„Jest trochę jak w filmie sensacyjnym”. Jak Polacy docierają z pomocą do strefy zero

Jadą kilka dni przez niemal całe terytorium Ukrainy, by zawieźć pomoc tym, którzy jej najbardziej potrzebują. Po drodze chowają się przed atakami rakietowymi, pomagają rannym i słuchają setek historii ludzi umęczonych wojną. Ale przede wszystkim starają się dotrzeć z pomocą do celu.
 „Jest trochę jak w filmie sensacyjnym”. Jak Polacy docierają z pomocą do strefy zero
/ fot. M. Żegliński

– Jest trochę jak w filmie sensacyjnym. Jeździmy różnymi trasami, zmieniamy godziny wyjazdów i przyjazdów w poszczególne miejsca. Po każdym wyjeździe zmieniamy nasze ukraińskie numery telefonów. Przed wyruszeniem w drogę oglądamy również dokładnie auta, czy ktoś przypadkiem nie odkręcił nam śruby w kole... To kwestia bezpieczeństwa – mówi Jacek Dutkiewicz, prezes Fundacji Cross Borders, która od lat niesie pomoc na Ukrainie.

Łakomy kąsek

Fundacja Cross Borders narodziła się z potrzeby pomocy Ukraińcom. Jej członkowie jeżdżą za wschodnią granicę od czasu rewolucji na Majdanie. Po wybuchu wojny ich działania nasiliły się. Najpierw organizowano pomoc humanitarną oraz medyczną na terenie od granicy do Lwowa. Z czasem potrzeby rosły i transporty docierały w coraz odleglejsze miejsca. Jacek Dutkiewicz mówi, że im dłużej i częściej jeżdżą na Ukrainę, tym bardziej jest to niebezpieczne. – Wystarczy jeden bystry pogranicznik, który przekaże informacje o transporcie nieodpowiedniej osobie i możemy mieć duże kłopoty. A wieziemy sprzęt warty wiele tysięcy euro. To w takich warunkach łakomy kąsek – przekonuje.

Na początku stycznia transport pięciu aut zawiózł m.in. pomoc udostępnioną przez rząd z rezerw strategicznych rządu.
– Jechaliśmy w okolice frontowe i przyfrontowe. Krzywy Róg, Dniepro i okolice Chersonia. Dostarczaliśmy pomoc do szpitali polowych i do administracji wojskowej, z którą współpracujemy już od dłuższego czasu. Wieźliśmy to, co przekazała nam Agencja Rezerw Strategicznych i dużo sprzętu zakupionego z funduszy, które sami zebraliśmy. To były generatory dużej mocy i te małe, środki anestetyczne, leki, środki do przetaczań, kilka palet płynów infuzyjnych. Jechaliśmy dwoma land roverami i trzema ambulansami zapakowanymi pod sufit. Staramy się nie określać dokładnie, gdzie bywamy, ale bywamy w tzw. strefie zero, w strefie zagrożenia – zaznacza Jacek Dutkiewicz.

Zaskakujące potrzeby

O pomoc dla Ukraińców zwrócił się w grudniu do premiera Mateusza Morawieckiego dyrektor Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej Jan Jarosz.

 

