Prof. Zdzisław Krasnodębski: Wziąć się do roboty? Ale po co?

Tym samym przyznał przecież to, co każdy nieuprzedzony obywatel musiał już wcześniej dostrzec – że dotąd rząd Koalicji 13 grudnia do roboty się nie garnął. Nikt rozsądny nie wierzy już w opowieść, że to prezydent Andrzej Duda uniemożliwiał rządowi budowę „uśmiechniętej Polski”. Tylko niemieccy dziennikarze i eksperci od Polski wbijają ją jeszcze do teutońskich głów, skwapliwie otwartych na każdą opowieść o złych, antyeuropejskich nacjonalistach i populistach polskich, którzy nie pozwalają proeuropejskiemu Donaldowi Tuskowi przywrócić pełni demokracji i praworządności w Polsce. Na razie powołano rzecznika rządu, który zdejmie z barków premiera Tuska jego ulubione zadanie komunikowania Polakom swoich sukcesów, do czego głównie ograniczała się jego rola w ciągu ostatniego półtora roku.
Problem z „wzięciem się do roboty” polega na tym, że Tusk nie bardzo wie, co mianowicie miałby robić. Trzeba się wziąć do roboty, by nie przegrać nadchodzących wyborów, trzeba jakoś uspokoić i zaspokoić niektórych wyborców, ale jaki cel nadrzędny miałby przyświecać temu rządowi, co robić, by go osiągnąć, nie wiadomo. I nie będzie wiadomo, dopóki ktoś mu nie podszepnie lub dopóki lud nie zakrzyczy. Nie przypadkiem Tusk i jego partia są tak dobrzy w obiecywaniu i tak słabi w rządzeniu.
- Tragedia w woj. opolskim. Są zabici i wielu rannych
- Wyłączenia prądu w woj. wielkopolskim. Jest komunikat
- Nawrocki o podważaniu wyników wyborów: „Protestuję przeciwko takiej bandyterce”
- "Tusk wypowie wojnę prezydentowi o krzesło w NATO". Gabinet Andrzeja Dudy przewiduje czarny scenariusz
- Polityk Koalicji 13 grudnia wyśmiał oskarżenia o fałszowanie wyborów
- Komunikat dla mieszkańców Rzeszowa
- Komunikat dla mieszkańców i turystów woj. zachodniopomorskiego
- Komunikat dla mieszkańców woj. opolskiego
- Alarm na lotnisku Chopina. Trwa ewakuacja
Tusk nigdy nie miał szerszej idei Polski
Donald Tusk, polityk niewątpliwie utalentowany, w całej swojej działalności politycznej nigdy nie miał żadnej własnej szerszej idei Polski, dalekosiężnych celów zbiorowych i strategii ich osiągania. Zawsze zadowalał się minimalizmem programowym i co najwyżej żerował na innych. W jednym z biuletynów „Kongresu Liberalno-Demokratycznego” z roku 1991 zamieszczony został jako „credo” tej formacji politycznej fragment tekstu Ludwiga von Misesa, oddający rozumienie liberalizmu bliskie sercu „gdańskich liberałów”:
„Liberalizm nie jest ani religią, ani światopoglądem, nie jest żadną partią specjalnych interesów, nie jest religią, ponieważ nie wymaga ani wiary, ani poświęcenia; ponieważ nie ma w liberalizmie nic mistycznego i ponieważ nie zawiera żadnych dogmatów… Nie obiecuje niczego, co nie mogłoby być osiągane w społeczeństwie i przez społeczeństwo. Pragnie dać ludziom jedno: spokój, niezakłócony rozwój powszechnego dobrobytu materialnego, by osłonić społeczeństwo przed zewnętrznymi przyczynami bólu i cierpienia na tyle, na ile w ogóle społeczeństwo może o tym decydować. Zmniejszyć cierpienie, zwiększyć szczęście – oto cel liberalizmu”.
Donald Tusk konsekwentnie trzymał się tego sposobu rozumienia polityki. Dzisiejsza „uśmiechnięta Polska” to kolejny wariant tej filozofii. Starał się, jak mógł, zmniejszyć nasze cierpienie i zwiększyć nasze szczęście, głównie przez „nicnierobienie”, gdyż uważał, że można wejść do liberalnego raju tylko wtedy, gdy się pozostawi sprawy własnemu biegowi.
Obietnice Donalda Tuska
W roku 2007 ogłosił politykę ciepłej wody w kranie, co miało oznaczać, że po latach konfliktów i trudnych reform Polska wkroczyła w szczęśliwą fazę wysoko rozwiniętej demokracji, w fazę postpolityki, w której żadne odgórne działania nie są potrzebne. Pozostawały tylko administrowanie oraz słodycz napawania się sukcesami transformacji. Żadna strategia, żadna polityka przemysłowa czy inwestycyjna nie była potrzebna – bogaćcie się Polacy, rząd nie będzie wam w tym przeszkadzał i zajmie się rzeczami przyjemniejszymi niż rządzenie, na przykład grą w piłkę nożną. Jeśli przypomnimy sobie, jak wówczas wyglądała Polska, widzimy, jak oderwana od rzeczywistości była ta ideologia.
W tej filozofii było oczywiste, że najlepszą i jedyną drogą rozwoju było spełnianie oczekiwania „Zachodu”, tej krainy szczęśliwości niemal absolutnej. Polityka polska reagowała tylko na problemy, które się niespodziewanie pojawiały, zagrażając projektowanej idylli. Cele konkretne wyznaczały Angela Merkel i Unia Europejska. Tusk co najwyżej wnosił do nich niewielkie regionalne poprawki. Dbał tylko, by być przy stole, choć nie wiadomo było, po co. Szczytem jego międzynarodowej kariery była funkcja przewodniczącego Rady Europejskiej – stanowisko doskonale odpowiadające jego filozofii politycznej i tej osobistej skłonności do nieprzemęczania się. Pytanie „Po co?” nie było pytaniem, na które trzeba było odpowiadać, sprawując tę nie wymagającą intensywnej pracy funkcję.
Natomiast w Polsce okazywało się w praktyce politycznej, że nawet niektórym nie jest łatwo zapewnić szczęście, a wszystkim to już zupełnie niemożliwe; że niektórym trzeba odbierać, by inni mieli; że trzeba nawet sprawiać ból, i to dotkliwy. Okazywało się także, że tak nie da się rządzić Polakami, bo nie są oni tylko społeczeństwem, lecz narodem ze swoją religią, tradycją i światopoglądem. Niezrozumiałe w minimalistycznym liberalnym światopoglądzie cele, nadzieje, ambicje i mistycyzmy nie znikały. Pojawiła się nawet potrzeba poświęcenia dla innych. Szczęście w Polsce Tuska nie chciało więc zapanować. Zmniejszanie naszych cierpień skończyło się tragedią smoleńską, a rozpacz i łzy jednych oraz wściekłość i drwiny drugich pokazały, że Polskę rozdziera zasadniczy konflikt.
Istota polityki Tuska
Dla Tuska i podobnie jak on myślących było i jest oczywiste, dlaczego spotka ich niepowodzenie – z powodu sił reakcji, zła, zacofania i ciemnoty, „moherowych beretów”, oszołomstwa, populistów, nacjonalistów (obelżywe nazwy się zmieniają, ale chodzi zawsze o to samo). By zwiększać nasze szczęście i zmniejszać cierpienie, Donald Tusk musi ich pokonać, musi zniszczyć wroga. To ta walka stała się istotą jego polityki i jest koniecznym dopełnieniem liberalnej idylli. Postpolityczny liberalizm dialektycznie przechodzi w politykę zaciekłej walki z wrogiem – od Ludwiga von Misesa do Carla Schmitta. Nie program, nie idea, nie wartości, nie wizja Polski – są motorem działań Tuska, lecz walka z wrogiem. A jest to wróg najgorszy, bo wewnętrzny. Nawet z Rosją można się dogadywać, można się ściskać i obejmować z Putinem, jak pokazał czas „resetu”. Natomiast wróg wewnętrzny jest wrogiem egzystencjalnym, kwestionującym cały jego sposób myślenia o polityce i o sobie. W walce Tusk odzyskuje animusz i wigor, potrafi zwyciężać, co pokazał w 2023 roku. Ale nie wie i nigdy nie wiedział, co zrobić ze zwycięstwem. Musi więc nadal walczyć z wrogiem. Przeżywamy właśnie kolejny wybuch jego wojennego furoru w związku z wyborami prezydenckimi. „Nie zamierzamy cofnąć się ani o krok” – zapowiedział pan premier. Ale czy ktoś jeszcze pójdzie za nim?
[Felieton pochodzi z Tygodnika Solidarność 24/2025]