Wolna Wigilia, dłuższa harówka – jak państwo testuje pracowników handlu
Co musisz wiedzieć:
- Autor wskazuje, że „wolna Wigilia” dla pracowników handlu oznacza w praktyce całą dodatkową handlową niedzielę w grudniu, czyli de facto więcej pracy.
- Ocenia też krytycznie fakt, że pilotaż skrócenia czasu pracy omija wielkie sieci handlowe, gdzie problem work-life balance jest najostrzejszy.
- Ponadto wylicza problemy pracowników handlu jak: niskie płace, nadmiar obowiązków i dezorganizację życia rodzinnego.
Pyrrusowe zwycięstwo lewicy
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej już 1 grudnia pochwaliło się, że w tym roku po raz pierwszy Wigilia Bożego Narodzenia będzie dniem wolnym od pracy. Resort nazwał to „wielką” i „historyczną” zmianą, ale do obrazka z choinką warto byłoby dodać gwiazdkę. Nie chodzi o gwiazdkę na czubku drzewka, ale o taką, która informuje drobnym druczkiem o pewnych dodatkowych kosztach. Jakich?
Otóż pracownicy handlu będą musieli przepracować w grudniu nie dwie, a trzy niedziele. Do tej pory zasuwali w Wigilię do godziny 14, ale to już przeszłość. Teraz będą mogli spędzić na kasie cały dzień! Dodatkowa niedziela handlowa 7 grudnia to prezent od rządu dla wszystkich pracowników sklepów, głównie kobiet, które stanowią ponad 70 procent zatrudnionych w handlu detalicznym. Ustawa wprowadzająca wolną Wigilię została przyjęta przez Sejm w listopadzie 2024 roku. Senat dodał do niej ważną poprawkę: pracownik handlu nie będzie mógł pracować w grudniu więcej niż dwie niedziele. W jaki sposób duże sieci handlowe i małe sklepy uwzględnią ten zapis, sporządzając grafiki – tego dowiemy się już niebawem.
O tym, czy dodatkowa niedziela handlowa zostanie na stałe wpisana do polskiego prawa, zdecyduje Trybunał Konstytucyjny. Prezydent Andrzej Duda skierował bowiem te zapisy ustawy do TK w trybie kontroli następczej. Trybunał do tej pory nie odniósł się do tej sprawy, więc ustawa jak na razie obowiązuje w tym niekorzystnym jak dla pracowników handlu kształcie.
- Komunikat Straży Granicznej. Pilne doniesienia z granicy
- Polska w pierwszej dwudziestce świata, miliony w nędzy. Druga strona gospodarczego sukcesu
- Ważny komunikat dla mieszkańców Krakowa
- Krakowskie sądy mają kłopot ze sprawą byłej pary prawników
- Spotkanie Nawrocki-Zełenski. Ujawniono najważniejsze tematy rozmów
Praca po zmierzchu
Pracowników handlu trapią trzy bolączki. Pierwszą z nich są liczne obowiązki. Nie chodzi tylko o sprzedaż, wykładanie towaru i dbanie o ekspozycję. W wielu punktach to także wypiekanie, mielenie mięsa, przygotowywanie fast foodów czy wydawanie przesyłek kurierskich.
Po drugie są to niskie płace. Handlowa Solidarność informowała, że ponad 800 tysięcy pracowników tej branży otrzymuje na swoje konta najniższą krajową. W tym roku jest to 4666 zł brutto, natomiast w przyszłym roku rząd dorzuci 140 zł brutto dla etatowców i 90 groszy do tzw. godzinówki. Dla wielu z nich będzie to jedyna podwyżka w ciągu całego roku i kolejny „prezent” od rządu.
Trzecia kwestia to organizacja czasu pracy – markety czynne do godziny 22 to w naszym kraju standard. Taki system powoduje, że matki często nie widują swoich pociech. Rano przyszykują im kanapki, wyprawią do szkoły, a potem dziećmi musi zająć się ktoś inny. Nie można nie wspomnieć też o dezorganizacji czasu wolnego przeznaczonego na wypoczynek. Wyjazdy z rodziną planuje się zazwyczaj na weekend, ale jeszcze do niedawna pracownicy handlu musieli przychodzić do pracy zarówno w soboty, jak i niedziele.
Walka o prawo do odpoczynku
Solidarność postanowiła w tej kwestii ulżyć pracownikom i zagwarantować im choć jeden dzień wolny w tygodniu. Dlatego powstała ustawa ograniczająca handel w niedziele, która weszła w życie w marcu 2018 roku. Co warte podkreślenia i na co wskazuje sama nazwa, ustawa jedynie ogranicza, a nie całkowicie zakazuje handlu. W niedziele dalej mogą działać stacje paliwowe, apteki, punkty z pamiątkami, piekarnie, cukiernie i tak dalej. Za ladą może stanąć również sam właściciel i franczyzobiorca. Po drugie, nowe przepisy wchodziły w życie stopniowo. Najpierw dwie niedziele handlowe w każdym miesiącu, rok później jedna niedziela w miesiącu, a od 2020 roku siedem niedziel handlowych w roku.
