Honory dla ostatniego z cichociemnych - kapitana Aleksandra Tarnawskiego
Specjalny druk paszportowy dla kapitana Tarnawskiego przygotowano z użyciem wszystkich najnowszych technik poligraficznych – a warto przypomnieć, że PWPW to jedna z wiodących tego typu firm świata. Na stronie spersonalizowanej znalazło się zdjęcie kapitana, a datą urodzenia w tym wypadku jest data jego skoku do Kraju, w ramach operacji Weller 12 na placówkę odbiorczą koło podwarszawskiej Baniochy. Na stronach wizowych paszportu znalazło się miejsce na wizerunki najbardziej znanych skoczków, a także wizualizacje ich miejsc szkolenia oraz samolotów, których używano do przerzutu ochotników do Polski. Przypomniano także sylwetkę majora Krzysztofa Woźniaka, jedynego poległego żołnierza JW GROM. Ta elitarna współczesna formacja Wojska Polskiego kontynuuje tradycje cichociemnych, a kapitan Tarnawski jest honorowym kombatantem „Gromu”. Mało tego, ma na koncie wspólny z „gromowcami” skok spadochronowy, wykonany dwa lata temu.
Aleksander Jan Tarnawski urodził się 8 stycznia 1921 roku w Słocinie. W 1938 roku rozpoczął studia chemiczne na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Pod koniec października 1939 roku przedostał się na Węgry, skąd trafił do formującego się Wojska Polskiego we Francji. Ewakuowany do Anglii ukończył tamtejszą podchorążówkę broni pancernej i do 22 maja 1943 roku służył w 1 Pułku Pancernym 1 Dywizji Pancernej.
- Jak wszyscy moi koledzy, zgłosiłem się do misji do Kraju na ochotnika – mówi dziś. – Nie wiem, czy dowódcy byli z tego zadowoleni, ale wojsko to wojsko, przyszedł rozkaz o przeniesieniu i wszyscy musieli go wykonać. Dostałem wezwanie do sztabu w Londynie, stamtąd wysłano mnie na północ Szkocji, na sam koniuszek wyspy. Piękne góry, fantastyczne jeziora – tam odbywaliśmy trening z przygotowania fizycznego. Dzień zaczynaliśmy skokiem z okna 1 piętra budynku, w którym mieszkaliśmy, później był tradycyjny tor przeszkód, zakończony zjazdem na linie na plażę. Ćwiczenia ze strzelania, terenoznawstwa, minerki, walki wręcz – do tej pory pamiętam olbrzymiego instruktora tej specjalności – Anglika. Potężne chłopisko, sprawiał wrażenie, że nas rozgniecie samym objęciem. Potem szkolenie spadochronowe – sześć skoków w dzień i jeden nocny, następnie, już w Anglii, kurs odprawowy – omawianie sytuacji w kraju, przygotowywanie legendy, temuż podobne zajęcia.
Do służby w Kraju zgłosiło się prawie dwa i pół tysiąca ochotników. Szkolenie ukończyło 606, ostatecznie skoczyło do Polski 316.
– Po zakończeniu szkolenia przerzucono nas do Włoch – alianci zrobili już znaczne postępy i można było latać do Polski bezpieczniejszą trasą omijającą Niemcy – nad Adriatykiem, Jugosławią i Węgrami. Czekaliśmy na stacji odprawowej koło Brindisi pod opieką przemiłych dziewczyn z FANY. W połowie kwietnia dostaliśmy informację, że wreszcie skaczemy, załadowaliśmy się do samolotu jeszcze przed zmrokiem i polecieliśmy. Zrzucano nas na placówkę odbiorczą przygotowaną i ochranianą przez żołnierzy AK. Nad celem „dispatcher” – czyli ten z załogi samolotu, który się nami zajmował, otworzył klapę do otworu w podłodze – jakieś dwa metry kwadratowe. Całą czwórką usiedliśmy na brzegach tej klapy, a potem na sygnał jak najszybciej wyskakiwaliśmy – oczywiście, nie wszyscy na raz, bo zaklinowalibyśmy się w tej dziurze – wspomina dziś z uśmiechem kapitan Tarnawski.
Z czteroosobowej ekipy „Weller 12” jeden zginął w czasie wojny, jeden został zamordowany w katowni UB w 1948 roku. Pięćdziesiąt procent strat.
– Czy się bałem? Lęk to jest rzecz !!!!! trudno przedstawić ogólne pojmowanie. Może mam taki charakter, że mogę powiedzieć, iż nigdy w całym moim życiu nie pozwoliłem, aby lęk mnie sparaliżował, abym się bał nieprzytomnie. Zawsze analizowałem, szukałem możliwości działania.
W Kraju podporucznik Tarnawski trafił do Okręgu Nowogródek Armii Krajowej, służył w 3 Kompanii VII batalionu 77 Pułku Piechoty AK. Odział, wyłączony z akcji Ostra Brama, cofał się na zachód, lecz okazji do większych walk nie miał. Po przejściu frontu podporucznik „Upłaz” został odcięty od przełożonych.
- Próbowałem przedostać się jakoś do Warszawy, ale nie było na to szans. Przez jakiś czas zatrzymałem się w Lublinie, u dalszych znajomych. Później jesienią 1944 przeniosłem się do Otwocka, gdzie pracowałem u szklarza – który jednak nie miał szyb. Wstawialiśmy w ramy kawałki dykty albo kartonu. Tak doczekałem stycznia 1945 roku i powrotu do Warszawy.
Przez kilka miesięcy Aleksander Tarnawski pracował w Polskim Radio, następnie przeniósł się na Śląsk. Od 1947 do 1949 studiował chemię na Politechnice Śląskiej. Jako chemik pracował aż do emerytury w 1994 roku.
- Nigdy nie zgłosiłem się do żadnej komisji amnestyjnej ani w 1945, ani później. Uznawałem zawsze zasadę, że obojętnie, czy to będzie Gestapo, NKWD czy UB, wiedzieć będą tyle, ile człowiek im sam opowie – no, może jeszcze „życzliwi” sąsiedzi. Więc nigdy o sobie nic nie mówiłem. Kiedy przechodziłem na emeryturę, bardzo wielu moich wieloletnich współpracowników nie wiedziało nic o mojej wojennej przeszłości. To taka moja rada dla was, młodych – jak najmniej się chwalić, jak najmniej o sobie mówić – to się przydaje w każdych czasach – dodał z uśmiechem ostatni z żyjących cichociemnych.
Leszek Masierak
Tekst pochodzi z najnowszego numeru "TS" (01/2017) dostępnego również w wersji cyfrowej tutaj