– Nasze muzeum posiada zdolności magazynowe. Bezpieczne, z dobrym dostępem, dające możliwość pewnego zebrania potrzebnych rzeczy, a potem udostępnienia. Z Jackiem Dutkiewiczem i Jackiem Skorkiem znaliśmy się jeszcze od czasów Majdanu. Dlatego staliśmy się skrzynką kontaktową. U nas magazynowana jest zdobyta przez nich pomoc, później przyjeżdżają panowie, pakują się i jadą dalej. Staram się im pomóc, na ile się tylko da – przekonuje dyrektor Jarosz. I dodaje: – Na Ukrainie codziennie trwa wojna i codziennie są potrzebne rzeczy. Potrzeby są zresztą często zaskakujące. Na przykład w okolicach Czarnomorska i Odessy w tej chwili więcej osób ginie w wypadkach drogowych niż w wyniku ostrzałów. Dlaczego? Bo jest ciemno, nie ma prądu. Dlatego jest potrzeba, by dostarczyć odblaski. Wydawać by się mogło, że to mniej istotna potrzeba podczas wojny, tymczasem to naprawdę ratuje życie.
O tym, jak ważne jest dobre poznanie potrzeb, mówią także członkowie Cross Borders. Gdy ich transport przemierza kraj, wioząc pomoc do konkretnych, sprawdzonych odbiorców, nieraz widzą przez okna samochodów, jak przy drogach sprzedawane są dary, które zostały skradzione, albo jest ich po prostu nadmiar.

O tym członkowie Fundacji pisali też w liście do premiera: „Z doświadczenia Fundacji Cross Borders wynika, że nawet pomoc dostarczana do konkretnego, zaufanego odbiorcy, nie zawsze jest potrzebna. Sytuacje takie miały miejsce w pierwszych miesiącach konfliktu, kiedy z Polski i innych krajów płynęła szeroka rzeka pomocy. Jak bywa w przypadku nieskoordynowanych akcji – powstał chaos. Magazyny przygraniczne pełne były między innymi leków przeciwzapalnych i środków opatrunkowych, które darczyńcy mogli kupić w aptekach bez recepty. Dalszy ich transport do Ukrainy okazał się w wielu przypadkach bezcelowy”.

„Dzięki kontaktom wyrobionym przez kierownictwo Zespołu podczas działań na Majdanie w 2014 roku – mogliśmy krok po kroku analizować najbardziej palące potrzeby i miejsca, do których wsparcie powinno trafić. (…) Nasz zespół jako pierwszy zaczął dostarczać potrzebny sprzęt i leki do «rąk własnych» na terenie Ukrainy” – zaznaczali.

– Stopniowo wyrabialiśmy sobie kolejne kontakty, docieraliśmy do szpitali, a przez nie do jednostek wojskowych. Tam dowiadywaliśmy się, czego im tak naprawdę potrzeba. Teraz najbardziej dotkliwy jest brak prądu, czyli potrzebne są generatory i nagrzewnice, które są potrzebne nie tylko wojsku i szpitalom, ale także cywilom. Przeżyliśmy to na własnej skórze, nadchodzi odpowiednia godzina i po prostu wszystko gaśnie na obszarze odpowiadającym naszemu powiatowi. Jest absolutnie ciemno, nie działa łączność, nie ma ciepłej wody, ogrzewania, niczego – mówi Jacek Skorek. I dodaje, że na Ukrainie działają metody typowo wojenne. – Jeśli umawiamy się z Ukraińcami na przykład na podstawienie TIR-a na dary, to zawsze robimy to z wyprzedzeniem. Poza tym nie wiemy, ile czasu będziemy stać na granicy, jak będzie wyglądała sytuacja po drodze, więc umawiamy się z ogromnymi widełkami czasowymi i czekamy, aż będzie znowu łączność. Tu nic nie można ustalić precyzyjnie, bo sytuacja może się w ciągu jednej chwili zmienić. Może być atak rakietowy i całe planowanie pójdzie w łeb – przekonuje Jacek Skorek.

Zaskakujące też bywają potrzeby po ukraińskiej stronie. – Gdy jechaliśmy niedawno z transportem, wieźliśmy m.in. dziecięce pampersy. Żołnierze, który pomagali w przeładunku, zapytali nas: „Nie macie takich dla dorosłych?”. Pytamy zaskoczeni: „Po co wam pampersy?”. A oni na to: „Dla snajperów. Oni przez parę dni nie mogą się ruszyć i dla nich takie artykuły są na wagę złota”. Rzeczywistość weryfikuje potrzeby – mówi Jacek Skorek.

