Paweł Jabłoński: Przedstawiciele instytucji europejskich wielokrotnie usiłowali nas oszukać

– Przyszłość Europy zależy od tego, czy będzie ona umiała wyciągnąć wnioski z własnych błędów. Jeśli rządzący Starym Kontynentem będą w większym stopniu słuchać Polski i innych państw Europy Środkowej, szansa na wyciągnięcie właściwych wniosków będzie o wiele większa – mówi wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński w rozmowie z Agnieszką Żurek.
Paweł Jabłoński Paweł Jabłoński: Przedstawiciele instytucji europejskich wielokrotnie usiłowali nas oszukać
Paweł Jabłoński / Wikipedia CC BY 3,0 MSZ

– Dokąd zmierza Europa w dobie wojny, inflacji i kryzysu? Czy znajdujemy się w punkcie zwrotnym, który może okazać się dla nas mimo wszystko szansą?

– Najważniejsza dla Europy jest dzisiaj odpowiedź na pytanie o to, czy będzie ona umiała wyciągnąć wnioski z własnych błędów. W ostatnich latach popełniła ich niestety bardzo wiele. Mam tu na myśli przede wszystkim zamykanie oczu na zagrożenia, które istniały cały czas tuż obok nas, a które większość przywódców europejskich ignorowała, udawała, że ich nie ma. Istniało fałszywe przekonanie, że poprzez prowadzenie interesów można skłonić państwa wrogo do nas nastawione do tego, aby tych wrogich zamiarów zaniechały. Okazało się to mrzonką. Odpowiedź na pytanie o przyszłość Europy zależy od tego, czy będzie ona umiała na tyle mocno stąpać po ziemi, żeby już więcej w takie samozadowolenie nie popadać. Jeśli rządzący Starym Kontynentem będą w większym stopniu słuchać państw Europy Środkowej, szansa na wyciągnięcie właściwych wniosków będzie o wiele większa. Państwa tego regionu mają inną perspektywę, są za sprawą swojej trudnej historii dużo bardziej świadome istniejących zagrożeń i trzeźwiej patrzą na obecną rzeczywistość. Jeśli będą miały więcej do powiedzenia w Unii Europejskiej, wówczas przed Europą zaistnieje o wiele większa szansa na rozwój. Jeśli głos państw Europy Środkowej, ale także i Południowej, będzie ograniczany, zagłuszany pod rozmaitymi pretekstami, niestety wówczas Europa będzie popełniać podobne błędy jak dotychczas.

– Rząd Prawa i Sprawiedliwości w ostatnim czasie przybrał dość ostry kurs wobec Niemiec, które wydają się nie chcieć rozstać z rolą dominującego państwa w gremiach europejskich i które niezbyt przychylnie patrzą na zacieśnianie współpracy pomiędzy państwami naszego regionu. Jakie efekty przyniesie ta polityka obecnego rządu?

– W Europie nie powinno być żadnej dominacji – ani niemieckiej, ani polskiej, ani francuskiej, ani jakiejkolwiek innej. W Unii Europejskiej nie chodzi o to, aby jeden kraj górował nad pozostałymi, ale o to, aby wszystkie państwa mogły w możliwie najbardziej równym stopniu wpływać na procesy decyzyjne. Aktualny system oparty na zasadzie konsensusu w sprawach najważniejszych i zasadę większości kwalifikowanej w ogromnej większości spraw nie jest optymalny – daje on zbyt dużo do powiedzenia państwom największym i najsilniejszym kosztem krajów, które przez swoją historię są dzisiaj wciąż jeszcze na niższym poziomie rozwoju gospodarczego. Jeżeli dodatkowo mamy dziś do czynienia z próbami – i to całkiem jawnymi – dążenia do dalszej centralizacji mechanizmów decyzyjnych, a w efekcie do powiększania mocy sprawczej państw największych i najbogatszych, to jest to niestety zabójcze dla Europy. Europa to nie politycy, Europa to ludzie, a ludzie pozbawiani możliwości posiadania wpływu na podejmowanie decyzji mających znaczenie dla ich życia będą mieli coraz mniej zaufania do Unii Europejskiej. Jest to bardzo złe zjawisko, ale niestety zauważalne. Wielu technokratów z Brukseli i innych stolic, często niepodlegających demokratycznej kontroli, chciałoby narzucać swoje pomysły obywatelom, co samo w sobie jest zaprzeczeniem demokracji. Jeśli ten proces będzie się pogłębiał, z całą pewnością będzie to szkodliwe dla Unii Europejskiej.

– Czy jest jeszcze możliwy powrót do korzeni Unii Europejskiej? Do wartości, na których została zbudowana? A może ten projekt ewoluował w taką stronę, że stał się już własną karykaturą i nie da się tego procesu odwrócić?

– Nie przepadam za sformułowaniem „powrót do korzeni”, bo w polityce międzynarodowej trudno jest wracać w 100 procentach do rozwiązań sprzed 70 lat. Chodzi raczej o to, by zapobiegać złym mutacjom, które się dziś pojawiają, a które są sprzeczne z pierwotnym projektem Unii Europejskiej. To nie jest tak, że Unia nie powinna się zmieniać. Przeciwnie, powinna – ale z poszanowaniem praw jej obywateli, zwłaszcza tych pochodzących z mniejszych i mniej zamożnych państw. Rozwój Unii przez te ponad siedem dekad był możliwy dzięki temu, że spełniała ona zasadniczo dwa główne cele: zapewnianie bezpieczeństwa i zwiększanie spójności społeczno-gospodarczej. Drugi cel służył zasadniczo celowi pierwszemu – zapobiegnięciu wojnie w Europie. Przyświecało temu przekonanie, że jeżeli będziemy podnosić poziom rozwoju krajów mniej zaawansowanych gospodarczo oraz poziom zarobków obywateli tych państw, wówczas nie będzie w Europie powodu do konfliktów. I dopóki ten model funkcjonuje, dopóty Unia Europejska może trwać i się rozwijać. Jeżeli jednak będziemy odchodzić od tego modelu na rzecz praktycznie przymusowej integracji zarządzanej centralnie, mającej na dodatek charakter polityczny i narzucany siłowo przez większych i bogatszych, zaprzeczymy podstawowemu celowi Unii Europejskiej. Unia oznaczać będzie w takim scenariuszu nie konsensus i wspólne działanie w interesie wszystkich – ale wymuszanie określonych działań przez silniejszych na słabszych. To nigdy nie powinno się wydarzyć.

– W jaki sposób wojna na Ukrainie i postawa Polski wobec tego konfliktu zmieniła pozycję naszego kraju w Europie? Jak nie roztrwonić tego kapitału, ale go pomnożyć?

– Wielu polityków, którzy w przeszłości albo ignorowali polski głos, albo wypowiadali się w duchu do niego przeciwnym, obecnie przyznaje, że należało bardziej słuchać Polski. Słyszeliśmy to w ostatnich tygodniach kilka razy z ust części polityków europejskich. Naszym najważniejszym dzisiejszym zadaniem jako dyplomatów i przedstawicieli polskiego rządu jest to, aby ten polski głos był w Europie obecny, słyszany, a przede wszystkim – słuchany – tj. aby był podstawą do kreowania realnej polityki. To można osiągnąć tylko i wyłącznie na drodze prowadzenia rozmów, nawet jeżeli czasami po drugiej stronie znajdują się partnerzy mający nie do końca czyste intencje. Wielokrotnie zdarzało się, że w różnych sprawach przedstawiciele innych rządów czy instytucji europejskich usiłowali nas oszukiwać, nie dotrzymywali danego słowa. Takie rzeczy się niestety dzieją i jest to bardzo złe zjawisko, ale pomimo tego należy prowadzić rozmowy. Zawsze tam, gdzie istnieje szansa – nawet niewielka – wykorzystania danej sytuacji z korzyścią dla Polski, naszym obowiązkiem jest podejmowanie prób doprowadzenia do tego, aby takiej szansy nie zmarnować.

– Gdzie Polska może szukać sojuszników? Do czasu rozpoczęcia konfliktu zbrojnego na Ukrainie naszym sojusznikiem w Unii Europejskiej były Węgry. To się zmieniło, ale być może można do tej współpracy wrócić? A może rozszerzyć ją na inne państwa naszego regionu?