Mimo to niektórzy pracodawcy próbowali kombinować, podając się za księgarnie, punkty pocztowe czy dworce autobusowe. Takie praktyki ukróciła nowelizacja z lutego 2022 roku. Później do akcji wkroczył poseł Polski 2050, wcześniejszy lider Nowoczesnej Ryszard Petru, który zaproponował zliberalizowanie przepisów. Dwie niedziele handlowe w miesiącu i podwójne wynagrodzenie dla pracowników handlu za pracę w siódmy dzień tygodnia nie przekonały jednak parlamentarzystów, bo projekt utknął w sejmowej komisji.
By chronić prawo do odpoczynku przed takimi inicjatywami, jak ta zaproponowana przez posła Petru, Solidarność zawarła umowę programową z kandydatem na prezydenta Karolem Nawrockim. Związek zobowiązał w niej nowego prezydenta, że ten
„będzie prowadził politykę zmierzającą do kontynuacji ochrony dotychczasowych osiągnięć dotyczących praw pracowniczych, w tym ograniczenia handlu w niedziele”.
Ten bezpiecznik w Pałacu Prezydenckim jest dzisiaj najsilniejszym gwarantem tego, że postulat Solidarności zrealizowany przed siedmioma laty pozostanie w mocy i żaden polityk nie odbierze pracownikom handlu kolejnej wolnej niedzieli.
„Jesteśmy ludźmi, nie maszynami”
O warunkach pracy w handlu można by rozprawiać bardzo długo, ale szczególną uwagę warto zwrócić na to, co dzieje się obecnie w Stokrotce. Związki zawodowe po nieudanych mediacjach i podpisaniu protokołu rozbieżności z pracodawcą rozpoczęły właśnie referendum strajkowe. Ich najważniejszym żądaniem jest zwiększenie obsady o co najmniej dwa etaty w każdym sklepie. Związkowcy z Solidarności przygotowali w tym roku również petycję skierowaną do Zarządu Stokrotki, w której podkreślali, że są „ludźmi, nie maszynami”.
– My, pracownicy Stokrotki, codziennie stawiani wobec wyzwań, które przerastają ludzkie możliwości, żądamy poprawy warunków pracy i płacy. Jesteśmy ludźmi, nie maszynami, mamy prawo do godnych warunków pracy. Nie zgadzamy się na eksploatowanie nas, pracowników, do granic wytrzymałości, kosztem naszego zdrowia. Nie zgadzamy się na wydłużanie pracy do późnych godzin nocnych. Liczba sklepów rośnie, a obsada maleje. Przybywa obowiązków, wydłużane są godziny pracy, jednocześnie obcinane są etaty
– zwracali uwagę w petycji, dodając, że znaczna część załogi to osoby niepełnosprawne.
– Niemożliwością staje się wyjście z pracy według grafiku. Pracę, którą kiedyś wykonywały trzy osoby, teraz wykonuje jedna. Pracujemy ponad siły, tracimy zdrowie. Wszechobecna inwigilacja nie pomaga w pracy – podkreślali.
Członkowie Solidarności zorganizowali również pikietę pod jednym z lubelskich sklepów należących do sieci. Związkowcy postawili tam w kwietniu paletę wyładowaną workami ziemniaków, by pokazać, z czym muszą mierzyć się pracownicy Stokrotki. Przekonywali, że rozładowanie takiej palety przy zachowaniu przepisów BHP to nie lada wyzwanie.
Codzienność pracy pełna problemów
Spór zbiorowy w Stokrotce trwa już od 2022 roku. Ze względu na fakt, że sklepy rozsiane są na terenie całego kraju, wywalczenie czegokolwiek jest tam znacznie trudniejsze niż w przypadku jednego dużego zakładu, gdzie załoga może stanąć teoretycznie „na gwizdek”.
Tak na marginesie, pisząc ten tekst, natrafiłem przypadkowo na jeden ze sklepów Stokrotki w Gdańsku przy ulicy Starowiejskiej, który działa od 6 rano do 23:45 wieczorem przez 6 dni w tygodniu. W niedzielę placówka otwierana jest o 9 i zamykana o godzinie 21. Zdaje mi się, że z wyjątkiem sklepów całodobowych to może być rekord.
Związkowcy z Solidarności odwiedzili w ostatnich tygodniach także sklepy Dino, gdzie – jak informowali – nie utworzono jeszcze Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych. W ramach takiego Funduszu pracownicy mogliby na przykład otrzymać środki na wczasy pod gruszą czy bezzwrotną zapomogę pieniężną z powodu trudnej, losowej sytuacji życiowej – choroby czy wypadku. W Dino aż 88 procent załogi stanowią kobiety, a niektóre z nich po prostu marzną. Dlaczego? Bo kasy w Dino znajdują się często tuż obok drzwi, a te są nieustannie otwierane przez wchodzących i wychodzących klientów.
Inne problemy trapią natomiast pracowników Carrefoura. W ostatnim czasie mówi się o przejęciu aktywów francuskiej sieci przez państwową Krajową Grupę Spożywczą i zbudowania na tej bazie Polskiej Sieci Sklepów. Co z tego wyjdzie i przede wszystkim jak wyjdą na tym polscy pracownicy, to na razie wielka niewiadoma. Pewne są natomiast inne działania rządu, takie jak pilotaż skrócenia czasu pracy.
Work-life balance
Co jakiś czas słyszymy, że gdzieś brakuje rąk do pracy, a Polacy są jednym z najbardziej zapracowanych narodów w UE. Z danych Eurostatu za ubiegły rok wynika, że jesteśmy na trzecim miejscu za Grecją i Bułgarią. W ciągu tygodnia pracujemy średnio 38,9 godzin. Przyznajemy też ogromną liczbę zezwoleń na pracę. W latach 2018–2023 Polska wydała 3,8 miliona wiz pracowniczych.
Z drugiej strony kierowane przez Lewicę Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej postanowiło zainicjować pilotażowy program skrócenia czasu pracy, który obejmie ponad 5 tysięcy pracowników.
Przez cały 2026 rok dziewięćdziesięciu pracodawców ma przetestować, czy możliwa jest praca przez 4 dni w tygodniu za to samo wynagrodzenie. Pilotaż dopuszcza też inne modele skrócenia czasu pracy, jak na przykład 6- czy 7-godzinny dzień pracy, czy dodatkowy urlop wypoczynkowy. Ministerstwo chce, aby przedsiębiorcy i pracownicy „wydeptali ścieżki”, które resort potem „utwardzi”, przygotowując propozycje przepisów.
– Czas pójść naprzód! Coraz więcej pracowników to osoby starsze. Coraz więcej kobiet chce łączyć życie zawodowe z życiem rodzinnym. Krótszy czas pracy będzie dla nich dużym wsparciem
– jak na tak entuzjastyczną wypowiedź minister Dziemianowicz-Bąk zareagowałaby kasjerka pracująca w markecie do godziny 22:00, której rząd dołożył właśnie dodatkową handlową niedzielę?
Niepełny pilotaż
Na pewno nie byłoby jej do śmiechu, bo work-life balance to dla wielu pracowników handlu tylko puste hasło.
Sześcio- czy siedmiogodzinny dzień pracy może sprawdzić się w zawodach wymagających ciągłego wysiłku intelektualnego, ale nie w sklepach spożywczych, firmach kurierskich czy fabrykach, gdzie towar przechodzi na okrągło z rąk do rąk. Nawet przy kasach samoobsługowych potrzebny jest człowiek, bo non stop coś się zacina albo potrzebna jest autoryzacja pracownika, gdy ktoś chce nabić butelkę czegoś mocniejszego.
Oczywiście, można to nakazać ustawowo, ale firmy będą musiały wtedy np. zatrudnić dodatkowych pracowników, by wypełnić luki kadrowe. Tutaj wracamy jednak do punktu wyjścia: społeczeństwo się starzeje, młodych jest coraz mniej, a rąk do pracy ubywa.
Do tego pilotażowego eksperymentu – na marginesie zapłacimy za niego 50 mln złotych z Funduszu Pracy – wybrano przede wszystkim mikro i małe podmioty (łącznie 52). Do tego 32 średnie i tylko 6 dużych zatrudniających powyżej 250 osób. W tej ostatniej grupie znalazły się: Miasto Leszno, łódzki MOPS, Urząd Miasta Piotrkowa Trybunalskiego, Wodociągi Chrzanowskie i dwa podmioty prywatne Pol-Elektra oraz Livingston Poland. Łącznie z 90 zakładów pracy wybranych do pilotażu połowę stanowić będą gminy, powiaty i jednostki związane z samorządem, jak na przykład Starostwo Powiatowe w Głubczycach, Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego w Rawie Mazowieckiej, Urząd Miasta Ustka, powiat parczewski, gmina Trzcianka czy Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury w Toruniu.
Niestety na liście zabrakło znanych sieci handlowych, hipermarketów i dyskontów, do których część Polaków uda się po zakupy 7, 14 i 21 grudnia. Być może wśród nich będą również członkowie polskiego rządu – jeśli zostaną rozpoznani, nie liczyłbym na to, że pani kasjerka przywita ich uśmiechem.
[Tytuł, niektóre śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]