Trwoga!

Uczestnicy wyjazdów podkreślają, że bardzo ważną rolą jest wsparcie, jakie otrzymują po drodze, m.in. w polskich parafiach i zakonach działających na terenie Ukrainy.

– Do niektórych parafii mamy klucze, możemy przyjechać, kiedy chcemy, i czujemy się tam, jak w domu. Mamy co zjeść, gdzie się wyspać, gdzie wykąpać. Jest ogromne zaufanie. Zresztą, ściśle współpracujemy z proboszczami. Gdy biskup sosnowiecki poprosił nas o przerzucenie 16 ton żywności dla jednego z proboszczów, zrobiliśmy to niemal natychmiast. Zdarzyło się też, że dostaliśmy telefon w czwartek, że jest potrzebna pomoc, a następnego dnia już ambulans był na granicy po to, by przetransportować księdza, któremu potrzebna była pomoc medyczna w Polsce – mówi Jacek Dutkiewicz.

Te kontakty i zaufanie liczą się w przypadku nieprzewidzianych sytuacji, awarii samochodu, innego wypadku czy choćby konieczności nieprzewidzianej przerwy w podróży. A zaskakujących sytuacji jest wiele.

– Zajeżdżamy na ogromną stację benzynową niedaleko Chmielnickiego, która zwykle tętni życiem, i obserwujemy z niepokojem, że nie ma ani jednego człowieka. TIR-y stoją w nieładzie, niektóre z otwartymi szoferkami. Budynek stacji obłożony jest dyktą. Po chwili podjeżdża ochroniarz i mówi: Panowie, jest nalot rakietowy, a pod stacją znajduje się zbiornik z rezerwą paliwa dla całego Chmielnickiego. Wialiśmy stamtąd szybciej niż skądkolwiek indziej – opowiada Jacek Dutkiewicz, dodając jednak, że z podróży na Ukrainę najbardziej zapamięta chyba pokazywanie na siebie i skandowanie: „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy!”. – Zapamiętam też to, jak docieramy w różne miejsca i ludzie zrywają z nas plakietki biało-czerwone. I to nieprawdopodobne wsparcie, jakie otrzymujemy – podkreśla.

 

Od lat najpierw z transportami medycznymi, teraz fundacyjnymi jeździ też nasz tygodnikowy fotograf Marcin Żegliński. – To wyszkolony żołnierz, który zawsze jest w stanie wykonać powierzone mu zadania – mówią jego towarzysze. Sam Marcin zaś podkreśla: – Okoliczności tych wyjazdów czasem przypominają film sensacyjny, ale jeśli porównamy je do filmu, to jest to film z dobrze napisanym scenariuszem i skrupulatnie odgrywanymi rolami.

Tekst pochodzi z 5 (1775) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Ukrainiec oskarżony o wysadzenie Nord Stream w stanie krytycznym. Sąd zgodził się na wydanie go Niemcom z ostatniej chwili
Ukrainiec oskarżony o wysadzenie Nord Stream w stanie krytycznym. Sąd zgodził się na wydanie go Niemcom

Serhij K., aresztowany we Włoszech Ukrainiec podejrzewany o udział w wysadzeniu gazociągów Nord Stream, znajduje się w stanie krytycznym. Od końca października prowadzi strajk głodowy – poinformował rzecznik praw człowieka Ukrainy Dmytro Łubinec.

Alarm w Japonii. Kraj spodziewa się tsunami z ostatniej chwili
Alarm w Japonii. Kraj spodziewa się tsunami

W niedzielę rano czasu polskiego doszło do silnego trzęsienia ziemi o magnitudzie 6,8 u wybrzeży japońskiej wyspy Honsiu. Japońskie służby sejsmiczne wydały ostrzeżenie przed tsunami dla prefektury Iwate. Japończycy pamiętają dobrze dramatyczne wydarzenia sprzed 14 lat, gdy tsunami z 2011 roku spustoszyło północno-wschodnią Japonię i doprowadziło do groźnej awarii elektrowni atomowej w Fukushimie.

Rzecznik prezydenta ostro do rządu: „Was to bawi, Polaków to martwi. Interes państwa jest u was na szarym końcu” z ostatniej chwili
Rzecznik prezydenta ostro do rządu: „Was to bawi, Polaków to martwi. Interes państwa jest u was na szarym końcu”

Rzecznik prezydenta Rafał Leśkiewicz stanowczo zareagował na słowa rzecznika ministra koordynatora służb specjalnych Jacka Dobrzyńskiego. W serii wpisów w mediach społecznościowych Leśkiewicz zarzucił rządowi polityczne wykorzystywanie służb specjalnych i ignorowanie zaproszenia Karola Nawrockiego.

Ławrow wypadł z łask? Kreml zaprzecza: szef MSZ ma rozmawiać z Rubio z ostatniej chwili
Ławrow wypadł z łask? Kreml zaprzecza: szef MSZ ma rozmawiać z Rubio

Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow oświadczył, że jest gotów spotkać się z sekretarzem stanu USA Markiem Rubio. Jak podkreślił, warunkiem jakichkolwiek rozmów o pokoju w Ukrainie jest poszanowanie interesów Rosji.

GIF wycofuje popularny lek na tarczycę. Może być niebezpieczny pilne
GIF wycofuje popularny lek na tarczycę. Może być niebezpieczny

Główny Inspektorat Farmaceutyczny poinformował o natychmiastowym wycofaniu z obrotu jednej serii leku Euthyrox N. W preparacie stwierdzono zbyt wysoką zawartość lewotyroksyny, co może prowadzić do objawów nadczynności tarczycy

Kosiniak-Kamysz bez konkurencji? Ludowcy wybiorą nowe władze PSL polityka
Kosiniak-Kamysz bez konkurencji? Ludowcy wybiorą nowe władze PSL

W sobotę 15 listopada odbędzie się kongres Polskiego Stronnictwa Ludowego, podczas którego wybrane zostaną nowe władze partii. Wszystko wskazuje na to, że Władysław Kosiniak-Kamysz pozostanie na stanowisku prezesa, a o fotel szefa Rady Naczelnej powalczą Waldemar Pawlak i Piotr Zgorzelski.

Brutalny atak izraelskich osadników na Palestyńczyków podczas zbioru oliwek z ostatniej chwili
Brutalny atak izraelskich osadników na Palestyńczyków podczas zbioru oliwek

Co najmniej 15 osób zostało rannych, gdy izraelscy osadnicy zaatakowali Palestyńczyków i dziennikarzy podczas zbioru oliwek na Zachodnim Brzegu. Wśród poszkodowanych znalazła się fotoreporterka agencji Reutera, Raneen Sawafta.

Koniec mitu Ławrowa? Łukasz Jasina zdradza kulisy spotkań z rosyjskim dyplomatą tylko u nas
Koniec mitu Ławrowa? Łukasz Jasina zdradza kulisy spotkań z rosyjskim dyplomatą

Przez ponad dwie dekady Siergiej Ławrow był twarzą rosyjskiej polityki zagranicznej i symbolem dyplomatycznego cynizmu Kremla. Dziś coraz częściej pojawiają się sygnały, że jego czas dobiega końca – nie prowadzi już delegacji Rosji na szczytach G20, mówi się o jego odsunięciu. Były rzecznik MSZ Łukasz Jasina wspomina spotkania z Ławrowem i pokazuje, jak naprawdę wyglądała rosyjska dyplomacja „od kuchni”.

Zimowa przerwa w Tatrach. „Elektryki” znikają z trasy do Morskiego Oka Wiadomości
Zimowa przerwa w Tatrach. „Elektryki” znikają z trasy do Morskiego Oka

Elektryczne busy na trasie do Morskiego Oka w połowie listopada przestaną kursować na okres zimowy. Przerwę Tatrzański Park Narodowy (TPN) wykorzysta na przegląd techniczny pojazdów. W tym czasie na popularnym szlaku nadal będą kursować tradycyjne zaprzęgi konne, ale wozy zastąpią sanie.

Gazeta Wyborcza pochowała żyjącego Powstańca. W sieci zawrzało gorące
Gazeta Wyborcza "pochowała" żyjącego Powstańca. W sieci zawrzało

W piątek Wojska Obrony Terytorialnej poinformowały o śmierci ppłk. Zbigniewa Rylskiego „Brzozy”, ostatniego z obrońców Pałacyku Michla. O wydarzeniu napisały również Gazeta.pl i Gazeta Wyborcza, jednak w publikacjach zamieszczono zdjęcie innego, wciąż żyjącego Powstańca – ppłk. Jakuba Nowakowskiego „Tomka”. Błąd szybko zauważyli internauci, którzy wezwali redakcję do sprostowania.

REKLAMA

„Jest trochę jak w filmie sensacyjnym”. Jak Polacy docierają z pomocą do strefy zero

Jadą kilka dni przez niemal całe terytorium Ukrainy, by zawieźć pomoc tym, którzy jej najbardziej potrzebują. Po drodze chowają się przed atakami rakietowymi, pomagają rannym i słuchają setek historii ludzi umęczonych wojną. Ale przede wszystkim starają się dotrzeć z pomocą do celu.
 „Jest trochę jak w filmie sensacyjnym”. Jak Polacy docierają z pomocą do strefy zero
/ fot. M. Żegliński

– Jest trochę jak w filmie sensacyjnym. Jeździmy różnymi trasami, zmieniamy godziny wyjazdów i przyjazdów w poszczególne miejsca. Po każdym wyjeździe zmieniamy nasze ukraińskie numery telefonów. Przed wyruszeniem w drogę oglądamy również dokładnie auta, czy ktoś przypadkiem nie odkręcił nam śruby w kole... To kwestia bezpieczeństwa – mówi Jacek Dutkiewicz, prezes Fundacji Cross Borders, która od lat niesie pomoc na Ukrainie.

Łakomy kąsek

Fundacja Cross Borders narodziła się z potrzeby pomocy Ukraińcom. Jej członkowie jeżdżą za wschodnią granicę od czasu rewolucji na Majdanie. Po wybuchu wojny ich działania nasiliły się. Najpierw organizowano pomoc humanitarną oraz medyczną na terenie od granicy do Lwowa. Z czasem potrzeby rosły i transporty docierały w coraz odleglejsze miejsca. Jacek Dutkiewicz mówi, że im dłużej i częściej jeżdżą na Ukrainę, tym bardziej jest to niebezpieczne. – Wystarczy jeden bystry pogranicznik, który przekaże informacje o transporcie nieodpowiedniej osobie i możemy mieć duże kłopoty. A wieziemy sprzęt warty wiele tysięcy euro. To w takich warunkach łakomy kąsek – przekonuje.

Na początku stycznia transport pięciu aut zawiózł m.in. pomoc udostępnioną przez rząd z rezerw strategicznych rządu.
– Jechaliśmy w okolice frontowe i przyfrontowe. Krzywy Róg, Dniepro i okolice Chersonia. Dostarczaliśmy pomoc do szpitali polowych i do administracji wojskowej, z którą współpracujemy już od dłuższego czasu. Wieźliśmy to, co przekazała nam Agencja Rezerw Strategicznych i dużo sprzętu zakupionego z funduszy, które sami zebraliśmy. To były generatory dużej mocy i te małe, środki anestetyczne, leki, środki do przetaczań, kilka palet płynów infuzyjnych. Jechaliśmy dwoma land roverami i trzema ambulansami zapakowanymi pod sufit. Staramy się nie określać dokładnie, gdzie bywamy, ale bywamy w tzw. strefie zero, w strefie zagrożenia – zaznacza Jacek Dutkiewicz.

Zaskakujące potrzeby

O pomoc dla Ukraińców zwrócił się w grudniu do premiera Mateusza Morawieckiego dyrektor Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej Jan Jarosz.

 

– Nasze muzeum posiada zdolności magazynowe. Bezpieczne, z dobrym dostępem, dające możliwość pewnego zebrania potrzebnych rzeczy, a potem udostępnienia. Z Jackiem Dutkiewiczem i Jackiem Skorkiem znaliśmy się jeszcze od czasów Majdanu. Dlatego staliśmy się skrzynką kontaktową. U nas magazynowana jest zdobyta przez nich pomoc, później przyjeżdżają panowie, pakują się i jadą dalej. Staram się im pomóc, na ile się tylko da – przekonuje dyrektor Jarosz. I dodaje: – Na Ukrainie codziennie trwa wojna i codziennie są potrzebne rzeczy. Potrzeby są zresztą często zaskakujące. Na przykład w okolicach Czarnomorska i Odessy w tej chwili więcej osób ginie w wypadkach drogowych niż w wyniku ostrzałów. Dlaczego? Bo jest ciemno, nie ma prądu. Dlatego jest potrzeba, by dostarczyć odblaski. Wydawać by się mogło, że to mniej istotna potrzeba podczas wojny, tymczasem to naprawdę ratuje życie.
O tym, jak ważne jest dobre poznanie potrzeb, mówią także członkowie Cross Borders. Gdy ich transport przemierza kraj, wioząc pomoc do konkretnych, sprawdzonych odbiorców, nieraz widzą przez okna samochodów, jak przy drogach sprzedawane są dary, które zostały skradzione, albo jest ich po prostu nadmiar.

O tym członkowie Fundacji pisali też w liście do premiera: „Z doświadczenia Fundacji Cross Borders wynika, że nawet pomoc dostarczana do konkretnego, zaufanego odbiorcy, nie zawsze jest potrzebna. Sytuacje takie miały miejsce w pierwszych miesiącach konfliktu, kiedy z Polski i innych krajów płynęła szeroka rzeka pomocy. Jak bywa w przypadku nieskoordynowanych akcji – powstał chaos. Magazyny przygraniczne pełne były między innymi leków przeciwzapalnych i środków opatrunkowych, które darczyńcy mogli kupić w aptekach bez recepty. Dalszy ich transport do Ukrainy okazał się w wielu przypadkach bezcelowy”.

„Dzięki kontaktom wyrobionym przez kierownictwo Zespołu podczas działań na Majdanie w 2014 roku – mogliśmy krok po kroku analizować najbardziej palące potrzeby i miejsca, do których wsparcie powinno trafić. (…) Nasz zespół jako pierwszy zaczął dostarczać potrzebny sprzęt i leki do «rąk własnych» na terenie Ukrainy” – zaznaczali.

– Stopniowo wyrabialiśmy sobie kolejne kontakty, docieraliśmy do szpitali, a przez nie do jednostek wojskowych. Tam dowiadywaliśmy się, czego im tak naprawdę potrzeba. Teraz najbardziej dotkliwy jest brak prądu, czyli potrzebne są generatory i nagrzewnice, które są potrzebne nie tylko wojsku i szpitalom, ale także cywilom. Przeżyliśmy to na własnej skórze, nadchodzi odpowiednia godzina i po prostu wszystko gaśnie na obszarze odpowiadającym naszemu powiatowi. Jest absolutnie ciemno, nie działa łączność, nie ma ciepłej wody, ogrzewania, niczego – mówi Jacek Skorek. I dodaje, że na Ukrainie działają metody typowo wojenne. – Jeśli umawiamy się z Ukraińcami na przykład na podstawienie TIR-a na dary, to zawsze robimy to z wyprzedzeniem. Poza tym nie wiemy, ile czasu będziemy stać na granicy, jak będzie wyglądała sytuacja po drodze, więc umawiamy się z ogromnymi widełkami czasowymi i czekamy, aż będzie znowu łączność. Tu nic nie można ustalić precyzyjnie, bo sytuacja może się w ciągu jednej chwili zmienić. Może być atak rakietowy i całe planowanie pójdzie w łeb – przekonuje Jacek Skorek.

Zaskakujące też bywają potrzeby po ukraińskiej stronie. – Gdy jechaliśmy niedawno z transportem, wieźliśmy m.in. dziecięce pampersy. Żołnierze, który pomagali w przeładunku, zapytali nas: „Nie macie takich dla dorosłych?”. Pytamy zaskoczeni: „Po co wam pampersy?”. A oni na to: „Dla snajperów. Oni przez parę dni nie mogą się ruszyć i dla nich takie artykuły są na wagę złota”. Rzeczywistość weryfikuje potrzeby – mówi Jacek Skorek.

Trwoga!

Uczestnicy wyjazdów podkreślają, że bardzo ważną rolą jest wsparcie, jakie otrzymują po drodze, m.in. w polskich parafiach i zakonach działających na terenie Ukrainy.

– Do niektórych parafii mamy klucze, możemy przyjechać, kiedy chcemy, i czujemy się tam, jak w domu. Mamy co zjeść, gdzie się wyspać, gdzie wykąpać. Jest ogromne zaufanie. Zresztą, ściśle współpracujemy z proboszczami. Gdy biskup sosnowiecki poprosił nas o przerzucenie 16 ton żywności dla jednego z proboszczów, zrobiliśmy to niemal natychmiast. Zdarzyło się też, że dostaliśmy telefon w czwartek, że jest potrzebna pomoc, a następnego dnia już ambulans był na granicy po to, by przetransportować księdza, któremu potrzebna była pomoc medyczna w Polsce – mówi Jacek Dutkiewicz.

Te kontakty i zaufanie liczą się w przypadku nieprzewidzianych sytuacji, awarii samochodu, innego wypadku czy choćby konieczności nieprzewidzianej przerwy w podróży. A zaskakujących sytuacji jest wiele.

– Zajeżdżamy na ogromną stację benzynową niedaleko Chmielnickiego, która zwykle tętni życiem, i obserwujemy z niepokojem, że nie ma ani jednego człowieka. TIR-y stoją w nieładzie, niektóre z otwartymi szoferkami. Budynek stacji obłożony jest dyktą. Po chwili podjeżdża ochroniarz i mówi: Panowie, jest nalot rakietowy, a pod stacją znajduje się zbiornik z rezerwą paliwa dla całego Chmielnickiego. Wialiśmy stamtąd szybciej niż skądkolwiek indziej – opowiada Jacek Dutkiewicz, dodając jednak, że z podróży na Ukrainę najbardziej zapamięta chyba pokazywanie na siebie i skandowanie: „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy!”. – Zapamiętam też to, jak docieramy w różne miejsca i ludzie zrywają z nas plakietki biało-czerwone. I to nieprawdopodobne wsparcie, jakie otrzymujemy – podkreśla.

 

Od lat najpierw z transportami medycznymi, teraz fundacyjnymi jeździ też nasz tygodnikowy fotograf Marcin Żegliński. – To wyszkolony żołnierz, który zawsze jest w stanie wykonać powierzone mu zadania – mówią jego towarzysze. Sam Marcin zaś podkreśla: – Okoliczności tych wyjazdów czasem przypominają film sensacyjny, ale jeśli porównamy je do filmu, to jest to film z dobrze napisanym scenariuszem i skrupulatnie odgrywanymi rolami.

Tekst pochodzi z 5 (1775) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe