeszcze kilka miesięcy kadencji, na wyraźne życzenie Wałęsy. Spotkałem się z nim. Bardzo napierał na wyjście i ujawnienie się TKK. Dziś powiem: pewnie obiecał to swoim mocodawcom. Okazało, się że z ludzi ukrywających się zostałem ja i Jan Górny. Też wybrany na moje stanowisko Genek Szumiejko. Kilka miesięcy wcześniej aresztowany został Bujak. Zawarłem umowę z Wałęsą, że wyjdę z podziemia, ale pod warunkiem, że dalej naczelną władzą zostaje TKK. Zgodził się. Po raz pierwszy pokazałem się jawnie w kościele przy Alei Pracy. Ksiądz zapowiedział, że we Mszy będzie uczestniczył szef RKS Marek Muszyński. Szum się zrobił nieprawdopodobny. Spotkałem się tego dnia z wieloma osobami. Dwa dni później do domu przyjechało SB. Zabrali mnie na komendę. Przesłuchanie było takie dość idiotyczne, bo chcieli, bym im powiedział, gdzie się ukrywałem. 
‒ Działałem w ukryciu pięć lat. Tyle ile trwała druga wojna światowa – mówi dalej Marek Muszyński. – Towarzyszył temu stres. Ale cały czas musiałem zachowywać czujność. Mówiąc językiem informatycznym, mózg działał w „przerwaniach”. Rejestrował zagrożenia. To było poza świadomością. Powodowało, że stąpałem ostrożnie. Pewnego razu znajomi mi uświadomili, że jeśli przez pięć lat nie wpadłem, to musiałem mieć w sobie jakiś czujnik. 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe