Mieczysław Gil dla "TS": Prężenie muskułów
Prostą sprawą byłaby demonstracja przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu, któremu Wałęsa od lat dedykuje swoje najsilniejsze negatywne emocje. Wtedy siedziałby w zaparte. Ale zapowiedź Karola Goździkiewicza z gdańskiej Solidarności o obecności stoczniowców na miesięcznicy wyraźnie zmieniła optykę. Starcie legendarnego przywódcy Solidarności z „reżimem” dałoby się po mistrzowsku propagandowo rozegrać. Gazeta Wyborcza nie takie rzeczy robiła. Ale pokazać światu, że związkowcy konfrontują się z byłym przewodniczącym? Rzucone przez Wałęsę wyzwanie: „Zobaczymy, kto ma jaką siłę. Zmierzymy się”nabiera w tym kontekście innego wymiaru. Na to Wałęsa nie pójdzie. Dobrze wie, jak odebrane zostały w stoczni jego słowa, gdy zachęcał Donalda Tuska do spałowania protestujących związkowców. Cokolwiek by nie mówił w mediach, musi wiedzieć, że sprawa jego współpracy została fatalnie oceniona przez zdradzonych kolegów.
Wałęsie, gdyby wybrał się wraz z Frasyniukiem na Krakowskie Przedmieście, włos z głowy by nie spadł, bo nie może spaść. Choć oczywiście tak prominentny męczennik byłby darem niebios dla opozycji. Nakład Wyborczej chwilowo poszybowałby w górę... Ale aż tak kosztownego prezentu Wałęsa nawet największym wrogom Jarosława Kaczyńskiego nie ufunduje. Od lat jak ognia unika sytuacji, w której musiałby stanąć oko w oko ze stoczniowcami. Składanie kwiatów bladym świtem przed pomnikiem Poległych Stoczniowców jest tego najlepszym przykładem. Nie byłby sobą, gdyby anonsując wystrzał Aurory, mającej obwieścić światu koniec ery Kaczyńskiego, ciut się zawczasu nie zaasekurował: „Jak nie będzie miliona, to nie ma co ponosić kosztów”. A nie będzie!
Mieczysław Gil
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (28/2017) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.
#REKLAMA_POZIOMA#