– Naturalnym sojusznikiem jest dla nas zawsze ten, kto ma zbieżne z nami interesy. W tej chwili szczególnie ważne są interesy gospodarcze, zwłaszcza wobec globalnej inflacji i kryzysu energetycznego. W tym obszarze mamy bardzo wiele wspólnych punktów zarówno z państwami naszego regionu, jak i z państwami południa Europy, krajami śródziemnomorskimi, które z różnych powodów nie zawsze rozwijały się tak szybko, jak państwa bogatej północy. Wiele osób wspomina w tym kontekście o potencjalnie ściślejszej współpracy polsko-włoskiej związanej z ostatnimi wynikami wyborów w Italii. My oczywiście bardzo na tę współpracę liczymy, ale chcę jednocześnie podkreślić, że w zakresie interesów gospodarczych to, jakie partie polityczne rządzą w innych krajach, na pewno nie będzie dla nas stanowiło przeszkody w zacieśnianiu współpracy. Jeśli mamy tożsame interesy gospodarcze, chcemy zwiększać spójność Unii Europejskiej, chcemy, żeby poziom rozwoju był wyrównywany szybciej – to będziemy współpracować zarówno z rządami prawicowymi, jak i lewicowymi.

– Kryzys gospodarczy będzie w roku wyborczym raczej się pogłębiał, niż wyhamowywał, co z pewnością stanie się przedmiotem kampanii. Czy możemy spodziewać się także grania przez opozycję relacjami międzynarodowymi w celu uzyskania dodatkowych punktów procentowych w wyborach?

– Najbliższe miesiące na pewno będą bardzo trudne. Myślę, że od trzydziestu lat żaden rząd w Polsce nie musiał mierzyć się z takim spiętrzeniem wyzwań. Dopiero co zaczęliśmy wychodzić z pandemii COVID-19 i związanych z nią kryzysu gospodarczego i inflacji, a chwilę później rozpoczęła się wojna – i to na skalę największą w naszym regionie od czasu II wojny światowej. Wyzwania, przed jakimi obecnie stoimy, są tak duże, że trudno je porównać z jakimkolwiek okresem w najnowszej historii. To, w jaki sposób ocenią nas wyborcy, będzie w ogromnym stopniu zależało od tego, czy uda nam się skutecznie ochronić polskie rodziny przed bezpośrednimi kosztami wynikającymi z kryzysu. Dlatego ograniczamy, jak to tylko możliwe, wzrost cen energii, wprowadzamy tarcze antyinflacyjne, podejmujemy działania o charakterze makroekonomicznym, obniżamy podatki, podwyższamy kwotę wolną od podatku, wprowadzamy ulgi dla rodzin i wiele, wiele innych kroków. One mają przede wszystkim ochronić obywateli przed skutkami rosnących cen. Wielu ekonomistów tradycyjnej, liberalnej szkoły, bardzo się na to obrusza i wskazuje, że trzeba przede wszystkim walczyć z inflacją – nawet kosztem ludzi. My się na to nie zgadzamy, bo uważamy, że wskaźniki ekonomiczne nie mogą być celem samym w sobie – gospodarka ma służyć temu, aby podnosił się poziom życia obywateli. Tym się kierujemy. Jak będzie się do tego odnosiła opozycja? Szczerze mówiąc, mam duże obawy. Widzę z jej strony bardzo poważne ciążenie w stronę czegoś, co można nazwać liberalnym populizmem – to znaczy oskarżaniem, że każdy kryzys, z którym mierzy się obecnie rząd, jest spowodowany wyłącznie sprawami wewnętrznymi. Opozycja ignoruje fakt, że w wielu krajach, także w strefie euro, inflacja jest nawet wyższa niż w Polsce, podobnie jak ceny energii. To są zjawiska globalne, polski rząd nie ma przecież wpływu na to, że inflacja w Holandii wynosi 17 procent. W roku wyborczym spodziewam się ze strony opozycji demagogii, populizmu liberalnego postulującego ograniczanie wsparcia dla ludzi. Mam niestety co do naszej opozycji dość pesymistyczne nastawienie. Ale jednocześnie optymistyczne dla Polski – bo jako rząd mamy podejście znacznie bardziej wyważone i myślę, że lepiej oceniane przez społeczeństwo. Jak będzie ostatecznie – ocenią wyborcy w przyszłym roku.

– Obok inflacji tym, co spędza obecnie Polakom sen z powiek, jest kwestia naszego bezpieczeństwa i wiarygodności sojuszy. Czy zrobiliśmy wszystko, aby zwiększyć bezpieczeństwo Polski w obecnych warunkach do maksimum?

– Zawsze musimy być świadomi, że konieczne jest posiadanie własnych środków obrony. Zdolność do zapewnienia sobie samemu bezpieczeństwa jest absolutnie koniecznym warunkiem do tego, aby chronić swoich obywateli. Sojusze są niezwykle ważne, natomiast sam sojusz – nawet tak silny, jak NATO – bez odpowiednio przygotowanej, wyposażonej i wystarczająco liczebnej armii, nic nikomu nie da. Widać to na przykładzie Ukrainy. Gdyby nie fakt, że była ona w stanie bronić się sama przez pierwsze kluczowe dni i tygodnie, żadne wsparcie sojusznicze samo w sobie by nie wystarczyło. Konieczna jest budowa własnych zdolności obronnych. Dlatego też w ogromnym stopniu zwiększamy wydatki na obronność i nasze zdolności do ochrony własnych obywateli. To jest podstawowy obowiązek państwa. Nie można powiedzieć, że mamy stuprocentowe gwarancje bezpieczeństwa, bo takich nie ma nigdy, ale paradoksalnie – mimo tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą – my sami jesteśmy coraz bezpieczniejsi. Mamy obecnie większe możliwości odparcia ewentualnego ataku, niż mieliśmy jeszcze kilka miesięcy temu, a nasze zdolności obronne będą jeszcze rosły. Oczywiście musimy na to przeznaczyć duże wydatki, ale jest to niezbędne, bo gwarantuje nam to stabilność. W takich sprawach, jak bezpieczeństwo Polski i kwestie międzynarodowe związane z pozycją naszego kraju w polityce zagranicznej, powinien panować polityczny konsensus. Możemy się oczywiście spierać co do szczegółów, ale podejmowanie działań zmierzających np. do podważania decyzji o zwiększaniu poziomu liczebności armii czy zasadności zakupów dla wojska, nie wzmacnia polskiego bezpieczeństwa. Mam nadzieję, że członkowie wszystkich polskich partii – zarówno rządzącej, której jestem członkiem, jak i tych opozycyjnych – nie będą żadnych tego typu spraw wykorzystywać do nieuczciwej gry politycznej.

Tekst pochodzi z 43. (1762) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Nie żyje Liam Payne. Ujawniono, co zażył przed śmiercią z ostatniej chwili
Nie żyje Liam Payne. Ujawniono, co zażył przed śmiercią

Badania toksykologiczne potwierdziły obecność kokainy w ciele Liama Payne’a, który zmarł po upadku z balkonu w Buenos Aires – informuje serwis Infobae.

Skąd ten tłum Hitlerów? tylko u nas
Skąd ten tłum "Hitlerów"?

Slyszymy to każdego dnia. Każdego dnia dowiadujemy się, że Trump to Hitler, Kaczyński to Hitler, Netanjahu to Hitler, Marine Le Pen to Hitler, Orban to Hitler itd. Mnóstwo tych "Hitlerów" w dzisiejszej polityce. Cały tłum. A to przecież tak naprawdę tylko jedna i ta sama paranoja oraz propagandowa manipulacja! To "reductio ad Hitlerum" trwa od dziesięcioleci i narasta.

Krzysztof Stanowski ostro atakuje Radio ZET: To ŻAŁOSNE! Wiadomości
Krzysztof Stanowski ostro atakuje Radio ZET: "To ŻAŁOSNE!"

Krzysztof Stanowski oskarża Radio ZET o nieuczciwe działania reklamowe. Padły mocne słowa.

TVN zostanie sprzedany? Docierają do nas informacje... gorące
TVN zostanie sprzedany? "Docierają do nas informacje..."

"Docierają do nas informacje, że TVN może zostać zakupiony przez węgierski lub czeski holding" – pisze poseł Prawa i Sprawiedliwości Kazimierz Smoliński.

Nowe informacje w sprawie Buddy. Pojawiły się głośne nazwiska Wiadomości
Nowe informacje w sprawie "Buddy". Pojawiły się głośne nazwiska

Do zespołu broniącego znanego youtubera "Buddę" może dołączyć mecenas Jacek Dubois – wynika z informacji podanych przez Przegląd Sportowy Onet. W grze jest także jeszcze jedno znane nazwisko.

Nie żyje legendarny muzyk Wiadomości
Nie żyje legendarny muzyk

Paul Di’Anno, były wokalista Iron Maiden, zmarł w wieku 66 lat.

Jest najnowszy sondaż partyjny polityka
Jest najnowszy sondaż partyjny

Najświeższe wyniki sondażu pracowni Opinia24 dla TVN24 pokazują, że Koalicja Obywatelska prowadzi z wynikiem 33,3 proc. Prawo i Sprawiedliwość jest tuż za nią, uzyskując 32,4 proc. poparcia.

Reporter Telewizji Republika zaatakowany. Jest nagranie Wiadomości
Reporter Telewizji Republika zaatakowany. Jest nagranie

Reporter Michał Gwardyński i operator zostali zaatakowani w Warszawie podczas nagrywania materiału.

Koalicja Obywatelska ma nowego europosła polityka
Koalicja Obywatelska ma nowego europosła

Hanna Gronkiewicz-Waltz objęła mandat eurodeputowanego po Marcinie Kierwińskim. Ogłosiła to szefowa Parlamentu Europejskiego Roberta Metsola – informuje korespondent RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon.

Granica z Białorusią. Podano liczbę poszkodowanych polskich żołnierzy pilne
Granica z Białorusią. Podano liczbę poszkodowanych polskich żołnierzy

Od początku roku na granicy polsko-białoruskiej odnotowano prawie 28 tys. prób nielegalnego przekroczenia. Podczas interwencji rannych zostało 63 żołnierzy, a jeden z nich zmarł na służbie – wynika z danych MON.

REKLAMA

Paweł Jabłoński: Przedstawiciele instytucji europejskich wielokrotnie usiłowali nas oszukać

– Przyszłość Europy zależy od tego, czy będzie ona umiała wyciągnąć wnioski z własnych błędów. Jeśli rządzący Starym Kontynentem będą w większym stopniu słuchać Polski i innych państw Europy Środkowej, szansa na wyciągnięcie właściwych wniosków będzie o wiele większa – mówi wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński w rozmowie z Agnieszką Żurek.
Paweł Jabłoński Paweł Jabłoński: Przedstawiciele instytucji europejskich wielokrotnie usiłowali nas oszukać
Paweł Jabłoński / Wikipedia CC BY 3,0 MSZ

– Dokąd zmierza Europa w dobie wojny, inflacji i kryzysu? Czy znajdujemy się w punkcie zwrotnym, który może okazać się dla nas mimo wszystko szansą?

– Najważniejsza dla Europy jest dzisiaj odpowiedź na pytanie o to, czy będzie ona umiała wyciągnąć wnioski z własnych błędów. W ostatnich latach popełniła ich niestety bardzo wiele. Mam tu na myśli przede wszystkim zamykanie oczu na zagrożenia, które istniały cały czas tuż obok nas, a które większość przywódców europejskich ignorowała, udawała, że ich nie ma. Istniało fałszywe przekonanie, że poprzez prowadzenie interesów można skłonić państwa wrogo do nas nastawione do tego, aby tych wrogich zamiarów zaniechały. Okazało się to mrzonką. Odpowiedź na pytanie o przyszłość Europy zależy od tego, czy będzie ona umiała na tyle mocno stąpać po ziemi, żeby już więcej w takie samozadowolenie nie popadać. Jeśli rządzący Starym Kontynentem będą w większym stopniu słuchać państw Europy Środkowej, szansa na wyciągnięcie właściwych wniosków będzie o wiele większa. Państwa tego regionu mają inną perspektywę, są za sprawą swojej trudnej historii dużo bardziej świadome istniejących zagrożeń i trzeźwiej patrzą na obecną rzeczywistość. Jeśli będą miały więcej do powiedzenia w Unii Europejskiej, wówczas przed Europą zaistnieje o wiele większa szansa na rozwój. Jeśli głos państw Europy Środkowej, ale także i Południowej, będzie ograniczany, zagłuszany pod rozmaitymi pretekstami, niestety wówczas Europa będzie popełniać podobne błędy jak dotychczas.

– Rząd Prawa i Sprawiedliwości w ostatnim czasie przybrał dość ostry kurs wobec Niemiec, które wydają się nie chcieć rozstać z rolą dominującego państwa w gremiach europejskich i które niezbyt przychylnie patrzą na zacieśnianie współpracy pomiędzy państwami naszego regionu. Jakie efekty przyniesie ta polityka obecnego rządu?

– W Europie nie powinno być żadnej dominacji – ani niemieckiej, ani polskiej, ani francuskiej, ani jakiejkolwiek innej. W Unii Europejskiej nie chodzi o to, aby jeden kraj górował nad pozostałymi, ale o to, aby wszystkie państwa mogły w możliwie najbardziej równym stopniu wpływać na procesy decyzyjne. Aktualny system oparty na zasadzie konsensusu w sprawach najważniejszych i zasadę większości kwalifikowanej w ogromnej większości spraw nie jest optymalny – daje on zbyt dużo do powiedzenia państwom największym i najsilniejszym kosztem krajów, które przez swoją historię są dzisiaj wciąż jeszcze na niższym poziomie rozwoju gospodarczego. Jeżeli dodatkowo mamy dziś do czynienia z próbami – i to całkiem jawnymi – dążenia do dalszej centralizacji mechanizmów decyzyjnych, a w efekcie do powiększania mocy sprawczej państw największych i najbogatszych, to jest to niestety zabójcze dla Europy. Europa to nie politycy, Europa to ludzie, a ludzie pozbawiani możliwości posiadania wpływu na podejmowanie decyzji mających znaczenie dla ich życia będą mieli coraz mniej zaufania do Unii Europejskiej. Jest to bardzo złe zjawisko, ale niestety zauważalne. Wielu technokratów z Brukseli i innych stolic, często niepodlegających demokratycznej kontroli, chciałoby narzucać swoje pomysły obywatelom, co samo w sobie jest zaprzeczeniem demokracji. Jeśli ten proces będzie się pogłębiał, z całą pewnością będzie to szkodliwe dla Unii Europejskiej.

– Czy jest jeszcze możliwy powrót do korzeni Unii Europejskiej? Do wartości, na których została zbudowana? A może ten projekt ewoluował w taką stronę, że stał się już własną karykaturą i nie da się tego procesu odwrócić?

– Nie przepadam za sformułowaniem „powrót do korzeni”, bo w polityce międzynarodowej trudno jest wracać w 100 procentach do rozwiązań sprzed 70 lat. Chodzi raczej o to, by zapobiegać złym mutacjom, które się dziś pojawiają, a które są sprzeczne z pierwotnym projektem Unii Europejskiej. To nie jest tak, że Unia nie powinna się zmieniać. Przeciwnie, powinna – ale z poszanowaniem praw jej obywateli, zwłaszcza tych pochodzących z mniejszych i mniej zamożnych państw. Rozwój Unii przez te ponad siedem dekad był możliwy dzięki temu, że spełniała ona zasadniczo dwa główne cele: zapewnianie bezpieczeństwa i zwiększanie spójności społeczno-gospodarczej. Drugi cel służył zasadniczo celowi pierwszemu – zapobiegnięciu wojnie w Europie. Przyświecało temu przekonanie, że jeżeli będziemy podnosić poziom rozwoju krajów mniej zaawansowanych gospodarczo oraz poziom zarobków obywateli tych państw, wówczas nie będzie w Europie powodu do konfliktów. I dopóki ten model funkcjonuje, dopóty Unia Europejska może trwać i się rozwijać. Jeżeli jednak będziemy odchodzić od tego modelu na rzecz praktycznie przymusowej integracji zarządzanej centralnie, mającej na dodatek charakter polityczny i narzucany siłowo przez większych i bogatszych, zaprzeczymy podstawowemu celowi Unii Europejskiej. Unia oznaczać będzie w takim scenariuszu nie konsensus i wspólne działanie w interesie wszystkich – ale wymuszanie określonych działań przez silniejszych na słabszych. To nigdy nie powinno się wydarzyć.

– W jaki sposób wojna na Ukrainie i postawa Polski wobec tego konfliktu zmieniła pozycję naszego kraju w Europie? Jak nie roztrwonić tego kapitału, ale go pomnożyć?

– Wielu polityków, którzy w przeszłości albo ignorowali polski głos, albo wypowiadali się w duchu do niego przeciwnym, obecnie przyznaje, że należało bardziej słuchać Polski. Słyszeliśmy to w ostatnich tygodniach kilka razy z ust części polityków europejskich. Naszym najważniejszym dzisiejszym zadaniem jako dyplomatów i przedstawicieli polskiego rządu jest to, aby ten polski głos był w Europie obecny, słyszany, a przede wszystkim – słuchany – tj. aby był podstawą do kreowania realnej polityki. To można osiągnąć tylko i wyłącznie na drodze prowadzenia rozmów, nawet jeżeli czasami po drugiej stronie znajdują się partnerzy mający nie do końca czyste intencje. Wielokrotnie zdarzało się, że w różnych sprawach przedstawiciele innych rządów czy instytucji europejskich usiłowali nas oszukiwać, nie dotrzymywali danego słowa. Takie rzeczy się niestety dzieją i jest to bardzo złe zjawisko, ale pomimo tego należy prowadzić rozmowy. Zawsze tam, gdzie istnieje szansa – nawet niewielka – wykorzystania danej sytuacji z korzyścią dla Polski, naszym obowiązkiem jest podejmowanie prób doprowadzenia do tego, aby takiej szansy nie zmarnować.

– Gdzie Polska może szukać sojuszników? Do czasu rozpoczęcia konfliktu zbrojnego na Ukrainie naszym sojusznikiem w Unii Europejskiej były Węgry. To się zmieniło, ale być może można do tej współpracy wrócić? A może rozszerzyć ją na inne państwa naszego regionu?

– Naturalnym sojusznikiem jest dla nas zawsze ten, kto ma zbieżne z nami interesy. W tej chwili szczególnie ważne są interesy gospodarcze, zwłaszcza wobec globalnej inflacji i kryzysu energetycznego. W tym obszarze mamy bardzo wiele wspólnych punktów zarówno z państwami naszego regionu, jak i z państwami południa Europy, krajami śródziemnomorskimi, które z różnych powodów nie zawsze rozwijały się tak szybko, jak państwa bogatej północy. Wiele osób wspomina w tym kontekście o potencjalnie ściślejszej współpracy polsko-włoskiej związanej z ostatnimi wynikami wyborów w Italii. My oczywiście bardzo na tę współpracę liczymy, ale chcę jednocześnie podkreślić, że w zakresie interesów gospodarczych to, jakie partie polityczne rządzą w innych krajach, na pewno nie będzie dla nas stanowiło przeszkody w zacieśnianiu współpracy. Jeśli mamy tożsame interesy gospodarcze, chcemy zwiększać spójność Unii Europejskiej, chcemy, żeby poziom rozwoju był wyrównywany szybciej – to będziemy współpracować zarówno z rządami prawicowymi, jak i lewicowymi.

– Kryzys gospodarczy będzie w roku wyborczym raczej się pogłębiał, niż wyhamowywał, co z pewnością stanie się przedmiotem kampanii. Czy możemy spodziewać się także grania przez opozycję relacjami międzynarodowymi w celu uzyskania dodatkowych punktów procentowych w wyborach?

– Najbliższe miesiące na pewno będą bardzo trudne. Myślę, że od trzydziestu lat żaden rząd w Polsce nie musiał mierzyć się z takim spiętrzeniem wyzwań. Dopiero co zaczęliśmy wychodzić z pandemii COVID-19 i związanych z nią kryzysu gospodarczego i inflacji, a chwilę później rozpoczęła się wojna – i to na skalę największą w naszym regionie od czasu II wojny światowej. Wyzwania, przed jakimi obecnie stoimy, są tak duże, że trudno je porównać z jakimkolwiek okresem w najnowszej historii. To, w jaki sposób ocenią nas wyborcy, będzie w ogromnym stopniu zależało od tego, czy uda nam się skutecznie ochronić polskie rodziny przed bezpośrednimi kosztami wynikającymi z kryzysu. Dlatego ograniczamy, jak to tylko możliwe, wzrost cen energii, wprowadzamy tarcze antyinflacyjne, podejmujemy działania o charakterze makroekonomicznym, obniżamy podatki, podwyższamy kwotę wolną od podatku, wprowadzamy ulgi dla rodzin i wiele, wiele innych kroków. One mają przede wszystkim ochronić obywateli przed skutkami rosnących cen. Wielu ekonomistów tradycyjnej, liberalnej szkoły, bardzo się na to obrusza i wskazuje, że trzeba przede wszystkim walczyć z inflacją – nawet kosztem ludzi. My się na to nie zgadzamy, bo uważamy, że wskaźniki ekonomiczne nie mogą być celem samym w sobie – gospodarka ma służyć temu, aby podnosił się poziom życia obywateli. Tym się kierujemy. Jak będzie się do tego odnosiła opozycja? Szczerze mówiąc, mam duże obawy. Widzę z jej strony bardzo poważne ciążenie w stronę czegoś, co można nazwać liberalnym populizmem – to znaczy oskarżaniem, że każdy kryzys, z którym mierzy się obecnie rząd, jest spowodowany wyłącznie sprawami wewnętrznymi. Opozycja ignoruje fakt, że w wielu krajach, także w strefie euro, inflacja jest nawet wyższa niż w Polsce, podobnie jak ceny energii. To są zjawiska globalne, polski rząd nie ma przecież wpływu na to, że inflacja w Holandii wynosi 17 procent. W roku wyborczym spodziewam się ze strony opozycji demagogii, populizmu liberalnego postulującego ograniczanie wsparcia dla ludzi. Mam niestety co do naszej opozycji dość pesymistyczne nastawienie. Ale jednocześnie optymistyczne dla Polski – bo jako rząd mamy podejście znacznie bardziej wyważone i myślę, że lepiej oceniane przez społeczeństwo. Jak będzie ostatecznie – ocenią wyborcy w przyszłym roku.

– Obok inflacji tym, co spędza obecnie Polakom sen z powiek, jest kwestia naszego bezpieczeństwa i wiarygodności sojuszy. Czy zrobiliśmy wszystko, aby zwiększyć bezpieczeństwo Polski w obecnych warunkach do maksimum?

– Zawsze musimy być świadomi, że konieczne jest posiadanie własnych środków obrony. Zdolność do zapewnienia sobie samemu bezpieczeństwa jest absolutnie koniecznym warunkiem do tego, aby chronić swoich obywateli. Sojusze są niezwykle ważne, natomiast sam sojusz – nawet tak silny, jak NATO – bez odpowiednio przygotowanej, wyposażonej i wystarczająco liczebnej armii, nic nikomu nie da. Widać to na przykładzie Ukrainy. Gdyby nie fakt, że była ona w stanie bronić się sama przez pierwsze kluczowe dni i tygodnie, żadne wsparcie sojusznicze samo w sobie by nie wystarczyło. Konieczna jest budowa własnych zdolności obronnych. Dlatego też w ogromnym stopniu zwiększamy wydatki na obronność i nasze zdolności do ochrony własnych obywateli. To jest podstawowy obowiązek państwa. Nie można powiedzieć, że mamy stuprocentowe gwarancje bezpieczeństwa, bo takich nie ma nigdy, ale paradoksalnie – mimo tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą – my sami jesteśmy coraz bezpieczniejsi. Mamy obecnie większe możliwości odparcia ewentualnego ataku, niż mieliśmy jeszcze kilka miesięcy temu, a nasze zdolności obronne będą jeszcze rosły. Oczywiście musimy na to przeznaczyć duże wydatki, ale jest to niezbędne, bo gwarantuje nam to stabilność. W takich sprawach, jak bezpieczeństwo Polski i kwestie międzynarodowe związane z pozycją naszego kraju w polityce zagranicznej, powinien panować polityczny konsensus. Możemy się oczywiście spierać co do szczegółów, ale podejmowanie działań zmierzających np. do podważania decyzji o zwiększaniu poziomu liczebności armii czy zasadności zakupów dla wojska, nie wzmacnia polskiego bezpieczeństwa. Mam nadzieję, że członkowie wszystkich polskich partii – zarówno rządzącej, której jestem członkiem, jak i tych opozycyjnych – nie będą żadnych tego typu spraw wykorzystywać do nieuczciwej gry politycznej.

Tekst pochodzi z 43. (1762) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe