Piotr Skwieciński: Oto dlaczego sprzeciwiam się ustawie o dezinformacji
Co musisz wiedzieć:
- Autor krytykuje liberalne środowiska za moralny szantaż polegający na utożsamianiu przeciwników ideologii postępowej z sympatykami Putina.
- Ostrzega przed rządowym projektem ustawy o walce z dezinformacją, widząc w nim narzędzie do cenzury i tłumienia niewygodnych opinii.
- Popiera weto prezydenta Nawrockiego wobec ustawy, apelując o stworzenie ponadpartyjnego i niezależnego systemu przeciwdziałania dezinformacji.
Putin jako narzędzia
Putin naprawdę się przydaje. Gdyby go nie było, to należałoby go wymyślić.
Powyższe nasuwa się chyba każdemu, kto obserwuje działalność tzw. postępowych liberałów, przy czym i na Zachodzie, i w Polsce. Bardzo wyraźnie w pewnym momencie wydało im się, że przy pomocy Putina złapali Pana Boga za nogi. Czyli – że histerycznym szantażem moralnym, za pomocą argumentu
„Aha! Czyli chcesz tego samego, co Putin!”
potrafią wymusić wszystko na wszystkich.
W wersji klinicznie czystej wygląda to tak (naprawdę bez złośliwości oddaję tu przykład argumentacji, z którą się zetknąłem):
„Ponieważ: 1) patriarcha Kirył jest bardzo złym człowiekiem i 2) patriarcha Kirył jest przeciwnikiem małżeństw homoseksualnych – to logiczny wniosek jest taki, że powinniśmy być za małżeństwami homoseksualnymi. A jak ktoś dotąd nie był, to niech się zastanowi nad zmianą stanowiska”.
Prawda, jakie to proste i przekonujące?
- Komunikat dla mieszkańców woj. kujawsko-pomorskiego
- Pilny komunikat dla mieszkańców Warszawy
- Jesteś klientem PGE? Pilny komunikat
- Wyłączenia prądu na Śląsku. Ważny komunikat
- Andrzej Gajcy dotarł do szokujących informacji. Waldemar Żurek ma z poparciem Brukseli przygotowywać „prawny pucz”
Putin idzie po konserwatystów
Wracając do tonu poważnego: ja się oczywiście kategorycznie nie zgadzam na taką logikę. Nawet wykrzyczenie tysiąc razy nazwiska „Putin” i rzeczownika „onuce” tego nie zmieni. I nie mam zamiaru się cenzurować, „żeby nie dać żeru wrogowi”, do czego niektórzy usiłują, wykorzystując rosyjską agresję, przymuszać (notabene „żeby nie dać żeru wrogowi”, „żeby się wrogowie nie dowiedzieli” – to były żądania, stale powtarzane w narracji wewnątrzradzieckiej wobec dysydentów, na których próbowano wymóc, żeby siedzieli cicho).
Obrona przed rosyjskim imperializmem jest czymś niesłychanie ważnym, ale nie jedynie ważnym. To, że kremlowscy politechnolodzy uznali, że spozycjonują się jako obrońcy tradycyjnego kształtu świata, jeszcze nie unieważnia całego konfliktu cywilizacyjnego. Naprawdę nie jest argumentem na rzecz tezy, że na złość Putinowi trzeba pokochać eksperymenty genderowe, wszechwładzę eurokratów z Brukseli, kwoty dla kobiet, mniejszości rasowych i seksualnych w radach nadzorczych, masową imigrację i Zielony Ład.
Moralni szantażyści
Moralni szantażyści wymyślili sobie, że radośnie położymy głowę pod gilotynę tylko dlatego, że następny w kolejce pod ten sam nóż ma być – podobno – Putin. No więc nie położymy, przynajmniej ja nie położę.
Czyli idąc od ogółu do konkretu: konieczność przeciwdziałania rosyjskiej agresji nie skłoni mnie do poparcia rządowego projektu ustawy o walce z dezinformacją. Bo widzę, że pod pozorem walki z generowanymi z Moskwy fakenewsami daje on rządzącym narzędzie do nieskrępowanego zakazywania wszelkich treści, z którymi się nie zgadzają, i do represjonowania niewygodnych im poglądów. A możliwość zaskarżania takich działań administracji do sądu nie jest rozwiązaniem – bo, niezależnie już od politycznego skrzywienia sędziów oznacza zwłokę, która w dzisiejszej przestrzeni informacyjnej jest zabójcza.
Co oczywiście nie znaczy, że zagrożenie rosyjską dezinformacją nie istnieje. Ale walka z nim, by być skuteczna, musiałaby być ponadpartyjna – przecież nikt w obecnej Polsce nie udzieli nielubianej przez siebie stronie politycznego sporu najmniejszego kredytu zaufania.
Ustawa dezinformacyjna
Karol Nawrocki zasugerował, że zawetuje rządowy projekt. Zgadzam się z prezydentem. Sądzę jednak, że byłoby najlepiej, gdyby w ślad za wetem poszedł jego kontrprojekt, tworzący mechanizm walki z dezinformacją, ale ponadpartyjny. Na przykład – ustanawiający mający zajmować się tym urząd, którego kierownictwo musiałoby być powoływane przez parlament taką większością głosów, która wymuszałaby kompromis. I uniemożliwiałaby, iż stanie się on zbrojnym ramieniem którejś ze stron.
To możliwe? Teoretycznie tak. Ale czy możliwe w Polsce?
Bardzo chciałbym być optymistą.
[Tytuł, śródtytuły i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]




